Co weekend "poluje" w klubach. "Wiem, że jestem atrakcyjna"
Flirtuje, szybko wkrada się w łaski drugiej osoby, a potem nagle znika. Wiele osób traktuje uwodzenie jako formę zabawy, nie licząc się z uczuciami innych. - Potrafię wyczuć rozmówcę, mogę być słodka, zabawna, ironiczna, seksowna. Zresztą nie muszę się jakoś wyjątkowo starać - zdradza Aneta.
Dla niektórych to jak hobby, sport czy rozrywka. Inni przyznają, że są wręcz od tego uzależnieni. Lubią widzieć podziw w oczach drugiej osoby, zauroczyć ją, czasem rozkochać, choć nie wiążą z nią żadnych dalekosiężnych planów. Zwykle zresztą nie mają podobnych planów w związku z nikim, bowiem poważna relacja stanowiłaby przeszkodę w dalszych flirtach.
Zemsta na mężczyznach?
Aneta jest stałą bywalczynią miejskich klubów. Co weekend wychodzi potańczyć i poflirtować.
– W dzieciństwie byłam nieśmiałą, zakompleksioną kujonką. I, jak twierdzą moi znajomi, teraz w ten sposób próbuję to sobie zrekompensować. Bardzo możliwe, ale nie zagłębiam się w to jakoś mocno. Wiem, że teraz jestem atrakcyjna dla płci przeciwnej, jestem też wygadana i emanuję czymś, co mężczyźni nazywają, cytuję, "niezwykłą energią" – opowiada.
– Flirtowanie mam we krwi, potrafię wyczuć rozmówcę, mogę być słodka, zabawna, ironiczna, seksowna. Zresztą nie muszę się jakoś wyjątkowo starać, często, żeby kogoś zachęcić, wystarczy się uśmiechnąć albo posłać takie niejednoznaczne spojrzenie. To można łatwo wypracować, tylko trzeba przełamać nieśmiałość. Może to i banał, ale pewność siebie potrafi zdziałać cuda, naprawdę, nie trzeba być niesamowitą pięknością, żeby mieć ogromne powodzenie - kwituje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przyznaje, że lubi, kiedy otacza ją wianuszek wielbicieli, to sprawia, że czuje się silna, wyjątkowa. I równocześnie zdaje sobie sprawę, że to dość słaby fundament, na którym można oprzeć własną samoocenę. Czy bierze pod uwagę, że może ranić mężczyzn, którzy na przykład zaangażują się w tę relację, zwłaszcza jeśli dojdzie do kolejnych spotkań?
– Tak szczerze, to wcale o tym nie myślę. Może to egoistyczne, ale robię to, bo sprawia mi przyjemność, a przecież nie wyrządzam im jakiejś wielkiej krzywdy. Nie można się w kimś zakochać na trzecim czy czwartym spotkaniu. Czasem chodzi mi tylko o jednorazowy flirt, a jeśli są nachalni, daję im fałszywy numer telefonu. Innych blokuję albo ghostuję. Od dawna jestem singielką – dodaje. – Nie chcę się z nikim wiązać, mam nieprzyjemne wspomnienia z poprzedniego związku, gdzie partner zdradzał mnie i oszukiwał. Może więc to też swego rodzaju zemsta na mężczyznach?
Uwodziciel nie liczy się z uczuciami drugiej osoby
Ewa Wąsikowska-Tomczyńska, seksuolożka, założycielka grupy "Z Ewą bez tabu" na Facebooku, autorka książki "Polaków seks powszedni", wyjaśnia, że powodów, dla których ludzie wdają w przelotne flirty, może być naprawdę wiele.
– U jednych wynika to z potrzeby ciągłego dowartościowania się, a to właśnie daje im przeglądanie się w oczach innych i wzbudzanie pożądania. Przeważnie, gdy ten cel zostaje osiągnięty, uwiedziona osoba traci na atrakcyjności. Taka strategia postępowania charakteryzuje na przykład osoby z zaburzeniem narcystycznym – mówi.
– U innych motywem może być instrumentalne lub przedmiotowe traktowanie drugiego człowieka. Jest on im potrzebny tylko do realizacji jakiegoś celu, na przykład zaspokojenia potrzeby seksualnej. To typowe dla osób pozbawionych empatii. Nie ma tu mowy o liczeniu się z uczuciami drugiego człowieka - wylicza ekspertka.
I dodaje, że istnieją też osoby, u których uwodzenie i zdobywanie w ten sposób kolejnych "trofeów" wynika z uzależnienia od dopaminy, która w sytuacji, gdy poznajemy kogoś nowego, dosłownie szaleje w naszym organizmie. - To uczucie podobne do narkotykowego haju. Ale kolejne dawki zaspokajają ten głód na coraz krótszy czas - podsumowuje.
"Jeśli facetowi zależy…"
– Mam niesamowite szczęście do takich nałogowych uwodzicieli. Teraz już nieco łatwiej mi ich rozpoznać, ale i tak nie zawsze się to udaje. Z "Panem nr 1" spotkałam się pięć razy. Wziął mnie na bycie zabawnym i "szczerym", czułam się przy nim wyjątkowa, bo dzielił się ze mną największymi tajemnicami. I powtarzał, że tak dobrze czuje się w moim towarzystwie, jest taki spokojny, może być sobą. Na szóste spotkanie nie przyszedł, wystawił mnie, nie odpisał na żadną wiadomość. Zobaczył, że już mnie "zdobył", więc po prostu ruszył na kolejne "polowanie" – wyznaje Magda.
- "Pan nr 2" był czarujący i roztaczał przede mną wizje przyszłości: co zrobimy w wakacje, jakie knajpy odwiedzimy. Zaczęliśmy nawet oglądać serial, który ma dziesięć sezonów, co skomentował żartobliwie, że teraz to już jesteśmy na siebie skazani. Dzień później, kiedy mieliśmy się zobaczyć, napisał, że relacja go przerosła i potrzebuje czasu. Magiczna wymówka, druga, równie popularna, to powrót do byłej.
"Pan nr 3" skakał wokół mnie, zabierał do restauracji i na wycieczki, aż wreszcie na którymś spotkaniu poszłam z nim do łóżka. Potem przestał się odzywać. Dwa miesiące później wysłał mi wiadomość z propozycją kolejnego spotkania. Pewnie inne "opcje" nie były akurat dostępne. Z kolei "Pan nr 4" brał mnie na przetrzymanie, odzywał się rzadko, sprawiając, że szalałam z niepewności. Lubi, nie lubi? Aż wreszcie koleżanka mi powiedziała, że jeśli facetowi zależy, to będę to widziała. A jeśli mam co do tego wątpliwości, to odpowiedź jest jasna…
Szkoły uwodzenia
Ewa Wąsikowska-Tomczyńska przyznaje, że niektórzy umiejętność uwodzenia mają we krwi, mają to coś, co sprawia, że chce się być przez nich być pożądanym.
– Ale gro osób korzysta ze szkoleń uwodzenia, a trzeba przyznać, że triki, których się tam uczą, są naprawdę skuteczne – dodaje. – Większość z nich jest oparta na technikach NLP, czyli tak zwanego neurolingwistycznego programowania. Są one niezwykle efektywne, gdyż potrafią być narzędziem w zmanipulowaniu osób o nawet bardzo mocnych charakterach. Nie zadziałają natomiast w przypadku osób, które je znają. Ktoś, kto zna te "sztuczki", zidentyfikuje je natychmiast.
Jedną z najprostszych technik jest tzw. znikanie. Uwodziciel najpierw będzie nam okazywał takie zainteresowanie i zachwyt, jakich nie doświadczyliśmy być może nigdy od nikogo. Ofiara będzie się czuła, jakby złapała pana Boga za nogi. I… pewnego dnia, w momencie, kiedy te wspaniałe emocje sięgną zenitu, nagle uwodziciel zniknie, przestanie pisać, nie odpowie na nasze wiadomości, przepadnie jak kamień w wodę.
- Ofiara zacznie szaleć z tęsknoty za tym, co jej dawał. I kiedy będzie już pogrążać się w rozpaczy, on powróci. Radość będzie tak wielka, że odtąd zrobi dla niego wszystko, nawet rzeczy, które wcześniej nie mieściły jej się w głowie, np. prześle nagie zdjęcia, zrealizuje niebezpieczną fantazję itd. A uwodziciel, gdy osiągnie swój cel, oczywiście znów zniknie. Być może nawet już na zawsze. Moja rada? Gdy widzimy słabnące nagle zainteresowanie drugiej osoby, pamiętajmy, że jeśli ktoś chce z nami być, to JEST - podsumowuje ekspertka.
Sonia Miniewicz dla Wirtualnej Polski