Grażyna Szapołowska: „Chętnie zagrałabym psychicznie chorą”
„Mój okręt napłynął na Ciebie jak na rafę, której nie było na mapie, rozdarłaś poszycie kadłuba mojego okrętu, nabieram wody, już chyba tonę…” – to fragment jednego z listów, które do Grażyny Szapołowskiej w latach 80-tych pisał tajemniczy Janusz, niezrażony tym, że większość z nich pozostała bez odpowiedzi.
18.05.2015 | aktual.: 01.06.2015 20:08
„Mój okręt napłynął na Ciebie jak na rafę, której nie było na mapie, rozdarłaś poszycie kadłuba mojego okrętu, nabieram wody, już chyba tonę…” – to fragment jednego z listów, które do Grażyny Szapołowskiej w latach 80. pisał tajemniczy Janusz, niezrażony tym, że większość z nich pozostała bez odpowiedzi. Aktorka zebrała korespondencję w książce „Zapomniałam o Tobie”, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Burda Książki. O niej, o Photoshopie, młodości i polityce rozmawiamy z Grażyną Szapołowską.
WP: : Pani matka powiedziała, że gdyby ktoś do niej pisał takie listy, to poszłaby za nim na koniec świata. Pani nie poszła. Co czuła pani ponownie czytając listy Janusza? Pojawiła się myśl: „szkoda, że nie dałam mu szansy”, że nie napisała pani „kocham, czekam, Twoja Szapcia”, jak zwracał się do pani Janusz?
Grażyna Szapołowska: Nie czułam takiego żalu. Miałam tylko ścisk w gardle, ze względu na to, że Janusz odszedł. Postanowiłam wydać tę książkę, bo po pierwsze stwierdziliśmy oboje, że to powinno się ukazać, a po drugie, dlatego, że zanikła sztuka pisania takich pięknych listów do siebie. Nie wiem, czy młodzi ludzie w ogóle zdają sobie sprawę z tego, w jaki sposób pisało się listy. To, że przechowałam te listy tyle lat, a miałam listów wiele, od wielu ludzi, a tylko te przechowałam, to dało mi taki sygnał, że to jest wartość, którą być może warto się podzielić. Poza tym, to były lata 80., Janusz miał szczęście przebywać poza granicami, ja - albo szczęście, albo nieszczęście - być tutaj i widać w tych listach pewien różny sposób patrzenia na ten kraj i na życie w ogóle – z jego perspektywy i z mojej perspektywy. To bardzo intymne listy. Czytając je, chwilami czułam się, jakbym weszła nieproszona do czyjegoś świata…
Chciałam wpuścić czytelnika do tego świata, żeby pokazać pewien język, sposób opisywania uczuć, wrażliwości. Uświadomić, że taki sposób istnieje. Często jesteśmy pełni jakichś wrażeń i uczuć, ale nie potrafimy tego opisać. Janusz to opisywał wprost, czasami powołując się na poezję francuską.
WP: : Janusz w pewnym liście opisuje pani nastroje słowami „euforia – dno, euforia i znów dno”. Trafnie panią zdiagnozował?
Wśród artystów jest coś takiego, że są pełni niepewności siebie i pełni jednocześnie zapału, w zależności od tego, jakie propozycje otrzymują, na jakim etapie rozwoju są. To jest przypadłość artystów – my nie jesteśmy stabilni, tak to jest z nami.
WP: : Czy ujawni pani kiedyś nazwisko Janusza?
Na razie niech pozostanie, jak jest…
WP: : Pani ostatni film „Piąte: Nie odchodź” ”, który wyreżyserowała pani córka, Katarzyna Jungowska, traktuje o aniołach, które żyją wśród ludzi. Kto był dla pani takim aniołem?
Moja mama niewątpliwie była aniołem. Natomiast jest takie powiedzenie, że ci, co chcą zobaczyć anioły, wierzą w nie, to je zobaczą, a pozostali nie.
WP: : To wiąże się ze słowami, które wypowiada pani w filmie: „Są ludzie źli i dobrzy. Jedni mają w sobie anioła, inni diabła. A jeszcze inni i to, i to”. A kogo ma pani w sobie?
Jedno i drugie na pewno.
WP: : W filmie „Piąte: Nie odchodź” gra Pani rolę, która była przeznaczona dla mężczyzny. Sama ją pani wybrała. Na tyle dobrze zna pani męską psychikę?
