Joanna Kurowska o relacji z dorastającą córką. "Nie jeżdżę do Łodzi ze słoikami"
09.04.2023 06:00, aktual.: 06.09.2023 11:11
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zofia Świątkiewicz poszła w ślady mamy. Studiuje w łódzkiej filmówce i zaczyna pojawiać się na dużym ekranie. - Zauważyłam trend wśród moich kolegów, że jak córka czy syn mówi, że pójdzie na aktorstwo, reagują: "O Jezu, byle nie to!". A ja mam odmienne zdanie - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Joanna Kurowska.
Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Kłóci się pani czasem z córką?
Joanna Kurowska, aktorka: Jak ktoś mówi, że się nie kłóci z dzieckiem, to wysłałabym go do psychologa. Bo to oznacza, że coś jest nie tak. Gdy funkcjonujemy w tym samym miejscu, każdy chce pozyskać jak najwięcej przestrzeni dla siebie.
Oczywiście, że się kłócimy, choć teraz można to bardziej nazwać rozmową. Staram się nie podnosić głosu, natomiast moja córka w ogóle mówi bardzo wyciszonym tonem, co mnie doprowadza do szału. Rozmawia bardzo spokojnie, czasem na trudne tematy, co dla mnie jest kompletnie nieznane. Pochodzę z takiej typowej "włoskiej rodziny". Szybko, głośno mówię, co myślę, a ona metodycznie wyjaśnia mi, na czym polega mój błąd.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Istnieje recepta na tak dobry kontakt matki i córki?
Nasza relacja jest fajna, ponieważ dużo rozmawiamy. Ja ją traktuję jak dorosłego, odrębnego człowieka, który może mieć swoje zdanie i racje. Jestem osobą apodyktyczną, ale nie wobec Zosi.
Ludzie młodzi bardzo zwracają uwagę na to, żeby mieć odrębność. I ja to szanuję. To jest chyba przepis na sukces - żeby nie wchodzić z butami w życie swojego dziecka. Jeśli zapyta o radę, można jej udzielić, ale wyskakiwanie z nieproszonymi sugestiami nie jest fajne. Sama, jako dorosła osoba, również tego nie lubię.
Zosia studiuje z dala od domu. Czy odczuwa pani syndrom pustego gniazda?
Nie, ja się cieszę! Syndrom odczuwają te osoby, dla których własne istnienie było skorelowane z życiem dziecka. A ja uważam, że dziecku trzeba dać wolność. Kiedy chodziłam na wywiadówki, widziałam te wszystkie matki, które żyły życiem swoich córek czy synów. My mamy z córką swoje oddzielne życia. Nie jeżdżę ze słoikami do Łodzi.
Pytam się: Zośka, czy mogę do ciebie podjechać? Wtedy córka wyznacza mi jakiś termin i bardzo to szanuję. Nie jadę i nie pukam do drzwi, mówiąc "mama przyjechała". Wypracowałam pięknie swoje życie, ciężko na nie pracowałam. Mam ukochany zawód, grupę przyjaciół i nie zajmuję się życiem dziecka. Dlatego nam się udało uzyskać wspaniałą relację. Ona wie, że ja na niej nie wiszę.
Jak pani zareagowała na to, że córka też chce być aktorką?
Zauważyłam trend wśród moich kolegów, że jak córka czy syn mówi, że pójdzie na aktorstwo, reagują: "O Jezu, byle nie to!". A ja mam odmienne zdanie. Jeżeli to jej daje szczęście - dlaczego nie? Jakby powiedziała: "Mamo, chcę założyć firmę sprzątającą", też powiedziałabym: niech realizuje się w tym, co lubi. Nieszczęście często rodzi się z tego, że ludzie chodzą do pracy, w której czują się potwornie nieszczęśliwi. Ja jestem nieszczęśliwa, kiedy nie pracuję i widzę, że moja córka ma dokładnie tak samo. Ona kocha to, co robi. Mam jej tego zabronić?
Oczywiście wolałabym, jak każda matka, żeby moje dziecko było lekarzem. Miałoby wtedy fach do końca życia. Mało tego, sama zyskałabym lekarza na stare lata! Ale moim zadaniem jako matki jest, żeby córka miała poczucie własnej wartości i była szczęśliwa. Te dwie rzeczy muszę jej zapewnić. Mam nadzieję, że jakoś mi się to udało.
Zosia dostała się do tej samej szkoły co pani. To przywołało wspomnienia? Rozmawiacie o tym, jak studiowanie aktorstwa wyglądało za pani czasów?
Moja Zosia mówi: "Mamo, za twoich czasów to w ogóle tak nie było!". Generalnie to ja te studia skończyłam chyba siedząc cały czas na balangach. Często słyszę, że "studia są ważne" i na to nic nie odpowiadam.
