Kamila Ferenc: Staram się wierzyć, że ten świat jest bardziej dobry niż zły
- Kobiety w mojej rodzinie zawsze były siłaczkami, nigdy nie poddawały się przeciwnościom losu. To mnie ukształtowało - mówi adw. Kamila Ferenc, aktywistka społeczna, członkini Trybunału Stanu, współzałożycielka Fundacji Przeciw Kulturze Gwałtu, nominowana w kategorii #Wszechmocne wśród kobiet.
14.10.2024 06:00
Ewa Podsiadły-Natorska, Wirtualna Polska: Jakie kobiety miały wpływ na wybór ścieżek w pani życiu?
Adw. Kamila Ferenc: Mama, babcie i ciotki.
Czy babcie zaszczepiły w pani jakieś mądrości życiowe, którymi do dziś się pani kieruje?
Że czasem trzeba zacisnąć zęby i iść do przodu.
To działa?
Często tak.
Kobiety w pani rodzinie są ze sobą blisko?
Bardzo, można powiedzieć, że moja rodzina jest bardzo rodzinna (śmiech). Pochodzę z Suwałk, gdzie wyznawane są tradycyjne wartości i przywiązanie do natury. Dla Polaków, którzy tu żyją, więzi międzyludzkie są niezwykle ważne. Kobiety w mojej rodzinie zawsze były siłaczkami, nigdy nie poddawały się przeciwnościom losu. To mnie ukształtowało.
Natomiast odkąd przyjechałam do Warszawy, dużo zawdzięczam Krystynie Kacpurze, która jest szefową Fundacji FEDERA. Od początku mnie wspierała, napędzała do działania, dodawała mi skrzydeł, mówiła, żebym w siebie wierzyła. Na ścieżce zawodowej wzorowałam się z kolei na prof. Ewie Łętowskiej, która była dla mnie merytorycznym drogowskazem. To od niej nauczyłam się, jak można opowiadać o prawie, żeby było to bliskie człowiekowi i dla niego zrozumiałe, a przy tym praktyczne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kiedy pani poczuła, że chce pomagać kobietom i walczyć o ich prawa?
Już na studiach myślałam o tym, żeby zająć się prawami człowieka. Kwestie społeczne zawsze były dla mnie bardzo ważne, uważałam, że to najlepsze wykorzystanie prawa. Praca dla FEDERY miała być epizodem, rozruchem w moim życiu zawodowym, ale gdy zagłębiłam się w bardzo trudne losy kobiet, zrozumiałam, że nie mogę tego zostawić.
Słuchałam ich historii przez telefon, musiałam szybko rozwiązać ich problemy, bo one nie mogły czekać. W tle była walka z całym systemem. Niejednokrotnie przeciwko nam byli lekarze, dyrektorzy szpitali, politycy i wreszcie prawo. To sprawiło, że się zahartowałam. Wiedziałam, że nie spocznę, dopóki czegoś z tą niesprawiedliwością nie zrobię. Nie mogłam odpuścić, zwłaszcza że wielu dramatów nie widać na co dzień. Wydaje się nam, że z prawami kobiet nie jest w Polsce aż tak źle.
A według pani jest?
To zależy - przede wszystkim od tego, do której klasy społecznej się przynależy. Jeśli ma się pieniądze, kontakty, dostęp do różnych źródeł, to - owszem - można żyć pełnią życia. Ale jeśli kobieta nie ma pieniędzy, jej sytuacja jest kompletnie inna. Są też obszary, gdzie można być biednym albo bogatym, a i tak na koniec dnia doznaje się tego samego upokorzenia. Tak jest ze zdrowiem reprodukcyjnym, w tym przede wszystkim z dostępem do aborcji. Ostatnie osiem lat w tym obszarze to była katastrofa. Postanowiłam odejść z tego świata, zastawiając chociaż mały kawałek zmienionej rzeczywistości. Bo odmawianie kobiecie aborcji, kiedy płód ma nieodwracalne wady, to cyniczne okrucieństwo.
Czuje pani, że udaje się jej dołożyć swoją cegiełkę do zmian?
