Dzieci nie mają ochrony w Polsce. Dla wielu pomoc przychodzi za późno
- Kiedyś dwie dziewczynki po prostu stanęły pod naszymi drzwiami i prosiły o pomoc. Mówiły, że nie chcą już wrócić do domu. Jako siostra zakonna nie mam swoich dzieci, ale w tym momencie jestem opiekunem prawnym ośmiorga. Wszystkie mówią do mnie mamo, życie bym za nie oddala - mówi w rozmowie z WP Kobieta siostra Natalia Ozga, dyrektor pogotowia opiekuńczego Opoka.
Ostatnie wydarzenia w Kłodzku wstrząsnęły wszystkimi. Pijana matka znęcała się nad 3-letnią córką, polewając ją lodowatą wodą w ramach kary za nocne moczenie się. W mieszkaniu był konkubent oraz dwójka pozostałych dzieci. Nikt z sąsiadów nie słyszał, nikt z rodziny nie wiedział. A w domu dochodziło do przemocy.
Wiele dzieci latami wychowuje się w dysfunkcyjnych rodzinach, w których przemoc i alkohol są na porządku dziennym. Sąsiedzi nie reagują na krzyki, nie słyszą wiecznych awantur i libacji. Szkoła nie zauważa siniaków, nie widzi, że uczeń jest głodny. Pomoc dla dziecka, które wychowuje się w patologii, bardzo często przychodzi zbyt późno, kiedy musi już interweniować policja lub kurator sądowy. Wówczas małoletni jest zabierany od rodziców i zostaje umieszczony w pogotowiu opiekuńczym.
Dzieci się boją, nie wiedzą, co je czeka
Do pogotowia opiekuńczego Opoka w Wasilkowie, które prowadzą siostry Terezjanki, trafiają dzieci z interwencji, ale również, co szokujące, zgłaszają się same.
– Kiedyś dwie dziewczynki po prostu stanęły pod naszymi drzwiami i prosiły o pomoc. Mówiły, że nie chcą już wrócić do domu. Wtedy z naszej strony rozpoczyna się procedura – mówi w rozmowie z WP Kobieta s. Natalia Ozga, dyrektor pogotowia opiekuńczego Opoka.
– Musimy zawiadomić Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie i jeśli jest taka możliwość, to rodziców. W ciągu 24 godzin mamy obowiązek poinformować też sąd rodzinny, że przyjęliśmy interwencyjnie do placówki osobę małoletnią i prosimy o ustalenie miejsca pobytu dziecka. W takim przypadku sąd musi jak najszybciej nadać sygnaturę sprawie. Zazwyczaj na czas trwania postępowania, sędzia przydziela nam dziecko do placówki. Przez wiele lat nie zdarzyło nam się, żeby do czasu zawiadomienia sądu rodzice zgłosili się po dziecko i chcieli je zabrać – zauważa dyrektor pogotowia opiekuńczego.
Siostra Natalia Ozga mówi nam, że wszystkie dzieci, które trafiają do jej placówki, pochodzą z rodzin dysfunkcyjnych, w których panuje przemoc i jest nadużywany alkohol.
– Kilka lat temu wzięliśmy pod opiekę rodzeństwo, które zostało wyrwane z bardzo patologicznej rodziny. Rodzice byli alkoholikami, a do tego matka się prostytuowała. Kobieta przyjmowała panów w pokoju, a kolejni klienci ustawiali się w kolejce. To wszystko działo się na oczach jej synów – mówi nam siostra Natalia Ozga.
Pierwszy chwile w pogotowiu opiekuńczym są najtrudniejsze dla dzieci. Są zlęknione, przestraszone i nieufne. – Dzieci boją się, bo nie wiedzą, co je u nas czeka. Nie patrzą nam w oczy, tylko rozglądają się po kątach, są wycofane. Staramy się nie dawać im na początku zbyt wielu bodźców, nie podchodzimy zbyt blisko, pozwalamy trochę się oswoić. Opowiadamy spokojnie, co to za miejsce. Pokazujemy, gdzie jest łóżko, dajemy ubrania, bieliznę, wszystkie potrzebne rzeczy na początek – podkreśla dyrektor ośrodka. Dodaje, że nie pamięta takiego przypadku, żeby dziecko powiedziało, że nie chce u nich zostać i woli wrócić do domu. - Tutaj jest im lepiej. Jeden z naszych podopiecznych po kilku tygodniach pobytu w ośrodku powiedział: "Dobrze, że mnie zabrali. Dziękuję, że to wreszcie się skończyło". To są chwile, kiedy wszystkim chce się płakać. Jako siostra zakonna nie mam swoich dzieci, ale w tym momencie jestem opiekunem prawnym ośmiorga. Wszystkie mówią do mnie mamo, życie bym za nie oddala – podkreśla dyrektor ośrodka.
