Koronawirus odebrał im środki do życia. Przez epidemię ledwo wiążą koniec z końcem
Skutki pandemii koronawirusa brutalnie odczuły osoby pracujące w branżach usługowej i turystycznej. Sylwia, Kasia, Alicja i Kaja w rozmowie z WP Kobieta opowiedziały, jak z dnia na dzień straciły stabilizację finansową. – To dopiero wierzchołek góry lodowej, z którą przyjdzie nam się zmierzyć – opowiada Sylwia.
17.03.2020 | aktual.: 17.03.2020 17:45
Sylwia i jej mąż prowadzą firmę sprzątającą. Choć mogłoby się wydawać, że zgłosi się do nich wielu właścicieli dużych obiektów z prośbą o ich dezynfekcję, w obliczu pandemii niewiele osób jest zainteresowanych tego typu usługami.
Przestano korzystać z usług firm sprzątających
– Na początku spodziewaliśmy się nawału pracy. Okazało się jednak inaczej. Zazwyczaj sprzątaliśmy bardzo duże obiekty, a teraz zakłady, w których zatrudnia się więcej niż 50 osób, po prostu się zamyka. Osoby prywatne też nie zamawiają naszych usług, bo boją się koronawirusa – przyznaje.
– Dezynfekcji nie przeprowadza aktualnie nikt wbrew temu, co jest napisane w internecie. Zakłady zostały zamknięte. Szkoły nie będą się raczej dezynfekować, a jeśli tak, to zdecydowana większość na własną rękę – tłumaczy Sylwia.
Sytuacja Sylwii jest szczególnie trudna, gdyż kilka dni temu pechowo złamała obie nogi. Pojechała do szpitala w rodzinnej miejscowości, skąd została wypisana już na drugi dzień po operacji kolana – placówkę przerabiano na szpital zakaźny.
– Utknęliśmy w domu z mężem i dwójką małych dzieci w wieku 5 lat i 1,5 roku. Ja leżę z połamanymi nogami, a mąż próbuje sobie radzić z naszą działalnością gospodarczą, choć jak wspominałam, ze zleceniami jest krucho.
Sylwia jest ubezpieczona, ale wie, że świadczenia będą jej przyznane dopiero za kilka miesięcy. Chwilowo rodzina żyje z oszczędności, ale mąż Sylwii pracuje zdalnie, odpisując na maile i czekając na telefon z nadzieją, że ktoś zechce skorzystać z ich usług.
– Niestety, w tak trudnej sytuacji nie możemy liczyć na pomoc rodziców i teściów, gdyż mieszkają daleko – przyznaje kobieta. – Staramy się, jak możemy, ale to, co się dzieje, to dopiero wierzchołek góry lodowej, z którą przyjdzie nam się zmierzyć – dodaje.
Została sama bez środków do życia
Alicja przez kilka miesięcy pracowała w biurze w firmie zatrudniającej około 500 osób. Jej zadaniem było przede wszystkim odbieranie telefonów i przyjmowanie zleceń, głównie od banków.
– W firmie bardzo szybko dało się odczuć zamieszanie związane z epidemią koronawirusa. Pracodawca nagle zaczął poganiać pracowników, tłumacząc, że jeżeli nie osiągniemy konkretnych, bardzo wysokich wyników, nie dostaniemy prowizji – opowiada. – Sytuacja była poważna, bo nasze miesięczne wynagrodzenie stanowiła właśnie niezbyt wysoka podstawa, plus atrakcyjniejsza premia. Pracodawca poinformował nas, że o pracy zdalnej nie ma mowy, bo "kto pracuje z domu, nie otrzyma prowizji" – mówi.
Praca w tej firmie była jedynym źródłem utrzymania Alicji. Kobieta niedawno rozstała się z partnerem. Teraz utrzymuje się sama, z własnej kieszeni płacąc wszystkie rachunki.
– Wszyscy pracownicy martwili się, że zostaną odesłani do domu, a pracując zdalnie, stracą część pieniędzy. Niestety, stało się jeszcze gorzej. Z dnia na dzień zaczęły się masowe zwolnienia z obietnicą wypłaty pieniędzy za niewykorzystany urlop. Najpierw szefostwo naciskało, żebyśmy realizowali wysokie cele, a potem nas zaczęto zwalniać – tłumaczy Alicja.
Kobieta była zaskoczona. Dopiero co przydzielono jej pracę nad dodatkowym projektem, nie spodziewała się więc takiego obrotu spraw.
– Nie jestem pewna, jak to wygląda przy innych projektach. Z tego, co słyszałam, w firmie zostały osoby, które praktycznie nigdy nie chorowały, brały nadgodziny i nie wykorzystywały urlopów. Niestety, ja nie miałam tyle szczęścia. Z dnia na dzień zostałam bez pracy całkiem sama.
Upadek branży turystycznej pokrzyżował im plany
Kasia aktualnie mieszka sama z trójką dzieci. Jej mąż pracuje w Irlandii. Kobieta planowała przeprowadzić się do niego w wakacje. W Polsce prowadziła bardzo aktywne życie, czerpiąc główne dochody z branży turystycznej.
– Prowadzę pensjonat w miejscowości turystycznej w górach i dodatkowo pracuję jako trenerka personalna na siłowni. Niestety, aktualnie działalność wynajmu krótkoterminowego jest wstrzymana, a siłownie zamknięto. To wszystko wydarzyło się z dnia na dzień – opowiada.
Chociaż Kasia ma oszczędności po sezonie zimowym, obawia się tego, co wydarzy się w kolejnych miesiącach. Zawsze to właśnie majówka i długi weekend czerwcowy pozwalały jej generować największe zyski.
– Jeśli sytuacja będzie się przeciągać na kolejne miesiące, stracę źródło dochodu. W końcu oszczędności wyczerpią się, a jest przecież konieczność zapłacenia ZUS-u – ponad 1400 zł, rat kredytu, podstawowych rachunków i podatku do gminy – wylicza. – Obawiam się, że już w kwietniu może zabraknąć pieniędzy na te wszystkie opłaty.
Kasia w swoim pensjonacie wprowadziła zakaz krótkotrwałego wynajmu dla bezpieczeństwa swojego oraz swoich dzieci.
– Nie przyjmuję teraz rezerwacji, bo do nas może przyjechać każdy. Nawet jeśli sam nie ma objawów choroby, może być nosicielem – mówi. – Wiosna zawsze jest gorszym okresem, jeśli chodzi o wynajem pokojów w górach. Dlatego zawsze wspomagałam się finansowo pracą trenerki na siłowni, z której również musiałam zrezygnować. W końcu wszystkie siłownie zamknięto – tłumaczy.
W Irlandii, gdzie pracuje mąż Kasi, sytuacja przebiega w podobny sposób. Epidemia zaczęła się w zbliżonym okresie, pojawiła się podobna liczba przypadków, również zamknięto szkoły i niektóre sektory usług.
– Na szczęście mój mąż pracuje teraz w miarę pewnym sektorze. Pracuje w nocy i nie ma kontaktu z dużą liczbą osób. Mieliśmy jednak wspólne plany. Mąż odkładał pieniądze na wynajem domu dla nas. Całą rodziną chcieliśmy przeprowadzić się w te wakacje, ale teraz nic nie jest pewne.
W branży turystycznej pracowała też Kaja, która była pilotką wycieczek. Jak sama przyznaje, choć chwytała się różnych zajęć, to właśnie turystyka gwarantowała jej konkretny zastrzyk gotówki na cały rok.
– Z wykształcenia jestem nauczycielką, skończyłam polonistykę i specjalizuję się też w tłumaczeniach specjalistycznych. Niestety, wszystkie prace, których się podejmowałam, były na umowach o zlecenie lub dzieło – opowiada.
Kaja boleśnie odczuła skutki epidemii koronawirusa. W zeszły czwartek planowała lot do Berlina, po którym miała oprowadzać wycieczkę turystów.
– Niepokoiło mnie to, co mówili w mediach. Od kilku dniu śledziłam wiadomości i uświadomiłam sobie, że mój wyjazd stoi pod dużym znakiem zapytania. Kiedy jednak dowiedziałam się, że zarówno ta wycieczka, jak i druga zaplanowana na kwiecień, jest odwołana, miałam pewność, że sytuacja jest bardzo poważna – wyjaśnia.
Kaja cieszy się, że odłożyła wcześniej oszczędności, ale wie, że i one w końcu się skończą. Mieszkanie wynajmuje wraz ze swoim partnerem, z którym do tej pory zawsze składała się na wszystkie wydatki.
– Moja sytuacja nie jest aż tak tragiczna dlatego, że w razie potrzeby będę mogła polegać na rodzinie i bliskich. Mój chłopak zarabia więcej niż ja i chwilowo jest lepiej zabezpieczony. Prowadzi jednak własną firmę, w której zatrudnia pracowników. Na dłuższą metę również obawia się nadchodzącego kryzysu – mówi. – Jako że straciłam źródło dochodu, próbuję teraz znaleźć jakąś pracę zdalną jako nauczycielka, copywriterka lub tłumaczka języków niemieckiego, angielskiego lub hiszpańskiego. Mam nadzieję, że mi się uda.
Pracodawcy zwalniają i będą zwalniać
Okazuje się, że prognozy nie są optymistyczne. Specjalistka prawa pracy prof. Monika Gładoch w wydaniu specjalnym programu nt. koronowirusa w Wirtualnej Polsce przyznała, że pracodawcy będą zwalniać pracowników.
– Otrzymuję telefony, w których pracodawcy pytają mnie, czy bardziej im się w tej sytuacji opłaca zwalniać pracowników zatrudnionych na czas określony lub na umowy na zastępstwo – mówiła prof. Gładoch. – Niestety symptomy są bardzo złe. Pracodawcy zastanawiają się nad zwalnianiem pracowników i będą to robić. Nie bądźmy przekonani, że w każdym wypadku przysługuje nam wynagrodzenie za czas nieświadczenia pracy – dodaje.
Specjalistka nie ukrywa, że epidemia koronawirusa może skutkować bardzo trudną sytuacją na rynku pracy.
– To dotyczy wszystkich. Nie tylko spółek i firm eventowych, które na razie najbardziej dostają po kieszeni, i nie wiadomo, kiedy to się skończy w ich przypadku, ale tak naprawdę wszystkich usługodawców – podkreśla. – Dla mnie to jest sytuacja niewyobrażalna. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, co się stanie za dwa tygodnie, za miesiąc i jak to wpłynie na rynek pracy. Liczę na te ulgi, które są zapowiadane, chociażby w zakresie danin publicznych – dodaje prof. Gładoch.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl