Annie spalił się dom. Teraz okradli ją z reszty dobytku
"Kochani złodzieje, bezduszni s… Tak mogę dzisiaj o was powiedzieć. Włamaliście mi się dzisiaj do spalonego domu i zabraliście ostatnie rzeczy, jakie miałam dla moich dzieci. Ja nawet nie mam za co tego kupić, rozumiecie?" – szlochała Anna Cabaj w nagraniu, które pokazuje skalę dramatu matki pięciorga dzieci.
10 października ktoś podpalił jej dom, miesiąc później otrzymała kolejny cios –okradziono ją z tego, co w nim zostało. "Nie dość, że straciłam dorobek całego życia, to jeszcze te gnoje weszły przez piwnicę i to, co się uchowało, co dało uratować się przed pożarem, zabrali. Żeby was szlag trafił… Jak możecie być tak bezduszni?" – pytała zapłakana matka pięciorga dzieci, w tym jednego niepełnosprawnego.
Przed laty Anna wyjechała do Portugalii, aby tam leczyć syna. Nie chciała przerywać jego leczenia, z drugiej strony, ciągłe podróże w dwie strony sporo ją kosztowały. Zdecydowała więc, że przeniesie się tam z pozostałymi dziećmi. Ich domem przy ul. Smętnej w Gdańsku opiekował się znajomy. W zamian mógł prowadzić stamtąd swoją firmę. 10 października pokłócił się ze wspólnikiem, który oblał go benzyną i podpalił. Krzyczał: "Spalę cię i ten dom!".
– Pierwszy wybuch nastąpił w salonie. Moi sąsiedzi akurat szli naprzeciwko, wbiegli tam, widzieli pana Aleksandra, który się gasił, a oni łapali wiadra. Ogień trawił wszystko. Potem nastąpił drugi wybuch, w sypialni – opowiada Anna Cabaj, która przyleciała do Polski, gdy dowiedziała się o tragedii.
Pasmo nieszczęść
Kiedy zobaczyła wyczyszczony z rzeczy garaż, załamana nagrała "wiadomość" dla złodziei. – Przepraszam, że ja użyłam wulgarnych słów – zaczyna. – Ale emocje, jakie mną w tamtym momencie targały, były trudne do pohamowania. Miałam wrażenie, że wpadłam w jakąś czarną otchłań bez dna. To jakiś ciąg nieszczęść, niepowodzeń, które następują w bardzo krótkim odstępie czasowym – mówi zdenerwowana.
Matka pięciorga dzieci po pożarze została bez niczego, musiała spać w samochodzie. Kradzież była przysłowiowym gwoździem do trumny. – Brakuje mi słów, żeby określić swoją bezradność, bezsilność i taki wewnętrzny ból rozdzierający moje wnętrze. Ja nie umiałam już nic powiedzieć. Ten filmik powstawał dosłownie chwilę po zderzeniu z rzeczywistością. Kiedy zobaczyłam, że było włamanie, wykonałam połączenie na 112 i zaczęłam nagrywać – tłumaczy.
Policja szybko zjawiła się na miejscu. Przyjechał jeden radiowóz, potem drugi. Kobietę przesłuchano, potem przybyli technicy, którzy zbierali odciski i zabezpieczyli ślady. –Złodzieje zostawili bardzo dużo materiału biologicznego – palili papierosy, były włosy, ślina, bo któryś stał i splunął – dowiadujemy się od Anny. – Powiem wprost: to byli amatorzy, którzy musieli mnie obserwować – dodaje.
Dom spalił się 10 października. Przez ponad miesiąc nic się nie działo. – Ktoś musiał widzieć, że przewożę jakieś rzeczy i wnoszę je do garażu: rzeczy, które dostałam od ludzi, a co ważniejsze, rodzinne pamiątki i zdjęcia.
14 października Anna planowała jechać do dzieci, którymi w Portugalii opiekuje się jej narzeczony Grzegorz. – W piątek miałam się pakować, a ponieważ jestem po operacji oczu, więc stwierdziłam, że muszę robić to pomału. Czekałam też na sąsiada –umówiłam się, że po pracy pomoże mi to załadować – wyjaśnia.
