#EkoKobieta Meble ze śmietnika. Są tacy, którzy dzięki nim urządzili mieszkanie
Skończyły studia, pracują w korporacjach. Po pracy, zamiast pójść na piwo ze znajomymi, robią rundkę po śmietnikach. Dzięki temu urządziły praktycznie całe swoje mieszkania.
17.09.2019 | aktual.: 21.09.2019 18:54
Poranne ćwiczenia... na śmietnikach
Marta odkryła, jakie niesamowite rzeczy można znaleźć na śmietniku 3 lata temu. Od tego czasu nie kupuje mebli ani dodatków do mieszkania. Jeśli może, do śmietników zagląda nawet codziennie. Zajmuje się szkoleniami dla firm. Latem szkoleń jest mniej, więc ma dużo czasu, żeby w pełni oddać się swojemu hobby. Czasami zdarza się, że wraca bez niczego – bywa, że nawet przez cały miesiąc jest "posucha". Ale nie jest zła, bo chodzenie "po śmietnikach" traktuje jak poranne ćwiczenia - więc i tak wychodzi jej to na dobre. – Jestem wstanie przejść ok. 8-10 km, czasem nawet 12 – więc przy okazji można utrzymać dobrą formę – tłumaczy. Dzięki tym spacerom urządziła sobie mieszkanie.
– Rzeczy z IKEI wyleciały, a ja zamieniłam je rzeczami ze śmietnika – mówi Marta. Okazało się, że styl PRL-u zdecydowanie bardziej pasował do małych mieszkań. Na śmietniku znajduje też mnóstwo kwiatków, które są fajnym dodatkiem do mebli. Ale zdarza jej się też znaleźć przedmioty codziennego użytku, takie jak talerze, książki, materiał na poszewki. Najwięcej ma lampek - około 15 - kreślarskie, biurkowe, "grzybki". W większości są metalowe, więc szuka ich nawet na złomie.
Od początku nie krępowała się podchodzić do śmietników. Podkreśla, że przecież mieszka w Warszawie, a tam każdy jest anonimowy. Denerwują ją jedynie panie, które przez okno robią "sprawdzanie okolicy" i pytają, co robi. Jeśli komuś brakuje odwagi w spacerach "solo", doradza chodzić parami.
Studenckie mieszkanie, studencki budżet
Aleksandra natknęła się kilka lat temu na Facebooku na grupę "Uwaga, śmieciarka jedzie - Warszawa". Narodził się pomysł, żeby dzięki niej urządzić swoje studenckie mieszkanie. Potem została jedną z administratorek tzw. "śmieciarki". To grupa, w której można wstawić zdjęcie rzeczy, które widzimy na śmietniku albo tych, których już nie potrzebujemy. Osoby, które śledzą grupę, pojawiają się pod wskazanym kontenerem i zgarniają niechcianą rzecz albo odbierają ją od kogoś. "Możesz tu zamieścić zdjęcie wszystkiego, co uznasz, że może się komuś przydać" - czytamy w opisie grupy.
– Wynajmowałam pokój, był skromnie urządzony. Budżet studentki też nie pozwala na jakieś super wyposażanie pokoju – tłumaczy. Wtedy grupa raczkowała, postów pojawiało się jeszcze mało i wyhaczyć perełki nie było łatwo. Jej pierwsze znaleziska ze śmietnika to skrzynki po owocach, z których zrobiła półki na książki. W czterech kątach Aleksandry znalazło się gigantyczne łóżko z palet, które pomogli jej przewieźć rodzice. Ze starych walizek zrobiła szafki nocne, a odrapane ściany obkleiła płytami gramofonowymi. Walizek w sumie zebrała 18. Część z nich musiała zawieźć do rodziców, bo już się przestały mieścić. Nie poprzestała na szafkach nocnych – dostały też drugie życie w postaci półek, stolika kawowego czy toaletki.
Na początku ludzie patrzyli na to krzywo – mówi. – Mój tata był w szoku, bo uważał, że skoro mnie stać, to czemu sobie tego nie kupię? Uważał, że chodzenie po śmietnikach jest dla ludzi bezdomnych – opowiada. Chłopaka stopniowo przyzwyczajała do swojego hobby. Czasami pukał się w głowę, jak biegła po kolejny mebel na śmietnik. "Po cholerę nam kolejna lampka?" – rzucał. Teraz punktem obowiązkowym ich randek jest zajrzenie do śmietników. Kiedy wyjeżdżają na wakacje, do listy typowych atrakcji do zwiedzenia dodają lokalne śmietniki.
Gorączka, deszcz, L4 - to nic, szafka musi być moja!
Po wyjątkowy mebel nawet zdarzało jej się biec – w deszczu, na L4, z gorączką. – To była tzw. "szuflandia" – z takimi malutkimi szufladkami, na karty biblioteczne. One się bardzo rzadko trafiają. Próbowałam zamówić taksówkę. Miała już przyjechać, ale okazało się, że będzie dopiero za 7 minut – tłumaczy. Była o włos od zdobyczy - kiedy dotarła na miejsce, ktoś inny już ją pakował do samochodu. Za to udało jej się też zdobyć unikatową biblioteczkę z 1958 r. Inny łowca mebli ze śmietnika chciał ją zgarnąć, ale nie mógł jej zmieścić do samochodu. Wygrały centymetry - auto Aleksandry było 5 cm szersze. – Prawie się tam posikałam ze szczęścia! – opowiada.
Aleksandra ma swój system poszukiwań, niezmienny od wielu lat. – Codziennie po pracy robię rundkę po śmietnikach. Staram się zajrzeć do każdego. Ostatnio się śmiałam, że to chyba nałóg - mówi. Kiedy jest chora, stara się oszczędzać i siedzi w domu. "Ale jak jestem drugi dzień bez śmietnika, to źle się czuje" – wyznaje. Każdego dnia "zalicza" około 10 śmietników, pokonując trasę 5-7 km. Kiedy jest ładna pogoda, robi większe, 10-kilometrowe, wyprawy rowerem.
Teraz jest na etapie zakupu własnego mieszkania, do którego przeprowadzi się z chłopakiem. Szukają takiego, które jest nieumeblowane - chcą znaleźć wszystko na śmietniku. Kwestie finansowe są już dla niej mniej ważne. Ważne, żeby znalazły się tam "meble z duszą".
Drugie życie mebli - zero waste w czystym wydaniu
25-letnia Ula mieszka z narzeczonym w częstochowskiej wielkiej płycie, na osiedlu z lat 60. Podział w ich związku jest prosty i trzymają się go już od trzech lat. Ona ciągle znosi przedmioty znalezione na śmietnikach, on – mierzy, wylicza i wierci, żeby się wszystko zmieściło. Oboje wyznają zasadę "zero waste". – Po remoncie rozstaliśmy się z częścią niechcianych rzeczy, które stworzyły miejsce dla czegoś nowego, innego. A skoro widziałam na śmietniku rzeczy sprawne i jeszcze w dobrym stanie - a przy tym nierzadko unikatowe - to postanowiliśmy skorzystać z okazji i wkomponować je w nasze odświeżone wnętrze – mówi Ula. Fabrycznie nowe mają tylko łóżko z Ikei, wyposażenie łazienki i zabudowę kuchenną. Reszta to rzeczy znalezione na śmietniku i z drugiej ręki.
Początki nie były łatwe. 3 lata temu, jak zaczynała łowy, rozglądała się na boki, zanim w ogóle odważyła podejść się do śmietnika. Ula musiała się mierzyć z krzywymi spojrzeniami ludzi z pracy i dziwnymi reakcjami osób, które obserwowały jej "rundki po kontenerach". – Pamiętam, jak trafiłam na pudełko ze szklanymi, peerelowskimi bombkami. Zaczęłam oddzielać stłuczone od tych, które ocalały. Mijał mnie jakiś mężczyzna z dwoma synami. Jeden zapytał: "Tato, a co ta pani robi?", na co ojciec odpowiedział: "Nie patrzcie tam, chodźcie". Jakbym robiła coś niegodnego, wstydliwego, uwłaczającego – mówi. Teraz już nic nie robi sobie z przykrych komentarzy. – Dzisiaj już śmiało wiszę nogami do góry, wygrzebując z dna kontenera włocławskie miseczki. I nagrywam to na Instagramie, dzielę się tym z ludźmi, żeby pokazać, że można – opowiada.
– Częstochowskie śmietniki mają najwięcej do zaoferowania w niedziele. Śmieciarki odpoczywają, a ja zakasuję rękawy i ruszam w trasę – tłumaczy. Najchętniej wybiera stare osiedla, w których mieszkania obfitują w prawdziwe skarby, w tym często niedoceniane przez nowych lokatorów meble PRL. Kiedy idzie "na łowy", bierze rękawice ochronne, bo – jak mówi - "nigdy nie wiadomo w czym przyjdzie nam grzebać".
Styl jej mieszkania określa jako "midcentury modern". Marta i jej chłopak, z zawodu architekt, chwalą trwałość mebli z lat 50. i 60. i ich ładny design. Jej najlepsze znalezisko? Krzesło Thonet 5501. – Piękne, gięte krzesło z siedziskiem i oparciem wyplatanym matą rattanową. Znalazłam go na stercie mebli z płyty wiórowej. Ktoś go wrzucił na sam szczyt, w wyniku czego ułamał jedną z nóg. Mimo tego zabrałam je, i zamierzam przywrócić je do życia – mówi.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl