GwiazdyAnna Nowak-Ibisz i Krzysztof Ibisz

Anna Nowak-Ibisz i Krzysztof Ibisz

Anna Nowak-Ibisz i Krzysztof Ibisz
16.12.2005 12:51, aktualizacja: 20.02.2006 15:35

Nie liczyli na to, że tak szybko zostaną rodzicami. Teraz cieszą się swoją miłością i przygotowują na przybycie... kogo? Pitulka, Poncjusza czy Hektora?

Beata Sadowska: Wiadomość o dziecku...
A. N.-I.: Wyjechałam do Niemiec na plan serialu „Lindenstrasse”. Bohaterka, którą gram, ma fioła na punkcie tego, żeby mieć dziecko. Akurat grałam erotyczną scenę na kuchennym stole. Potem okazało się, że cud istnienia już się stał. Byłam w ciąży.
K. I.: I ja muszę to znosić! (Śmiech)
.
A. N.-I.: Tego samego dnia odwiedziłam znajomą w szóstym miesiącu ciąży. Zagroziła, że jeśli będę miała córkę, to mogę się jej nie pokazywać na oczy, bo to ona marzy o dziewczynce. Ja na to: „Tylko kiedy to będzie...” Trzy dni później idę do drogerii i sprzedawczyni prosi mnie, żebym zdjęła okulary, bo dziwnie świecą mi się oczy. Pyta, czy jestem chora. Odpowiadam, że nie, a ona: „W takim razie jest pani w ciąży”. Miała rację, to był dokładnie piąty dzień!
_ – Jak zareagowałaś? A. N.-I.: Uśmiechnęłam się i pomyślałam: „O Boże, czyżby to już, zwariuję ze szczęścia!” _ – Wyszłaś ze sklepu i kupiłaś test ciążowy?
A. N.-I.: Żartujesz?!_ – Ja bym kupiła... A. N.-I.: Nie chciałam wiedzieć! Nie tak banalnie. Test?! A intuicja?! A mój organizm?! Postanowiłam wsłuchać się w siebie. _ – Powiedziałaś chociaż Krzyśkowi? _A. N.-I.: Odczekałam kilka dni i coraz więcej wskazywało na to, że kobieta ze sklepu miała rację. Kiedy zadzwonił Krzysiek, powiedziałam: „Chyba jestem w ciąży”. – A Ty? K. I.: Nie mogłem uwierzyć. Myślałem, że czekają nas miesiące słodkich prób. A tutaj już?! Tak szybko jesteśmy rodzicami oczekującymi dziecka?! Bałem się o tym myśleć na poważnie. To był strach przed uczuciem szczęścia. Poza tym mówiono nam, że mamy małą szansę na naturalną, biologiczną ciążę.
A. N.-I.: Wcześniej przeszłam dwie operacje, po których usłyszałam od niemieckich lekarzy, że możemy próbować, ale tak naprawdę powinniśmy zdecydować się na zapłodnienie in vitro. Z kolei zaprzyjaźniony z nami profesor ginekolog z Warszawy powiedział: „Jeśli wrócicie z wakacji i dalej nic, wtedy do mnie zapraszam. A tak w ogóle to dzieci się biorą z wielkiej miłości, a nie kombinowania”.
K. I.: „Tego akurat nam nie brakuje”, odpowiedzieliśmy równocześnie. Dzień później byliśmy już w ciąży.
_
– I kiedy uwierzyliście, że jesteście rodzicami? _A. N.-I.: W końcu się odważyłam. Kupiłam test. – I...? A. N.-I.: Czerwona kreska! Jestem w ciąży! Oszalałam.

– Jak wyglądało to szaleństwo? A. N.-I.: Usiadłam, bo ugięły się pode mną nogi. Musiałam trochę ochłonąć, zanim zadzwoniłam do Krzyśka. Mieszanka wielkiej radości i niepewności, bo jeden test na sto się nie sprawdza.
K. I.: I ja zakładałem tę opcję. Tak naprawdę dotarło do mnie, że będę ojcem, kiedy zobaczyłem zdjęcia podczas pierwszego USG. Obłędne wrażenie, jak dotknięcie kosmicznej zagadki.
A. N.-I.: Widzimy punkcik...
K. I.: ...a punkcikowi bije serce!
– Płakaliście? A. N.-I.: Miałam łzy w oczach.
K. I.: Ogromne wzruszenie... Podczas drugiego USG też, bo już widać, że to chłopak. Pierwsza noga, druga i... trzecia!
– A przecież miała być „mała dziewczynka biegająca po kuchni”, jak opowiadaliście w poprzednim wywiadzie dla VIVY! K. I.: Trochę się na tę dziewczynkę nastawiliśmy.
A. N.-I.: Na dwa dni przed drugim USG śnił mi się synek, a ja wierzę w sny.
K. I.: Tak naprawdę oboje mieliśmy przeczucie, że to syn. Widziałem to po Ani. Mam ojcowską intuicję. _ – Radość, wzruszenie, szczęście, a... strach? _A.N.-I.: Skłamałabym, gdybym powiedziała, że przez głowę nie przechodziły mi różne myśli. Na początku nikomu nic nie mówiliśmy, bo do trzeciego miesiąca wszystko może się zdarzyć, organizm może odrzucić płód. Czułam się rewelacyjnie, ale starałam się zachować zdrowy rozsądek. Z ginekologiem ustaliliśmy, że najważniejszy jest spokój. Byłam pogodzona i przygotowana na to, że jeśli się nie uda, to widocznie tak miało być.
– Naprawdę można się z taką myślą pogodzić? A. N.-I.: Można się na to nastawić. Nie mam 25 lat, różne rzeczy widziałam i byłam przygotowana na trudną ciążę. Zwłaszcza że latam samolotem, nagrywam serial, dźwigam siatki. Tym bardziej ta ciąża to dla mnie wielki kolejny, po miłości Krzyśka, prezent od losu. – Krzysztof, nie obawiałeś się humorów, zachcianek? K. I.: Nie jest tak źle! Jak rozmawiam z kolegami, których żony są w
ciąży, okazuje się, że mają cięższe życie. Przynajmniej nie jeżdżę w środku nocy na sygnale po parówki.
– Ani razu nie jechałeś? K. I.: Raz. Po sałatkę do mamy.
A. N.-I.: Sama się tych zachcianek obawiałam, a tu nic.
K. I.: Za to pałaszujesz niezłe zestawy: sałatka, wędlina, grzyby, ogórki, wszystko naraz.
A. N.-I.: Ale nie zagryzam tortem!