Ja po prostu zamieniłam tę postać, bo wydawało mi się, że kobieta równie dobrze może wypowiedzieć te kwestie. Tu nie miało znaczenia to, czy to mówi mężczyzna, czy kobieta. Chodzi o to, że to jest postać jakby nieobecna psychicznie przez swoją chorobę, a mówi rzeczy tak proste, tak prawdziwe… Ja nie miałam grać w tym filmie w ogóle, ale jeżeli już, to chciałam zagrać tę rolę. Żałowałam, że jest jej tak malutko. Gdybym miałam szansę, to bardzo chętnie zagrałabym osobę psychicznie chorą, bo to jest pewien rodzaj intensywnej nieobecności, której ludzie się boją. Ale jak się temu bliżej przyjrzeć, to bogactwo, które mają w sobie ci ludzie, jest fascynujące.
WP: : W tym filmie grała pani bez makijażu, w dresie, w czapce na głowie. To zupełnie coś innego w pani emploi. Ostatecznie odcięła się pani od wizerunku „seksbomby”?
Ja już dawno nie jestem seksbombą! Tylko czasami mi się jeszcze udaje wyglądać lepiej (śmiech). Żałuję, że ja wcześniej nie grałam bez makijażu. W angielskich filmach historycznych jest tak perfekcyjnie dopracowany makijaż, że pod tymi pudrami, fluidami widać każdą żyłkę, każdy pieg. U nas, w latach moich początków filmowych, strasznie wszyscy chcieli coś namalować: zmienić kolor włosów, namalować usta, podkreślić oko. Nie jesteśmy urodzonymi malarzami tak, jak Włosi, którzy są najlepszymi charakteryzatorami filmowymi na świecie. Oni się rodzą malarzami. Natomiast jak patrzę teraz na Tildę Swinton czy na Cate Blanchett, które grają właściwie bez make-upu, tak sauté, to ta szlachetność jest niesamowicie interesująca i przepiękna.
WP: : U nas jeszcze ciągle uważa się, że piękno musi pochodzić z Photoshopa.
U nas wciąż jest za mało naturalności na okładkach, w prasie. Natomiast zdjęcie na okładce mojej książki „Zapomniałam o Tobie”, które zrobił Michał Pańszczyk, zostało „strzelone” na ulicy. Znaleźliśmy się w tym samym czasie, w tym samym miejscu i Michał zapytał, czy może mi zrobić zdjęcie. Potem, jak wydawca wybrał to zdjęcie na okładkę, to ja zaznaczyłam, żeby go nie retuszować. Ta fotografia musi być taka, jaka jest i ona nie jest przepracowana przez Photoshop w żadnym wypadku. Uważam, że nasze społeczeństwo się starzeje i coraz większy boom będzie na kobiety i na ludzi, którzy mają swoje lata i którzy mają swoje doświadczenia, którzy są mądrzy. I że przestanie być ta obsesja na młodość na pokaz. Młodość powinna wynikać z prawdy, to nie powinno być wystudiowane, wystylizowane.
WP: : „Piąte: nie odchodź” opowiada też o konflikcie pokoleń. Przeżyła go pani ze swoją mamą, a potem ze swoją córką?
Przeżyłam, gdy byłam młoda, bo uciekłam z domu. Wsiadłam w pociąg i pojechałam do Jeleniej Góry, do teatru, za Tomaszewskim. Natomiast moja córka też w jakiś sposób się buntowała – najpierw wybrała Amerykę, potem nie wiedziała dokładnie, jakie studia wybrać… Każda młodzież się buntuje. Obserwuję teraz bunt u mojej wnuczki. Jest taka walka pokoleń, to jest naturalne. Tak samo jak teraz młodzi buntują się wobec polityków, chcą zmian. Studenci głosujący na Kukiza ewidentnie dają wyraz niezadowoleniu. Uważam, że w Sejmie 50 procent powinni stanowić ludzie przed 30. rokiem życia, bo oni są świetnie zorientowani. Ci starzy, zaśniedziali politycy, którzy cały czas mielą jedno i to samo, to jest straszne! Młodzi powinni mieć dużo do powiedzenia, żeby ten kraj się zmieniał. Wtedy starsi byliby szanowani za to, że dopuszczają młodszych do głosu. Nie szanuje się starego pokolenia, które nie chce słuchać młodego.
Rozmawiała Paulina Lipka