Jak wygląda życie żony premiera? Paranoja, ukrywanie cellulitu i pożyczanie biustonoszy
Brytyjskie tabloidy nazywają ją "SamCam". Kiedy jej mąż obejmował urząd premiera Wielkiej Brytanii, ona została najmłodszą żoną premiera Wielkiej Brytanii od 50 lat. Media na całym świecie przyglądały się jej poczynaniom. Dopiero teraz zdecydowała się opowiedzieć, jak tak naprawdę wygląda życie na świeczniku.
Koszmarny cellulit i pożyczony stanik
- To była prawdziwa paranoja - pisze Samantha Cameron w swoim najnowszym felietonie dla "The Times". - Bałam się, że ktoś zobaczy mój cellulit pod krótką sukienką. Mówiłam sobie, że już nigdy więcej się tak nie ubiorę. Wszystko musiało być skrupulatnie zaplanowane - opisuje. Ubieranie się na codzienne wyjścia było prawdziwym polem minowym. Ukrywanie cellulitu przed fotoreporterami to jedno, ale Cameron opowiada, że każdy element jej garderoby musiał być idealnie dopasowany - nawet stanik. - Któregoś dnia musiałam pożyczyć stanik od jakiejś biednej dziewczyny, która pracowała w zespole męża - wspomina.
Jak żyć, panie premierze?
Życie żony premiera lekkie nie jest. Łatwo to sobie wyobrazić. Ubierasz się na co dzień wygodnie, bez stresu dobierasz t-shirt do ulubionych jeansów. Czasem wyciągniesz z szafy sukienkę. I pewnego dnia twój mąż zostaje premierem. Każdy fragment kolejnej stylizacji jest uważnie analizowany przez dziennikarzy, sfotografowany wcześniej przez fotoreporterów, którzy tylko liczą na mały skandal. Do tego dochodzą zasady politycznego dress code’u. Cameron przyznaje, że razem z Michelle Obamą zawsze dogadywały się wcześniej, która co założy. Wydarzenia miały zaplanowane na trzy miesiące do przodu. Na spotkaniu z królową też trzeba uważać. - Nie cierpiałam kapeluszy, nie umiałam się malować. Musiałam zatrudnić makijażystkę do pomocy - pisze Cameron.
Życie "po"
Kiedy David Cameron przekazał urząd Theresie May, Samantha mogła wrócić do pracy zawodowej. Wcześniej pracowała dla marki Smythson, a jej wkład w rozwój firmy został kilkukrotnie doceniony. Samantha ma na swoim koncie nagrodę dla najlepszej projektantki akcesoriów magazynu "Glamour". Na początku tego roku ogłosiła, że startuje ze swoją własną firmą - Cefinn. - Stworzyłam ją dla kobiet, które są zapracowane, muszą myśleć o wielu rzeczach naraz i kochają modę - komentowała.
Największa tragedia
Cameron dla wielu Brytyjek jest wzorem kobiety, która idealnie potrafi pogodzić życie rodzinne i zawodowe. Rozwijała karierę zawodową, wspierała męża. I nigdy nie bała się opowiadać o tych najcięższych chwilach, jakie ją spotkały. W 2009 roku zmarł 7-letni syn Cameronów - Ivan. Chłopczyk miał mózgowe porażenie dziecięce. Kilka lat później Samantha udzieliła brytyjskim mediom pierwszego wywiadu na ten temat.
Próba dla małżeństwa
- Kiedy Ivan przyszedł na świat chory, było mi bardzo ciężko, ale David był niesamowity. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Wiele par w naszej sytuacji rozstało się. Dla małżeństwa to wielka próba, której wiele związków nie przetrwało - powiedziała żona premiera w rozmowie z "Telegraph".
Wspominała: "Parę dni po urodzeniu syna zorientowałam się, że coś jest nie tak, bo Ivan wykonywał dziwne, nerwowe ruchy. Robią twojemu dziecku serię testów, po czym podsuwają ci pudełko z chusteczkami higienicznymi. Ta diagnoza miała przerażające i straszne konsekwencje. To zmienia na zawsze całe twoje życie. I jest bardzo trudne Jesteś przerażona, nie jesteś w stanie z tym wszystkim sobie poradzić. Czujesz się samotna, wręcz izolowana".
Na granicy wytrzymałości
Cameron przyznała, że opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem to test na granice wytrzymałości fizycznej i psychicznej.
- Lekarze stwierdzili, że potrzebujemy pomocy. Ale jako rodzicowi wydaje ci się, że nie powinieneś nawet o to pytać. Przecież byliśmy z niego dumni. Był bardzo pięknym dzieckiem. Jednym z największych darów w naszym życiu. Dni, których nie musieliśmy spędzać w szpitalu, kiedy się uśmiechał, a my nie musieliśmy płakać, stawały się najbardziej niesamowitymi chwilami w naszym życiu. Takie niepełnosprawne dziecko kochasz bardziej, niż można to sobie wyobrazić. W pewnym sensie nawet bardziej niż normalne, bo przez 24 godziny na dobę martwisz się o nie i jednocześnie cały czas jesteś z niego dumna - mówiła.
- To stało się tak nagle, śmierć pojawiła się znikąd. To trwa bardzo długo, zanim promień słońca przedrze się przez ciemną mgłę. Ten ból po stracie łatwo nie przemija, bo łączy się z miłością - dodała.