Piątek 13-go
Gdańszczanka jest pewna, że wśród złodziei była kobieta. Ma na to dowody. – Worek z moimi butami był wywleczony z tej części, gdzie znajdowały się wszystkie rzeczy, pod schody piwniczne i rozerwany. Pani, która to zrobiła, miała jeszcze czas, żeby te buty przymierzyć – słyszę. Bardziej zniszczone klapki zostawiła na boku, a te w lepszym stanie wzięła ze sobą. – W domu była też siatka z moją odzieżą ciążową. To też stanowiło dla mnie wartość sentymentalną. Worek był otwarty, ale sukienek nie ruszyła. Widocznie pani uznała, że potomstwa już mieć nie będzie – ironizuje Anna.
Załamana nie sądziła, że krótkie wideo nagrane pod wpływem emocji tak poruszy ludzi. Ludzie dzwonili do niej i pisali na Messengerze – dostawała po 200 wiadomości jednego dnia. Do dziś nie na wszystkie odpowiedziała.
Zobacz także: #KobiecaLinia Samantha Geimer o Romanie Polańskim: Nie uważam go za złego człowieka
– Były telefony z pytaniami, co potrzeba, jakie kurtki, buty się przydadzą. Idą do mnie paczki, dary. Kradzież miała miejsce w piątek, w niedzielę zadzwoniła pani Anna Buckley z fundacji z Wielkiej Brytanii, która poinformowała mnie, że w ciągu dwóch dni zorganizowano całe wyposażenie domu – pralkę, lodówkę, kuchnię itd. – opowiada.
To nie jedyna forma wsparcia. Dzięki obcym ludziom Cabaj ma gdzie przechować rzeczy. Swój dom udostępniła jej kobieta, której wcześniej nie znała. – Pani Kasia Pędzik razem z mężem mnie przygarnęła. Dała mi możliwość wzięcia prysznica i zjedzenia ciepłego posiłku – słyszę. Dla Anny to wszystko ma ogromne znaczenie – szczególnie wsparcie psychiczne, to, że może z kimś porozmawiać i usłyszeć, że nie jest sama.
"O czym marzę na święta?"
– Nie umiem wyrazić, jak podle się poczułam. Zbita tym, upodlona, pozbawiona wszystkiego. Policja prowadzi dochodzenie. Dzieci są w Portugalii. Najmłodsza, 9-letnia córka nie wie o spalonym domu i kradzieży. Starsze wiedzą, to już nastolatki – mają kolejno po 14, 15 i 16 lat. Chronimy najmłodszą, bo ona i tak przeżywa, że mamy nie ma – przyznaje kobieta.
Mimo traumy pani Anna zachowuje poczucie humoru i dystans. Dowiadujemy się, że przychodzą do niej też… propozycje matrymonialne. – Mój profil stał się profilem randkowym! Jestem zażenowana poziomem intelektualnym płci męskiej, która próbuje mnie "pocieszyć". Pozostawia wiele do życzenia – mówi. Cabaj ignoruje takie wiadomości, skupia się na tym, co najważniejsze. W tej chwili priorytetem jest odbudowa domu. – Potrzebujemy do tego materiałów.
Zobacz także: Uratujmy Antosię. Zrozpaczeni rodzice proszą o pomoc
Mam też straszny problem ze znalezieniem kosztorystanta budowlanego, który dokona oceny, ile potrzeba na to pieniędzy. To jest potrzebne prokuraturze – wyjaśnia. Nasza rozmówczyni będzie wdzięczna za pomoc eksperta z Trójmiasta.
Na koniec pytamy ją jeszcze, jakie chciałaby mieć święta. Przez chwilę milczy. – Jestem tak zmęczona psychicznie, że chciałabym wyjechać z dziećmi na bezludną wyspę – szlocha. – Zostawić, zapomnieć, nie wiedzieć o tym. Jesteśmy żądni spokoju, wypoczynku. Strasznie tęsknię za dziećmi, pytają, kiedy przyjadę. Marzą mi się więc spokojne święta przy choince, rodzinnie, z nimi, z moim przyszłym mężem. Nie powiem, że w domu na Smętnej…
Anna wspomina o dużym stole na 12 osób, który spłonął w pożarze. – Zawsze był syto zastawiony. Ja gotowałam barszcz, Grześ robił sałatkę, dziewczynki robiły pierogi, uszka… Tam toczyło się nasze życie – mówi nam.
Jeśli chcecie pomóc Annie, prosimy o kontakt poprzez formularz #DziejeSię lub adres mailowy: karolina.blaszkiewicz@grupawp.pl