Czy jeszcze kocham?
W małżeństwach czy długotrwałych związkach, przychodzą co jakiś czas chwile, dni, tygodnie, miesiące i dłuższe okresy kryzysów. Nie zawsze chcemy je zauważyć, nazwać, przeżyć. Na ogół postrzegamy je jako zagrożenie, które nie może przynieść nic dobrego.
21.03.2011 | aktual.: 22.03.2011 10:32
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W małżeństwach czy długotrwałych związkach, przychodzą co jakiś czas chwile, dni, tygodnie, miesiące i dłuższe okresy kryzysów. Nie zawsze chcemy je zauważyć, nazwać, przeżyć. Na ogół postrzegamy je jako zagrożenie, które nie może przynieść nic dobrego. Jola, dopiero po kilku latach „uprzejmego chłodu” w małżeństwie z Jarkiem, stwierdziła w pewnym momencie, że tak dalej żyć nie może.
Uświadomiła sobie, że choć od 12 lat żyli razem, robili zakupy, spożywali posiłki, opiekowali się dziećmi, odwiedzali znajomych, wyjeżdżali na wakacje, ich związek zanikł, przestał istnieć.
Zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu kontaktu między nią a mężem nie było, choć codziennie byli obok siebie w wielu sytuacjach. Zastanawiała się, o czym to świadczy, że kobieta i mężczyzna, którzy kiedyś tak bardzo się kochali i szaleli za sobą, nie mają ochoty na seks i od 3 lat śpią w oddzielnych sypialniach. I czy to jeszcze jest małżeństwo, gdy partnerzy nie przytulają się, gdy nie okazują sobie ciepła.
Rozważała, co dają rozmowy, które dotyczą wyłącznie powierzchownych spraw, organizacji życia domowników. „Właściwie nie ma już nic, na czym można budować” – tak zaczęła myśleć o swojej relacji z Jarkiem. Uświadomiła sobie, że od pewnego czasu funkcjonowała w tym dziwnym układzie nie z powodu miłości do Jarka, tylko ze względu na ważne dla niej wartości, takie jak rodzina, trwałość małżeństwa, wspólne wychowanie dzieci, miłość. To one sprawiały, że tolerowała tę obcość Jarka.
Trudno jej było nawet samej przed sobą przyznać się, że coś jest nie tak, że dzieje się źle, że jej idealny wizerunek dozgonnej miłości między nimi to tylko iluzja, młodzieńcze marzenia, które nie wytrzymały próby czasu. Latami to wszystko znosiła i nawet przez moment nie poskarżyła się, że jest jej źle, że pragnie ciepła, troski, wsparcia, miłości męża na co dzień. Coraz częściej myślała o odejściu, rozstaniu, rozwodzie.
Jednak bała się myśleć, jak to będzie, gdy sama zostanie z Magdusią i Piotrusiem, gdy zgotuje im los kolejnych dzieci wychowywanych bez ojca. Nie podjęła więc tej decyzji, nie zaczęła rozmawiać. Narastało w niej jednak napięcie, zgorzknienie, bezradność, bierny opór. Coraz gorzej się z tym czuła. A Jarek – reagował w taki sam sposób. Jakby powstały w nim blokady na to, co dotyczy ich dwojga.
Kiedyś przyjaciel Joli zapytał ją, czy kocha Jarka. Zauważał bowiem, że od jakiegoś czasu była jakaś smutna, gdy razem bywali u nich w domu, a Jarek zachowywał się wtedy tak, jakby jej nie było obok. To pytanie sprawiło, iż musiała stanąć przed sobą w prawdzie i zobaczyć to, czego dotąd nie chciała widzieć.
W pierwszej chwili zaczęła bronić tego, że to najbardziej udany związek pod słońcem, stawać w obronie Jarka i argumentować, że jest cudownym mężem. Tak bardzo było jej trudno ujawnić to, co naprawdę odczuwała. Nie umiała wtedy powiedzieć, jak bardzo było jej ciężko z tym, że od kilku lat czuła obcość w tym związku i już nawet nie miała sił, aby zabiegać o to, aby było dobrze. Dostosowywała się, ale była to tylko forma przetrwania, która nie mogła doprowadzić do zmiany sytuacji.
Gdy jest nam trudno w relacji z małżonkiem, stosujemy często tego typu mechanizmy obronne – zaprzeczamy temu, że dzieje się źle, przekonując siebie samego, że to nic takiego i uleczy się samo. Jola w tym okresie bała się przede wszystkim rozpadu rodziny, obawiała się ocen ludzi, bała się tego, że zawali się jej bezpieczny świat, bała się o to, jak dzieci przeżyją rozstanie. Zamiast jednak porozmawiać o tym wprost z Jarkiem, walkę wewnętrzną toczyła w sobie samej.
Nie umiała powiedzieć szczerze, że tak nie może żyć, zapytać, czy coś nie da się z tym zrobić. Jarek też nie powiedział jej nigdy o tym, jak bardzo bolało go odrzucenie – gdyż tak odbierał zachowania żony. Postanowił nie narzucać się i czekał biernie z nadzieją, że ona znowu zacznie go kochać. Oboje nie zdobyli się przez kilka lat na to, aby wprost porozmawiać choćby o tym, jak każde z nich widzi i przeżywa ten małżeński kryzys.
Gdy przez kilka lat takiego oddalania się od siebie wzajemne mury rosną, a małżonkowie udają, że wszystko jest w porządku, łatwo o to, że jedno lub oboje zaczną szukać zaspokojenia swoich potrzeb w relacji z kimś innym. I wtedy na ogół decyzji o rozwodzie nie da się już zmienić. Co zrobić, aby inna osoba nie była „plastrem na rany”, a rozwód nie był jedynym pomysłem na wyjście z kryzysu?
Przede wszystkim zauważać i mieć kontakt z tym, co dzieje się w nas samych – z uczuciami, pragnieniami, potrzebami, wartościami – oraz nie bać się i komunikować je na bieżąco partnerowi, zamiast oczekiwać, że on domyśli się, o co nam chodzi. Takie rozmowy najlepiej odważnie prowadzić wtedy, gdy pojawiają się pierwsze symptomy kryzysu, gdy obojgu małżonkom zależy jeszcze na odbudowaniu związku, gdy emocjonalnie nie odeszli od siebie. Można wtedy wspólnie potraktować trudną sytuację w związku jako informację o tym, że potrzebne są zmiany. I razem przyjąć takie rozwiązania, które pomogą cieszyć się sobą i życiem na nowo.
_* Alicja Krata*– mediator; trener, coach; prezes Zarządu Fundacji Mediare: Dialog-Mediacja-Prawo; założycielka Szkoły Miłości, w ramach której prowadzi treningi indywidualne oraz warsztaty dla osób i par, które chcą budować dobre relacje, dialog i współpracę, tworzyć szczęśliwe związki._
(bb/sr)