Bycie dzieckiem łatwe nie jest. Autorka bloga Szczęśliva o ocenianiu matek i dzieci po pozorach

Bycie dzieckiem łatwe nie jest. Autorka bloga Szczęśliva o ocenianiu matek i dzieci po pozorach

Bycie dzieckiem łatwe nie jest. Autorka bloga Szczęśliva o ocenianiu matek i dzieci po pozorach
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Aleksandra Kisiel
26.06.2020 13:39, aktualizacja: 27.06.2020 17:29

Jak wychowywać dzieci? Najlepiej, zdaniem Polaków, wychowywać cudze. I to za pomocą kąśliwych uwag i klapsów. Przekonała się o tym Magdalena Kogut-Wałęcka, autorka bloga Szczęśliva.

Kilkulatek w sklepie prosi o słodycze. Mama się nie zgadza. Chłopiec jest więc bardzo smutny i zły. Daje tym emocjom upust, płacze, tupie, ale jego mama wie, że bardzo stara się nad sobą zapanować. Starsza pani, która obserwuje i na bieżąco komentuje całe zajście, w pewnym momencie zwraca się najpierw do dziecka, mówiąc, że takie zachowanie mu nie przystoi, a następnie do mamy, której radzi, aby dziecku dać parę klapsów i będzie grzeczne. Mało tego, komentuje wygląd dziecka, a kilkulatek stara się wybronić.

– A to w końcu chłopiec czy dziewczynka, bo długie włosy ma jak dziewczynka, ale zachowuje się tak, że nie przystoi to dziewczynkom - pyta starsza pani.
– Jestem chłopcem. – odparł.
– A wyglądasz jakbyś był dziewczynką. – rzuciła znowu owa pani.

Magdalena Kogut-Wałęcka na swoim blogu Szczęśliva opisała sytuację, która przydarzyła się jej kilka tygodni temu. Chłopiec, o którym mowa, to jej syn, mama z opowieści, to oczywiście ona. Personaliów starszej pani nie znamy, może to i lepiej.

Post, który pojawił się na blogu kilka dni temu i w tej chwili ma ponad 200 tys. wyświetleń, wzbudził ogromne emocje. I po raz kolejny wywołał dyskusję, z której wynika, że wychowanie dzieci powinno raczej przypominać tresurę. A maluchy, które nie reagują od razu na każdą komendę, najlepiej trzymać w domu, aż się tych komend nauczą.

Aleksandra Kisiel, WP Kobieta: Magda, twój wpis na blogu jest szeroko komentowany. Ludzie dzielą się nim w mediach społecznościowych. A przecież to sytuacja, z którą każda matka miała do czynienia.
Magdalena Kogut-Wałęcka: Nie sądziłam, że ta opowieść odbije się tak szerokim echem. Bo jak mówisz, moje doświadczenie podziela wiele matek. Temat tego, jak reagować, gdy dzieci przeżywają trudne chwile, i tego, jak reagować, gdy dostajemy rady od obcych ludzi, o które nie prosiliśmy, to rzeczy, które przewijają się w tej internetowej dyskusji. I widzę, że ludzie podzielili się na dwa obozy.

Jeden to ci, którzy najczęściej sami mają dzieci, też mają na swoim koncie takie doświadczenia i też starają się jakoś reagować, zarówno na trudne zachowania maluchów, jak i na takie komentarze, jak ten o dawaniu klapsów. A drugi obóz to ten, który, mocno upraszczając, twierdzi, że rozwydrzone "bachory" i ich "madki" powinny zniknąć z przestrzeni publicznej, a przynajmniej, że dobrze wychowane dziecko to takie, które wykonuje polecenia i siedzi cicho.

Ci ludzie chyba sami zapomnieli, że sami byli dziećmi. I że raczej nie siedzieli cichutko i grzeczniutko z boku, i nie przytakiwali każdemu słowu rodzica. A jeśli to robili, to ze strachu przed tymi klapsami, które tak zachwalała starsza pani z mojej "przygody".

Ja mam zupełnie inne podejście, gdy mowa o dziecięcych zachowaniach. Przede wszystkim, daję dzieciom prawo do niezgadzania się, do przeżywania trudnych emocji i dawania temu wyrazu. Emocje dzieci są tak samo ważne, jak te odczuwane przez dorosłych! Tyle że dorosły może lepiej się z emocjami uporać, bo ma więcej doświadczenia, większą wiedzę, lepiej rozwinięty układ nerwowy. A dziecko tego wszystkiego ciągle się uczy. I bardzo często ma kiepskich nauczycieli, bo rodzice sami nie wiedzą, co robić ze swoją złością, ze smutkiem. Wydaje im się, że tych emocji nie powinno być.