Miałam dosyć trudną sytuację finansową. Moja mama cierpiała na zanik mięśni i ojciec musiał się nią opiekować. Więc musiałam, będąc na studiach, sama sobie zarabiać na życie. Koncentrowałam się wtedy na tym, jak tu sobie pomóc, żeby ten czas przetrwać. Zosia ma na głowie tylko studia. Chociaż ma też większą konkurencję.
A doradza pani Zosi zawodowo?
To, że mamy z córką takie same zawody, jest dosyć unikalne. Moja Zosia gra teraz jedną z głównych ról w serialu "Rodzina na Maxa" oraz zagrała rolę w filmie fabularnym "Ostatni komers". Można powiedzieć, że jesteśmy już jakby koleżankami z branży. Nigdy jej nie radzę: Zosiu zagrałabyś tak i tak. Wskazówek udzielam, dopiero gdy mnie o to poprosi. A pyta mnie cały czas: Mamo, jak było? Jestem dosyć uczciwa w tych odpowiedziach i córka ma do mnie respekt, bo wie, że nie będę jej ciągle mówić "byłaś najlepsza, cudowna i wspaniała". A ona szanuje moje zdanie.
Nasz świat jest coraz bardziej dynamiczny. Postęp techniki, rozwój internetu i mediów społecznościowych bez wątpienia wpływa też i na przemysł filmowy. Czy widzi pani te zmiany? Influencerzy pojawiają się na planach seriali?
Grałam z osobami, które mają milionowe wejścia i to wcale nie przyciąga widza do teatru. To jest zupełnie inny odbiorca, który zazwyczaj do teatru nie chodzi, bo siedzi w mediach społecznościowych. Miliony obserwatorów nie przekładają się też na jakość gry w filmie czy serialu. Potem się okazuje, że jakoś tak im nie poszło na planie. Te osoby mogą natomiast śmiało robić reklamy.
Show biznes to specyficzne środowisko, w które Zosia pomału wchodzi. To też niestety świat, w którym hejt jest na porządku dziennym. Stara się pani jakoś córce doradzić?
Sama nie wiem, jak się w nim odnaleźć. Tego hejtu w stosunku do mnie jest bardzo mało, bo ja raczej się nie podkładam. Zosia się z tego śmieje: "Mamo napisali, że jestem taka czy siaka". Jestem wręcz zdziwiona jej postawą, bo ja bym to strasznie przeżywała. Nie wchodzę na portale plotkarskie, córka mówi natomiast: "Mnie to nie rusza, a chcę wiedzieć, co o mnie piszą".
Rok temu ukazała się książka "Każdy dzień jest cudem" - to ujmująca i wzruszająca opowieść o pani. Skąd tyle pozytywnej energii, mimo tak trudnych doświadczeń?
Podejrzewam, że mam jakiś podwójny wychwyt serotoniny. Po drugie ja bardzo kocham ludzi. Afirmuje życie i kocham je w każdym jego przejawie. Powiem taką rzecz, która jest dosyć ważna. Sama sobie stworzyłam tyle źródeł radości. Jeżeli człowiek ma jedno źródło, na przykład tylko inwestuje w rodzinę, czepia się dzieci, męża, a ta rodzina go zawiedzie, to będzie nieszczęśliwy. Dzieci wychowujemy nie dla siebie tylko dla świata. Muszą w pewnym momencie odlecieć.
Moi rodzice i rodzeństwo już nie żyją, odszedł mój najbliższy przyjaciel Paweł Królikowski, więc postawiłam na inne źródła radości. Teraz jest to dla mnie przede wszystkim kontakt z przyrodą. Mieszkam na wsi, mam przepiękny dom i ogród. Jestem blisko lasu i to mi daje ogromną siłę. Mam wspaniałych przyjaciół. Kocham swój zawód; jestem szczęśliwa, jak idę do pracy. Uwielbiam książki - czytam dwie w ciągu tygodnia. Zosia jest moim największym źródłem radości, których mam w sumie pięć. One mnie nie zawiodą, mam nadzieję.
Od lat jest pani w wirze pracy: teatr, filmy seriale. Czy Joanna Kurowska w ogóle odpoczywa? Gdzie jest jej miejsce, gdzie ładuje baterie?
Jadę teraz z moją przyjaciółką Justyną Kudecką do spa. Wcześniej wyjechaliśmy grupą do Florencji. Robię sobie wycieczki i naprawdę to kocham. Korzystam z życia. Jak miałam wolny dzień w domu, to, zamiast leżeć na kanapie i oglądać Netfliksa, zasadziłam dwadzieścia doniczek bratków. Mało tego - wiedziałam, że przyjdą deszcze, więc użyźniłam trawnik i robiłam to po godzinie 22. Kocham ten dom, lubię w nim przebywać. Ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że aby w pełni odpocząć, muszę się gdzieś z niego ruszyć.
Jeżeli miałaby pani przekazać Zosi jedną myśl, jak by ona brzmiała?
Jej największym obowiązkiem wobec życia jest to, żeby uczyniła siebie szczęśliwą. Naprawdę każdy dzień jest cudem.
Rozmawiała Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl