Blisko ludziKatarzyna Jastrząb jest mamą siedmiorga dzieci. Pięcioro z nich urodziło się innym rodzicom

Katarzyna Jastrząb jest mamą siedmiorga dzieci. Pięcioro z nich urodziło się innym rodzicom

– Nie wiedzieliśmy, że to będzie taka miłość na całe życie – mówi Katarzyna Jastrząb, która od 2003 roku wraz z mężem tworzy rodzinę zastępczą.

Katarzyna Jastrząb jest mamą siedmiorga dzieci. Pięcioro z nich urodziło się innym rodzicom
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne

12.02.2020 | aktual.: 12.02.2020 17:59

Katarzyna Jastrząb i jej mąż są rodzicami dwójki biologicznych oraz piątki przysposobionych dzieci, które są z nimi od 12 lat. Razem tworzą jedną wielką rodzinę. Jak przyznaje Katarzyna, nie zawsze jest idealnie, ale wszyscy są ze sobą silnie związani. Gdyby mogła cofnąć się do 2003 roku, w którym wraz z mężem przysposobiła pierwsze dziecko, zrobiłaby to jeszcze raz.

Klaudia Kolasa, WP Kobieta: Skąd u państwa pojawił się ten pomysł, żeby zostać rodziną zastępczą?
Katarzyna Jastrząb, mama siedmiorga dzieci: Nasz biologiczny syn miał 7 lat, córka 5, kiedy pojęliśmy taką decyzję. Ja nic nie wiedziałam o rodzicielstwie zastępczym tak naprawdę, natomiast będąc w szkole średniej, mieszkałam w internacie z dwoma dziewczynami z domu dziecka. Byłam bardzo zniesmaczona sposobem, w jaki odzywały się do nich wychowawczynie. Zdarzało się, że mówiły na nie "krowy z domu dziecka". To mnie w jakiś sposób uwrażliwiło.

Kiedy to było?
Maturę zdawałam w 1989 roku. To było jeszcze wcześniej, druga połowa lat 80. Te sceny zostały mi w głowie do dziś, a przecież niewiele rzeczy pamięta się ze szkoły średniej. Kiedy wyszłam za mąż w wieku 24 lat, podjęłam temat rodziny zastępczej z mężem. Ta rozmowa wróciła dopiero kiedy mieliśmy już biologiczne dzieci. W 2003 roku, po szkoleniu, podjęliśmy się opieki nad pierwszym dzieckiem. Dla dziesięciorga dzieci byliśmy takim "przystankiem" przed rodziną adopcyjną, kilkoro wróciło do rodziców biologicznych.

To musi być dla pani trudne, kiedy dziecko później wraca do rodziców biologicznych…
Te powroty bądź adopcje to są historie z naszych początków. Teraz, w październiku, minęło 12 lat, odkąd są z nami te same dzieci i nic się nie zmienia. Ale przez pierwsze 5 lat mieliśmy świadomość, że nie jesteśmy w stanie zatrzymać wszystkich.

Mieliśmy raz takie rodzeństwo, gdzie mama nie miała pieniędzy, żeby zająć się dziećmi, ale nie zostawiła ich całkiem. Przyjeżdżała do nas, one były bardzo zaniedbane, my zaczęliśmy je diagnozować, rehabilitacja i takie rzeczy. Po roku współpracy te dzieci do niej wróciły i są u niej do dziś. Teraz są nastolatkami. Okazjonalnie widujemy się gdzieś na mieście. Ta kobieta była bardzo wdzięczna, że wskazaliśmy jej kierunek. Później urodziła kolejne dzieci, ale żadnego nie porzuciła. Pamiętam, że jak przyjechała do nas po tych chłopców, dała nam kwiaty. To było bardzo miłe.

Jak to się stało, że od 12 lat opiekuje się pani pięciorgiem przysposobionych dzieci?
Nie myśleliśmy, że to będzie taka miłość na całe życie. Myśleliśmy, że oni może będą mieć szanse na adopcję. Najstarszy chłopiec z tego rodzeństwa już od nas odszedł. To był jego wybór. Skończył 18 lat i chciał się z nami rozstać. Trochę pobłądził w życiu, natomiast ma z nami kontakt i powtarzam mu, że zawsze można naprawić to, co się zepsuło. Usamodzielnienie się dzieci to też trudny temat.

Dlaczego?
W dużych miastach dzieciaki dostają mieszkania socjalne, ale u nas na Podkarpaciu wychodzą z rodzin zastępczych i dostają parę groszy z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, nic więcej. Najstarszy przybrany syn, który z nami mieszka, ma 22 lata i w zeszłym tygodniu podjął decyzję o tym, że chce zrezygnować z nauki, żeby wyjechać za granicę. No i prawnie już u nas nie jest, ale tak naprawdę jest, bo to są dzieci, które nie mają nic poza nami.

Nie ma takiej opieki ze strony państwa, żeby miały łatwiejszy start. Nie chodzi o to, żeby miały podane wszystko na tacy, tylko żeby miały łatwiej. Rodzice zastępczy mimo tego, że mają wielkie serca, to nie mają fizycznie możliwości finansowych, żeby im kupić czy dofinansować mieszkanie.

Obraz
© Archiwum prywatne

To duża odpowiedzialność. Czy nie obawiała się pani na początku podejmowania się opieki nad dziećmi?
My nie byliśmy świadomi tego, że zostaną z nami na długo. Ta piątka trafiła do nas, bo ich mama biologiczna zmarła. Oni zostali z tatą, który nie podołał. Kiedyś zadałam im pytanie, co by było, gdyby do nas nie trafili. Mamy bardzo dobry kontakt. I wtedy i dziewczyna, i chłopiec powiedzieli: "Mamo, nie zadawaj takich pytań. My dziękujemy Bogu, że jesteśmy tu, bo nie wiemy, co by się stało, gdybyśmy zostali w naszym domu". To są mądre dzieciaki i mają świadomość tego, że pewnie w biologicznej rodzinie nie mieliby takich możliwości jak tu.

Wychowanie siedmiorga dzieci to spore wyzwanie. Jak sobie pani z tym poradziła?
Mieliśmy bardzo trudne momenty. Moje dzieci biologiczne w okresie nastoletnim miały trudności i problemy, ale przetrwaliśmy. Warto. Nie jest to łatwe, ale jednak się da. My też dużą wartość pokładamy w Bogu, w wierze, i ufam, że to też nam pomaga.

Nie żałowała pani nigdy swojej decyzji?
Żałować? Nie. Czasem się ma dość, ale teraz jesteśmy już na prostej. Trójka dzieci jest już pełnoletnich i myślę, że ta trójka dała mi bardziej w kość, niż ci młodzi teraz (śmiech). Teraz jesteśmy już uodpornieni na nastoletnie wybuchy i wybryki. Jeżeli miałabym to zrobić jeszcze raz, to pewnie bym to zrobiła.

A jak pani biologiczne dzieci się z nimi dogadują?
Bywało ciężko. Walczyli między sobą o pozycję w grupie, o uwagę rodziców. Teraz mają bardzo dobre relacje. Nie mamy też jakiegoś wielkiego domu, chcieliśmy wyremontować strych, ale zawsze brakowało na to środków. Dwie starsze dziewczyny mają pokój z moją córką i dwóch starszych chłopaków ma pokój z moim synem. Kiedyś moja córka powiedziała mi, że dzięki temu, że nie mają osobnych pokoi, bardziej się ze sobą zżyli, bo tak każdy zamknąłby się u siebie ze swoim telefonem i żyliby razem, ale osobno. Teraz traktują się jak rodzeństwo.

Ta najmłodsza dziewczynka choruje na zespół Downa, nie jest spokrewniona z pozostałymi dziećmi. Wzięliśmy ją ze szpitala, gdy miała cztery tygodnie. Dawali jej kilka miesięcy życia. Teraz ma 12 lat i jest naszym słoneczkiem, oczkiem w głowie wszystkich. Ona wszystkich rozkłada na łopatki. No jak to najmłodsza. Dzieci bardzo ją kochają. Może to większe wyzwanie, ale bardzo uwrażliwia dzieci. Są bardziej empatyczne, nie boją się niepełnosprawnych.

Obraz
© Archiwum prywatne

Zauważa pani jeszcze jakieś cechy, jakie pani biologiczne dzieci wyniosły z tej sytuacji?
Pewnie. Dużo. Empatia, wrażliwość na drugiego. Mimo tego, co straciły, to więcej zyskały.

Jakie wyzwania stoją przed osobami chcącymi zostać rodziną zastępczą?
Żeby zostać rodziną zastępczą, trzeba mieć dużą otwartość do ludzi. To też wymaga współpracy na wielu płaszczyznach z różnymi osobami, instytucjami. To troszkę dom ze szkła. Nie całkiem, ale jednak. Są osoby, które mogą wejść, przyjść, zobaczyć. Nie każdy tak lubi, nie każdy tak chce. Dla mnie najważniejsze jest to, żeby pomóc drugiemu człowiekowi w potrzebie.

Uśmiech dziecka i miłość, jaką nas obdarza. Kiedy dostajemy listy od najstarszego chłopaka, który mimo że od nas odszedł, to czasem wraca jak bumerang. Życie dało mu w kość, bo jest takim typem niepokornym. Ale dostaje się list, w którym napisał, że jesteśmy dla niego jedyną rodziną. Zobaczył, że można żyć inaczej. Nie trzeba pić, nie trzeba się bić. Mimo tego, że gdzieś tam są jakieś babcie i ciotki, to on nas traktuje jak rodzinę. Człowiek jest tak naprawdę największą wartością.

Ma pani jakieś rady?
Kiedy jest się rodzicem zastępczym bądź adopcyjnym, dobrze jest też szukać wsparcia. Ktoś, kto nie jest rodzicem zastępczym, nie zawsze zrozumie problemy, z jakimi spotykają się dzieci. To zawsze są dzieci po traumach i przejściach. My zawsze korzystaliśmy z pomocy psychologa i terapii, cały czas staramy się ciągnąć te dzieci do góry i naprawdę te moje dzieciaki są świetne i świetnie sobie radzą, ale jednak to wsparcie jest ważne. Urzędy wypłacają pieniądze na pomoc, jednak wsparcia najlepiej jest szukać w organizacjach pozarządowych.

Czasem rodzinie adopcyjnej czy zastępczej wystarczy wyrwać się z domu i opowiedzieć o swoich problemach w bezpiecznych miejscach. Dużo daje to, że znajdzie się drugą osobę, która zrozumie to, że to moje dziecko nie jest jakieś strasznie złe, chore czy co, tylko to jest dziecko po traumie, które trzeba inaczej traktować.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (20)