Dzieci mają dość. "Cała radość z nauki jest odbierana"
Drugoklasista ma już w dzienniku 19 ocen. W tym dwie jedynki. - Nie ma zachęcania dzieci do nauki, tylko gonitwa po stopnie. I po co? Żeby się czegoś nauczyły? Chyba nie – mówi jego mama w rozmowie z WP Kobieta. Dzieciom odechciewa się uczyć.
07.10.2020 18:14
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Tempo pracy w szkołach po 1 września znacząco wzrosło. Nauczyciele spieszą się z realizacją materiału. Robią klasówki i kartkówki, rozliczając dzieci ze zdobytej wiedzy. I niby nie ma w tym nic dziwnego – tak przecież funkcjonuje polski system oświaty. A jednak coś jest nie tak. Uczniowie, którzy do tej pory radzili sobie z nauką, nagle obniżają loty. W dziennikach pojawia się coraz więcej słabych ocen, a dzieci tracą zapał. W czym tkwi problem?
"Cała radość z nauki jest odbierana, naprawdę"
Córki Ewy niedługo kończą podstawówkę. Młodsza jest w szóstej klasie, starsza w siódmej. Do tej pory były prymuskami. Lubią się uczyć, zależało im na dobrych ocenach, pięknie prowadziły swoje zeszyty. Ten rok dusi to wszystko w zarodku.
- Dziewczyny nie wyrabiają z materiałem. Siedzą po nocach, ale cóż z tego, jak nie są w stanie wszystkiego nauczyć się tak, jak by chciały – mówi Ewa w rozmowie z WP Kobieta. - Ostatnio Julka miała dwa testy i trzy kartkówki. I nauczyła się z tych ważniejszych przedmiotów, a kartkówki napisała słabo, mimo bieżącego przygotowywania się. Siedzi, odrabia te lekcje, zarywa noce i płacze. Nie dosypia, co daje odzwierciedlenie na lekcjach, bo nie jest skoncentrowana i nawet moja pomoc, i próba tłumaczenia spalają na panewce. Kiedyś siedziałyśmy do 2.30, żeby wszystko odrobić i powtórzyć. To jest dopiero siódma klasa, ja sobie nie wyobrażam, co będzie dalej. Cała radość z nauki jest odbierana, naprawdę – stwierdza.
"Ma dość tej szkoły. Ja w sumie też"
Syn Pauliny Kruk chodzi do drugiej klasy szkoły podstawowej. Połowę pierwszej klasy spędził w domu ze względu na lockdown. W związku z tym nie ma jeszcze wpojonego szkolnego rygoru. Przed marcem 2020 jego oceny (w klasach 1 – 3 nazywa się to punktami, ale w praktyce niczym nie różnią się one od stopni) oscylowały między 4 a 6. Od września sytuacja radykalnie się zmieniła.
- Jest październik, a Antek ma już w dzienniku dwie jedynki i cztery dwóje – mówi rozgoryczona Paulina w rozmowie z WP Kobieta. – Z angielskiego i edukacji wczesnoszkolnej. Poza tym jedna piątka, kilka czwórek. Najwięcej ma trójek. Siedem. W sumie 19 (!) ocen przez miesiąc.
Paulina pracuje. W tym czasie jej syn przebywa na świetlicy. Odbiera go o 15.30, potem szybki obiad i siadają do lekcji.
- Tego jest tyle, że informacjami wymieniamy się z innymi mamami na grupie. Każde dziecko coś sobie zanotuje w zeszycie, potem to ze sobą konfrontujemy i mniej więcej wiemy, co jest do zrobienia – mówi. – To są ośmiolatki, one nie są w stanie przetwarzać aż tylu informacji! Nasze wczorajsze popołudnie: narysować obrazek ilustrujący wybraną scenę z lektury, nauczyć się dni tygodnia i liczebników od 11 do 20 z angielskiego, nauczyć się czytać czytankę po angielsku (!) i wiersza na pamięć.
Taka sytuacja trwa od początku roku. Całe popołudnia upływają Antkowi i jego mamie na odrabianiu lekcji i przygotowywaniu się do kolejnego dnia w szkole.
