Ile kosztują wakacje dla dziecka?

Iwona ma trzy córki. Zapewnienie im opieki w wakacje to egzamin z logistyki, znajomości prawa i planowania budżetu. W tym roku na wyjazdy i półkolonie wydadzą 10600 zł. Gdyby nie dziadkowie, którzy na kilka tygodni "przejmują" wnuczki, kwota byłaby jeszcze większa.

Ile kosztują wakacje dla dziecka?
Źródło zdjęć: © 123RF | 123rf
Aleksandra Kisiel

28.06.2019 | aktual.: 28.06.2019 15:20

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Podczas wiosennego strajku nauczycieli wielokrotnie przewijał się postulat skrócenia wakacyjnej przerwy. Przeciwnicy strajku domagali się zabrania nauczycielom tego "przywileju". Zwolennicy i sami nauczyciele tłumaczyli, że tak długa przerwa nie służy ani dzieciom, ani nauczycielom. Ani tym bardziej – rodzinnym budżetom. Żeby zapewnić opiekę dzieciom przez 9 tygodni wakacji, trzeba wykazać się nie lada umiejętnościami albo mieć wyjątkowe szczęście i liczną rodzinę chętną do pomocy.

Wakacje z dziadkami

Na dziadków nie może narzekać Iwona. Ma trzy córki w wieku szkolnym. Dwie poniżej 10. roku życia, których nie może zostawić samych w domu. Dlatego wakacje "z kluczem na szyi" nie wchodzą w grę. Bo choć przepisy prawa w żaden sposób nie regulują kwestii pozostawiania dzieci bez opieki (w kodeksie wykroczeń jest jedynie mowa o grzywnach nakładanych na opiekunów, którzy pozostawią dziecko poniżej 7. roku życia w miejscu, w którym mogłoby dojść do zagrożenia zdrowia lub życia), trzeba wziąć pod uwagę dojrzałość dzieci i zdrowy rozsądek. Dlatego córki Iwony całe trzy tygodnie spędzają u dziadków.

– Pod tym względem mamy szczęście. Ale wysłanie dzieci do rodziny też nie jest rozwiązaniem bezkosztowym. Na miejsce trzeba dojechać, zostawić córkom kieszonkowe. Kiedyś chciałam również przekazywać rodzicom pieniądze na utrzymanie wnuczek, ale się nie zgadzali. Cała ekspedycja to 1000 zł – liczy Iwona.

Na miejscu najstarsza córka chodzi na półkolonie jeździeckie. – 500 zł za tydzień. Kwota pokrywa wyłącznie koszty jazd, opieki instruktorów i ubezpieczenia. Wyżywienie pozostaje we własnym zakresie. Daria kocha konie, więc w siodle spędza trzy turnusy, czyli 1500 zł. W sierpniu każda z dziewczyn jedzie na obóz. Jedna na sportowy, druga na żeglarski, trzecia na literacko-przygodowy – wylicza Iwona. Uśredniając – każdy 10-dniowy turnus kosztuje 1700 zł. Zatem z domowego budżetu ucieka 5100 zł.

Wspólny czas

– A ostatnie dwa tygodnie sierpnia spędzamy razem na wakacjach. W tym roku musimy zacisnąć pasa, więc zostajemy w Polsce. Kilka dni będziemy w domu, kilka w górach. Ale to jedyny sposób, żeby choć część wakacji spędzić razem, nie wydając fortuny – zwierza się Iwona i dolicza kolejne 3000 zł do wakacyjnego rachunku. Razem wychodzi 10 600 zł. To kwota przybliżona.

– Oczywiście wiem, że dla wielu rodzin taka suma to kosmos – zaczyna się tłumaczyć. – Ale z mężem dużo pracujemy, jesteśmy fachowcami w swoich dziedzinach. Ja pracuję w IT, mój mąż prowadzi własną działalność. Pieniądze inwestujemy w dzieci. Nie chodzą w markowych ubraniach i nie mają najnowszych telefonów, ale jeżdżą na obozy, uczą się języków i chcę, żeby wakacje były rzeczą, którą będą pamiętać przez całe życie – mówi Iwona. Dodaje, że gdyby dziewczyny siedziały non stop w domu, raczej nie miałyby żadnych wspomnień. – No bo kto z nas pamięta, jakie bajki oglądał podczas tygodni spędzanych w samotności, przed telewizorem? – pyta retorycznie.

Świetlica to obciach

Ewelina jest w podobnej sytuacji. Mieszka w Warszawie. Ma dwóch synów. Jeden ma osiem lat, drugi – dziesięć. – O ile młodszy powiedział, że może iść na wakacyjny dyżur do świetlicy na tydzień czy dwa, starszy absolutnie się sprzeciwił. Powiedział, że to dla niego obciach, że żaden z jego kolegów nie idzie na taki dyżur. A poza tym w świetlicy i tak głównie siedzi się przed telewizorem – wyjaśnia Ewelina.

Jej wakacyjny budżet to 5000 zł. Tyle może przeznaczyć na rodzinne wyjazdy i opiekę nad chłopcami. – Mam do wyboru albo wyjechać na tydzień czy 10 dni na last minute, całą rodziną, a potem chłopcy siedzą w domu. Albo wysyłam ich na półkolonie, a wspólne wakacje spędzamy w ogródku. Stanęło na tym, że te dwa tygodnie w czerwcu dziadkowie zajmują się wnukami. Potem każdy z synów spędzi tydzień na półkoloniach. W budżecie zostaje 4000 zł. Połowę z tego przeznaczamy na rodzinną wyprawę na Hel, kamperem pożyczonym od znajomych. Dzięki temu możemy przez tydzień być wszyscy razem – wyjaśnia Ewelina.

Razem tylko 7 dni

Następnie bierze dwa tygodnie wolnego, a potem jest zmieniana przez męża, który przez dwa tygodnie swojego urlopu zajmuje się synami. W efekcie z 73 dni wakacji tylko siedem spędzą razem. – A to i tak nieźle, bo mam znajomych, którzy na pomoc dziadków nie mogą liczyć w ogóle. Wtedy ona wykorzystuje trzy tygodnie urlopu i siedzi z dziećmi, potem on. A ostatnie trzy tygodnie to kombinowanie. Tydzień na turnusie w ramach "Lata w mieście", tydzień na bezpłatnym urlopie albo zabieranie dzieci do pracy czy tydzień siedzenia w domu – tłumaczy.

Wsi spokojna, wsi wesoła?

Ewelina i Iwona mają szczęście. Mieszkają w dużych miastach. Oferta edukacyjna jest spora, są półkolonie, akcje finansowane przez miasto. Jeśli tylko ma się urlop do wykorzystania, można z dzieckiem iść do plenerowego kina, na basen, warsztaty w ZOO czy teatrze.

Paweł mieszka na wsi, ale pracuje jako kierowca. Jego żona jest pielęgniarką. Mają siedmioletnią córkę, którą w wakacje albo podrzucają do dziadków, albo do sąsiadów. – Nie zapiszemy Gabi na półkolonie, bo trzeba by ją wieźć 50 km w jedną stronę, codziennie. Na obóz wyjazdowy jest za mała. Na zostawienie w domu bez opieki – tym bardziej, zwłaszcza że dom mamy przy rzece, a Gabi, choć dość dojrzała na swój wiek, jest jednak małym dzieckiem – tłumaczy Paweł.

– Zarabiamy nieźle. Mamy co miesiąc ok. 4000 zł, więc w tym roku będziemy mogli wyjechać na tydzień nad morze. Szkoda, że to wakacyjne 500+ na pierwsze dziecko wpłynie dopiero we wrześniu. Moglibyśmy zostać dwa tygodnie. Nadrobimy w przyszłym roku – optymistycznie zakłada tata Gabrysi.

– Na szczęście mamy fajnych sąsiadów. Jak oni mają wolne, to podrzucamy im Gabi. Gdy ja lub żona jesteśmy w domu, zabieramy ich pociechy do siebie. Trzeba sobie jakoś radzić, żeby dzieciaki nie siedziały non stop przed telewizorem czy komputerem. Tego unikam jak ognia, bo dzieciaki wychowane przed ekranami potem nijak nie odnajdują się w normalnym życiu.

Potrzeba zmian

Iwona, Ewelina i Paweł marzą o tym, aby wakacje były krótsze. – Moja siostra mieszka w Anglii. Dzieci mają 6 tygodni wakacji. Na tyle długo, żeby odpocząć, na tyle krótko, żeby rodzice mogli zorganizować opiekę. Takie rozwiązanie byłoby najlepsze również dla rodziców w Polsce – przekonuje Paweł.

Iwona dodaje, że Ministerstwo Edukacji Narodowej w ogóle nie bierze pod uwagę potrzeb dzieci i rodziców. – Od dawna słyszy się głosy, że wakacje powinny być krótsze, że lekcje powinny zaczynać się trochę później. Popierają to rodzice, psychologowie, przykład dają systemy szkolne z innych krajów. I co? I nic. Bo kolejni ministrowie stoją na stanowisku, że sami wiedzą wszystko najlepiej – mówi.

Dzieci Eweliny chodzą do prywatnej szkoły, która organizuje opiekę nad uczniami przez 4 tygodnie. Ale nie są to zajęcia wysokich lotów. – Chodzą na nie głównie najmłodsi uczniowie. Starsi uważają, że to obciach chodzić na świetlicę, że są na to za starzy – śmieje się.

Wszyscy rodzice zgodnie twierdzą, że nie mogą się doczekać momentu, gdy dzieci będzie można bez obaw zostawić w domu, bez opieki. – Chociaż sformułowanie "bez obaw" w przypadku nastolatków jest chyba nietrafione. Ale mam jeszcze czas, żeby zacząć się tym martwić – śmieje się Paweł.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze (753)