Bycie dzieckiem łatwe nie jest. Autorka bloga Szczęśliva o ocenianiu matek i dzieci po pozorach
Jak wychowywać dzieci? Najlepiej, zdaniem Polaków, wychowywać cudze. I to za pomocą kąśliwych uwag i klapsów. Przekonała się o tym Magdalena Kogut-Wałęcka, autorka bloga Szczęśliva.
Kilkulatek w sklepie prosi o słodycze. Mama się nie zgadza. Chłopiec jest więc bardzo smutny i zły. Daje tym emocjom upust, płacze, tupie, ale jego mama wie, że bardzo stara się nad sobą zapanować. Starsza pani, która obserwuje i na bieżąco komentuje całe zajście, w pewnym momencie zwraca się najpierw do dziecka, mówiąc, że takie zachowanie mu nie przystoi, a następnie do mamy, której radzi, aby dziecku dać parę klapsów i będzie grzeczne. Mało tego, komentuje wygląd dziecka, a kilkulatek stara się wybronić.
– A to w końcu chłopiec czy dziewczynka, bo długie włosy ma jak dziewczynka, ale zachowuje się tak, że nie przystoi to dziewczynkom - pyta starsza pani.
– Jestem chłopcem. – odparł.
– A wyglądasz jakbyś był dziewczynką. – rzuciła znowu owa pani.
Magdalena Kogut-Wałęcka na swoim blogu Szczęśliva opisała sytuację, która przydarzyła się jej kilka tygodni temu. Chłopiec, o którym mowa, to jej syn, mama z opowieści, to oczywiście ona. Personaliów starszej pani nie znamy, może to i lepiej.
Post, który pojawił się na blogu kilka dni temu i w tej chwili ma ponad 200 tys. wyświetleń, wzbudził ogromne emocje. I po raz kolejny wywołał dyskusję, z której wynika, że wychowanie dzieci powinno raczej przypominać tresurę. A maluchy, które nie reagują od razu na każdą komendę, najlepiej trzymać w domu, aż się tych komend nauczą.
Aleksandra Kisiel, WP Kobieta: Magda, twój wpis na blogu jest szeroko komentowany. Ludzie dzielą się nim w mediach społecznościowych. A przecież to sytuacja, z którą każda matka miała do czynienia.
Magdalena Kogut-Wałęcka: Nie sądziłam, że ta opowieść odbije się tak szerokim echem. Bo jak mówisz, moje doświadczenie podziela wiele matek. Temat tego, jak reagować, gdy dzieci przeżywają trudne chwile, i tego, jak reagować, gdy dostajemy rady od obcych ludzi, o które nie prosiliśmy, to rzeczy, które przewijają się w tej internetowej dyskusji. I widzę, że ludzie podzielili się na dwa obozy.
Jeden to ci, którzy najczęściej sami mają dzieci, też mają na swoim koncie takie doświadczenia i też starają się jakoś reagować, zarówno na trudne zachowania maluchów, jak i na takie komentarze, jak ten o dawaniu klapsów. A drugi obóz to ten, który, mocno upraszczając, twierdzi, że rozwydrzone "bachory" i ich "madki" powinny zniknąć z przestrzeni publicznej, a przynajmniej, że dobrze wychowane dziecko to takie, które wykonuje polecenia i siedzi cicho.
Ci ludzie chyba sami zapomnieli, że sami byli dziećmi. I że raczej nie siedzieli cichutko i grzeczniutko z boku, i nie przytakiwali każdemu słowu rodzica. A jeśli to robili, to ze strachu przed tymi klapsami, które tak zachwalała starsza pani z mojej "przygody".
Ja mam zupełnie inne podejście, gdy mowa o dziecięcych zachowaniach. Przede wszystkim, daję dzieciom prawo do niezgadzania się, do przeżywania trudnych emocji i dawania temu wyrazu. Emocje dzieci są tak samo ważne, jak te odczuwane przez dorosłych! Tyle że dorosły może lepiej się z emocjami uporać, bo ma więcej doświadczenia, większą wiedzę, lepiej rozwinięty układ nerwowy. A dziecko tego wszystkiego ciągle się uczy. I bardzo często ma kiepskich nauczycieli, bo rodzice sami nie wiedzą, co robić ze swoją złością, ze smutkiem. Wydaje im się, że tych emocji nie powinno być.
Wiesz, zanim zostałam mamą, mówiłam, że nie lubię dzieci i nie będę ich mieć. Wydawało mi się, że wychowanie nie jest na moje nerwy. Teraz mam trójkę i z każdym dzieckiem mam więcej zrozumienia dla małych ludzi, więcej empatii i nie postrzegam świata zero-jedynkowo.
Czy masz wrażenie, że trzeba dzisiaj przepraszać za to, że dziecko jest dzieckiem?
Trochę tak, w niektórych sytuacjach. Czasami ludzie wymagają ode mnie, żebym zareagowała na coś, co moim zdaniem nie wymaga reakcji. Np. gdy moje dzieci są na placu zabaw czy na basenie i są głośne, bawią się z innymi dziećmi, biegają etc. No przecież od tego te miejsca są!
Pewnie inaczej byłoby, gdyby dziecko biegało i krzyczało w kościele. No ale nawet gdyby się tak stało, że dziecko w miejscu "poważnym" płacze czy krzyczy i próby uspokojenia nie sprawdzają się, to co ten rodzic ma zrobić? Nakrzyczeć na dziecko, dać mu tego słynnego klapsa? To przecież też nie przyniesie natychmiastowego efektu.
A klaps już na pewno nie uciszy malca. Są sytuacje, w których odpuszczam, bo wiem, że nie robię innym krzywdy. Przecież trzeba jakoś dzieci wprowadzić do społeczeństwa. Trzeba im pokazać, jak się odnaleźć w różnych miejscach i sytuacjach, a nie bazować tylko na nakazach i zakazach. Tym się różni wychowanie od tresury.
Pani "dobra rada" zaproponowała, żeby dziecko uderzyć i jeszcze podparła się przykładem swojego syna, Wojtusia, który dostał parę razy lanie i był grzecznym chłopcem. Ja celowo nie używam sformułowania "dać klapsa", bo to moim zdaniem zasłona dymna, która ma zamaskować fakt stosowania przemocy.
I ta rada chyba najbardziej mnie wzburzyła. Bo żyjemy w kraju, w którym stosowanie kar cielesnych wobec dzieci jest nielegalne. W którym kolejne organizacje robią kampanie, w których mówi się, dlaczego nie wolno bić dzieci. I w którym połowa ludzi nie widzi w tym nic złego (badania robione na zlecenie "Rzeczpospolitej" z 2018 roku – przyp. red.)! I ja wiem, że kiedyś bicie dzieci było normą. Ale inne złe zjawiska też były normą, a już od nich odeszliśmy.
A już ten argument, że "ja dostawałem klapsy i nic mi się nie stało", to jest największa bzdura. Bo skoro byłeś bity i sam bijesz, to znaczy, że się stało. A jeśli nie bijesz, to też znaczy, że się stało, zauważyłeś to i wykonałeś sporą pracę, żeby tego zachowania nie powielać!
Bicie dzieci ma wiele konsekwencji, zarówno na poziomie rozwojowym – u bitych dzieci zachodzą zmiany w mózgu, jak i na poziomie więzi z rodzicami – ona jest zaburzana, dzieci tracą zaufanie, tracą poczucie bezpieczeństwa. I pani "dobra rada" ze sklepu nie miała oporów, żeby swoje dziecko bić. Ciekawe, co by powiedział jej "Wojtuś", gdyby teraz zapytać go o razy wymierzane przez matkę. Nie sądzę, żeby je wspominał dobrze…
Ja swoich dzieci nie biję. I kary cielesne uważam za największe zło. Choć jak widać w dyskusji na Facebooku, nie wszyscy podzielają moją opinię.
W tych komentarzach zaciekawiła mnie jeszcze jedna frakcja, ta, która mówi, że z dzieckiem nie chodzi do sklepu czy restauracji, bo to nie miejsce dla dzieci. I dopiero jak będą starsze i będą wiedziały, jak się zachować, zaczną je tam zabierać.
Brzmi rozsądnie. Ale jest jeden szkopuł. Dzieci uczą się przez naśladownictwo. Więc jeśli nie zabierasz ich w pewne miejsca, nie mają okazji zobaczyć, jak się w nich zachowujesz, więc niczego się nie nauczą. I żeby była jasność, ja nie chodzę z moimi synami i córką po galeriach handlowych i sklepach dla przyjemności. Tego dnia wracałam z Teosiem od lekarza, musieliśmy zajść do sklepu, mieliśmy listę zakupów i ustalone, co bierzemy, ale wiadomo, ta strefa przy kasie generuje dużo pokus i stresu.
Ja w sklepie byłam tylko z synem. I jak mówiłam, to nie jest nasza codzienność. Wyobraź sobie, jakie nerwy przeżywają samotne mamy, które każdą bzdurę muszą załatwić z dziećmi pod pachą. Zwłaszcza teraz, gdy po tylu miesiącach w zamknięciu, zaczynają się wakacje.
Kurcze, nieraz chciałoby się pójść do sklepu bez obstawy. Ale nie zawsze jest na to szansa. I pamiętajmy, że to wyjście do sklepu z dziećmi bywa wyprawą. Że ktoś mógł przed wyjściem zrobić siku w majtki, mógł się uderzyć, mieć zły humor, bolący ząb. Jasne, najłatwiej byłoby nie iść. No ale czasem po prostu trzeba.
Czyli obstawiam, że nie jesteś zwolenniczką miejsc bez dzieci?
I tak, i nie. O ile mój mąż absolutnie uważa to za dyskryminację i wykluczenie, ja jestem bardziej elastyczna w poglądach. Uważam, że wachlarz miejsc, usług, atrakcji jest tak szeroki, że możemy wybrać te, które są przyjaźniejsze dla naszych dzieci, są dostosowane do ich potrzeb, mają lepiej przeszkoloną obsługę, a jako że są miejscami dla rodzin, to siłą rzeczy jest w nich więcej ludzi, na których krzyk kilkulatka nie robi wrażenia.
Ja swoich dzieci nie zabieram do miejsc, które ewidentnie nie są dla nich. No nie chodzimy do barów, w których alkohol leje się strumieniami. A gdy wychodzę gdzieś bez dzieci, wybieram miejsca, w których mogę się wyciszyć, odprężyć, w których zazwyczaj dzieci nie ma. Co nie oznacza, że szukam lokali z napisem "dzieciom wstęp wzbroniony". I nie przeszkadza mi widok dzieci w żadnym miejscu.
Ostatnio byłam na obiedzie z mężem, przy stoliku obok mama z dwójką dzieci. Młodsze płakało, starsze mu wtórowało. Więc wzięłam to młodsze na ręce i pomogłam je uspokoić. Ale wiem, że nie każdy by tak zareagował.
Gdy my wchodzimy z naszą trójką do restauracji, zdarza się, że ludzie demonstracyjnie proszą o zmianę stolika. Bo wydaje im się, że troje dzieci automatycznie oznacza wrzaski i sceny. A tak nie jest zawsze.
Z drugiej strony pamiętam nasz koszmarny lot z Oslo do Miami, podczas którego mój syn strasznie krzyczał, bo nie mógł się uporać ze zmianą ciśnienia (o czym wiem dopiero teraz, wtedy był zbyt mały, żeby nam wytłumaczyć, o co chodzi). Kilkanaście godzin z wrzeszczącym dzieckiem na pokładzie. I nikt nie zwrócił mi uwagi, nikt nie robił scen. Na pokładzie byli głównie Szwedzi i Norwegowie, którzy jak mogli, tak pomagali, a przynajmniej – wyrażali zrozumienie.
Obawiam się, że to oczekiwanie, że dziecko ma być ciche i potulne, to bardzo polski problem. Mieszkałam w różnych miejscach na świecie, ale chyba tylko u nas panuje przekonanie, że dobrze wychowane dziecko to takie, którego nie widać i nie słychać. A dla mnie dobrze wychowane dziecko to takie, które jest uczone, jak odnaleźć się w wielu sytuacjach.
Socjalizacja to proces, który nie jest łatwy i prosty. Ten wpis na blogu powstał po to, żeby pokazać innym, że dzieci dopiero się uczą życia z innymi ludźmi. Dopiero uczą się rozpoznawać i "ogarniać" własne emocje. I mają prawo popełniać błędy. Zwłaszcza że dorośli popełniają je non-stop.