Nieskromnie powiem, że tak. Opiekujemy się coraz większą liczbą kobiet, ale Polki są też coraz bardziej świadome. Mają dostęp do informacji, dzięki czemu czują się bezpieczniej, mają poczucie, że ktoś za nimi stoi i o nie walczy. Ostatnio otworzyłyśmy Centrum Zdrowia FEDERA, w którym kobiety dostają od nas najlepszej jakości opiekę zdrowotną pod hasłem "Nasze ideały realizujemy w praktyce".
Moim zdaniem to, że wywalczyłyśmy przesłankę psychiatryczną jako uzasadnienie do przerwania ciąży, to bardzo duża rzecz, która uratowała życie wielu kobiet. Coraz więcej szpitali np. po 30 latach zaczyna wykonywać aborcje, zapewniając, że zawsze będą stać za swoimi pacjentkami. Działa argument władzy, pieniędzy i prawa: gdy zaczynamy szpitale pozywać, składać skargi, głośno mówić o nadużyciach, to nagle prawo zaczyna być przestrzegane.
Wniosek nasuwa się sam: nie można odpuszczać.
Tak. To też mówimy kobietom, choć jednocześnie nie chcemy na nie przerzucać całego ciężaru, zwłaszcza gdy znajdują się w trudnej sytuacji. Takiej kobiecie mówimy: "Zrobimy to za ciebie, będziemy twoim kordonem sanitarnym". Wtedy to na nas spływa cały gniew lekarzy, ale kobieta jest chroniona.
Jest pani adwokatką pani Joanny z Krakowa, którą policja ścigała po tym, jak zażyła tabletkę wczesnoporonną. Ta sprawa znowu wraca. O co walczycie?
O 100 tys. zł zadośćuczynienia. Jeżeli sąd nam to odrzuci na drodze karnej, pójdziemy ścieżką cywilną. Złożyłam też zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez policjantów. Prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa, ale decyzję tę zażaliłam. Niestety, sąd mojego zażalenia nie uwzględnił, a w swoim uzasadnieniu napisał skandaliczne rzeczy, np. takie, że pani Joanna chciała zaistnieć medialnie, więc jest niewiarygodna.
Takie słowa były w uzasadnieniu?
Tak. Złożyłam w związku z tym skargę na naruszenie praw człowieka do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Kilka dni temu przyszło do mnie i do pani Joanny powiadomienie, że śledztwo jednak podjęto na nowo.
Sprawy, których się pani podejmuje, często są bardzo trudne. Jaki ma pani patent, żeby to wszystko udźwignąć?
Pomaga mi wejście w rolę, to, że mam wobec kogoś obowiązki. Ten etos adwokacki bardzo mi pomaga. A także korzystanie z doświadczeń i etyki innych adwokatów oraz z tego, co ten zawód wypracował przez setki lat. Pomaga mi kontakt z koleżankami i kolegami po fachu. Jest mnóstwo świetnych prawniczek oraz prawników, którzy pracują w obszarze praw człowieka i dzielą się swoim doświadczeniem. Jestem z nimi w kontakcie, przyjaźnimy się, dzięki czemu wspólnie możemy poutyskiwać czasem na błędy systemu i przedyskutować niestandardowe rozwiązania.
Najważniejsza pozostaje jednak dla mnie rodzina oraz przyjaciele, którzy przypominają mi o tym, że to tam, z nimi, jest prawdziwy, dobry, sprawiedliwy świat. Ja tylko na chwilę z niego wychodzę, żeby załatwić pewne sprawy, rozwiązać czyjeś problemy i wracam. Daje mi to poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, żeby się nie załamać, że żyjemy w tragicznym świecie.
Smutna konkluzja.
Patrząc na to, się dzieje na świecie - wojna w Ukrainie, teraz powódź - coraz trudniej jest mi zachować nadzieję na przyszłość. Ale wciąż staram się żyć w przekonaniu, że ten świat jest bardziej dobry niż zły.
Kamila Ferenc jest nominowana w plebiscycie Wszechmocne w kategorii Wszechmocne wśród kobiet, w której laureatkę wyłania jury.
Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Ewa Podsiadły-Natorska