Elżbieta Dzikowska o życiu w domu pełnym kobiet i związku z Tonym Halikiem
Elżbieta Dzikowska przychodzi przed czasem. Siada wygodnie w fotelu i rzuca: "Robimy to!". Zaskakuje mnie jej zapał i młodzieńczość. Mówi szybko, składnie. Niekomfortowo czuje się tylko raz - przy temacie małżeństwa z Halikiem i dzieciach. Uważa, że nie to ją definiuje. Tylko ona sama.
13.11.2019 | aktual.: 14.11.2019 10:04
Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: Wychowywała się pani w domu pełnym kobiet...
Elżbieta Dzikowska: Które musiały walczyć o to, żeby zapewnić sobie i innym egzystencję, w tym chłopcu, memu bratu.
Czego nauczyły panią mama i babcia?
Babcia to jest moje guru do dzisiaj. Jej zdjęcie stoi naprzeciwko miejsca, w którym ja siadam w domu i patrzy na mnie, kontrolując jak gdyby. Co czyniła zresztą zawsze. Babcia była surowa. Miała ciężkie życie. Nauczyła mnie przede wszystkim pracy i odpowiedzialności. Stanowiła dla mnie przykład. A mama, no pracowała ciężko, żeby nas utrzymać. Mama była osobą łagodną w porównaniu z babcią, raczej bierną niż walczącą. Myślę, że po babci odziedziczyłam geny, aczkolwiek uważam, że też jestem łagodna, w każdym razie bardzo tolerancyjna i kompromisowa. Rozumiem cudze argumenty i jestem skłonna je przyjmować.
Ojciec, którego bardzo kochałam i o którym wciąż pamiętam, został aresztowany, gdy ja miałam pięć i pół roku. Więc zostałam sama z kobietami. Dziadkowie też wcześnie odeszli. Jeden zmarł, drugi został wezwany do Kozielska, potem do Ostaszkowa i rozstrzelany. A więc wszystkie kobiety w moim domu, także ciocia, zostały wcześnie wdowami.
Po kim odziedziczyła pani swój pęd do wolności?
Może po tatusiu? Którego wolność doprowadziła do niewoli, więzienia i do śmierci. Ale był właśnie człowiekiem, który o tę wolność walczył i który był dla mnie przykładem, kiedy potem ja wstąpiłam do organizacji antykomunistycznej i też o tę wolność walczyłam. W sensie dosłownym, niepodległościowym. Ale również sama zawsze chciałam być wolna i niezależna, i do tego dążyłam. Udało się.
Działalność antykomunistyczna spowodowała, że trafiła pani do więzienia jako piętnastoletnia dziewczynka.
Wtedy poczułam, że nawet w zamknięciu można być wolnym, bo się nie poddałam. Nie przyznawałam się do niczego, bo nie chciałam zaszkodzić kolegom, nie wiedziałam do czego oni się przyznali lub nie. Śledczy nie potrafili mnie sobie podporządkować, zmusić do zeznań. Do końca. Nawet kiedy straszyli mnie, że za fałszywe zeznania grozi mi 5 lat, nie brałam tego pod uwagę.
Mimo tych przejść, udało się pani dostać na studia, choć siedzenie w więzieniu zamykało wtedy drogę do nauki.
Chciałam się uczyć. Nie wyobrażałam sobie życia bez nauki, bez studiów. No na szczęście udało mi się, choć z wielkim trudem, bo najpierw odrzucono moje podanie. Ale dostałam się do komisji odwoławczej, gdzie spotkałam przyjaznego człowieka, którym był filozof prof. Nowicki. I to on zadecydował, że we wrześniu mogłam zdawać dodatkowo egzamin na sinologię, czyli język chiński. Na ten fakultet przyjmowano co dwa lata siedem osób, więc nie byłam tam bardzo politycznie niebezpieczna (śmiech). Miałam wtedy 16 lat.
To, obok ojca, był chyba ważny mężczyzna w pani życiu?
Gdyby on nie powziął tej decyzji, to nie wiadomo, jakby się ułożyło moje życie. Moja mama myślała, że będzie dobrze, jak zostanę nauczycielką albo pielęgniarką i będziemy razem żyły w Międzyrzecu. Tak się nie stało, na szczęście.
Wspomina pani, że miała kompleksy.
Tak, miałam kompleksy, że jestem biedna, że jestem brzydka. Miałam. Dopiero przy Tonym Haliku się ich wyzbyłam. On mnie otworzył. Aczkolwiek sama sobie też przecież dawałam radę, bo zanim go poznałam, przez 15 lat sama podróżowałam po świecie. Napisałam parę książek, nawet kilka filmów zrobiłam sama dziś muzealną kamerą Bolex Reflex.
Dla pani było ważniejsze pokazać sobie, że pani potrafi, niż światu?
Nie. Ja po prostu chciałam się rozwijać, uczyć, chciałam poznawać. Ciekawiło mnie życie, świat. Tony Halik spełnił w poznawaniu ważną rolę. Teraz ja robię swoje. Odsunęłam się od "Pieprzu i Wanilii", robię "Groch i Kapustę", "Polskę znaną i mniej znaną". Koncentruję się na Polsce i cieszę, że odkrywam ten piękny kraj dla Polaków, bo Polska teraz stała się trochę zapomniana, leżąca odłogiem. Wszyscy jadą gdzieś tam, a naprawdę jest tu wiele ciekawych miejsc wartych odkrycia.
Jak wspomina pani Tony'ego?
Tony miał kolor, charyzmę i był świetnym organizatorem – wszystko potrafił załatwić. Był fantastyczny. A ja miałam może trochę innej wiedzy i żeśmy się uzupełniali. On robił cudowne zdjęcia, ja pisałam komentarze. Aczkolwiek ja kochałam góry, on morze. Mówił, że po górach skaczą tylko kozy i rogacze, w góry wyjeżdżałam więc sama, ale po morzu z nim pływałam. Tak przez lat 20, przezwyciężając chorobę morską. Uwielbiał, gdy były silne wiatry, ja niekoniecznie. Był kapitanem, ja starszym majtkiem, więc miałam dużo roboty. Tony był chory na serce, więc trzymałam ster i zszywałam żagle.
Brzmi trochę jak metafora życia.
Dobrze się nam układało. W jednym byliśmy bardzo podobni, w drugim bardzo różni i to nas też łączyło. Szanowaliśmy nawzajem swoje upodobania, swoje pasje. On moją do sztuki współczesnej, którą nie bardzo rozumiał.
Może to jest recepta na związek?
Trzeba sobie dawać wolność. Dawaliśmy ją sobie. Nie zabranialiśmy sobie niczego. Umieliśmy się rozstawać i cieszyliśmy się bardzo, gdy byliśmy razem.
Nie byliście jednak małżeństwem.
Tony nie był rozwiedziony. To byłby duży kłopot, może przykrość dla tej drugiej osoby. Uważam jednak, że byliśmy małżeństwem. On był dla mnie mężem, ja dla niego żoną. A że nie formalnie? Może byliśmy lepszym związkiem niż wiele formalnych. Ale Tony’ego to w pewnym sensie krępowało. W jakiejś gazecie opowiadał, co było na weselnym stole (śmiech).
Co pani zdaniem jest powołaniem kobiety?
To samo co mężczyzny. Żeby jej życie miało sens. Miłość, praca, rodzina – jeśli chce ją mieć. Trzeba zostawić kobiecie wybór. Zwracać uwagę na to, czego i ona pragnie, co pomaga jej w realizacji siebie. Ważne, by jej - nasze – życie było szczęśliwe, dawało satysfakcję.
Popiera pani protesty Polek?
Nie mam na to czasu, ale rozumiem i podziwiam osoby, które się w te protesty włączają, jak np. Agnieszka Holland. I uważam, że to jest bardzo dobre, bo bez takiego poparcia demonstracje miałyby znacznie mniejszą skuteczność i zasięg.
Jaką ma pani radę dla Polaków?
Zawsze mieć pozytywne nastawienie. Dla mnie szklanka wciąż jest w połowie pełna. Patrzę optymistycznie, bo inaczej, jak nic, tylko się poddać. Trzeba myśleć pozytywnie i realizować nasze dążenia. Nie poddawać się. Jak mam problem, staram się go zawsze rozwiązać i nie rezygnować. Trzeba chcieć.
A żałuje pani czegoś?
No oczywiście nie chciałabym powtórzyć mojego więzienia ani tamtych czasów. Potem wszystko się tak układało, stopniowo, ku dobremu. Czasem trzeba przeżyć coś złego, bo się wtedy docenia to dobre. Ale lepiej złego nie przeżywać!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl