"Dla mnie gwałt to niedokończone morderstwo". Katarzyna, ofiara księdza Romana, wygrała z Kościołem, ale nie zyskała nowego życia
Dwa lata niewyobrażalnego zła, na które wszyscy przymykali oczy – Katarzyna, która w dzieciństwie była ofiarą księdza pedofila, uczy się na nowo ufać ludziom, ale jej rany nie zagoją się jeszcze długo. – Najbardziej nie cierpię swojego ciała. Nie mogę na nie patrzeć. Nie umiem pozbyć się poczucia, że byłam zabawką – wyznaje w pierwszym wywiadzie po wyroku Sądu Najwyższego, oddalającego skargę kasacyjną Towarzystwa Chrystusowego, które żądało zwrotu wypłaconego jej miliona złotych.
07.06.2020 09:15
Ewa Podsiadły-Natorska: Co pani poczuła, gdy usłyszała wyrok Sądu Najwyższego?
Katarzyna: Nie wyobrażałam sobie, że mógłby zapaść inny wyrok niż odrzucający kasację, ale mimo wszystko bardzo się bałam. Zwłaszcza mając świadomość tego, jaki był poprzedni skład sędziowski, który ostatecznie udało nam się zmienić, ale jednak wzbudził on we mnie dodatkowe poczucie strachu. Bałam się, że powtórzy się schemat z przeszłości, w którym zawiodły i skrzywdziły mnie dodatkowo praktycznie wszystkie instytucje: sądy, szpitale, szkoły.
Poczuła pani ulgę?
Ogromną. Poczułam się, jakby ktoś zdjął ze mnie olbrzymi ciężar. Ciężar krzywdy, bólu, strachu i niesprawiedliwości. Nie powiem, że poczułam radość, bo niestety mimo wyroku Sądu Najwyższego w mojej sprawie nie ma szczęśliwego końca – to nie jest taki wyrok i taka sprawiedliwość, jakiej oczekiwałam. Cieszę się z tego, że w końcu za moje cierpienie odpowiadają ci, którzy powinni, i oczywiście najbardziej cieszę się z tego, że udało mi się otworzyć furtkę dla innych ofiar.
Wiele osób pokrzywdzonych kontaktowało się ze mną i pokładali ogromną nadzieję w moim wyroku. W końcu to pierwszy taki proces w tym kraju, gdzie za pedofilię ma płacić nie jak do tej pory - i to bardzo rzadko - sprawca, czyli ksiądz, a kościół jako instytucja. Pokrzywdzonym teraz będzie łatwiej dochodzić sprawiedliwości. I chyba z tego jestem najbardziej dumna, że udało mi się przetrwać ten bardzo trudny proces i doprowadzić do takiego wyroku.
Jak wygląda teraz pani codzienność?
Tak naprawdę niewiele się zmieniło. Większość czasu nadal spędzam samotnie. Potrzebuję czasu, żeby wyjść do ludzi i niestety osoby, które są mi w jakiś sposób bliskie, głównie mieszkają w innych miastach niż ja, więc to dodatkowe utrudnienie. Oczywiście nie mam już problemu w mojej codzienności, jakim był trwający proces cywilny, który bardzo obciążał mnie psychicznie, ale niestety nie da się tak z dnia na dzień zmienić funkcjonowania. Zwłaszcza z tyloma problemami, z jakimi ja się zmagam. Chociażby zdrowotnymi.
Możemy o nich powiedzieć?
To przede wszystkim problemy ginekologiczne, które będą towarzyszyć mi zapewne jeszcze długo, jeśli nie zawsze. Konsekwencje złamanej miednicy wracają często w codziennym funkcjonowaniu i powodują ogromny ból, z którym walczę na tyle, na ile to możliwe. Na pewno dużo pomogła mi operacja, która została przeprowadzona już jakiś czas temu, ale jest jeszcze sporo rzeczy, które trzeba by spróbować "naprawić".
Tylko to też wymaga gotowości psychicznej, a są to dla mnie delikatne kwestie. Mam uraz do lekarzy, zwłaszcza do ginekologów. Rozpoczęłam leczenie zębów, jednak z powodu epidemii wszystko zostało wstrzymane i pewnie potrwa jeszcze dłużej, niż miało. Zadośćuczynienie powinno być rekompensatą za doznane krzywdy, powinno dać możliwość je naprawić, jednak zadośćuczynienie, które ja otrzymałam, nie da mi możliwości naprawienia wszystkich szkód.
Uczy się pani na nowo ufać ludziom?
Postanowiłam sobie, że postaram się bardziej wyjść do ludzi. Otworzyć na nowe relacje. Myślę, że powoli sama zaczynam tego potrzebować. Jednak na to też potrzeba czasu. Trzeba pamiętać również o tym, że niestety muszę przetrwać kolejny, już drugi proces, który wytoczyłam publicyście Stanisławowi Michalkiewiczowi. Pierwszy był za naruszenie dóbr osobistych po tym, jak porównał mnie do prostytutki, kiedy zapadł pierwszy wyrok nakazujący Zakonowi Chrystusowców zapłatę zadośćuczynienia.
Powiedział: "Dostać milion złotych za molestowanie, że tam ktoś kiedyś wsadził rękę pod spódniczkę, no któż by nie chciał. Wiele pań za mniejsze pieniądze spódniczki podciąga. Milion złotych to przez całe życia taka panienka jedna z drugą może nie zarobić, a tutaj za jednego sztosa. Żadne k**wy nie są tak wynagradzane na całym świecie, a co dopiero nasz biedny kraj".
Tak. Kiedy wygrałam z nim w sądzie i ten człowiek został zmuszony do wypłacenia mi odszkodowania, to w odwecie upublicznił moje dane osobowe. Bardzo sobie ceniłam prywatność, bo jednak nadal żyję w strachu przed sprawcą, który powtarzał mi, że jak komuś powiem o tym, co mi zrobił, to nieważne, ile będę miała lat, znajdzie mnie i zabije, a zwłaszcza, jak odsunę go z kościoła, bo dla niego bycie księdzem było najważniejsze. Tak, jestem dorosła, ale takie słowa zostały we mnie tak zakodowane mocno, że nie umiem się pozbyć tego strachu. Tym bardziej że wiem, do czego zdolny jest ten człowiek, mój oprawca, który zawsze realizował to, o czym mówił. Dodatkowo przez cały okres dorastania środowisko mnie stygmatyzowało i obwiniało, a po tym, jak wygrałam proces ze Stanisławem Michalkiewiczem, spotkałam się z ogromnym hejtem i atakiem ze strony jego fanatyków, którzy nie tylko ujawniali wraz z nim moje dane, grozili mi śmiercią czy gwałtem, ale którzy również do dziś mnie obrażają, co można zobaczyć na moim blogu, który prowadzę (facebook.com/KatarzynaBlog/ – przyp. red.).
Pisanie bloga pani pomaga?
Tak, pisanie bloga, mimo że czasem jest bardzo trudne, okazało się dla mnie dobrą decyzją, bo przede wszystkim dało mi możliwość wyjścia ze swoją historią do świata i nie muszę już tej krzywdy znosić w samotności. Dało mi również możliwość kontaktu z wieloma wspaniałymi ludźmi. Dodaję tam czasem posty czy wiadomości nieżyczliwych mi ludzi, żeby społeczeństwo zobaczyło, z czym muszę się od lat mierzyć – tylko dlatego, że jestem ofiarą księdza pedofila i wygrałam proces cywilny za krzywdy, jakie zaznałam z jego rąk, ale i również całego systemu. Bo wiele osób wiedziało, co on mi robi i odwracało głowę bądź dawali na to jawne przyzwolenie.
Ma pani do tych ludzi żal? Wśród nich byli księża, nauczyciele, lekarze.
Oczywiście, że mam żal. Potworny, bo gdyby ktokolwiek wtedy zareagował, to moja krzywda trwałaby zapewne znacznie krócej. A proszę mi uwierzyć, że gdyby to wszystko trwało choćby jeden dzień mniej, miałoby to ogromne znaczenie. Niestety nie da się już z tym nic zrobić. Proces karny zawierał szereg błędów i był źle prowadzony, o czym wspomniała pani sędzia, wydając wyrok w Sądzie Okręgowym w Poznaniu, bo do odpowiedzialności według mnie powinno być pociągniętych więcej osób. Niestety.
Zostaje mi do końca życia żyć z poczuciem niesprawiedliwości w tej kwestii, tak samo jak ze świadomością, jak niski wyrok skazujący tego człowieka został wydany (cztery lata – przyp. red.). To tak bardzo boli, jakby ktoś rozrywał serce. Chyba nawet równie mocno, jak sama krzywda, której musiałam zaznać. To poczucie, że ktoś, kto tak wiele zła mi zrobił, został tak łagodnie potraktowany przez sąd.
Ciekawa jestem, jak teraz wygląda u pani kwestia wiary. Czytałam, że pani matka w sądzie na pytanie, dlaczego oddała panią ks. Romanowi B., odpowiedziała, że "ksiądz jest jak Bóg".
Pochodzę z rodziny bardzo religijnej. Myślę, że to również sprawiło, że księdzu było łatwiej mnie "złowić". Kiedy go poznałam, byłam wierzącą 12-letnią dziewczynką. Tak przynajmniej wtedy myślałam. Krzywda, którą zadał mi on, a następnie kościół katolicki, sprawiła, że teraz jestem osobą całkowicie niewierzącą. Trzymam się od kościoła z daleka. Nie uczestniczę w żaden sposób w kościele i odkąd zostałam tak bardzo skrzywdzona, to ani razu nie byłam w tym budynku. Zresztą sam widok kościoła czy księdza powoduje u mnie ogromny strach, bo jednak przez prawie dwa lata gwałcił mnie ksiądz, który miał na sobie koloratkę, sutannę, zmuszał mnie do modlitw, z których mnie odpytywał, do wielogodzinnego klęczenia w kaplicy czy w kościele, do spowiadania się innym księżom. Umieścił mnie w katolickim gimnazjum. Gwałcąc mnie, potrafił mówić, że Bóg mnie nie kocha. Kazał mi, modląc się, przepraszać Boga za moje zachowanie. Ten Bóg oraz kościół i wszystkie symbole były obecne przy każdym gwałcie czy krzywdzie, jaką mi zadawał, więc teraz to wszystko kojarzy mi się okrutnie. Trochę tak: "W imię Boga i z Bogiem na ustach".
A psychicznie – jak się pani czuje?
Psychicznie jest ciężko. Nadal cierpię na PTSD (zespół stresu pourazowego – przyp. red.) i depresję. Z tego wszystkiego będzie mi wyjść najtrudniej. Wiem, że jest to możliwe, jednak trochę straciłam już nadzieję. Nie trafiłam jeszcze na terapeutę, który potrafiłby mi pomóc, przynieść ulgę. Stan, w jakim jestem teraz, zawdzięczam samej sobie i mojej ogromnej pracy, którą wykonałam – sama ze sobą.
Jeszcze kilka lat temu byłam takim, można powiedzieć, zwierzęciem, które bało się wyjść z własnego domu wyrzucić śmieci, z nikim nie rozmawiałam. Najgorsze jednak jest to, że to wszystko jest ze mną od tylu lat codziennie i każdej nocy. Nie mija, nie słabnie, a czasami nawet się nasila. Na szczęście nauczyłam się mieć nad tym pewną kontrolę, jednak to jest ogromne cierpienie. Biegli psychiatrzy w opinii psychiatrycznej dla sądu napisali, że być może nigdy nie uda mi się wyleczyć z tej traumy i jej skutków. Uznali też, że w kolejnych latach mogą się pojawić różne, nawet nieznane jeszcze medycynie skutki w postaci kolejnych chorób czy zaburzeń – i ta myśl mnie przeraża.
Ks. Roman wieszał w pokoju kartki, na których pisał, że "jest pani zerem". Czy te wspomnienia wracają? Udało się pani po tym wszystkim w siebie uwierzyć?
Trudne pytanie. Niestety mam bardzo niskie poczucie własnej wartości. Mimo świadomości ile udało mi się osiągnąć i jak dużą siłę muszę w sobie mieć, że to wszystko przetrwałam, a do tego zmieniłam tak dużo w tym kraju, to moje poczucie wartości się nie zmieniło. Najbardziej nie cierpię swojego ciała. Nie mogę na nie patrzeć. Nie umiem pozbyć się poczucia, że byłam zabawką. Że tak mnie traktowano. Nikogo nie obchodziłam i dla nikogo się nie liczyłam. Po tej krzywdzie sama często zadawałam sobie pytanie, że może naprawdę jestem nikim i nie powinno mnie być na tym świecie, skoro zaznałam tak wiele zła, choć byłam niewinnym dzieckiem.
