Blisko ludziKobiety, które starają się za bardzo. Skutki mogą być opłakane

Kobiety, które starają się za bardzo. Skutki mogą być opłakane

– Albo o siebie zadbamy, albo nikt za nas tego nie zrobi. Bo jeśli ja siebie traktuję źle, to dlaczego inni mają traktować mnie lepiej? – mówi psycholog Sylwia Sitkowska, współautorka książki "Kobiety, które starają się za bardzo".

Życie pod silną presją może powodować zaburzenia depresyjne i lękowe
Życie pod silną presją może powodować zaburzenia depresyjne i lękowe
Źródło zdjęć: © Getty Images | MoMo Productions

Ewa Podsiadły-Natorska: Kobiety, które starają się za bardzo. Często je pani spotyka?

Sylwia Sitkowska: Tak, często. Wystarczy zwrócić uwagę, jak często ktoś posługuje się takimi sformułowaniami jak: muszę, trzeba, należy, wypada. Wtedy już wiemy, że ta osoba robi rzeczy, które nie do końca są zgodne z nią albo na które nie ma ochoty – ale robi je, gdyż czuje wewnętrzny przymus.

Gdy taka kobieta trafia do pani gabinetu, ma świadomość, że żyje w ten sposób?

Zazwyczaj jest tak, że do psychoterapeuty ludzie trafiają z różnymi trudnościami w relacjach z bliskimi, np. w związku, z szefem czy matką. Natomiast gdy już rozpoczynamy terapię, to na jaw wychodzą powody tych problemów; często są to błędne przekonania na temat swój, ludzi czy świata, które powodują, że żyjemy życiem oczekiwanym przez innych, a nie własnym. Sporo kobiet żyje tak, jak tego oczekują od nich inni ludzie, a nie tak, jakby tego chciały. To bardzo częsty problem.

Z czego wynika?

Źródło jest zwykle jedno: dzieciństwo. Mówimy językiem, którego zostaliśmy nauczeni w dzieciństwie; większość funkcjonuje w przekonaniach, schematach oraz sposobie myślenia o sobie i o świecie, które w nich wtedy zaszczepiono. Często te schematy nie są dla nas dobre. Negatywny sposób myślenia o sobie może ujawnić się w przekonaniu, że jestem niewystarczająca, gorsza, słaba, muszę więcej, muszę zasłużyć na miłość itp. Geneza tego sposobu myślenia sięga bardzo wczesnego dzieciństwa. Bo proszę zobaczyć: gdy niemowlak płacze, a mama przychodzi do niego i reaguje na jego potrzeby, on się uczy: "Jestem ważny. Kiedy coś mi dolega, ktoś się mną zajmie". Ale są też rodziny, w których dziecko nawołuje, a z różnych przyczyn nikt nie przychodzi, aby się nim zająć, aby go pocieszyć. Takie dziecko od małego uczy się, że jego potrzeby nie są ważne.

W książce piszecie, że w przypadku takich kobiet jest życie "pod wysokim napięciem".

Można tak powiedzieć. Pytania: "Czy na pewno jestem wystarczająco…?", "Czy spełniam oczekiwania innych?" są często nieuświadomione. Dopiero później, w trakcie pracy terapeutycznej, dochodzimy do wniosku, że w codziennym życiu robimy coś, na co nie mamy ochoty. Następnym krokiem jest pytanie: "Co się stanie jeśli zacznę żyć inaczej?".

Pamiętam z waszej książki przykład kobiety, która żyła pod tak wysokim napięciem, że doznała ataku paniki na środku miasta. Takie mogą być konsekwencje bycia "staraczką"?

Tak, zdecydowanie. Kiedy żyjemy pod silną presją – przede wszystkim własną – to może przekładać się na bardzo wiele obszarów naszego życia, m.in. powodować zaburzenia depresyjne, lękowe.

Co zrobić? Zgłosić się na terapię?

Jeśli inne drogi nie pomogą, to tak, bo jeśli żyjemy w utarty sposób 30 czy 40 lat i jesteśmy przyzwyczajeni do naszych sposobów funkcjonowania, to aby zmienić te sposoby, trzeba wykonać pewną pracę. Często zrobienie tego samodzielnie, bez pomocy osoby "z zewnątrz", jest trudne. Nie musimy zmieniać, a nawet nie zmienimy swojego życia o 180 stopni, ale warto, nawet jeśli zmiana ma być niewielka. To wymaga wielu miesięcy, a czasami nawet lat terapii, ale dla wielu osób proces poznawania siebie jest bardzo interesujący. W trakcie, jak i po zakończeniu psychoterapii ważna jest uważność na siebie, nauka dbania o własne potrzeby, żebyśmy byli dla siebie tak samo ważni, jak inni ludzie. Prawda jest taka, że albo my o siebie zadbamy, albo nikt za nas tego nie zrobi. Bo jeśli ja siebie traktuję źle, to dlaczego inni mają traktować mnie lepiej?

Zwłaszcza kobiety, które są matkami, boją się odpuścić. Uważają, że są niezastąpione.

No bo matki są niezastąpione! Tylko fajnie jest mieć świadomość, że nawet jeśli nie upiekę ciasteczek na szkolną imprezę w środku nocy, to w dalszym ciągu będę matką – i dalej będę niezastąpiona. Relacja z dzieckiem zależy przede wszystkim od tego, ile poświęcę jej czasu, nie tylko fizycznie, ale też w mojej głowie, ustawiając tę relacje jako jedną z priorytetowych w życiu.

Liczy się jakość, a nie ilość czasu spędzonego z dzieckiem?

Liczy się i jakość, i ilość, choć jeżeli miałabym wybierać pomiędzy jakością a ilością, to stawiałabym na jakość. Wolałabym spędzić z dzieckiem godzinę wieczorem, bez telefonu i interesowania się innymi sprawami, zamiast być przy nim przez cały dzień, ale sfrustrowana i zmęczona. Ja też jestem matką – trójki dzieci – i chciałabym powiedzieć innym matkom, że jesteśmy dla nich najważniejsze na świecie. Bez względu na to, czy będziemy piekły ciasteczka, czy nie. Dla dziecka to naprawdę mało istotne, czy my te ciasteczka kupimy, czy je upieczemy. Bo czasami konsekwencją takiego pieczenia po nocach jest zdanie: "To przez ciebie nie spałam pół nocy", a tego nie zrównoważą najsmaczniejsze nawet wypieki. Naprawdę lepiej odpuścić, wyspać się, rano przytulić dziecko, dać mu buziaka w czółko i powiedzieć: "Baw się dobrze na imprezie szkolnej, a tu masz babeczki z naszej piekarni".

"Staraczki" – jakie są w relacjach romantycznych?

Kobiety, które wyniosły z domu przekonanie, że muszą zasłużyć na miłość, że nie są wystarczająco ważne albo że są gorsze, gdy wchodzą w relację romantyczną, powielają schemat i starają się zasłużyć na miłość – często bez względu na to, czy mężczyzna jest zaangażowany, czy nie. Takie kobiety mają poczucie, że jeżeli dadzą z siebie więcej, to on je zechce, pokocha. A to nie jest prawda. Zdarzają się wyjątki, ale nie patrzyłabym na nie.

Jakieś historie "staraczek" z gabinetu zapadły pani szczególnie w pamięć?

Miałam kiedyś w terapii panią, która była tak bardzo związana z matką, że w wieku ok. 60 lat wciąż z nią mieszkała i praktycznie nie miała żadnych innych relacji – bo przez całe życie nie wydobyła się spod pieczy dominującej matki. Mówię to ku przestrodze. Dobrze jest dbać o rodziców i absolutnie warto okazywać im serce, pomoc, wsparcie, ale nie kosztem aż takiego zaniedbywania własnego życia.

Miałam też w gabinecie panie, które wbrew sobie dzwoniły do swoich matek trzy razy dziennie, bo gdy nie zadzwoniły, to wybuchała awantura. "Pani Sylwio – mówiła do mnie klientka – jak ja nie zadzwonię, to ona nie będzie się do mnie odzywała przez miesiąc". Ja na to: "A to nie jest to, czego ty chcesz?". "No chciałabym, żeby się nie odzywała". "To spróbuj – odpowiedziałam – bo tylko dzięki modyfikacji zachowania możemy zmienić coś w swoim życiu. Jeśli ciągle robimy to samo i oczekujemy zmiany, to ona nie nastąpi". Faktycznie nie odzywała się, a po miesiącu zaprosiła ją na obiad jakby nigdy nic, po czym bez słowa zaakceptowała fakt, że córka dzwoni rzadziej.

Powtórzę pytanie z książki: czy każda z nas może dojść do etapu #jestemdość?

Myślę, że każda z nas ma na to szansę, tylko to się samo nie wydarzy. Jeśli pochodzimy z domu, gdzie nie byłyśmy "dość", wymaga to od nas pracy – zwłaszcza jeśli tkwiłyśmy w tych schematach kilkadziesiąt lat. Musimy dostrzec, w czym #jesteśmydość i uwierzyć w to, zaprzyjaźnić się ze sobą. Uważam, że każda z nas ma szansę na zmianę; przez paręnaście lat pracy widziałam dużo cudownych przemian, zresztą ja też przeszłam przemianę i wiem, że można się zmienić. Chętnie używam sformułowania pani Marty Frej, która zrobiła kiedyś piękny obrazek z napisem: "Jestem idealnie nieidealna".

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta
relacjekobietypraca

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (136)