Blisko ludziDziecko terrorysta. Wina malucha czy rodziców?

Dziecko terrorysta. Wina malucha czy rodziców?

Potrafi zepsuć popołudnie lub wieczór dowolnej liczbie osób, jego wrzask jest w stanie zakłócić koncert zespołu, a pielucha obrzydzić kolację biesiadnikom z sąsiednich stolików. O kim mowa? O rozwydrzonym dziecku. Pytanie brzmi: czy to na pewno wina dziecka, czy może jednak jego rodziców?

Dziecko terrorysta. Wina malucha czy rodziców?
Źródło zdjęć: © iStock.com

Jedną z najbardziej niepochlebnie traktowanych w Internecie grup są "madki”, czyli roszczeniowo nastawione do świata kobiety, których dzieci nazywa się złośliwie "bombelkami”. Te z kolei zachowują się w sposób trudny do zaakceptowania, ponieważ nie obowiązują ich żadne reguły rządzące w społeczeństwie. Liczba memów, profili i stron w mediach społecznościowych, wykpiwających tę grupę, przeszła najśmielsze oczekiwania. Tylko że to nie jest fikcja, a smutna rzeczywistość.

Toaleta pod chmurką. "Chciało mi się wymiotować”

- Przez długi czas uważałam te opinie za krzywdzące - przekonuje 37-letnia Maria, mama 8-letniej Matyldy i 5-letniej Igi, która zawodowo zajmuje się montażem, ale jest także instruktorką narciarstwa. - Niestety, odkąd moje dziewczynki "stanęły” na nartach, zmieniłam zdanie. Na dodatek z racji moich narciarskich zamiłowań, spędzam z dziećmi co najmniej trzy tygodnie w zimie na polskim Podhalu. Dużo jeździmy, więc nikt mi nie powie, że sobie to wymyśliłam.

I wymienia: standardem jest wpychanie dzieci w kolejkę do wyciągu, bez mrugnięcia okiem. - To są osoby, które zachowują się tak, jakby miały napisane na czole "NALEŻY MI SIĘ”. Jak się nie da dziecka popchnąć na nartach, to niektórzy rodzice biorą takiego malucha na ręce, razem z całym narciarskim sprzętem i taranują nim innych ludzi, żeby szybciej wejść na krzesełko - opowiada Maria.

- To samo dotyczy wpychania się w kolejkę przy barze na stoku, zajmowanie wszystkich miejsc przez jedną grupę znajomych, oczywiście też bez kolejki, także inni nie mają gdzie usiąść. Stolik i krzesła po wizycie takiej grupy nadają się do remontu albo co najmniej gruntownego czyszczenia. To, że na stoliku są porozlewane napoje, a jego blat jest usłany resztkami frytek, ciastek i ketchupu, to nic. Niestety raz usiadłam na krześle całym wymazanym czekoladą, mój mąż niestety przykleił sobie do spodni w ten sposób gumę do żucia.

Tym jednak, co Marię irytuje najbardziej, jest korzystanie z toalety pod chmurką, zamiast tej zwykłej. - Za WC trzeba zapłacić i stać w kolejce - mówi Maria. - Niektórzy rodzice dzieci do siódmego roku życia uważają więc, że nie ma nic złego w tym, że ściągają swoim pociechom majtki na widoku publicznym i każą im oddawać mocz na oczach innych. Ten mocz robi w śniegu żółte dołki, a mnie się chce wymiotować. Kiedyś w Czarnej Górze widziałam, jak jeden maluch "przy okazji” zrobił coś więcej… Nie jeździmy już tam.

Pielucha przy stole

- Pamiętam, jak kilka lat temu jedna ze znanych dziennikarek opisała oburzającą jej zdaniem sytuację, w której się znalazła, będąc w restauracji z przyjaciółmi - opowiada 32-letnia Ania, mama 4-letniego Maksa i 6-letniej Amelki. - Jakaś kobieta przy stoliku obok przewijała niemowlaka, który zrobił kupę. "Zapachy" rozniosły się na pół knajpy. Dziennikarka była zbulwersowana zachowaniem kobiety, która nie zważając na współbiesiadników, uraczyła ich widokiem i swądem zabrudzonej pieluchy.

Anna przyznaje, że wtedy pretensje dziennikarki wydały jej się wyolbrzymione. Sama była świeżo upieczoną mamą i solidaryzowała się z inną matką, która przecież musi gdzieś przewinąć dziecko. Jednak ostatnio sama była świadkiem takiej sytuacji.

- Siedzieliśmy z mężem w knajpce w Bukowinie Tatrzańskiej, gdzie pojechaliśmy na narty. Jedliśmy właśnie pstrągi na obiad, gdy nieopatrznie spojrzałam na stolik obok i zamurowało mnie. Jedna pani "w locie”, stawiając około roczne dziecko na krześle zdejmowała mu pieluchę. Smród, widok ubrudzonych wilgotnych chusteczek i pupy malucha, któremu zabiegi matki zupełnie nie przypadły do gustu, więc zaczął drzeć się wniebogłosy, sprawiły, że zwróciłam kobiecie uwagę. Oj, nie była zadowolona… Zareagowała agresywnie, że ona jako matka jest w trudnej sytuacji, bo co ona ma zrobić, jak dziecko się sfajdało? Powiedziałam, że powinna wziąć dziecko do toalety i tam je przewinąć. Na to włączył się jej mąż, który krzyczał jeszcze głośniej, na co zjawiła się kelnerka, która powiedziała, że w łazience jest przecież przewijak, tylko nie w damskiej, ale w korytarzyku między toaletami.

Kolacja z wrzaskiem w tle

41-letni Michał, dziennikarz ekonomiczny, ojciec 11-letniego Wojtka, 8-letniej Magdy i 4-letniej Marysi, jeszcze do niedawna był zachwycony hiszpańskim czy włoskim zwyczajem przychodzenia na wieczorną kolację do restauracji nawet z bardzo małymi dziećmi. - Uważałem, że to znakomity sposób na to, by spotkać się z przyjaciółmi, zjeść kolację i nie przejmować się, że nie ma się opiekunki, która zgodzi się zająć trójką dzieci - mówi Michał.

- Jednak muszę przyznać, że przeniesienie tego zwyczaju na polski grunt, nie za bardzo nam wyszło. W naszym wydaniu zmienił się w kuriozalny terror knajpiany dzieci (w domu mówimy na nie bachory) i ich rodziców. W całej okazałości terror ten można zobaczyć zwłaszcza w czasie wakacji i ferii zimowych w obleganych przez turystów miejscowościach.

Michał wspomina sytuację, gdy w zakopiańskiej restauracji jadł z żoną i dziećmi kolację, gdy małżeństwo z dwiema córeczkami, około 5- i 6-letnimi postanowiło zmusić je do jedzenie tego, czego nie lubią. - Rozumiem, że karmienie dzieci to bardzo trudne przedsięwzięcie - mówi Michał.

- Większość maluchów to niejadki, które najchętniej jadłyby jeden rodzaj potrawy. Ale knajpa to nie jest dobre miejsce do przekonywania dzieci do nowych czy nielubianych dotąd dań. Mama przekonywała córki, żeby zjadły chyba jagnięcinę, ale dziewczynki darły się wniebogłosy, że nie chcą. Jak to w góralskiej knajpie grała góralska muzyka, ale dzieci krzyczały tak głośno, że prawie nie było jej słychać. Na to wszystko rodzice między sobą zaczęli dyskutować coraz to bardziej podniesionym tonem, co dzieci powinny jeść, a czego nie. W efekcie matka tych dzieci się popłakała i gwałtownie wstając od stołu strąciła talerz z tą jagnięciną, który runął z hukiem na kamienną posadzkę. Wszyscy ludzie w restauracji byli zmuszeni znosić te wrzaski, krzyki płacze. Jedna rodzina zakłóciła wieczór kilkudziesięciu osobom. A jak powiem, że bardzo podobną sytuację widziałem następnego dnia w innej knajpie, z inną rodziną i innymi daniami, to ktoś mi uwierzy? Tylko, że w tym drugim przypadku dzieci, a było ich troje, biegały z wrzaskiem po całej restauracji, potrącając krzesła i talerze innych gości - jednej pani wylały herbatę na kolana, na szczęście nie była już gorąca, kłóciły się między sobą i z rodzicami, którzy nie reagowali w ogóle na takie zachowanie - dodaje.

To rodzic wyznacza standardy

- Przestrzeganie norm społecznych to jedna z tych ważnych rzeczy, których rodzice uczą dzieci. Gdy sami tych norm nie przestrzegają, trudno się dziwić, że nie robią tego ich pociechy, bo dzieci nie uczą się poprzez to, co rodzice mówią, tylko poprzez to, co rodzice robią - przekonuje Katarzyna Szymańska, psycholożka.

- Jeśli rodzic mówi dziecku, że nie należy się wpychać w kolejkę, a jednak sam próbuje pominąć osoby, które stoją przed nim, maluch zapamięta zachowanie matki czy ojca, a nie zdanie niepoparte praktyką. To samo dotyczy zachowania w restauracji czy w kinie. Jeśli maluch zachowuje się w sposób głośny, a rodzic go nie upomni, że takie zachowanie może przeszkadzać innym, a na dodatek sam zachowuje się w sposób donośny, dziecko przyswaja właśnie taką normę zachowania - dodaje ekspertka.

Trudno winić dzieci, dla których naturalne jest grymaszenie, bieganie, bo trudno im usiedzieć na miejscu czy potrzeba zabawy nawet w miejscu do tego nieprzeznaczonym. Odpowiedzialnością rodziców jest zapewnić dziecku takie warunki, żeby było bezpieczne, ale mogło też swoje dziecięce potrzeby realizować. Ale nie może się to odbywać kosztem innych.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (336)