Być przy pacjencie. Pielęgniarki onkologiczne w dobie pandemii
– Najtrudniejsze są chwile, kiedy pacjent jest u schyłku życia i nie może pożegnać się z rodziną, a rodzina z nim – mówi Magdalena Sygocka, pielęgniarka koordynująca z oddziału onkologii Radomskiego Centrum Onkologicznego. W dobie pandemii, kiedy zagubionych i przestraszonych pacjentów nie mogą odwiedzać bliscy, pielęgniarki onkologiczne pełnią funkcję nie tylko rolę medyczną, ale także terapeutyczną.
06.12.2020 | aktual.: 02.03.2022 18:11
Magdalena Sygocka była jednym z pierwszych pracowników w Radomskim Centrum Onkologii. Pracę rozpoczęła tutaj w 2015 roku, w 2017 została pielęgniarką koordynującą oddział onkologiczny.
Po wybuchu pandemii koronawirusa wszystkim przyszło zmierzyć się z nową rzeczywistością. Wprowadzono obostrzenia i wieloetapową dezynfekcję, szpital został zamknięty dla odwiedzających. Pielęgniarki musiały nauczyć się wykonywania obowiązków w ochronnym fartuchu, przyłbicy, maseczce, czepku. – Praca w środkach ochrony osobistej zajmuje znacznie więcej czasu, nie jest komfortowa. Najtrudniej było nam latem podczas upałów – przyznaje Sygocka.
Jednak największa trudność pracy w warunkach lockdownu polegała na tym, że Radomskie Centrum Onkologii – podobnie jak wiele innych placówek medycznych – zostało pozbawione części personelu.
– Już na samym początku epidemii oddział zaczął pracować w znacznie zmniejszonym składzie, ponieważ koleżanki, które pracują także w innych szpitalach, musiały od nas odejść. Nie wolno łączyć pracy w kilku szpitalach ze względów epidemicznych. Parę z nas trafiło na kwarantannę. Zostało nas tylko kilka, pełniłyśmy ciągłe dyżury, żeby pacjenci mogli otrzymać od nas pomoc - wspomina Sygocka.
- To był bardzo trudny czas, a dla koleżanek ogromny wysiłek, zwłaszcza że bałyśmy się też o siebie. Mamy rodziny, małe dzieci, człowiek w takich chwilach myśli i o sobie, i o pacjencie, któremu chce pomóc – mówi Magdalena Sygocka, dodając, że nawet gdy rząd wprowadził zasiłek opiekuńczy dla rodziców małych dzieci, nie skorzystała z niego żadna pielęgniarka RCO. Ona też nie, choć jej synowie mają 7 i 12 lat.
Zobacz także
Po jednej stronie był więc personel medyczny, który musiał szybko przystosować się do nowych warunków. Po drugiej stronie – pacjent. Nierzadko zagubiony, przestraszony, poirytowany zwłaszcza czasochłonnymi procedurami: pomiarem temperatury, koniecznością wypełniania ankiet, czy staniem w długiej kolejce.
– Pacjenci byli źli – nie kryje Magdalena Sygocka. – Dawniej szybciej wykonywałyśmy pewne czynności, a w pandemii wszystko trwa dłużej. Na początku nie mogłyśmy sobie z tym poradzić, pacjenci nie dostrzegali, że się staramy i nie umiałyśmy im wytłumaczyć, że robimy wszystko, aby móc ich przyjąć. Chorzy nie rozumieli, dlaczego muszą tak długo czekać. Było widać ich rozgoryczenie i rozżalenie, które i nam się udzielało – opowiada.
Utracona wolność
Największą trudnością dla pacjentów okazało się zamknięcie w szpitalnych murach. – Wcześniej pacjent przychodził do szpitala bez żadnych ograniczeń. Wychodził z poradni, kiedy chciał. Był w szpitalu, ale jednak wolny. Miał kontakt z rodziną, odwiedzali go bliscy – mówi Sygocka.
Pandemia tę wolność zabrała. Chorym został telefon, ten jednak, jak podkreśla nasza rozmówczyni, nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z rodziną. – Część pacjentów onkologicznych to osoby starsze. Dla nich to było bardzo ważne, że ktoś przyszedł ich odwiedzić. Poza tym, o ile część starszych pacjentów jest dobrze zorientowana w nowych możliwościach komunikacyjnych, o tyle wielu nie potrafi porozmawiać na komunikatorze czy wysłać SMS-a.
W tej trudnej sytuacji potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem zaczęły zaspokajać pielęgniarki oddziałowe. – Pod tym względem jesteśmy w o wiele lepszej sytuacji niż pielęgniarki w oddziałach zachowawczych, gdzie pacjent pojawia się tylko raz. U nas pacjenci zostają dłużej albo wracają np. na chemioterapię co 2–3 tygodnie. Jesteśmy więc dobrze zorientowane w ich sytuacji życiowej, bo oni opowiadają nam o swoich rodzinach, mówią, że mają dzieci, wnuki, że ktoś się urodził. Zwierzają się, co ich cieszy, ale często też, co ich martwi. Dzięki rozmowie możemy rozładować trudną atmosferę i stres, który często towarzyszy wizytom. W ten sposób udaje nam się przełamać pewną barierę – wyznaje Magdalena Sygocka.
Na oddziale onkologicznym personelowi i pacjentom najswobodniej rozmawia się w gabinecie… zabiegowym. – Chory przychodzi np. na zastrzyk, my robimy, co trzeba, a w międzyczasie sobie rozmawiamy. I często przechodzimy od lekkich tematów do zwierzeń – mówi Sygocka.
Zobacz także
Przyjaźnie zawiązują się też pomiędzy pacjentami, którzy skazani są teraz na swoje towarzystwo dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie widzą nikogo poza sobą, często przez wiele dni. – Część pań jest w podobnym wieku, więc staramy się, żeby leżały razem na salach, bo mają wspólne tematy. Z panami jest tak samo. Wiemy, że niektórzy pacjenci po wyjściu ze szpitala dzwonią do siebie – przyznaje pielęgniarka koordynująca z RCO.
Rak nie poczeka
W obecnej sytuacji epidemiologicznej pacjenci wiedzą, że konieczne jest zachowanie dystansu, nie proszą więc, żeby potrzymać ich za rękę, co przed pandemią się zdarzało. Gdy pielęgniarki widzą, że z chorym dzieje się coś niedobrego, popada w apatię, o pomoc proszą psychoonkologa. W RCO pacjenci chętnie korzystają z tej formy wsparcia.
Według przepisów w szpitalach wszyscy muszą nosić maseczki. Ale jak zauważa Magdalena Sygocka, pandemia trwa prawie rok i większość zdążyła już do nowej sytuacji przywyknąć, oswoić się z nowymi procedurami i zmienionym trybem pracy. Jest jednak pewna rzecz, która Magdalenę Sygocką niepokoi. Chodzi o to, że z powodu epidemii Polacy przestali się diagnozować, spadła liczba badań przesiewowych.
– Pacjent zastanawia się teraz, czy powinien zgłosić się do szpitala, gdzie może zakazić się koronawirusem. Pojawia się dylemat: zostać w domu i nie leczyć raka, bo istnieje ryzyko, że umrze na COVID-19, czy może jednak przyjść? Niestety, dzisiaj medycyna opiera się głównie na teleporadzie, a rak to choroba, która nie poczeka, aż pandemia minie – podkreśla Sygocka.
Dlatego zdarza się też, że pacjent jest u schyłku życia, ale z powodu obostrzeń nie może zobaczyć się z bliskimi. – To najtrudniejsze chwile – nie kryje nasza rozmówczyni. – Zwłaszcza że pacjenci onkologiczni często są świadomi, do końca wiedzą, co się z nimi dzieje. Możliwość pożegnania się i dla chorego, i dla jego rodziny jest bardzo ważna. To jest chyba największy minus pandemii – uważa Magdalena Sygocka.
Czasem w RCO zdarzają się jednak momenty, które chwytają za serce. Jak ostatnio, gdy jeden z pacjentów obchodził 60. urodziny. – W szpitalu mamy przeszkloną świetlicę, z której widać, co dzieje się na dziedzińcu. Na urodziny tego pacjenta pod szpital przyjechali jego krewni, mieli w ręku balony i napis: "Wszystkiego najlepszego". Było to bardzo wzruszające – wspomina Magdalena Sygocka.
Jej dzieci – jak obecnie wszyscy ich rówieśnicy – uczą się zdalnie. Kiedy pani Magdalena ma dyżur, w opiece nad synami pomagają bliscy. – Rodzina bardzo mnie wspiera – mówi Sygocka. – Każdy rozumie, jaką mam pracę. Że wybrałam zawód, który wiąże się z poświęceniem.