– Nie bałaś się późnego macierzyństwa? A. N.-I.: Wręcz przeciwnie! Wiedziałam, że nie chcę mieć dziecka, kiedy nie jestem na nie gotowa. Pragnienie dziecka pojawiło się wraz z odpowiednim mężczyzną. Wiek nie ma dla mnie żadnego znaczenia.
K. I.: To nasz związek owocuje tak silnym pragnieniem dziecka. Zaproszenie do nas małej istotki to ukoronowanie naszej miłości. Myślę nawet, że chętnie chciałbym mieć jeszcze jedno dziecko, bo kiedy mężczyzna kocha kobietę…
– A jeśli zwyczajnie nie starczy Ci sił? K. I.: Myślisz, że czterdziestoparolatek ma mniej energii?
A. N.-I.: Za to ma więcej w głowie!
K. I.: Poza tym Bóg trochę tej energii daje, jak się rodzi dziecko. Takie doładowanie miałem już przy Maksiu. Organizm się przestawia, inaczej funkcjonuje. Można wstawać w nocy, nie dosypiać...
A. N.-I.: Trzymam cię za słowo!
– Jak powiedziałeś swojemu synowi z poprzedniego małżeństwa, że będzie miał brata? K. I.: Pokazywaliśmy mu zdjęcia z USG, tłumaczyliśmy, że w brzuszku jest dzidziuś. Potem dotykał brzucha. – Jak zareagował? K. I.: Bardzo dobrze. Martwił się jedynie o to, że będzie musiał się bawić lalkami. Teraz się uspokoił, bo już wiadomo, że to brat. Pytał też, czy będzie musiał oddać pokój, który ma u nas w domu. I czy dzidziuś nie zabierze mu zabawek. Odpowiedzieliśmy, że absolutnie nie. A zabawkami brat będzie się bawił, jeśli mu na to pozwoli. „To ja się jeszcze zastanowię”, skwitował krótko. _ – Wybraliście już imię dla syna, bo wiem, że były pertraktacje, boje i wojny podjazdowe? _A. N.-I.: Dostaliśmy w prezencie książkę Leszka Talko „Dziecko dla początkujących”. Tam znaleźliśmy najlepsze rozwiązanie. Talkowie przynieśli do domu „Pitulka”, bo nie mieli pojęcia, jak dziecko nazwać. Trzeba mu najpierw spojrzeć w oczy, trochę z nim pobyć, a potem wybrać imię.
Wytrzymacie? A. N.-I.: Oczywiście! Najpierw będzie Pitulek, Słoneczko, Ziarenko i wszystkie inne pieszczoty świata. Mam tylko nadzieję, że nie zostanie Pitulkiem do końca życia... Pitulek Ibisz!
K. I.: Koncepcje są różne. Na razie wybieramy imiona typu: im gorzej, tym lepiej. Prześcigamy się w pomysłach pod tytułem „Jak na pewno nie nazwiemy Pitulka”: Poncjusz, Hektor, Maksimus, Achilles. No i mamy niezły ubaw.
A. N.-I.: A na poważnie – myślimy o jakimś europejskim imieniu, bo świat się będzie zmieniał.
K. I.: Chcielibyśmy, żeby z powodu imienia nie dokuczali synowi już w przedszkolu. _ – Po lekturze książki nie zapaliła się Wam czerwona lampka? _K. I.: Tak, zrobiły nam się wielkie oczy!
A. N.-I.: Przeczytaliśmy, że rodzice tygodniami nie zmrużyli oka, bo nie byli w stanie, albo że Talko spał na balkonie z palącym się papierosem w ustach.
K. I.: A jego żona nad herbatą, którą on jej zaparzył tydzień wcześniej. Padł na nas blady strach. Zaczęliśmy odsypiać już teraz, na zapas.
– Obłożyliście się poradnikami dla rodziców? A. N.-I.: Mam książkę świetnej niemieckiej położnej. Wystarczy. Nie dam się zwariować. Wsłuchuję się w organizm, a jak mnie coś niepokoi, dzwonię do przyjaciółki i pytam, czy ona też tak miała. Wolę to od tysiąca porad, jedna mądrzejsza od drugiej, i pytań-horrorów. Po co mam straszyć siebie i dziecko?!