Siostra Ozga zauważa, że dziecko, które pojawia się w pogotowiu opiekuńczym, jest już w pewien sposób ocalone, jednak pozostaje cała masa młodszych i starszych dzieci, które latami tkwią w patologicznych rodzinach i nikt im nie pomaga.
– Te interwencje dzieją się za późno. Tyle lat, ile dziecko żyje w patologii, tyle później z niej wychodzi, a potem drugie tyle jeszcze musi minąć, żeby uporało się z traumą. Brak reakcji ze strony dorosłych jest dla mnie niezrozumiały. Dlaczego zgadzają się na tę krzywdę? Trafiły do nas dzieci, bardzo długo miały kuratora rodzinnego, asystenta rodziny i wszyscy wiedzieli, że w ich domu jest przemoc fizyczna i psychiczna. Sąsiedzi słyszeli krzyki, w szkole nauczyciele widzieli, że dzieciaki chodzą smutne, nie mają książek, zeszytów, jedzą kanapki od kolegów. Przez lata nikt nie reagował – mówi w rozmowie z WP Kobieta s. Natalia.
W Polsce nadal brakuje systemowych rozwiązań, związanych z reagowaniem na przemoc. Niepokojące jest także to, że Rzecznik Praw Dziecka nadal nie zabrał głosu w sprawie, którą żyje cała Polska.
- W normalnych warunkach RPD powinien działać, być na miejscu, przygotowywać propozycje systemowych rozwiązań. Dobro dziecka jest najważniejsze i państwo powinno uruchomić wszystkie możliwe mechanizmy, by do takich wydarzeń nie dochodziło – mówi w rozmowie z WP Kobieta posłanka Koalicji Obywatelskiej, Aleksandra Gajewska.
Posłanka podkreśla także, że wydarzenia w Kłodzku nie powinny mieć miejsca. - To tragiczny finał wcześniejszych, pozostawionych bez reakcji działań przemocowych matki wobec swojej córki. Ta sytuacja obnaża luki systemu i brak społecznej wrażliwości na krzywdę niewinnych, bezbronnych dzieci. Wszelkie instytucje pomocowe powinny być postawione w stan najwyższej gotowości w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia dziecka. W naszym kraju mamy też ogromny problem z edukacją i zdefiniowaniem tego, czym w zasadzie jest przemoc i gdzie jest granica. Przemoc, jeśli ma miejsce, to nie może funkcjonować jako tabu zamknięte w czterech ścianach domu. To nasza wspólna odpowiedzialność - podkreśla Gajewska.
W badaniu przeprowadzonym przez Kantar, co trzeci respondent (33 proc.) wskazuje, że w dzieciństwie doświadczył przemocy fizycznej. Tyle samo uczestników badania przyznaje, że doznawało przemocy psychicznej i emocjonalnej. W tym samym badaniu, 13 proc. mężczyzn i 5 proc. kobiet odpowiedziało, że "rodzice mają prawo bić swoje dzieci". Dzieci uczą się, obserwują. Jeśli jako dziecko doświadczają przemocy, to nie znają innych sposobów na rozwiązanie trudnych sytuacji w dorosłym życiu. Schemat jest powielany i niestety ma się dobrze.
Nie powinniśmy być obojętni na krzywdę dzieci, dlatego dyrektor pogotowia opiekuńczego apeluje, by reagować. – Można anonimowo zadzwonić do MOPS-u lub wysłać pismo. Wystarczy opisać sprawę i poprosić, by MOPS wysłał do danej rodziny swojego pracownika. Gdy dostają zgłoszenie, mają obowiązek zainterweniować. Naprawdę, jeden telefon może skrócić cierpienie dziecka, które jest ofiarą przemocy – dodaje dyrektor Pogotowia Opiekuńczego Opoka w Wasilkowie.