Blisko ludziBulimiczki mówią, że jest jedzenie brudne i czyste

Bulimiczki mówią, że jest jedzenie brudne i czyste

Dorosłe bulimiczki, wielokrotnie wracały do swojego dzieciństwa w gabinetach psychoterapeutów. Szukały odpowiedzi na pytania: dlaczego się objadam, dlaczego wymiotuję, dlaczego nie umiem jeść. Trudna relacja z matką w dzieciństwie. Za mało uwagi ze strony rodziców. Nadwrażliwość. Żadne z odpowiedzi nie wpłynęły na pragnienia ciągłego jedzenia i wymiotowania.

Bulimiczki mówią, że jest jedzenie brudne i czyste
Źródło zdjęć: © Shutterstock.com
Ewa Kaleta

28.08.2017 | aktual.: 28.08.2017 15:30

Z zaburzonych dziewczynek stały się kobietami, które rodzą dzieci, prowadzą dorosłe życie. Uwikłane w rytuał trwający nawet po dwie dekady, często nie wyobrażają sobie już powrotu do normalnego jedzenia. Nie potrafią zrozumieć tego co robią, potrafią to jedynie opisać.

Jestem wykolejona

Beata spędziła na terapiach kilkanaście lat życia. Chodzi na nie z przyzwoitości. – Terapia mi na bulimię nie pomaga. Ale przecież coś trzeba ze sobą robić. Jestem cywilizowanym człowiekiem, więc się leczę. Setki godzin spędziłam na mówieniu obcym ludziom, o tym co czuję – mówi. Nie wierzyłam, że przez całe życie będą bulimiczką. Ale dziś uważam, że optymiści są po prostu niedoinformowani.

Beata: Byłam grubym dzieckiem. Dzieci w przedszkolu i szkole wyzywały mnie od dyń, świń, grubasów. Bawiłam się sama. W domu mama chowała przede mną cukierki do najwyższych szafek meblościanki. Bo jak się dorwałam do torebki z cukierkami szampańskimi w czekoladzie, to niezależnie, czy to był kilogram, czy pół, to do zjadałam do ostatniego. Wcześnie dojrzałam, dostałam okres w wieku 11 lat, chłopcy zaczęli mi się podobać. Z moim wyglądam nie miałam u nich szans. Zorientowałam się, że jak będę szczupła, to nie będę samotna. Szczupłe dziewczynki były w moich oczach ładniejsze, mądrzejsze, miały ładniejsze rzeczy, były lubiane.

O bulimii dowiedziałam się z telewizji, oglądałam film o baletnicy, która wymiotowała. Takich filmów było kilka, o łyżwiarce, gimnastyczce. Uznałam, że wymiotowanie to sposób na apetyt. Wymiotowałam pierwszy raz po takich małych pączkach.

Mieszkałam z dwupokojowym mieszkaniu z rodzicami i bratem. Ojciec pił. Pracował w warsztacie samochodowym i prawie codzienny wracał do domu pijany. Matka traktowała mnie jak przyjaciółkę, zwierzała mi się, opowiadając, że ma dość ojca i takiego życia, kiedy byłam jeszcze w szkole podstawowej. Wstydziłam się ojca pijaka, a matka była zimna jak ściana. Jedyną formą okazywania uczuć było podawanie nam jedzenia.

Zasada była prosta – matka gotuje, bo kocha. Jeśli zjesz to, co zrobiła, znaczy, że też kochasz. Jeśli nie zjesz, znaczy, że nie kochasz. Mnie było zawsze za mało uczuć i zawsze za mało jedzenia. Ale kiedy próbowałam sobie radzić i odmawiać dokładek ziemniaków i kotletów, to czułam, że ranię matkę i ją rozczarowuję. Wzruszała ramionami i szła zmywać, cała spięta. Ja też się spinałam.

Kiedy byłam jeszcze w podstawówce, wyłączyłam z diety cukier, smażone rzeczy, niezdrowe, przetworzone. Wymiotowałam tylko wtedy, kiedy nie mogłam się powstrzymać przed słodyczami. Schudłam 10 kg w pół roku.