– Rozmawiacie już z Pitulkiem? Śpiewacie mu piosenki? Czytacie „do brzucha”? A. N.-I.: Kupiliśmy mu żabkę-pozytywkę z melodią Mozarta i tę żabkę puszczam mu na dobranoc i na dzień dobry. Codziennie się z nim witamy. Nie mogę pocałować własnego brzucha, więc to Krzysiek całuje naszego synka na dzień dobry. Ja z kolei wyczyniam z nim różne rzeczy na jodze. Ostatnio niezmiernie się zdziwił, bo zawisłam głową w dół, zrobiłam świecę.
K. I.: Ja też robię bardzo dużo, bo nie śpiewam w domu! Powstrzymuję się.
A. N.-I.: Tylko nie zawsze ci to wychodzi! Obawiam się, że nasze dziecko wyskoczy z brzucha z piosenką Kayah na ustach „Oskarżam cię!”. Nie śpiewam mu jeszcze kołysanek, nie czytam bajek. Nie mam – jak niektóre matki – metafizycznego kontaktu z dzieckiem od pierwszego miesiąca. Może to mój system obronny na wypadek, gdyby coś jeszcze miało być nie tak. Przemawiam do niego tylko cichutko rano i wieczorem. A w ciągu dnia staramy się normalnie żyć.
K. I.: Ale jedno weszło nam w krew: już nie jadamy tylko we dwoje. Zasiadamy do stołu razem z synkiem, próbując zgadnąć przy pomocy Ani, na co ma dzisiaj ochotę. Przyrządzamy mu pyszne świeże soki i inne smakołyki, a Ania je wypija i zjada.
A. N.-I.: Niezły układ, prawda?
– Cały czas jeździsz do Niemiec na nagrania? A. N.-I.: Do niedawna jeździłam. Teraz nagrałam wszystko z wyprzedzeniem aż do kwietnia. Ostro zasuwałam, zdjęcia od rana do nocy. – Zmienili scenariusz serialu, czy musiałaś ukrywać ciążę przed widzami? A. N.-I.: Zasłanialiśmy brzuch marynarkami i szalami. Używaliśmy wszystkich możliwych sztuczek, kamera pokazywała na przykład tylko moją twarz, a nie całą sylwetkę. Musiałam też pracować nad tym, żeby nie siadać jak kobieta w ciąży. – A co będzie w maju? Będziesz zabierała syna do Niemiec, na plan zdjęciowy? A. N.-I.: Będzie małym globtroterem. Przy serialu jest przedszkole i żłobek. Przychodzisz z dzieckiem na plan, oddajesz je niańkom, a sama grasz. Jak mały płacze, wzywają cię na karmienie. – I co tydzień, dwa będziesz woziła syna w tę i z powrotem? A. N.-I.: Nie zamierzam. Mamy już namierzoną nianię. Mam nadzieję, że jak tylko przestanę karmić, będę w stanie zostawić dziecko w Warszawie. Wolałabym mu
oszczędzić podróży, lotów samolotem i niemieckiego żłobka. Jeszcze się, biedny, przestraszy języka!
– Ty na trasie Kolonia–Warszawa, Krzysiek na trasie Warszawa–Wrocław, gdzie nagrywa programy. A dziecko? A. N.-I.: Nie będzie miało regularnego trybu życia. Jak wiele dzieci aktorów, artystów i cyrkowców będzie dorastało w kulisach, kuluarach i samolotach.
K. I.: Latem prowadziłem plenerowe koncerty. Jeździł z nami pięciomiesięczny maluch. Spał w samochodzie i za sceną, nic mu nie przeszkadzało. Czyli się da. Mam takie założenie: pełen serwis, ale nie dać się zwariować.
– Czyli? K. I.: Dziecko powinno wiedzieć, że jest czas na spanie i na zabawę, że nie będziemy się nad nim trząść z powodu każdego krzyku. Przynajmniej teraz tak myślę.
A. N.-I.: Po pierwsze mamy swoje lata. Po drugie już jako dziewięciolatka zajmowałam się dziećmi w mojej rodzinie. Mam też chrzestną córkę, którą zaraz po porodzie odbierałam ze szpitala i która zasypiała na moich rękach. Wiem, że do wychowania dzieci potrzeba rozumu i intuicji. Matka dość szybko potrafi odróżnić płacz mówiący „Nudzi mi się! Chodź tu! Mam gdzieś, że jest środek nocy” od „Jestem głodny, daj mi jeść!”.
K. I.: Jeśli dziecko nie jest głodne i jest przewinięte, nie ma co panikować. Właśnie tego, mam nadzieję, będziemy się trzymać.
– W domu zaczęły się już przygotowania do pojawienia się nowego lokatora? _A. N.-I.: Mam typowy dla tego stanu syndrom wicia gniazda. Pozbywam się wszystkich niepotrzebnych rzeczy. Nigdy z taką łatwością nie wyrzucałam ubrań i przedmiotów. Ale rewolucji nie będzie. Wyszumieliśmy się w życiu maksymalnie, teraz wolimy zostać w domu i mieć święty spokój przy herbacie, niż chodzić na bankiety i imprezy. Dziecko nie będzie dla nas wyrzeczeniem pod hasłem: „Nie mamy już naszego życia”.
K. I.: Przeciwnie! Będzie dobrą wymówką, żeby nie iść na kolejny „bal z okazji...” _ – Co chcielibyście temu dziecku dać? _K. I.: Wszystko, co w nas najlepsze. Chciałbym, żeby syn był podobny do Ani, miał jej oczy...
A. N.-I.: Nie, żeby był podobny do ciebie. Na pewno zostanie zalany miłością! To najważniejsze, co chcemy mu dać. Cały czas zastanawiamy się, jak może wyglądać mieszanka nas dwojga. Jeśli będzie podobny do Krzyśka i będę widziała w nim mężczyznę, w którym kochałam się pierwszą miłością, to nie wyobrażam sobie nic piękniejszego!
K. I.: Oho, będzie synek mamusi! Tatuś pójdzie w odstawkę!
A. N.-I.: Synek jest zawsze mamusi!

Rozmawiała Beata Sadowska
Zdjęcia Robert Wolański
Stylizacja Jola Czaja
Makijaż Tomek Kocewiak/D’Vision Art dla Lancôme
Fryzury Rafał Żurek/D’Vision
Scenografia Ewa Iwańczuk i Tomek Felczyński