Coraz więcej takich związków. Decydują się na układ "LAT" lub "FWB"
- Najgorszym możliwym momentem na otwieranie relacji — jeśli komuś chodzi to po głowie — jest moment kryzysu, czyli wtedy, gdy w związku pojawia się znużenie sobą, frustracja, trudne emocje wobec partnera - mówi Michał Tęcza, edukator seksualny.
Agnieszka Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Czy człowiek z natury jest monogamistą?
Michał Tęcza, edukator seksualny, profilaktyk zdrowia seksualnego, specjalista ds. pomocy psychologicznej i interwencji kryzysowej, współautor książki "Miłosne mono/poli. Jak dobrze grać w relacje?": Monogamia to z ewolucyjnego punktu widzenia dość słaba strategia przetrwania. Dlatego zdecydowana większość organizmów na Ziemi — włącznie z jednokomórkowcami — nie jest monogamiczna. Szacuje się, że nawet 97 proc. gatunków nie przejawia zachowań monogamicznych, bo po prostu nie jest to rozsądne z perspektywy przetrwania.
Jak to objawia się u ludzi?
Wygląda to podobnie, o czym świadczą choćby nasze proste mechanizmy biologiczne — to, jak organizm gospodaruje hormonami podczas zakochiwania się, czy nawiązywania kontaktów seksualnych. Te procesy nie wspierają naturalnie monogamii.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy związki bez seksu mogą być udane? Ekspertka wyjaśnia
Co dokładnie dzieje się wtedy z naszym mózgiem i emocjami?
W momencie zakochania działa silny wpływ biochemii — mówiąc potocznie, dopamina "zalewa" mózg, przestajemy myśleć racjonalnie. Dlatego ludzie w okresie intensywnego zakochania potrafią zostawić dotychczasowe życie, nawet rodzinę, bo wydaje im się, że ta nowa osoba to "ta jedyna, najwspanialsza".
Trwa to jednak krótko. Dopamina osiąga bardzo wysoki poziom, a organizm — trochę jak po zażyciu środków psychoaktywnych — z czasem dąży do wyrównania tego stanu. Funkcjonowanie na takim "haju zakochania" na dłuższą metę nie służy przetrwaniu.
Dopamina wpływa też na sferę seksualną. Z badań wynika, że w przypadku kontaktów seksualnych z nową osobą, dopamina znacząco wzrasta podczas pierwszych trzech zbliżeń. Potem jej poziom zaczyna spadać, a każde kolejne zbliżenia są dla nas mniej ekscytujące niż na początku.
Po jakimś czasie następuje więc spadek serotoniny, co sprawia, że odczuwamy więcej lęku, niepewności czy zazdrości. Wtedy wystarczy, że ktoś nie odpisze na wiadomość, a już pojawiają się czarne scenariusze — że nas nie kocha, że znalazł kogoś innego.
Serotonina jest nisko w okresie zakochania, ale nie z powodu wzrostu dopaminy. Tak po prostu się układają proporcje substancji. Spadek poziomu serotoniny może powodować większy lęk, niepewność i zazdrość. Z czasem, kiedy silne zakochanie mija - dopamina spada i serotonina rośnie.
Co jeszcze z biologicznego punktu widzenia przeszkadza w monogamii?
Po pierwsze, nawet będąc w związku, pożądanie wobec innych nie znika. To część naszej biologii. Ludziom trudno to czasem zaakceptować — zakochujemy się, budujemy związek, ta jedna osoba jest dla nas najważniejsza, ale to nie znaczy, że nagle inni przestają nam się podobać czy że nie zauważamy atrakcyjności innych.
Kolejnym przykładem jest też tzw. czas refrakcji, czyli czas potrzebny na regenerację po stosunku. U mężczyzn jest znacznie krótszy, gdy kolejny kontakt seksualny ma się odbyć z nową osobą. Jeśli z tą samą — ten czas jest znacznie dłuższy, nawet trzykrotnie. U kobiet czas refrakcji jest w ogóle bardzo krótki. Może być w stanie gotowości do kolejnego kontaktu niemal od razu.
Trochę się obawiam, że ktoś to wykorzysta jako usprawiedliwienie zdrady: zdradzam, bo taka jest moja natura.
To nie jest żadne usprawiedliwienie. Zdrada nie jest naturą człowieka. Biologia może tłumaczyć pewne mechanizmy, ale nie usprawiedliwia braku lojalności czy uczciwości wobec partnera. To trzeba jasno powiedzieć: zdrada to po prostu zachowanie nie fair wobec osoby, z którą decydujemy się budować relację, dom, wychowywać dzieci.
Wiele osób świadomie decyduje się na trwałe, monogamiczne związki. Jeśli podejmujemy taką decyzję, to uczciwie byłoby — w momencie, kiedy pojawiają się inne potrzeby lub myśli — po prostu o tym porozmawiać. I nie chodzi tu od razu o otwieranie związku, bo oczywiście jedna osoba może tego nie chcieć. Może się też okazać, że ktoś zwyczajnie nie pasuje do takiego modelu relacji.
Zdarzają się próby otwarcia relacji, które kończą się traumą, przynajmniej dla jednej ze stron?
Zdecydowanie tak. My też zawsze powtarzamy, że najgorszym możliwym momentem na otwieranie relacji — jeśli komuś chodzi to po głowie — jest moment kryzysu, czyli wtedy, gdy w związku pojawia się znużenie sobą, frustracja, trudne emocje wobec partnera. Łatwo wtedy o zazdrość, niezrozumienie czy zrobienie czegoś wbrew sobie, pod wpływem emocji.
Zdarza się jednak, że para decyduje się otworzyć związek wtedy, gdy nie przechodzi kryzysu. A mimo to, w praktyce, emocje okazują się zbyt silne, by traktować takie doświadczenie jako coś atrakcyjnego czy pożądanego.
Znam parę, która poszła do klubu swingerskiego i jedna z osób po prostu wyszła, bo nie była w stanie się w tym odnaleźć. To pokazuje, że nawet jeśli deklaracyjnie ktoś mówi, że jest gotowy na otwieranie związku, w rzeczywistości może się okazać, że to doświadczenie jest niekomfortowe, trudne emocjonalnie, a nawet nieprzyjemne. W takiej sytuacji trzeba wrócić do rozmowy i wspólnie zdecydować, co dalej. Może to być moment, żeby jednak zamknąć związek na takie doświadczenia.
Choć coraz więcej mówi się o relacjach otwartych, w Polsce dominuje klasyczny, monogamiczny model. Czy to się zmienia?
Z naszych obserwacji i rozmów — zarówno prywatnych, jak i zawodowych — wynika jednoznacznie, że bardzo wiele osób funkcjonuje w związkach niemonogamicznych. Jednak ze względu na ostracyzm społeczny oraz fakt, że żyjemy w kraju o silnych wpływach katolickich, istnieją określone oczekiwania dotyczące tego, jak powinny wyglądać relacje.
Ludzie rzadko dzielą się swoim życiem prywatnym na tyle otwarcie, by można było dokładnie wiedzieć, jak to wygląda w praktyce. W dodatku badania dotyczące życia intymnego są trudne do interpretacji, nawet jeśli są anonimowe. Ludzie często nie mają odwagi mówić szczerze, bo czują presję społeczną, czasem też sami siebie oszukują. A do tego dochodzi kwestia interpretacji pojęć.
Czy otwarte związki i poliamoria są sposobem na uniknięcie zdrady? Skoro dajemy sobie więcej swobody, to może nie ma potrzeby "zdradzać", skoro wszystko jest oficjalne?
To by było zbyt proste. W relacjach otwartych i poliamorycznych również zdarzają się zdrady. To nie jest tylko kwestia fizyczności, ale naruszenia ustaleń i wzajemnego zaufania. Jeśli w związku otwartym ustala się, że nie podejmuje się więcej niż dwóch kontaktów seksualnych z tą samą osobą, a ktoś te zasady łamie, to nadal jest zdrada. Kluczem jest więc nie forma relacji, tylko komunikacja i przestrzeganie wspólnych reguł.
Modeli relacji przybywa i nie zawsze pasują do klasycznych ram. Na przykład friends with benefits (FWB), czyli przyjaźń z dodatkowymi korzyściami, staje się coraz popularniejsza, zwłaszcza wśród osób, które nie chcą się wiązać na stałe, ale cenią bliskość. Z kolei living apart together (LAT) to model, w którym partnerzy są zaangażowani emocjonalnie, ale mieszkają osobno. Sprawdza się to u osób, które cenią swoją przestrzeń, mają dzieci z poprzednich związków albo po prostu nie chcą dzielić codzienności pod jednym dachem.
Jest w czym wybierać, ale pozostaje pytanie — czy warto? Co powinien zrobić ktoś, kto jest w monogamicznym związku z osobą, którą kocha, a jednocześnie zastanawia się, czy inny rodzaj relacji mógłby mu przynieść więcej satysfakcji?
Na pewno trzeba mieć świadomość, że coś może pójść nie tak. Otwarcie związku wymaga dużej dojrzałości emocjonalnej i umiejętności prowadzenia szczerej, otwartej komunikacji między partnerami. Nie każdy jest na to gotowy, a niemonogamiczna relacja nie jest odpowiednia dla wszystkich.
I absolutnie nie każdy musi tego kiedykolwiek próbować. Jeśli para dobrze się dogaduje i jest ze sobą szczęśliwa, to być może nie ma potrzeby szukać innych rozwiązań.
Rozmawiała Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski