Jest "zadowalaczką". Mąż potrafi to wykorzystać w okrutny sposób

Jest "zadowalaczką". Mąż potrafi to wykorzystać w okrutny sposób

Każdy związek może być szczęśliwy pod warunkiem, że obie strony chcą pracować nad sobą
Każdy związek może być szczęśliwy pod warunkiem, że obie strony chcą pracować nad sobą
Źródło zdjęć: © Getty Images | Richard Baker
Aleksandra Sokołowska
09.03.2024 06:50

Ma 39 lat i od dziecka wszystko robi dla innych. Uważa, że lepiej siedzieć cicho i być niezauważonym. Kalina opowiedziała, jaki wpływ mieli na to rodzice i dlaczego ma żal do męża. Psychoterapeutka Anna Bartodziejska mówi, że w jej gabinecie coraz częściej pojawiają się "zadowalacze".

"People pleaser" to inaczej "zadowalacz innych". Tym pojęciem można opisać osobę, która stara się spełnić oczekiwania i zadowolić wszystkich, kosztem swoich potrzeb, wartości czy granic.

- Takie osoby starają się unikać konfliktów i dostosowywać się do potrzeb innych, nawet gdy wymaga to poświęceń. Koncentrują się na tym, aby inni byli zadowoleni, nawet jeśli oznacza to, że muszą zaniedbać swoje potrzeby. "People pleaser" obawia się wyrażać własne zdanie czy mówić "nie", żeby nie zawieść czy zranić drugiej osoby – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Anna Bartodziejska, psychoterapeutka.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Specjalistka tłumaczy, że "zadowalcze" mocno koncentrują się na tym, aby być akceptowanymi i dobrze odbieranymi przez innych - robią wszystko, aby nie narażać się na krytykę i negatywną ocenę.

- "People pleaser" często ma trudności w określaniu i utrzymywaniu zdrowych granic w relacjach, co może prowadzić do nadużywania lub wykorzystywania, do trwania w toksycznych i destrukcyjnych związkach – tłumaczy Bartodziejska.

Surowe spojrzenie za każdy "błąd"

Kalina od dziecka była uczona przez rodziców bycia miłą i grzeczną. Często jej powtarzali, że dziewczynkom tak wypada. Bardzo obawiała się, co powiedzą starsi od niej – rodzice, dziadkowie. Odkąd pamięta, pomagała też w domu. Robiła to, co wyznaczyli mama i tata. Zawsze "na już", szybko i perfekcyjnie.

– Rodzice nie byli surowi, nie mam do nich żalu, po prostu zawsze starałam się sprostać ich wymaganiom czy obowiązkom, które na mnie narzucili. Byli i są kochający, ale teraz widzę, że sposób, w jaki mnie wychowali, sprawił, że jestem takim "zadowalaczem" – mówi 39-latka, która założyła już swoją rodzinę. Dodaje, że najbardziej bała się braku ich aprobaty, wymownych i ostrych spojrzeń, którymi obdarzali ją za każdy "błąd".

- To, czy ktoś wchodzi w rolę "zadowalacza", nie jest determinowane płcią, ale związane z cechami osobowości, doświadczeniami życiowymi i społecznymi. Ogromny wpływ ma dzieciństwo oraz relacje z rodzicami – tłumaczy psychoterapeutka.

Kalina w szkole "siedziała grzecznie i cicho" – bo takie miała "zalecenie" z domu. Była potulna, a gdy coś trzeba było zrobić, zgłaszała się na ochotnika. Mimo że nie pasowało jej to. Z wygłoszeniem zdania na forum publicznym już wtedy miała problem.

– Później byłam na siebie zła. Zamiast odpocząć albo zająć się tym, co lubię, pomagałam innym. Wkurzało mnie to, ale słowo "nie" nie przechodziło mi przez gardło – opowiada Kalina. Dziś widzi, że taka relacja z rodzicami, wiele jej zabrała. – Nie miałam swobody działania i czystej głowy. Bo zawsze coś mi ją zaprzątało. Jakieś polecenie, obowiązek - dodaje.

Anna Bartodziejska podkreśla, że jeśli rodzice pokazują, że potrzeby dziecka nie są ważne, a to, co myśli i czuje, się nie liczy, nie szanujemy jego granic, to w dorosłym życiu, dziecko tak właśnie będzie traktować samego siebie.

- Jeśli jako rodzice wzmacniamy tylko zachowania, które są wyrazem posłuszeństwa, stosowania się do poleceń, spełniania oczekiwań, dziecko uczy się, że tylko w ten sposób może zaskarbić sobie miłość i uwagę ważnej dla siebie osoby – zauważa psychoterapeutka.

"Mąż często z tego korzysta"

To, jak Kalina została wychowana, mocno wpłynęło na jej relacje z mężczyznami. – Wstyd się przyznać, ale jeśli chodzi o życie związkowe, to zawsze byłam na pstryknięcie palcami, gotowa do pomocy. Nie każdy to szanował, a wielu wykorzystywało - mówi.

- Dziś mam własną rodzinę. Na pierwszym miejscu stawiam teraz męża czy dzieci. Cierpię, bo nigdy nie mam czasu dla siebie czy na hobby. Osobom, które kocham, nie potrafię powiedzieć "nie". Mąż często z tego korzysta, jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi. U nas nie ma równego podziału. Ja mogę zawsze, on nie i dzięki temu ma czas na pasje czy spotkania z kolegami. I wiem, że mój przypadek nadaje się na terapię. Kiedyś się przełamię i pójdę – mówi Kalina.

Psychoterapeutka wskazuje, że takie zadowolenie partnera kosztem swoich potrzeb, może prowadzić do zaniedbywania własnych emocji, pragnień czy celów, a w efekcie do ukrywanej frustracji.

- Bo przecież "zadowalacz" nie powie otwarcie o uczuciach w obawie, że sprawi drugiej stronie przykrość lub zostanie odrzucony. Taka osoba pozwala na przekraczanie własnych granic, często nie ma ich zdefiniowanych, co naraża ją na wchodzenie w nadużywające, przemocowe związki – mówi Bartodziejska.

Psychoterapeutka tłumaczy, że partnerzy w takiej relacji muszą być świadomi tych tendencji i starać się wspólnie rozwijać zdrowe nawyki komunikacyjne, otwartość emocjonalną i zdolność do wyrażania własnych potrzeb.

- Pamiętajmy, że każdy, rozpoczynając związek, wchodzi z własnymi doświadczeniami z przeszłości, ze schematami, z tendencjami. Relacja może być szczęśliwa pod warunkiem, że obie strony są otwarte i gotowe do pracy - nad sobą (od tego zawsze należy zacząć) i nad związkiem - podkreśla.

W gabinecie Anny Bartodziejskiej coraz częściej pojawiają się "zadowalacze". - Pamiętam pacjentkę, która próbowała zadowolić dosłownie wszystkich - szefa, męża, dzieci, teściową, własną matkę, sąsiadkę, przyjaciół i przypłaciła to własnym zdrowiem. Próby zaspokojenia oczekiwań innych, często ze sobą zupełnie sprzecznych generowały w niej ogromne napięcie. I dopiero gdy wylądowała w szpitalu, bo jej organizm zaczął odmawiać posłuszeństwa, sięgnęła po pomoc i zgłosiła się na terapię – opowiada psycholożka.

Kluczowa jest asertywność, ale nie agresja

Specjalistka podkreśla, że terapię trzeba zacząć od zadbania o relację ze sobą, która obejmuje trafne rozpoznanie własnych potrzeb i identyfikację granic. - Często nie wiemy nawet, jakie mamy granice. Czujemy dyskomfort, gdy ktoś je przekracza, ale ich sobie nie uświadamiamy. Jak już je nazwiemy, to musimy nauczyć się wyrażać w asertywny (nie agresywny) sposób. Bywa to trudne, jeśli nie potrafimy stawać po swojej stronie. Stawianie granic to trochę konsekwencja dobrej relacji ze sobą. Często najpierw potrzebujemy przepracować negatywne schematy z dzieciństwa, aby było to możliwe – podsumowuje.

Zwroty i słowa, które są typowe dla "zadowalacza"

1. "Nie ma sprawy, zrobię to sam/a" - często oferuje swoją pomoc, nawet jeśli jest przeciążony/a pracą. Nie wyraża potrzeb i przyjmuje dodatkowe obowiązki, aby uniknąć konfliktu czy odrzucenia.

2. "Nie martw się o mnie, jestem ok" - może bagatelizować swoje trudności i niechętnie dzielić się swoimi problemami, aby nie sprawić kłopotu innym lub nie obciążać ich własnymi sprawami.

3. "Oczywiście, że tak!" - z łatwością zgadza się na prośby innych, nawet jeśli oznacza to przekroczenie własnych granic czy obciążenie się nadmierną liczbą zadań.

5. "Nie ma problemu" - unika wyrażania swojego zdania, pozostawiając decyzje innym, aby uniknąć konfrontacji czy możliwych napięć w relacjach.

6. "Jak ty chcesz" - często podporządkowuje swoje preferencje i pomysły na rzecz innych, starając się zadowolić i uniknąć konfliktu.

7. "Nie chcę sprawiać kłopotu" - unika wyrażania swojego niezadowolenia czy potrzeb, aby innym nie było źle.

8. "Nie przeszkadza mi to" - często minimalizuje swoje potrzeby, unikając wyrażania niezadowolenia lub braku zgody na coś.

Aleksandra Sokołowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Materiały WP
Materiały WP© Materiały własne