Czekali z mieszkaniem do ślubu. Dziś mówią, czy się opłaciło
– Osiem lat na kocią łapę przed ślubem, dwanaście lat po. Nie kupuję kota w worku, nawet jak kupuję chleb, to lubię go porządnie obmacać – mówi Magdalena. Mimo że wspólne mieszkanie jest dziś standardem, są pary, które czekają z tym do ślubu. Większość twierdzi, że nie żałuje. Pod jednym warunkiem.
14.09.2019 | aktual.: 14.09.2019 14:19
To miało być spełnieniem ich marzeń. Marta i Karol spotykali się od dwóch lat, gdy padła propozycja: zamieszkajmy razem! Byli już zaręczeni, pomału planowali ślub i wesele. Realizacja ambitnych zamierzeń okazała się jednak trudna. – Ja mieszkałam z rodzicami i Karol też, więc pojawiło się pytanie, gdzie mielibyśmy zamieszkać. Z rodzicami to raczej nie wchodziło w grę, a w wynajętym – wysokie opłaty. Jak wszystko skalkulowaliśmy, okazało się, że ledwo by nam starczało na życie – opowiada Marta.
Mieli wtedy po dwadzieścia kilka lat – ona jeszcze studiowała, on miał pracę, ale kokosów nie zarabiał. W ich przypadku podstawowe pytanie brzmiało, czy wydawanie pieniędzy na wynajem i życie ma sens, skoro przymierzają się do ślubu. – Odłożyliśmy ten temat na później, a tymczasem zaczęliśmy intensywnie załatwiać sprawy związane ze ślubem i weselem.
Czas minął bardzo szybko i zanim się obejrzeli, byli już małżeństwem. Przez dwa tygodnie mieszkali jeszcze osobno, ale potem wprowadzili się do wynajętej kawalerki. Rodzice obiecali pomóc. – Nasza historia jest trochę na opak. Wszyscy mówią, że jak się zamieszka razem, to na początku jest super, a potem przychodzi proza życia. U nas było na odwrót – wspomina Marta.
Początki nie były udane. Pojawiały się spięcia o wszystko, co związane ze wspólnym życiem: wydatki, zakupy, podział obowiązków. – Mnie denerwowały niezmyte talerze w zlewie, jego nieposłane łóżko, choć mówiłam mu, że lubię się w wolnej chwili położyć. Ja myślałam, że wieczory będziemy spędzać razem, tymczasem Karol albo znikał, albo przyprowadzał kolegów, albo włączał grę lub oglądał seriale. Z kasą bywało różnie, wiedzieliśmy przecież, że rodzice nie będą nam wiecznie pomagać.
Trwało to jakieś dwa, trzy miesiące. W końcu sytuacja zaczęła się zmieniać na plus. – Któregoś dnia po kłótni porozmawialiśmy ze sobą – mówi Marta. – Powiedzieliśmy sobie, co nam leży na sercu. Ustaliliśmy zasady, podzieliliśmy obowiązki. To był duży błąd z naszej strony, że wcześniej tego nie zrobiliśmy. Pomału zaczęliśmy wychodzić na prostą. Zrozumieliśmy, że nasze życie się zmieniło i oboje musimy nauczyć się iść na kompromis.
Babcia się nie zgodziła
Paulina zamieszkała z mężem dopiero po ślubie, choć przyznaje, że nie wszystko zależało od nich. – Mąż wprowadzał się do mnie, a ja mieszkałam z babcią, która nie pozwoliłaby nam mieszkać bez ślubu – twierdzi. – Wcześniej chodziliśmy ze sobą siedem lat. Odkąd zamieszkaliśmy razem, przestaliśmy się praktycznie kłócić, bo wcześniej związek był dosyć burzliwy. Od pierwszych dni zamieszkania było super i siedem lat później jest tak samo. Mimo że nie mieszkaliśmy razem, to przez tyle lat zdążyliśmy się poznać i dotrzeć, więc zamieszkanie razem, jeśli coś zmieniło, to tylko na lepsze – podsumowuje.
Pary decydują się na wspólne mieszkanie z różnych powodów. Psycholog Paulina Mikołajczyk z Centrum Medycznego Damiana tłumaczy, że najczęściej chodzi o zwykłą wygodę: mamy partnera na wyciągnięcie ręki, więc łatwiej o fizyczną bliskość. Istotnym czynnikiem są korzyści finansowe, bo jednak prowadzenie jednoosobowego gospodarstwa domowego jest większym obciążeniem niż wspólne dzielenie się opłatami. – Niektórzy chcą zrobić to na próbę, by mieć pewność przed podjęciem ważnej decyzji o ślubie. Jeżeli okaże się, że w codziennym funkcjonowaniu wady drugiej połówki są nie do zaakceptowania i przysłowiowe porozrzucane skarpetki okazują się opcją nie do przejścia, zawsze mamy jeszcze szansę zrezygnować i powstrzymać się przed związaniem na całe życie – mówi Paulina Mikołajczyk.