Obraz
© Archiwum prywatne

Wiesz, zanim zostałam mamą, mówiłam, że nie lubię dzieci i nie będę ich mieć. Wydawało mi się, że wychowanie nie jest na moje nerwy. Teraz mam trójkę i z każdym dzieckiem mam więcej zrozumienia dla małych ludzi, więcej empatii i nie postrzegam świata zero-jedynkowo.

Czy masz wrażenie, że trzeba dzisiaj przepraszać za to, że dziecko jest dzieckiem?
Trochę tak, w niektórych sytuacjach. Czasami ludzie wymagają ode mnie, żebym zareagowała na coś, co moim zdaniem nie wymaga reakcji. Np. gdy moje dzieci są na placu zabaw czy na basenie i są głośne, bawią się z innymi dziećmi, biegają etc. No przecież od tego te miejsca są!

Pewnie inaczej byłoby, gdyby dziecko biegało i krzyczało w kościele. No ale nawet gdyby się tak stało, że dziecko w miejscu "poważnym" płacze czy krzyczy i próby uspokojenia nie sprawdzają się, to co ten rodzic ma zrobić? Nakrzyczeć na dziecko, dać mu tego słynnego klapsa? To przecież też nie przyniesie natychmiastowego efektu.

A klaps już na pewno nie uciszy malca. Są sytuacje, w których odpuszczam, bo wiem, że nie robię innym krzywdy. Przecież trzeba jakoś dzieci wprowadzić do społeczeństwa. Trzeba im pokazać, jak się odnaleźć w różnych miejscach i sytuacjach, a nie bazować tylko na nakazach i zakazach. Tym się różni wychowanie od tresury.

Pani "dobra rada" zaproponowała, żeby dziecko uderzyć i jeszcze podparła się przykładem swojego syna, Wojtusia, który dostał parę razy lanie i był grzecznym chłopcem. Ja celowo nie używam sformułowania "dać klapsa", bo to moim zdaniem zasłona dymna, która ma zamaskować fakt stosowania przemocy.
I ta rada chyba najbardziej mnie wzburzyła. Bo żyjemy w kraju, w którym stosowanie kar cielesnych wobec dzieci jest nielegalne. W którym kolejne organizacje robią kampanie, w których mówi się, dlaczego nie wolno bić dzieci. I w którym połowa ludzi nie widzi w tym nic złego (badania robione na zlecenie "Rzeczpospolitej" z 2018 roku – przyp. red.)! I ja wiem, że kiedyś bicie dzieci było normą. Ale inne złe zjawiska też były normą, a już od nich odeszliśmy.

A już ten argument, że "ja dostawałem klapsy i nic mi się nie stało", to jest największa bzdura. Bo skoro byłeś bity i sam bijesz, to znaczy, że się stało. A jeśli nie bijesz, to też znaczy, że się stało, zauważyłeś to i wykonałeś sporą pracę, żeby tego zachowania nie powielać!

Bicie dzieci ma wiele konsekwencji, zarówno na poziomie rozwojowym – u bitych dzieci zachodzą zmiany w mózgu, jak i na poziomie więzi z rodzicami – ona jest zaburzana, dzieci tracą zaufanie, tracą poczucie bezpieczeństwa. I pani "dobra rada" ze sklepu nie miała oporów, żeby swoje dziecko bić. Ciekawe, co by powiedział jej "Wojtuś", gdyby teraz zapytać go o razy wymierzane przez matkę. Nie sądzę, żeby je wspominał dobrze…

Ja swoich dzieci nie biję. I kary cielesne uważam za największe zło. Choć jak widać w dyskusji na Facebooku, nie wszyscy podzielają moją opinię.