Zobacz także
Bo jak to możliwe, aby na jednego człowieka spadło tyle cierpienia? Zwłaszcza że zawsze starałam się być dobrym człowiekiem i mimo bólu, jaki ludzie mi zadali, nadal byłam dla nich dobra. Nie umiem być niemiła czy nieżyczliwa dla innych. Taka już jestem. Uważam też, że powinniśmy być dla ludzi tacy, jak sami byśmy chcieli, aby oni byli dla nas.
Chcę to zło zamienić w dobro i pokazać, że można to dobro w sobie ocalić nawet wtedy, kiedy w życiu zaznało się tylko zła. Okrutnego zła. Chcę, by ta potworna historia była lekcją dla społeczeństwa i pokazała, jak pod płaszczykiem dobra i Boga można dokonać morderstwa na dziecku. Mówię morderstwo, bo dla mnie gwałt to niedokończone morderstwo, ze szczególnym okrucieństwem, rozciągnięte w czasie.
Zobacz także
Marzy pani o miłości, rodzinie?
Tak, chciałabym mieć obok siebie człowieka, którego będę mogła kochać i który będzie kochał mnie. Myślę, że każdy tego potrzebuje i o tym marzy. To nadaje wszystkiemu sens. A ja za długo w życiu byłam sama, dodatkowo z takim bagażem. Dobrze byłoby mieć kogoś, kto by czasem zechciał pomóc ten plecak nieść.
Wybaczyła pani księdzu Romanowi?
Nie wybaczyłam księdzu Romanowi tego, co mi zrobił i nie wybaczę nigdy. Nie jest prawdą, że wybaczenie zawsze pomaga i jest konieczne w uzyskaniu równowagi. Oczywiście, są ludzie, którym być może daje to ulgę, ale są również tacy, którzy nie mają potrzeby tego robić. Podejście katolickie mówi o tym, że trzeba wybaczać, jednak patrząc chociażby przez pryzmat psychologiczny, absolutnie nie jest prawdą, że tylko wybaczenie leczy. Dla niektórych wybaczenie może być nawet jeszcze bardziej szkodliwe. To bardzo indywidualna kwestia.
Teraz mam 27 lat, a ksiądz Roman 44. Nikt nie wie, gdzie ten człowiek przebywa, co jest dla mnie dodatkowym obciążeniem i przez co nie mogę spać, bo uważam, że powinien trafić do Gostynina (ośrodka dla najbardziej niebezpiecznych byłych więźniów – przyp. red.), a jeśli nie, to prawo powinno kontrolować takich ludzi po wyjściu z więzienia. Zwłaszcza ludzi tak niebezpiecznych, którzy ciągle stwarzają realne zagrożenie dla dzieci. Ksiądz Roman w rozmowie z Justyną Kopińską sam przyznał, że nadal jest tykającą bombą, a był już wtedy na wolności. Justyna Kopińska zrobiła prowokację, podszywając się pod 13-letnią Zosię. Ksiądz Roman zaczął do niej pisać, dlatego boję się, że nadal krzywdzi dzieci.
***
Katarzyna miała 12 lat, kiedy jej rodzice, zmagający się z chorobą alkoholową, oddali ją pod opiekę ks. Romanowi B., kapłanowi Towarzystwa Chrystusowego. Przez prawie dwa lata duchowny więził ją, gwałcił, torturował. Groził jej śmiercią. Do gwałtów dochodziło czasem kilka razy jednej nocy, ksiądz wykorzystywał do tego również różne przedmioty. Po kilku miesiącach gwałtów Kasia zaszła w ciążę. Ksiądz Roman zabrał ją do znajomej ginekolog, która dokonała zabiegu aborcji.
W historię Kasi uwierzył dopiero szkolny pedagog. Ks. Roman został aresztowany w 2008 roku. Przyznał się do winy swojemu przełożonemu. Sąd, uznając, że oprawca działał "mając ograniczoną zdolność kierowania swym postępowaniem", skazał go na cztery lata więzienia. Po tym, jak chrystusowcy wypłacili Katarzynie milion złotych odszkodowania i dożywotnią rentę w wysokości 800 zł miesięcznie, złożyli wniosek o kasację wyroku. W marcu 2020 roku Sąd Najwyższy skargę kasacyjną oddalił.
Ksiądz Roman B. w 2017 roku został usunięty z zakonu chrystusowców i wydalony ze stanu duchownego.