Nie wszystkie kobiety, z którymi rozmawiam, podjęłyby taką decyzję. W większości przyznają, że wspólne mieszkanie przed ślubem to wręcz konieczność. – Żadnego ślubu bez zamieszkania i seksu wcześniej. W życiu bym nie kupiła kota w worku. Udane małżeństwo to nie tylko dogadywanie się, ale też akceptacja swoich codziennych nawyków, udany seks itd. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy czekają do ślubu – mówi Sylwia.
Mieszkanie przed ślubem sprzyja rozwodom?
To, co wydaje się oczywiste, niekoniecznie musi być jednak dobre dla związku. Z badań opublikowanych na łamach "Journal of Family Psychology" wynika, że pary, które decydują się zamieszkać razem przed ślubem, częściej się rozwodzą i odczuwają mniejszą satysfakcję ze związku.
Według naukowców pary wprowadzają się pod wspólny dach z różnych powodów. Dla niektórych osób kluczowe są natomiast kwestie wiary. Jak dla Kamili, która jest osobą głęboko wierzącą. Swojego męża poznała przez internet, gdy miała 21 lat. Przed ślubem spotkali się ze sobą przez prawie pięć lat. – Nie mieszkaliśmy ze sobą, nie było też seksu przed ślubem. Mój mąż wiedział, że go nie będzie, ponieważ uprzedziłam go, jakie mam w tej sprawie przekonania, zanim się ze mną związał.
Czy wyszło im to na dobre? Okazuje się, że jak najbardziej. – Jesteśmy małżeństwem od ośmiu lat i mamy prawie trzyletnią córkę. Nie żałuję, że nie mieszkaliśmy razem przed ślubem, a jedynie tego, że zaraz po ślubie zamieszkaliśmy z jego rodzicami, a nie poszliśmy od razu na swoje. Na szczęście dziś mieszkamy już sami.
Zobacz także
Byle u siebie
Historie Polek potwierdzają, że wstrzymanie się z mieszkaniem do ślubu może być dobrą decyzją, pod warunkiem, że nie miesza się do tego starsze pokolenie. Aga, która wprowadziła się do rodziców męża, mówi wprost: – Gdybym wiedziała, jak to wspólne mieszkanie będzie wyglądać, czyli my + teściowie, moje życie byłoby pozbawione wielu dni płaczu i stresu. Wiedziałabym, że najlepszym wyjściem jest mieszkanie choćby w kawalerce, ale na swoim. Niestety czasu nie cofnę. Żyję tak już siódmy rok. I nigdy nie będę się czuła jak u siebie.
Psycholog Paulina Mikołajczyk wymienia, z jakimi pułapkami wiąże się wspólne mieszkanie przed ślubem. Przede wszystkim skraca się etap randek – nie ma już niecierpliwego czekania na spotkanie. Rzadziej chodzi się na spacery czy do kina. – Po pracy zajmujemy się swoimi sprawami i często siedzimy osobno, każde w swoim kącie. Zaczynają się codzienne obowiązki, zaczynamy też tak trochę przyzwyczajać się do swojej obecności. Niektórzy odbierają to jako zmianę na gorsze, bo przecież nie trzeba już się tak starać, zabiegać o siebie. Zaczynamy rzadziej ze sobą rozmawiać. Problemy życia codziennego mogą wówczas powodować konflikty, frustrację – uważa ekspertka, dodając, że taka "próba generalna" przed podjęciem decyzji o wspólnym przejściu przez życie stwarza również niebezpieczeństwo, czy zdecydujemy się potem na wzięcie pełnej odpowiedzialności.
O czym więc pamiętać, by nie żałować decyzji o pójściu na swoje? – Każda ze stron wnosi w związek swoje przekonania, dotychczasowe doświadczenia, schematy działania, wszystko, co nas ukształtowało. Możemy mieć różne wizje, oczekiwania co do swojej przyszłości. Trzeba pracować nad jakością relacji. Każdy z nas ma wady. Musimy wiedzieć, na ile jesteśmy w stanie zaakceptować je u partnera i na ile jesteśmy skłonni pracować nad swoimi – radzi Mikołajczyk.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl