Blisko ludziRodzice mają dość. Winny jest... katar

Rodzice mają dość. Winny jest... katar

– Moja córka wróciła do domu z płaczem, bo miała katar – mówi w rozmowie z WP Kobieta Kinga, mama dwójki dzieci. Dawniej bagatelizowany, dziś wiąże się z poważnymi komplikacjami. Rodzice nie mają już siły.

Dzieci z katarem muszą zostać w domu
Dzieci z katarem muszą zostać w domu
Źródło zdjęć: © Getty Images
Agnieszka Mazur-Puchała

01.10.2020 15:43

Edukacja hybrydowa tylko w kilku przypadkach

W szkole sprzed COVID-u od jesieni do wiosny dzieci miały katar. Część kichających dzieci zostawała w domu, większość jednak normalnie uczestniczyła w zajęciach. Zwłaszcza że lekarze rodzinni na okoliczność kataru nie wystawiali rodzicom L4, bo "to nie choroba". Chyba każda mama usłyszała kiedyś ludową mądrość, że leczony czy nieleczony, i tak trwa on siedem dni. Dziś ten zwykły katar (nawet jeśli nie jest bakteryjny, nie wynika z zapalenia zatok czy innych poważniejszych chorób) jest powodem do wykluczenia dziecka z zajęć lekcyjnych.

Obecnie w wielu klasach szkół podstawowych w Polsce połowa dzieci siedzi w domu, bo ma katar. W takiej sytuacji nie przysługuje im prawo do nauczania hybrydowego.

– W wytycznych MEN, MZ i GIS wyraźnie podkreślone zostało, że do szkoły przychodzą dzieci zdrowie – tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta Anna Ostrowska, rzecznik prasowa Ministerstwa Edukacji Narodowej. – Dyrektor szkoły jest zobowiązany zorganizować kształcenie zdalne np. dla uczniów pozostających na kwarantannie, dla uczniów przewlekle chorych, na podstawie opinii lekarza sprawującego opiekę zdrowotną nad uczniem, czy dla uczniów, którzy mają orzeczenie o indywidualnym nauczaniu z poradni psychologiczno-pedagogicznej i posiadają opinię lekarza o przeciwwskazaniach do bezpośrednich kontaktów z nauczycielem ze względów epidemicznych.

Uczniowie przeziębieni to odrębna kategoria. – Nie można mylić ucznia chorego (przeziębiony, osłabiony, z katarem, gorsze samopoczucie itd.) z uczniem objętym kwarantanną – wyjaśnia Anna Ostrowska. – Uczeń chory powinien przede wszystkim wyzdrowieć, dlatego zostaje w domu. Uczeń przeziębiony/osłabiony nie jest w stanie brać udziału w nauce na odległość, może mieć kłopoty z koncentracją, skupieniem uwagi na poleceniach nauczycieli itp. Po kilku dniach leczenia domowego i poprawie stanu zdrowia uczeń jest w stanie normalnie wrócić do szkoły. Dodam, że za każdym razem to lekarz jest uprawniony do oceny stanu zdrowia ucznia, nie zaś nauczyciel.

Rodzice mają dość. "Świat oszalał"

Szkoła w czasach pandemii nie jest szczególnie przyjaznym miejscem. Do tego coraz rzadziej dzieci mogą się w niej pojawiać. Nawet gdyby chciały. Monika Nadolska, mama przedszkolaka i ucznia pierwszej klasy jest tym zbulwersowana.

– Moje starsze dziecko chodzi przerażone do szkoły. Kiedy zapomnimy maseczki, jest bardziej zestresowane tym faktem, niż gdyby nie wzięło ze sobą zeszytu – komentuje Monika. – Dla mnie to jest straszne. Pamiętam swoją edukację. Rodzice starali się nas zostawiać w domu w najgorszych przypadkach, z wysoką gorączką, poważnymi chorobami. Chodziłam na lekcje z kaszlem poinfekcyjnym, bo byłam chorowitym dzieckiem. Gdybym miała siedzieć w domu za każdym razem, kiedy mam katar, to prawie w ogóle bym z niego nie wychodziła. W tamtych czasach szkoła miała być najważniejsza: nauka, lekcje, nauczyciel. Teraz byle kaszel jesienią jest tragedią, a katar nie do pomyślenia... Świat oszalał – dodaje.

Obecnie duży odsetek dzieci zostaje w domu ze względu na przeziębienie. Dla rodziców oznacza to powtórkę ze zdalnego nauczania, tyle że w jeszcze gorszej formie. – Teraz nie ma już home office – mówi Monika. – Normalnie chodzimy do pracy i nie wiadomo, co zrobić. Moje dzieci co chwilę siedzą w domu z katarem, a lekarze na to nie dają zwolnienia. W moim przypadku sytuacja jest patowa, bo pomoc dziadków w zasadzie nie wchodzi w grę. Raz, że sami pracują, a dwa: są w grupie ryzyka i obawiają się, że mogą zarazić się od wnuków.

Do tego dochodzą jeszcze dwa problemy – ogrom materiału przerabianego na lekcjach oraz brak motywacji do nauki u dzieci.

– W szkole córki nauczyciele dosłownie gonią z materiałem – mówi w rozmowie z WP Kobieta Ada Król, mama 4-klasistki. – Na lekcjach, a potem w formie prac domowych. Moja córka od tygodnia jest przeziębiona i siedzi w domu, jak prawie połowa klasy. Te mamy, które dalej są na "polu bitwy", przysyłają nam na grupę zdjęcia zeszytów i ćwiczeniówek, żebyśmy wiedzieli, co robić.

Kiedy Ada wraca z pracy, siada z córką do lekcji. – I siedzimy tak do nocy. Cały nasz wspólny czas opiera się na zadaniach z matematyki, przerabianiu tematów z polskiego, nauce angielskiego. Nie ma szans na to, żebyśmy zdążyły porobić ludziki z kasztanów albo spędziły ze sobą czas jakoś przyjemniej – przyznaje Ada.

Jej córka wcale nie jest też skłonna do współpracy, przez co nadrabianie zaległości to stresujące i żmudne doświadczenie. – Cierpliwości starcza jej na kilkanaście minut, potem zaczyna się marudzenie – mówi Ada. – "Nie będę tego robić", "po co mi to", "to jest głupie". Kolejna faza to histeria. Argumenty w stylu "jak tego nie zrobisz, to dostaniesz jedynkę" w ogóle nie działają. Córka była w stanie powiedzieć mi wtedy w twarz "no i co z tego?".

Motywację do nauki zwiększyć może odpowiednie podejście rodzica, z uwzględnieniem systemu nagród.

– Przede wszystkim powinniśmy dawać dziecku wybór, oczywiście w granicach rozsądku – mówi w rozmowie z WP Kobieta psycholog Natalia Koperska. – Tak, aby to dotyczyło wąskiego zakresu możliwości. Na przykład "możesz zrobić teraz matematykę albo angielski". Poza tym szukajmy z dzieckiem możliwych nagród za pracę. Może to być na przykład zabawa po zrobionych lekcjach albo gra po jakiejś partii nauki. Ważne jest jednak, żeby te nagrody były niematerialne i drobne. Najpierw nauka, potem zabawa, komputer czy bajka.

Twoje dziecko ma katar? Jest wytykane palcami

Do problemów z nauką domową dochodzi jeszcze kwestia stygmatyzacji przeziębionych dzieci. – Moja córka wróciła do domu z płaczem, bo miała katar – mówi w rozmowie z WP Kobieta Kinga, mama dwójki dzieci. – Nauczycielka ze świetlicy pobiegła na skargę do pani dyrektor. Zrobiła się panika, córka czuła się gorsza, wytykana palcami.

Kinga puściła ją do szkoły z katarem, bo wiedziała, że nie stanowi faktycznego zagrożenia dla innych dzieci. – Winny jest płyn do dezynfekcji, który uczula i wyjaławia. Do tego często wywołuje reakcje alergiczne – tłumaczy Kinga. – Dzień wcześniej córka wróciła do domu z zaczerwienionymi oczami i zatkanym nosem. Potem przyznała mi się, że powąchała ten płyn. Następnego dnia miała podrażnioną śluzówkę i katar. To alergia, a nie choroba.

W szkole Kingi tymi, którzy piętnują są nauczyciele, nie dzieci. Rodzice też nieszczególnie przejmują się tym, że inni uczniowie pociągają nosem. – Dzieci wytykają palcami te, u których stwierdzono ostatnio wszy – przyznaje Kinga. – Kaszel i katar nie robią na nich wrażenia. Są normalne. Za to nauczyciele cały czas chodzą w maskach i piorunują wzrokiem każde dziecko, które choćby sięgnie po chusteczkę. To nakręcanie paranoi.

W szkole, do której chodzi syn Olgi wygląda to nieco inaczej. – U nas stygmatyzacja trwa w najlepsze – mówi w rozmowie z WP Kobieta. – Mój syn zaczął do przesady dbać o zdrowie. Boi się wyjść z domu, kiedy pada, ubiera się w grube swetry i ciągle dezynfekuje ręce, bo boi się, że się rozchoruje. I wcale nie chodzi mu o COVID-u, tylko o zwykłe przeziębienie.

Jeśli syn Olgi zachoruje i nie będzie mógł przyjść do szkoły, od razu zaczną się plotki. – Dzieci są pod tym względem bezlitosne – przyznaje Olga. – Uczniowie, których nie ma w szkole są obgadywani. Dzieci mówią, że mają COVID i wszystkich pozarażają. Nie dziwię się mojemu synowi, że się tego boi.

Takiemu zjawisku można jednak przeciwdziałać. – Jeśli chodzi o nauczycieli, to nie powinni oni z tego robić "wielkiej sprawy". Ważne jest stawianie granic i modelowanie pozytywnych zachowań – mówi psycholog Natalia Koperska. – Jeśli nauczyciel podkręca temat, to nakręca też grupę. Gdy dochodzi do napiętnowania, nauczyciel powinien zareagować. "Rozumiem, że obawiacie się koronawirusa. Ja jednak nie mogę pozwolić, abyście komuś dokuczali". Można w klasie zrobić listę możliwych rozwiązań problemu: "dokuczanie koledze, który ma katar".

W przypadku rodziców najważniejsze jest pochylenie się nad tym, co przeżywa dziecko.

– Nazywajmy i akceptujmy emocje dziecka – radzi Koperska. – Powinniśmy poszukać możliwych rozwiązań razem z nim. Można na przykład puścić wodze fantazji i przerysować sytuację: "gdybym mogła, to zlikwidowałabym tego wirusa i wszystkie obostrzenia z nim związane. W ogóle wszystkie wirusy! I wszyscy zawsze byliby zdrowi i żyli wiecznie!". Nazywanie uczuć i tłumaczenie sytuacji są w tym przypadku kluczowe.

Zobacz także
Komentarze (764)