W tych komentarzach zaciekawiła mnie jeszcze jedna frakcja, ta, która mówi, że z dzieckiem nie chodzi do sklepu czy restauracji, bo to nie miejsce dla dzieci. I dopiero jak będą starsze i będą wiedziały, jak się zachować, zaczną je tam zabierać.
Brzmi rozsądnie. Ale jest jeden szkopuł. Dzieci uczą się przez naśladownictwo. Więc jeśli nie zabierasz ich w pewne miejsca, nie mają okazji zobaczyć, jak się w nich zachowujesz, więc niczego się nie nauczą. I żeby była jasność, ja nie chodzę z moimi synami i córką po galeriach handlowych i sklepach dla przyjemności. Tego dnia wracałam z Teosiem od lekarza, musieliśmy zajść do sklepu, mieliśmy listę zakupów i ustalone, co bierzemy, ale wiadomo, ta strefa przy kasie generuje dużo pokus i stresu.

Ja w sklepie byłam tylko z synem. I jak mówiłam, to nie jest nasza codzienność. Wyobraź sobie, jakie nerwy przeżywają samotne mamy, które każdą bzdurę muszą załatwić z dziećmi pod pachą. Zwłaszcza teraz, gdy po tylu miesiącach w zamknięciu, zaczynają się wakacje.

Kurcze, nieraz chciałoby się pójść do sklepu bez obstawy. Ale nie zawsze jest na to szansa. I pamiętajmy, że to wyjście do sklepu z dziećmi bywa wyprawą. Że ktoś mógł przed wyjściem zrobić siku w majtki, mógł się uderzyć, mieć zły humor, bolący ząb. Jasne, najłatwiej byłoby nie iść. No ale czasem po prostu trzeba.

Czyli obstawiam, że nie jesteś zwolenniczką miejsc bez dzieci?
I tak, i nie. O ile mój mąż absolutnie uważa to za dyskryminację i wykluczenie, ja jestem bardziej elastyczna w poglądach. Uważam, że wachlarz miejsc, usług, atrakcji jest tak szeroki, że możemy wybrać te, które są przyjaźniejsze dla naszych dzieci, są dostosowane do ich potrzeb, mają lepiej przeszkoloną obsługę, a jako że są miejscami dla rodzin, to siłą rzeczy jest w nich więcej ludzi, na których krzyk kilkulatka nie robi wrażenia.

Obraz
© Archiwum prywatne

Ja swoich dzieci nie zabieram do miejsc, które ewidentnie nie są dla nich. No nie chodzimy do barów, w których alkohol leje się strumieniami. A gdy wychodzę gdzieś bez dzieci, wybieram miejsca, w których mogę się wyciszyć, odprężyć, w których zazwyczaj dzieci nie ma. Co nie oznacza, że szukam lokali z napisem "dzieciom wstęp wzbroniony". I nie przeszkadza mi widok dzieci w żadnym miejscu.

Ostatnio byłam na obiedzie z mężem, przy stoliku obok mama z dwójką dzieci. Młodsze płakało, starsze mu wtórowało. Więc wzięłam to młodsze na ręce i pomogłam je uspokoić. Ale wiem, że nie każdy by tak zareagował.

Gdy my wchodzimy z naszą trójką do restauracji, zdarza się, że ludzie demonstracyjnie proszą o zmianę stolika. Bo wydaje im się, że troje dzieci automatycznie oznacza wrzaski i sceny. A tak nie jest zawsze.

Z drugiej strony pamiętam nasz koszmarny lot z Oslo do Miami, podczas którego mój syn strasznie krzyczał, bo nie mógł się uporać ze zmianą ciśnienia (o czym wiem dopiero teraz, wtedy był zbyt mały, żeby nam wytłumaczyć, o co chodzi). Kilkanaście godzin z wrzeszczącym dzieckiem na pokładzie. I nikt nie zwrócił mi uwagi, nikt nie robił scen. Na pokładzie byli głównie Szwedzi i Norwegowie, którzy jak mogli, tak pomagali, a przynajmniej – wyrażali zrozumienie.

Obawiam się, że to oczekiwanie, że dziecko ma być ciche i potulne, to bardzo polski problem. Mieszkałam w różnych miejscach na świecie, ale chyba tylko u nas panuje przekonanie, że dobrze wychowane dziecko to takie, którego nie widać i nie słychać. A dla mnie dobrze wychowane dziecko to takie, które jest uczone, jak odnaleźć się w wielu sytuacjach.

Socjalizacja to proces, który nie jest łatwy i prosty. Ten wpis na blogu powstał po to, żeby pokazać innym, że dzieci dopiero się uczą życia z innymi ludźmi. Dopiero uczą się rozpoznawać i "ogarniać" własne emocje. I mają prawo popełniać błędy. Zwłaszcza że dorośli popełniają je non-stop.