Blisko ludziLidia i jej wnuczki straciły dom w pożarze. "Uciekałyśmy na boso, jak stałyśmy"

Lidia i jej wnuczki straciły dom w pożarze. "Uciekałyśmy na boso, jak stałyśmy"

Lidia Sitnik wychowuje 14-letnie wnuczki bliźniaczki. W domu w Średniej niedaleko Przemyśla mieszkała z nimi i swoją dorosłą, niepełnosprawną córką. Pod koniec października 2020 roku dom spłonął. Kobiety uciekały boso, w popłochu. Teraz mogą zostać bez dachu nad głową.

Pani Lidia, jej niepełnosprawna córka i wnuczki ratowały swoje życie. Straciły cały dobytek
Pani Lidia, jej niepełnosprawna córka i wnuczki ratowały swoje życie. Straciły cały dobytek
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
Aleksandra Sokołowska

17.03.2021 14:55

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Lidia Sitnik 14-letnie wnuczki bliźniaczki wychowuje od momentu narodzin. Jest ich prawnym opiekunem i rodziną zastępczą. Matka dzieci, czyli córka 54-latki, zostawiła je, gdy miały cztery miesiące, ojciec nie jest znany. Pani Lidia za wszelką cenę chciała stworzyć im dom, którego nie mogła zagwarantować im matka. Jest niepełnosprawna i obecnie przebywa w domu pomocy społecznej.

W domu w Średniej z babcią i wnuczkami mieszkała jeszcze jedna córka pani Lidii, która ze względu na niepełnosprawność wymaga stałej opieki. 54-latka ma siódemkę dzieci, a jak przyznaje w rozmowie z WP Kobieta, to wnuczki teraz dają jej siłę. Kobieta nie może pracować, pobiera zasiłek pielęgnacyjny i na co dzień opiekuje się dziewczynkami.

Dom, w którym mieszkały cztery kobiety, pani Lidia wyremontowała sama. Wymieniła okna, drzwi, piec i wykonała wiele drobniejszych prac. Wydała na to wszystkie oszczędności. Chciała, żeby dziewczynki miały dobre warunki do życia i nauki. Jednak pani Lidia nie jest prawnym właścicielem nieruchomości. Jest nim jej były mąż, który nigdy jej nie wspierał, nie pomagał w opiece nad dziećmi. Jest alkoholikiem. Wiele razy straszył kobietę i groził jej. Wcześniej był karany za znęcanie się nad rodziną. Kobieta uważa, że to on podpalił dom. Sam mieszkał w podpiwniczeniu, wyniósł się tam kilka lat temu, gdy pani Lidia zażądała rozwodu.

– Nieraz potrafił wykrzyczeć, że nas zabije, podpali… Nie brałam tego na poważnie. Często, gdy to mówił, był pijany, później sam przyznawał, że "gada, co mu ślina na język przyniesie" – opowiada nam.

"Ogień buchnął na mnie"

Pani Lidia i jej wnuczki przeżyły traumę pod koniec października 2020 roku. To 54-latka zauważyła, że dom staje w płomieniach. Dziewczynki miały akurat zdalne lekcje. – Robiłam obiad w kuchni, nagle poczułam zapach spalenizny. W korytarzu już widać było dym, wyszłam na klatkę schodową i ogień buchnął na mnie. Krzyczałam, dziewczynki były na górze, dobrze, że mnie szybko usłyszały i zaczęły uciekać. Na boso, jak stały, nic nie zabraliśmy. Uciekały przez płomienie, dym. Gdy już udało się opuścić płonący dom, próbowaliśmy sami gasić pożar, później przyjechała straż pożarna, ale to nic nie dało. Dom nie nadaje się do zamieszkania – opowiada pani Lidia. I wylicza: plastikowe okna się stopiły, ściany pokrywa sadza, wiele sprzętów zostało całkowicie zniszczonych.

- Były mąż przebywa teraz w areszcie. Ma postawione zarzuty, odbyły się rozprawy. Złożył zeznania, że ogień pojawił się w domu przez przypadek. Nawet napisał do mnie list z zakładu, ale nie uwierzyłam w jego słowa. Musiał polać benzyną i celowo podpalić klatkę schodową – twierdzi 54-latka.

Lidia i jej wnuczki straciły dom w pożarze. Teraz mogą zostać bez dachu nad głową
Lidia i jej wnuczki straciły dom w pożarze. Teraz mogą zostać bez dachu nad głową

Szybka pomoc

Wieść o pożarze szybko rozeszła się po małej miejscowości, jaką jest Średnia. Doraźna pomoc została zorganizowana przez wychowawczynię 14-latek. Julia i Amelia uczą się w Publicznej Szkole Podstawowej im. 11. Karpackiej Dywizji Piechoty w Krzywczy. Bernarda Kaszycka w pierwszej kolejności zadzwoniła do wszystkich nauczycieli i do dyrekcji. Nikt nie odmówił, szybko zebrano tysiąc złotych.

– Dziewczynki za te pieniądze mogły sobie kupić produkty pierwszej potrzeby nie tylko do szkoły i na zajęcia – mówi w rozmowie z WP Kobieta wychowawczyni Bernarda Kaszycka. I dodaje, że szkoła zapewniła bliźniaczkom sprzęt do nauki zdalnej. – Została zorganizowana druga zbiórka, w którą włączyło się więcej osób. I uczniowie i rodzice, a także lokalny bank i sklep. Za te pieniądze kupiliśmy dwa laptopy dla Julki i Amelki. Zależało nam na tym, żeby to był dobry sprzęt, który starczy na lata, nawet i na studia – mówi wychowawczyni.

W zorganizowaniu zbiórki pomógł też Rafał Włodek, który w szkole jest informatykiem. Założył także internetową zbiórkę, żeby pomóc dziewczynkom i ich babci. – Dziś na koncie mamy około 13 tysięcy. Wpłaty są codziennie, za co jesteśmy wszystkim wdzięczni. Kwoty są różne, bo od 10 do nawet 1000 zł. Chcemy zebrać 300 tysięcy złotych, więc do celu jeszcze trochę nam brakuje – mówi Rafał Włodek w rozmowie z nami.

- Dziewczynki otrzymały pomoc szybko i były bardzo wdzięczne za to. Są lubiane wśród uczniów. Działają w szkolnym wolontariacie. Zobaczyły, że warto pomagać i same się w inne akcje zaangażowały. Obecnie pomagają byłemu uczniowi szkoły, który uległ wypadkowi i jest sparaliżowany – mówi wychowawczyni bliźniaczek.

Pomoc babci i wnuczkom zaoferowali też bliscy: dzieci pani Lidii, sąsiedzi. Znalazł się też tymczasowy dom dla rodziny, jednak do czerwca kobiety muszą go opuścić. Teraz intensywnie szukają nowego lokum, ale potrzebują pieniędzy. – Najgorsze jest to, że nie mamy gdzie się podziać. Nie wiem, gdzie pójdziemy. Wujek zaoferował mi, że w ramach darowizny przekaże mi działkę, na której mogłabym zbudować dom, ale nie stać nas na taką inwestycję. A bardzo chciałabym mieć własny kąt – opowiada babcia Amelki i Julki.

Amelia i Julia są wdzięczne za każdą pomoc
Amelia i Julia są wdzięczne za każdą pomoc

54-latka za wszelką cenę chce zapewnić bezpieczeństwo swoim wnuczkom. – To one dodają mi skrzydeł. Dzięki nim życie ma sens – mówi łamiącym się głosem pani Lidia. Wspomina, że bliźniaczki bardzo przeżyły pożar. Amelia musi chodzić do psychologa, bo bardzo się w sobie zamknęła. Jednak pani Lidia liczy na to, że cała sytuacja będzie mieć mimo wszystko pozytywne zakończenie. Że nowy dom, którego 14-latki tak bardzo potrzebują, da im poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. – Nie chcę myśleć, co by było, gdybym kiedyś oddała bliźniaczki. Dzięki nim mam dla kogo żyć. Dla siebie nie chcę nic. Chodzi o dziewczynki, żeby to im odbudować dom. Marzę, żeby wyrosły na porządnych ludzi – kończy 54-latka.

Link do zbiórki na nowy dom i nowe życie dla pani Lidii, jej córki i wnuczek znajduje się TU.

Komentarze (345)