W liceum wymiotowałam coraz częściej. Po raz pierwszy zdarzały mi się sesje wymiotowania. W domu zawsze jadło się po polsku, tłusto i dużo. Po obiedzie wstawałam i szłam do łazienki wymiotować, bo zjadłam za dużego kotleta. Znowu wracałam do stołu i jadłam kolejną porcję, i znowu do łazienki.
Często byłam sama w domu, przyrządzałam sobie potrawy, po których wymiotowałam, np.: omlet z dżemem. Kluski z tłuszczem, kiełbasą i jajkiem. Smażone ziemniaki. Domofonem dzwoniły koleżanki, żebyśmy się gdzieś przeszły, a ja nie odbierałam. Wolałam jeść.

Miałam 17 lat, kiedy zdałam sobie sprawę, że mam problem. Chodziłam po przychodniach i pytałam, gdzie mogę się leczyć. Potrzebowałam podpisu mamy, żeby przyjął mnie psychiatra albo psycholog. Mama nie wierzyła, że mam jakiś problem. Mówiłam, że objadam się i wymiotuję, a ona mówiła, że to nieprawda, że nie mam żadnego problemu, że przesadzam, wymyślam.

W wakacje pojechałam na obóz dla dziewczyn z zaburzeniami odżywiania do półzamkniętego ośrodka pod Warszawą. Przez kilka tygodni po powrocie nie wymiotowałam. W klasie maturalnej znowu zaczęłam.

Na studiach poznałam chłopaka, Tomka. Miałam bardzo niskie poczucie własnej wartości. Po raz pierwszy poczułam się akceptowana od stóp do głów. Adorował mnie, mówił komplementy, dzięki temu mogłam zjeść loda i go nie zwymiotować. Wieczorami oglądaliśmy seriale i jedliśmy chipsy. Przez rok nie wymiotowałam. Zaokrągliłam się. Myślałam: trudno, taka po prostu jestem. Aż coś się stało, wrócił apetyt, jadłam za dużo. Tyłam, mimo że chodziłam na fitness i liczyłam kalorie. Miałam ataki złości, rozpaczy, prowokowałam kłótnie. Zaczęły zdarzać się wpadki z wymiotowaniem. Poszłam do nowego fitness clubu, dostałam darmową wizytę u trenera personalnego. Zważył mnie i zmierzył, miałam nadwagę i 30 proc. tłuszczu w organizmie. Zaczęłam biegać i jeść tylko zdrowe, nieprzetworzone produkty.

Kiedy byłam głodna, byłam nieznośna dla Tomka. Robiłam awantury, spinałam się. Tomek odszedł do innej kobiety. Bulimia mu to ułatwiła, każda kłótnia kończyła się na tym, że ja mam problem. Wzięłam winę na siebie.

Miałam 27 lat, zmieniłam pracę. I było tak samo jak w podstawówce. Jeśli odstajesz, zostajesz wykluczony. Na każde imieniny, urodziny albo święta ktoś przynosił ciasto. Kiedy odmawiałam, czułam się jak zdrajca. Kiedy nie odmawiałam, jadłam i od razu szłam do kibla wymiotować. Nadal biegałam i jadłam superzdrowo i supermało. Schudłam 15 kg, miałam 6 proc. tłuszczu w organizmie. Zatrzymał mi się okres, którego nie mam do dziś. Pojawiło się ryzyko udaru.

Uparłam się, że nie chcę być okrągła. Bo ta wersja mnie nigdy się nie sprawdziła. Wymiotuję nawet po zdrowym jedzeniu, np.: jak zjem za dużo marchewki. Muszę uważać, kiedy coś za bardzo mi smakuje. To jest niebezpiecznie. Nawet owoce i orzechy są groźne.

Terapia trochę mi w życiu pomogła. Nauczyłam się nazywać to, co czuję. Na dłuższą metę nie działa nic. Psychiatrzy przepisują te same antydepresanty, można je brać latami. Ani jedno ani drugie niewiele zmienia.

Mam 32 lata. Nie ma w moim życiu seksu, nie ma miłości, nie ma czułości. Moje życie towarzyskie jest ograniczone do kawy z koleżankami od czasu do czasu. Nie chodzę do knajp, gdzie jest jedzenie, bo to ryzykowne. Jedzenie i wymiotowanie zajmuje tyle miejsca, że na nikogo już go nie ma. Chociaż chciałabym, żeby ktoś się pojawił i popsuł ten cały system.

Nie czuję się chora, bo na choroby są leki. Ja wybrałam bulimię i bardzo jej potrzebuję. Każdy w coś ucieka – w seks, sport, alkohol. A ja w jedzenie i wymiotowanie, coś nieakceptowalnego społecznie. Wszystkie emocje, niezależnie od tego czy dobre czy złe, sprawiają, że muszę jeść i wymiotować. Nagła zmiana planów, np.: ktoś odwołuje spotkanie albo nagle czegoś oczekuje ode mnie, sprawiają, że jem i wymiotuję. Jestem wykolejona.

Krwawię z przełyku, mam podrapane gardło, trudno mi oddychać. Mam migrenowe bóle głowy z odwodnienia, zimne ręce, zimne stopy, drętwiejące sine palce, skoki temperatury ciała, problemy z cerą. Ale wyniki krwi mam idealne. Mimo że ważę niewiele ponad 40 kg. Cały czas chudnę, nie umiem dostarczyć sobie odpowiedniej ilości kalorii. Wszystko odmierzam łyżkami, trzy łyżki kaszy, trzy łyżki owsianki. Nie chcę przytyć. Nie znoszę siebie i chcę, żeby było na świecie coraz mniej tego, czego nie znoszę.

Miejsce w piekle

Ela kładzie dłonie obie dłonie na kierownicy samochodu, wyraźnie widzę je całe. Kość znajdująca się u nasady palca wskazującego jest większa w porównaniu do reszty i zaczerwieniona. To od latami wkładanej dłoni do przełyku. W słabych momentach Ewa pisze na Facebooku, że nie daje rady, ale chwilę potem wkleja zdjęcie pączka z komentarzem: "mięciutki jak poduszka".

Ela 36 lat: Wymiotowałam, odkąd skończyłam 13 lat. O tym sposobie powiedziały mi starsze koleżanki z podwórka. Miałam nadwagę i za wszelką cenę chciałam schudnąć. Mama zawsze mówiła, że nie wypada, żeby dziewczynka tak wyglądała. Chciałam być taka jak starsze dziewczyny z podwórka i zadowolić mamę. O tym, jak schudnąć szybko bez głodu, dowiedziałam się na podwórku. Iza powiedziała mi w tajemnicy, że po słodyczach zawsze wymiotuje, żeby nie przytyć. Najpierw wymiotowałam tylko po kolacji, potem po wszystkim, co tuczące, a na końcu już po wszystkim. Dosłownie. Nawet po jabłku albo pomidorach z cebulą.

Mój dom to zimny chów. Typowe polskie realia, pijący ojciec i znerwicowana matka katoliczka. Trzeba było jeść, co jest – ziemniaki, kotlety, kiełbasę, skwarki. Ale przy okazji trzeba było być szczupłym. Moja zasuszona matka upominała mnie, żebym się wzięła za siebie. Mówiła: "dupa ci rośnie". Ale nie było mowy, żebym nie zjadła tłustego obiadu, ciasta, bo inaczej były krzyki: "komu ja gotuję? Gardzisz tym, co robię? Ja sobie żyły wypruwam, a ty nie jesz".

Rodzice wysłali mnie na prywatną terapię, potem do szpitala, a na końcu do księdza, aby uzdrowił mnie Bóg. Wszystko pomagało. W szpitalu pilnowano mnie i grupę dziewczyn na zasadzie gestapo. Nie wypuszczano nas do łazienki bez eskorty pielęgniarki. Tyle w temacie leczenia. Nie było terapii.

W wieku 15 lat ważyłam 38 kg. Do szpitala wracałam prawie co roku, na tuczenie. Zrobiła się tam z nas grupka znajomych. Zaczęłyśmy widywać się poza szpitalem. Było nas pięć. Każda rzygała. Dziś jesteśmy trzy, dwie zniknęły i odzywają się raz na kilka lat. Żadna z nas nie wyzdrowiała do końca. W najlepszym stanie jestem ja. Można powiedzieć, że wymiotuję po troszeczku. Kilka razy w tygodniu, jak zjem pączka w pracy. Albo garść chipsów na imprezie. Dokładnie patrzę, co wymiotuję. Jak widzę jeszcze elementy ciasta z pączka, to wymiotuję dalej. Jak widzę, że leci już np.: posiłek, który zjadłam przed pączkiem, to przestaję. To mój stosunkowo nowy sposób, żyję tak od ponad pół roku.

Rodzice wysłali mnie też do egzorcysty. Miałam 16 lat. Odprawił modły i chyba czekał, aż przemówi szatan. Wpatrywał się we mnie z takim oczekiwaniem, że musiałam coś zrobić. Udałam, że straciłam przytomność. Matka zapłaciła księdzu 400 zł i płakała ze szczęścia, że teraz już na pewno będzie dobrze, bo wypędzono ze mnie szatana. Na kilka tygodni i przestałam wymiotować. Zagrałam to tak dobrze, że w pewnym momencie sama nie wiedziałam, co jest prawdą. Miałam nadzieję, że może naprawdę wypędzono ze mnie bulimię krzyżem.

Kiedy skończyłam liceum, poszłam na studia psychologię, nigdy nie skończyłam studiów. Zakochałam się w bracie koleżanki ze studiów, wojskowym. Chciałam być z konkretnym prostym człowiekiem. Myślałam, że zadaniowy, odpowiedzialny człowiek wydający rozkazy uporządkuje przy okazji moje życie wewnętrzne. Kiedy nakrył mnie na wymiotowaniu, nakrzyczał na mnie, że marnuję jedzenie. Byłam dla niego zwykłą wariatką. Mówił: "dlaczego się nie głodzisz? To mógłbym jakoś zrozumieć. To, co ty robisz, to jakieś kompletnie popierdolenie".

Poszłam na pierwszą terapię jeszcze na studiach. Na kilka miesięcy przestałam wymiotować. Rozmowy mi pomagały. Pamiętam, jak uczyłam się zrozumienia. Wiedziałam, dlaczego pojawiają się we mnie emocje. Na chwilę mnie to uzdrowiło. Ale po czterech miesiącach bulimia wróciła. Nie umiałam z terapeutką prześledzić, co się takiego stało. Chodziłam do niej, dalej i rosło we mnie poczucie winy, że terapia na mnie nie działa. Zrobiłam sobie kilka lat przerwy i szłam na nową terapię. Znowu na chwilę przestawałam wymiotować, ale po miesiącu albo dwóch wszystko wracało.

Jest jedzenie brudne i czyste. Jedzenie dozwolone i zakazane. Jedzenie do wymiotowania i do trawienia. Do jedzenia są warzywa i nabiał. Do wymiotowania chleb, makarony, słodycze.

Mamy z Hubertem 12-letnią córkę. W czasie ciąży wymiotowałam kilka razy w tygodniu. Tak się bałam, że Iga urodzi się martwa, niedożywiona i chora, że wymiotowałam jeszcze więcej. Mąż był wtedy na misji wojskowej za granicą. Nie wiem jakim cudem, ale Iga urodziła się zdrowa. Nie nauczyłam Igi, jak jeść. Na początku to ja uczyłam się tego od niej. Ale z czasem, kiedy nabierała tłuszczyku i jadła za dużo, to zabierałam jej talerzyk albo odmawiałam dokładek. Proponowałam jakiś owoc albo sałatkę zamiast dodatkowego pulpeta w sosie czy gołąbka. Potem z wyrzutów sumienia kupowałam jej słodycze. Nie chciałam, żeby jej życie wyglądało tak jak moje. Mówiłam jej komplementy, chwaliłam ją, ale wiedziałam, że nie mogę dopuścić, aby była otyła.

Hubert odszedł ode mnie, kiedy Iga miała 3 lata. Związał się z Kają, osobą taką jak on, z którą może robić remonty, pływać kajakiem, spać pod namiotem i uprawiać ogródek. Hubert chciał zabrać Igę ze sobą i ograniczyć mi prawa rodzicielskie przez to, że mam bulimię i nie jestem w związku z tym normalna, ale Kaja przekonała go, że córka potrzebuje matki. Hubert odpuścił. Kaja jest dobra dla Igi, czasem boję się, że lepsza niż ja. Jest gruba, czasem wydaje mi się, że dla dziewczynki to lepiej, jeśli matka jest gruba i ma swój wygląd w d*pie.

Półtora roku temu Iga zaczęła chudnąć. Jadła coraz mniej. Zabrałam ją do psychologa. Oddałam córkę mężowi, zdałam sobie sprawę, że ją uszkadzam. Zaczęłam wymiotować jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem. Codziennie, dosłownie po wszystkim, nawet po kawie z mlekiem. Widuję Igę raz w tygodniu, mieszkanie z tatą i Kają dobrze jej robi. Ostatnio nawet troszkę przytyła. Wstydziła się mi pokazać.

Chodzę na nową terapię, wymiotuję po troszeczku. Nigdy nie było z moim jedzeniem tak dobrze. Dla Igi zrobię wszystko. Znowu wracam do swojego dzieciństwa. Który to już raz? Może szósty? Siódmy? Gadam jak katarynka te same historie.

Szukam w internecie nowych rozwiązań dla bulimiczek albo jedzenioholiczek codziennie. Spotykam takie kobiety jak ja na forach. Niektóre biorą pseudoefedrynę, żeby zabić głód. Niektóre po pracy Xanax albo Afobam, żeby się zmulić i drzemać bez siły do wieczora.

Moja mama powiedziała mi niedawno, że przez to co zrobiłam Idze, diabeł przygotował dla mnie specjalne miejsce w piekle, gdzie będę cierpieć katusze. Po miesiącu napisałam jej smsa, że na nią też czeka takie miejsce, za to co zrobiła mi.

Jadłaś?

Pośród wielu kobiet, którym nie udało się wyjść z bulimii, poznałam jedną, której się udało. Powody, z których bulimia zniknęła jej z życia, nie są dla niej samej jasne. Choroba nadal wraca w jej myślach jako nierozwiązana zagadka, szczególnie teraz, kiedy jest w ciąży.

Marysia 31 lat: Kiedy skończyłam 15 lat, postanowiłam, że będę najchudsza. Nie mogłam być najładniejsza ani najmądrzejsza, ani najlepsza w siatkówce, którą trenowałam. Przestałam jeść. Mama połapała się szybko. Znając moją słabość do słodkiego, piekła mi na śniadanie szarlotkę. Jadłam ją, potem w szkole brałam jednego gryza kanapki, resztę wyrzucałam do kosza. Po treningu w domu czekał na mnie kotlet z ziemniakami, zjadałam tylko panierkę, resztę wywalałam przez okno, w krzaki pod blokiem.

Po roku głodzenia się z zobaczyłam film w telewizji o gimnastyczce, bulimiczce. Pomyślałam, że to świetny pomysł. Jeść, ile się chce i wymiotować. Jeszcze w trakcie tego filmu zjadłam kromkę chleba i zwymiotowałam ją. Nie musiałam używać palców, używałam tylko mięśni brzucha.

Mieszkałam z rodzicami w małym mieszkaniu, nie mogłam iść do toalety i wymiotować normalnie. Rodzice ze sobą nie rozmawiali, mieli oddzielne pokoje, oddzielne półki w lodówce. Jak jedno otwierało drzwi do pokoju, to drugie zamykało. I tak na zmianę. Objadałam się słodyczami i kombinowałam, jak dostosować się do tych ich zmian wart w mieszkaniu. Mama piekła dla mnie ciasta, a tata przynosił mi słodycze ze sklepu. To była ich cicha rywalizacja o to, kto jest lepszym rodzicem. Wymiotowałam do woreczków i reklamówek, potem woreczki wyrzucałam po drodze do szkoły albo przez okno w krzaki. Wymiotowałam też do kubków po herbacie, ale mama się zorientowała, zaczęła kontrolować każde moje wyjście do łazienki. Mój pokój przesiąkał zapachem wymiocin.

Beata, moja najlepsza przyjaciółka z klasy, która wspierała mnie w walce z bulimią, zachorowała na anoreksję. Miałam poczucie winy, że to ja w jakimś sensie ją zaraziłam. W szkole wybuchła afera, że kosze na śmieci są pełne wyrzucanych kanapek. Wszystkie dziewczyny ze sobą rywalizowały, za każdy kilogram dostawało się "głaski". Pytałyśmy Beaty: "jadłaś?", ona odpowiadała "a ty?".

Mama mówiła mi, że jeśli nie przestanę wymiotować, to umrę. Chciałam iść do szkolnej psycholog po pomoc, nie pozwalała mi, uważała, że dostanę wtedy żółte papiery i to zaważy na całym moim życiu. Mówiła, że nie przyjmą mnie na studia a potem do pracy. Poszłam do jedynego psychiatry w okolicy, co tydzień dojeżdżałam PKS-em. Pytał mnie, co mi się śniło i o czym myślę. Terapia nie pomagała, objadałam się i wymiotowałam nadal. Za sesje płaciłam 30 zł. Po ponad pół roku terapii powiedziałam rodzicom, że czuję się lepiej, mama kupiła czekoladki i kazała zawieźć psychiatrze, podziękować za pomoc. Psychiatrze powiedziałam, że czuję się lepiej i więcej nie przyjdę. Powiedział, że wcale nie czuję się lepiej i nie powinnam kończyć terapii. Wyszłam i nie wróciłam, bez żalu. Czekoladki zjadłam i zwymiotowałam za przystankiem.

W trzeciej klasie liceum zaczęli przychodzić do mnie chłopcy, wstydziłam się, że w pokoju czuć wymiociny. Poznałam chłopaka, powiedziałam mu na randce, że mam zaburzenia odżywiania, a on nie rozumiał, o co chodzi. Ale chyba było mu mnie trochę żal. Powiedział, że moje zaburzenia nie mają dla niego znaczenia. Wyjechaliśmy razem do Warszawy na studia. Przestałam wymiotować. Zaczęłam jeść. Nie tyłam, nawet kiedy jadłam słodycze. Chyba to mnie uratowało.

Mam wyrzuty sumienia, że zwymiotowałam w życiu tyle jedzenia. Przez bulimię straciłam zęba, miałam i mam do dziś duże problemu z próchnicą. Nie wiem, co by się stało, gdybym nie miała tak dobrej przemiany materii i gdybym zaczęła tyć, wychodząc z bulimii. Teraz jest jestem w ciąży i przede mną przybranie na wadze. Nie wiem, jak zareaguję, bo nigdy nie ważyłam więcej niż 50 kg.

Beata, przyjaciółka Marysi nadal choruje na anoreksję.

Rozmowa z Anitą Kręgielewską psycholożką, psychoterapeutką z Centrum DBT Emocje.

Ewa Kaleta: Co dolega bulimiczkom? Same często nie rozumieją, o co chodzi z jedzeniem i wymiotowaniem, a robią to latami.
Anita: Trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Według niektórych podejść tłumaczy się, że głównym powodem bulimii nervosy jest pragnienie osiągnięcia idealnej wagi, że motywacją jest wygląd zewnętrzny. W podejściu DBT, czyli Terapii Dialektyczno- Behawioralnej uważa się, że pacjentki cierpiące na bulimię doświadczają uporczywej deregulacji emocji. Nie rozróżniają emocji, negatywnych czy pozytywnych, trudno jest im znieść jakiekolwiek emocje. Odczuwają ciągłe napięcie. Na przykład, gdy pojawia się ekscytacja, trudno jest im sobie z tą emocją poradzić, wywołuje ona dyskomfort, w związku z tym sięgają po jedzenie, po tym czują się winne np. że straciły kontrolę, dlatego też się oczyszczają. Nie tylko w sensie dosłownym, ale też ze wszystkich uczuć. Takie osoby są jak chomiki w kołowrotkach, wciąż i wciąż powtarzają ten schemat i nie wiedzą, jak z się z niego uwolnić. W społeczeństwie ok 2-3 proc. kobiet cierpi na bulimię.

*Jak rozumieć znaczenia filmów, które bohaterki tekstu oglądały jako nastolatki? *
Myślę, że to efekt Wertera, podobnie jest ze znaczącym wzrost np. samobójstw spowodowany nagłośnieniem w mediach takiego czynu dokonanego przez osobę znaną. Informacje te mogą spowodować, że inne osoby utożsamiające się z tą osobą dokonają takiego samego czynu. Dotyczy to również mniejszych społeczności takich jak rodzina czy szkoła. Filmy o bulimiczkach, baletnicach, gimnastyczkach czy łyżwiarkach z zaburzeniami odżywiania przybliżają metody, podsuwają pomysły, jak sobie radzić w różnych sytuacjach. Osoby, które utożsamiają się z bohaterką, znajdują dla siebie idealne rozwiązanie. Po śmierci Marilyn Monroe liczba samobójstw wśród kobiet wzrosła o 10 proc. To podobna sytuacja.

A jak sobie radzić z jedzeniem, konkretnie?
W tak zwanych sytuacjach kryzysowych, zachęcamy pacjentów do kontaktu telefonicznego, smsowego, mailowego. Pacjentka może do nas zadzwonić w trudnej chwili na przykład, kiedy stoi w sklepie przed półką ze słodyczami, chce kupić, co się da, najeść się i zwymiotować. Przez telefon mówimy jej, żeby spróbowała nie poddawać się impulsowi, czyli może wyjść ze sklepu pobiegać chwile w miejscu. Jeśli jest taka możliwość, może zanurzyć twarz w zimnej wodzie (tzw. efekt nurka), oddychać przeponą.

Trzeba sobie uświadomić, że z bulimia też coś daje. Ulgę, gratyfikację, adrenalinę. Życie bez objadania się i wymiotowania okazuje się o trochę płaskie, zwyczajne i nudne. Dlatego tak trudno walczyć z chorobą.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (20)