Blisko ludziByć przy pacjencie. Pielęgniarki onkologiczne w dobie pandemii

Być przy pacjencie. Pielęgniarki onkologiczne w dobie pandemii

– Najtrudniejsze są chwile, kiedy pacjent jest u schyłku życia i nie może pożegnać się z rodziną, a rodzina z nim – mówi Magdalena Sygocka, pielęgniarka koordynująca z oddziału onkologii Radomskiego Centrum Onkologicznego. W dobie pandemii, kiedy zagubionych i przestraszonych pacjentów nie mogą odwiedzać bliscy, pielęgniarki onkologiczne pełnią funkcję nie tylko rolę medyczną, ale także terapeutyczną.

Magdalena Sygocka pracuje z pacjentami onkologicznymi
Magdalena Sygocka pracuje z pacjentami onkologicznymi
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

Magdalena Sygocka była jednym z pierwszych pracowników w Radomskim Centrum Onkologii. Pracę rozpoczęła tutaj w 2015 roku, w 2017 została pielęgniarką koordynującą oddział onkologiczny.

Po wybuchu pandemii koronawirusa wszystkim przyszło zmierzyć się z nową rzeczywistością. Wprowadzono obostrzenia i wieloetapową dezynfekcję, szpital został zamknięty dla odwiedzających. Pielęgniarki musiały nauczyć się wykonywania obowiązków w ochronnym fartuchu, przyłbicy, maseczce, czepku. – Praca w środkach ochrony osobistej zajmuje znacznie więcej czasu, nie jest komfortowa. Najtrudniej było nam latem podczas upałów – przyznaje Sygocka.

Jednak największa trudność pracy w warunkach lockdownu polegała na tym, że Radomskie Centrum Onkologii – podobnie jak wiele innych placówek medycznych – zostało pozbawione części personelu.

– Już na samym początku epidemii oddział zaczął pracować w znacznie zmniejszonym składzie, ponieważ koleżanki, które pracują także w innych szpitalach, musiały od nas odejść. Nie wolno łączyć pracy w kilku szpitalach ze względów epidemicznych. Parę z nas trafiło na kwarantannę. Zostało nas tylko kilka, pełniłyśmy ciągłe dyżury, żeby pacjenci mogli otrzymać od nas pomoc - wspomina Sygocka.

- To był bardzo trudny czas, a dla koleżanek ogromny wysiłek, zwłaszcza że bałyśmy się też o siebie. Mamy rodziny, małe dzieci, człowiek w takich chwilach myśli i o sobie, i o pacjencie, któremu chce pomóc – mówi Magdalena Sygocka, dodając, że nawet gdy rząd wprowadził zasiłek opiekuńczy dla rodziców małych dzieci, nie skorzystała z niego żadna pielęgniarka RCO. Ona też nie, choć jej synowie mają 7 i 12 lat.

Po jednej stronie był więc personel medyczny, który musiał szybko przystosować się do nowych warunków. Po drugiej stronie – pacjent. Nierzadko zagubiony, przestraszony, poirytowany zwłaszcza czasochłonnymi procedurami: pomiarem temperatury, koniecznością wypełniania ankiet, czy staniem w długiej kolejce.

– Pacjenci byli źli – nie kryje Magdalena Sygocka. – Dawniej szybciej wykonywałyśmy pewne czynności, a w pandemii wszystko trwa dłużej. Na początku nie mogłyśmy sobie z tym poradzić, pacjenci nie dostrzegali, że się staramy i nie umiałyśmy im wytłumaczyć, że robimy wszystko, aby móc ich przyjąć. Chorzy nie rozumieli, dlaczego muszą tak długo czekać. Było widać ich rozgoryczenie i rozżalenie, które i nam się udzielało – opowiada.

Obraz
© Archiwum prywatne

Utracona wolność

Największą trudnością dla pacjentów okazało się zamknięcie w szpitalnych murach. – Wcześniej pacjent przychodził do szpitala bez żadnych ograniczeń. Wychodził z poradni, kiedy chciał. Był w szpitalu, ale jednak wolny. Miał kontakt z rodziną, odwiedzali go bliscy – mówi Sygocka.

Pandemia tę wolność zabrała. Chorym został telefon, ten jednak, jak podkreśla nasza rozmówczyni, nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z rodziną. – Część pacjentów onkologicznych to osoby starsze. Dla nich to było bardzo ważne, że ktoś przyszedł ich odwiedzić. Poza tym, o ile część starszych pacjentów jest dobrze zorientowana w nowych możliwościach komunikacyjnych, o tyle wielu nie potrafi porozmawiać na komunikatorze czy wysłać SMS-a.

W tej trudnej sytuacji potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem zaczęły zaspokajać pielęgniarki oddziałowe. – Pod tym względem jesteśmy w o wiele lepszej sytuacji niż pielęgniarki w oddziałach zachowawczych, gdzie pacjent pojawia się tylko raz. U nas pacjenci zostają dłużej albo wracają np. na chemioterapię co 2–3 tygodnie. Jesteśmy więc dobrze zorientowane w ich sytuacji życiowej, bo oni opowiadają nam o swoich rodzinach, mówią, że mają dzieci, wnuki, że ktoś się urodził. Zwierzają się, co ich cieszy, ale często też, co ich martwi. Dzięki rozmowie możemy rozładować trudną atmosferę i stres, który często towarzyszy wizytom. W ten sposób udaje nam się przełamać pewną barierę – wyznaje Magdalena Sygocka.

Na oddziale onkologicznym personelowi i pacjentom najswobodniej rozmawia się w gabinecie… zabiegowym. – Chory przychodzi np. na zastrzyk, my robimy, co trzeba, a w międzyczasie sobie rozmawiamy. I często przechodzimy od lekkich tematów do zwierzeń – mówi Sygocka.

Przyjaźnie zawiązują się też pomiędzy pacjentami, którzy skazani są teraz na swoje towarzystwo dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie widzą nikogo poza sobą, często przez wiele dni. – Część pań jest w podobnym wieku, więc staramy się, żeby leżały razem na salach, bo mają wspólne tematy. Z panami jest tak samo. Wiemy, że niektórzy pacjenci po wyjściu ze szpitala dzwonią do siebie – przyznaje pielęgniarka koordynująca z RCO.

Rak nie poczeka

W obecnej sytuacji epidemiologicznej pacjenci wiedzą, że konieczne jest zachowanie dystansu, nie proszą więc, żeby potrzymać ich za rękę, co przed pandemią się zdarzało. Gdy pielęgniarki widzą, że z chorym dzieje się coś niedobrego, popada w apatię, o pomoc proszą psychoonkologa. W RCO pacjenci chętnie korzystają z tej formy wsparcia.

Według przepisów w szpitalach wszyscy muszą nosić maseczki. Ale jak zauważa Magdalena Sygocka, pandemia trwa prawie rok i większość zdążyła już do nowej sytuacji przywyknąć, oswoić się z nowymi procedurami i zmienionym trybem pracy. Jest jednak pewna rzecz, która Magdalenę Sygocką niepokoi. Chodzi o to, że z powodu epidemii Polacy przestali się diagnozować, spadła liczba badań przesiewowych.

– Pacjent zastanawia się teraz, czy powinien zgłosić się do szpitala, gdzie może zakazić się koronawirusem. Pojawia się dylemat: zostać w domu i nie leczyć raka, bo istnieje ryzyko, że umrze na COVID-19, czy może jednak przyjść? Niestety, dzisiaj medycyna opiera się głównie na teleporadzie, a rak to choroba, która nie poczeka, aż pandemia minie – podkreśla Sygocka.

Dlatego zdarza się też, że pacjent jest u schyłku życia, ale z powodu obostrzeń nie może zobaczyć się z bliskimi. – To najtrudniejsze chwile – nie kryje nasza rozmówczyni. – Zwłaszcza że pacjenci onkologiczni często są świadomi, do końca wiedzą, co się z nimi dzieje. Możliwość pożegnania się i dla chorego, i dla jego rodziny jest bardzo ważna. To jest chyba największy minus pandemii – uważa Magdalena Sygocka.

Czasem w RCO zdarzają się jednak momenty, które chwytają za serce. Jak ostatnio, gdy jeden z pacjentów obchodził 60. urodziny. – W szpitalu mamy przeszkloną świetlicę, z której widać, co dzieje się na dziedzińcu. Na urodziny tego pacjenta pod szpital przyjechali jego krewni, mieli w ręku balony i napis: "Wszystkiego najlepszego". Było to bardzo wzruszające – wspomina Magdalena Sygocka.

Jej dzieci – jak obecnie wszyscy ich rówieśnicy – uczą się zdalnie. Kiedy pani Magdalena ma dyżur, w opiece nad synami pomagają bliscy. – Rodzina bardzo mnie wspiera – mówi Sygocka. – Każdy rozumie, jaką mam pracę. Że wybrałam zawód, który wiąże się z poświęceniem.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (100)