- W każdym tygodniu są przynajmniej dwie kartkówki, do tego jedna klasówka i kucie czegoś na pamięć. Ja nie wyrabiam się, żeby to wszystko zrobić po południu, a Antek machnął ręką – przyznaje Paulina.
- Od pierwszej jedynki widzę u niego spadek motywacji. Antek jest zmęczony, smutny i mówi, że ma dość tej szkoły. Ja w sumie też. Nie ma zachęcania dzieci do nauki, tylko gonitwa po stopnie. I po co? Żeby się czegoś nauczyły? Chyba nie. Moim zdaniem chcą sobie po prostu wypełnić dziennik na wypadek kolejnego lockdownu. Kosztem naszych dzieci.
Z punktu widzenia psychologii, zjawisko wymaga interwencji. Także rodziców.
- Presja dobrych ocen i niesprostanie tym oczekiwaniom mogą skutkować wzmożonym poziomem stresu u uczniów – mówi w rozmowie z WP Kobieta dr Zuzanna Gazdowska, psycholog z Uniwersytetu SWPS. - Młodzież może czuć się zagubiona, zła, niepewna własnych kompetencji. Może to skutkować spadkiem motywacji do nauki i utwierdzeniem się w przekonaniu, że "skoro teraz sobie nie radzę, to dalej będzie tylko gorzej".
Co można zrobić w takiej sytuacji? Są sposoby na to, aby pomóc przytłoczonym dzieciom.
- Warto, by rodzice uczniów skupiali się nie tylko na ocenach uzyskiwanych przez dzieci, ale żeby także doceniali ich wysiłek i chwalili za widoczne zaangażowanie w naukę – radzi dr Zuzanna Gazdowska. - Nie jest to łatwe i oczywiście nie chodzi o to, by pomimo jedynki ze sprawdzianu wychwalać swoje dziecko. Jednak stosując taką strategię, można zmienić jego nastawienie i pokazać mu, że niezależnie od rezultatu końcowego jest ono kochane i akceptowane. Że wszystko jest w jego zasięgu, jeśli tylko włoży w to odpowiednio dużo energii. Należy też pamiętać, że sytuacja jest trudna dla nauczycieli i nie powinno się obwiniać ich za tempo pracy (co w większości przypadków nie wynika z ich inicjatywy). Żyjemy obecnie w czasach, które są niezwykle trudne i niepewne dla obu stron - dodaje.
"Lockdown zrobił dzieciom krzywdę. My go nie chcemy!"
Beata jest nauczycielką fizyki. I patrzy na ten temat z nieco innej perspektywy.
- Faktycznie widzę na dzienniku, że uczniowie mają po trzy klasówki w tygodniu z innych przedmiotów, czyli inni nauczyciele mocno ich gonią – przyznaje w rozmowie z WP Kobieta. – Ale o sobie tego powiedzieć nie mogę. Zresztą, ostatnio mówiłam o tym moim uczniom. Nic się nie zmieniło na naszych lekcjach w stosunku do tego, co było przed pandemią. Oni się po prostu odzwyczaili.
Nauczycielka mówi, że nie "nabija" ocen.
- Mam tyle samo ocen, co w zeszłym roku o tej porze. Robię kartkówki z dwóch ostatnich lekcji, bo takie mam prawo i tak działałam od lat. Podczas lockdownu musieliśmy zmienić przedmiotowy system oceniania. Zmniejszyliśmy wtedy liczbę ocen, stąd teraz szok. Bo wróciliśmy do normy. Nie uważam, żeby nauczyciele robili teraz jakiś wielki pogrom uczniów, ja tego w mojej szkole nie widzę.
Zobacz także
Beata przyznaje, że wina nie leży wcale po stronie uczniów.
- Problemem jest cały ubiegły semestr – komentuje. – Lockdown zrobił dzieciom krzywdę. I my go nie chcemy! Nie chcemy powtórki z marca, chociaż wszystkim się wydaje, że tak właśnie jest. To była żadna nauka, po tym półroczu dzieci zrobiły krok w tył, więc nic dziwnego, że sobie nie radzą.
A może bez ocen?
Ks. Michał Kiersnowski, pallotyn, jest dyrektorem Collegium Leonium w Sierpcu. To jedna z nielicznych szkół w Polsce, w których zrezygnowano z tradycyjnego systemu oceniania. Model działa od 1 września i naprawdę zdaje egzamin.
- Zamiast tradycyjnych ocen w postaci stopni nauczyciel podaje na początku roku "wymagania edukacyjne", czyli informuje uczniów o tym, czego będzie ich uczył w danym roku – tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta ks. Michał Kiersnowski. - Z historii są to dane działy, z języka – umiejętności (mówienie, czytanie, pisanie) itp. W ciągu roku, zamiast stawiania tradycyjnych stopni, nauczyciel informuje ucznia, ile już udało mu się osiągnąć z danego działu. To, co uczeń zdobędzie, tego nigdy nie traci i zawsze może poprawić. To nie ocena, a informacja zwrotna: ile już umiesz, czego jeszcze nie umiesz i co możesz poprawić. Ale nie musisz, jeśli nie czujesz takiej potrzeby.
W praktyce rozwiązanie naprawdę się sprawdza.
- Okazało się, że to jest strzał w 10! – komentuje ks. Kiersnowski. - System miał wejść w życie w połowie poprzedniego roku, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na etap przejściowy. Mieliśmy więc stary system, jednak nauczyciele nie stawiali już jedynek, a ocenianie wyglądało inaczej. Dzięki temu na początku obecnego roku nie było zaskoczenia – uczniowie już mniej więcej wiedzieli, jak to będzie działać.
Wbrew obawom rodziców i nauczycieli, brak jedynek wcale nie poskutkował tym, że uczniowie przestali się uczyć.
- Na wszystkich przedmiotach obserwujemy zwiększenie motywacji do nauki i chęci do poprawiania się – mówi ks. Kiersnowski. – Okazuje się, że brak jedynek działa w drugą stronę. Dla uczniów jest to nowość i forma zabawy, gry. Chcą się poprawiać i zaliczać poszczególne działy, robią to bardzo chętnie. Nauczyciele już teraz wiedzą, że będą musieli zmniejszyć liczbę sprawdzianów czy kartkówek, bo nie ma potrzeby robienia ich w nadmiarze.
Co ciekawe, zmiana wpłynęła pozytywnie też na prymusów.
- Bardzo zaskoczyła mnie reakcja uczniów dobrych. Piątkowych, szóstkowych – przyznaje ks. Kiersnowski. - Mówią, że czują o wiele mniejszy stres i obciążenie nauką. Wydawało nam się, że to ci słabsi poczują ulgę. A okazuje się, że ci, którzy nie mieli problemów z ocenami, odczuwali dużą presję. Teraz bez żadnych konsekwencji mogą przyjść do szkoły nieprzygotowani, oddać pustą kartkę na sprawdzianie, planując sobie, że kiedy indziej to zaliczą.
System nauczania bez ocen został wprowadzony w liceum. Ale mógłby się doskonale sprawdzić też w podstawówce.
- Oczywiście odpowiednio zmodyfikowany, ale te fundamenty sprawdzą się we wszystkich szkołach – mówi ks. Kiersnowski. – Zasady są proste: każdą ocenę można poprawić, nie wyciąga się średniej z ocen cząstkowych. Oceniamy efekt końcowy. To jest coś, co już teraz, bez żadnych rewolucji wprowadzić może na swoich lekcjach każdy nauczyciel, nawet stosujący nadal klasyczne oceny. Pozwólmy uczniom zamieniać jedynki na szóstki. Nauczyłeś się – zmieniam ci ocenę, bo już umiesz. Zwłaszcza że polskie prawo oświatowe właśnie tak nakazuje! Ono jest w porządku. Już od kilkunastu lat prawo oświatowe wyprzedza myślenie nauczycieli, rodziców… uczniów mniej. Bo oni szybciej adaptują się do zmian na lepsze.