Wyjechała do pracy w Holandii. "Byłam mobbingowana i traktowana jak podczłowiek"
Joanna wyjechała do pracy w Holandii. Miała przez miesiąc zajmować się niepełnosprawnym 18-latkiem. Chciała dorobić, pensja była atrakcyjna. To, co spotkało ją na miejscu, określa jednym słowem: "dramat". – Zakres moich obowiązków mocno przekraczał ten, który był zapisany w umowie. Ale najgorsze było psychiczne znęcanie się – mówi z płaczem 31-latka z Bydgoszczy.
30.12.2020 | aktual.: 03.03.2022 01:33
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Kilka dni temu Joanna P. skontaktowała się z naszą redakcją. Kobieta wyjechała do dobrze płatnej pracy w Holandii, za miesiąc miała otrzymać 1600 euro i dodatkowo 200 euro za pracę w Wigilię i sylwestra. Do tego zwrot kosztów za dojazd i powrót do Polski. Pracę znalazła przez internet. – Chciałam dorobić, planuję otworzyć swój gabinet fizjoterapii, poza tym lubię pracę z ludźmi, więc się zdecydowałam – wspomina dziś w rozmowie z WP Kobieta. W umowie widniała opieka nad niepełnosprawnym 18-latkiem, który mieszka z matką. Do tego drobne prace w domu, które przy takiej opiece są normalne.
"Nigdy z takim czymś się nie spotkałam"
Joanna miała pracować przez miesiąc – od 11 grudnia do 11 stycznia. Już od momentu przyjazdu wiele rzeczy jej się nie podobało. Po pierwsze umowa, którą podpisaną przez agencję, dostała dopiero po 7 dniach pobytu u tureckiej rodziny w Hadze.
Zaskoczeniem był też zakres obowiązków. Na miejscu okazało się, że w grę wchodzi nie tylko opieka nad niepełnosprawnym i krótka lista rzeczy do zrobienia, o których wiedziała, zanim zdecydowała się na przyjazd do Hagi. - Miałam grafik rzeczy do zrobienia, codziennie "wpadało" tam coś nowego. Myłam toalety, prałam, sprzątałam, zmieniałam pościel wszystkim domownikom. Dom rodziny był ogromny, miał aż 400 mkw. Utrzymanie takiej przestrzeni było na mojej głowie. Pracowałam od 7 do 21, sprzątałam po remoncie, który w tym czasie mieli właściciele domu, a zaznaczam, że w remontowanych pomieszczeniach niepełnosprawny chłopak nie bywał – wspomina zdenerwowana Joanna.
Kobieta twierdzi, że mieszkała w złych warunkach. Pokój, który jej przydzielono, był praktycznie pusty. Materac, lampka, szafka nocna i metalowy wieszak na ubrania. – Jak kończyłam pracę o 21, to byłam tak wyczerpana, że padałam i spałam do 7 rano – opowiada kobieta i dodaje, że męczące było też to, że turecka rodzina przeszukiwała rzeczy osobiste, które Joanna zostawiała w pokoju.
- Pracowałam w wielu miejscach, nigdy z takim czymś się nie spotkałam. Gdy chciałam wyjść, właścicielka domu mówiła mi, że będę musiała to odpracować w umówiony wolny dzień – twierdzi 31-latka.
A takim dniem miała być Wigilia. Joanna niestety od rana musiała wykonywać obowiązki zlecone przez panią domu, pomagać przy niepełnosprawnym 18-latku. - Na Wigilię dostałam worek ze spodniami chłopca, które były ubrudzone fekaliami. Z informacją: "masz to uprać". Później mnie wypuszczono. Jeździłam autobusem po mieście, żeby deszcz nie padał mi na głowę, ale chociaż trochę odetchnęłam – mówi Joanna.
- W życiu się tak nie czułam. Nawet jak pracowałam z chorymi i umierającymi osobami. Okropne były komentarze wygłaszane na temat Polaków. Rodzina turecka żartowała sobie z nas, mówili, że Polacy to "podludzie, służący". Pierwszy raz się spotkałam z takim traktowaniem. Z rozmów domowników wywnioskowałam, że miałam być osobą do prowadzenia domu, a nie opiekunką do niepełnosprawnego syna. Wyglądało to tak, jakby agencja miała z nimi inną umowę, a ze mną inną – relacjonuje kobieta w rozmowie z redakcją WP Kobieta.
Co dalej?
Joanna, jak twierdzi, praktycznie od początku pobytu próbowała skontaktować się z agencją pracy, z którą podpisała umowę. Jej zdaniem kontakt był utrudniony. W sprawie niezgodności pracy z umową i złego traktowania, z agencją kontaktowała się też jej mama. Joanna zaciskała zęby, bo chciała otrzymać zapłatę za gehennę. – Te pieniądze są dla mnie ważne. Zarobiłam je, pracując w ciężkich warunkach, więc bałam się, że agencja mi ich nie wypłaci. W czwartek rano zostałam zwolniona. Otrzymałam informację, że mam opuścić lokal natychmiastowo, więc spakowałam się i wyszłam – opowiada kobieta, która w chwili rozmowy z naszą redakcją siedziała na przystanku autobusowym i zastanawiała się, co dalej.
31-latka podczas swojego pobytu u tureckiej rodziny skorzystała z darmowej pomocy prawnej. Przedstawia nam też 16-minutową rozmowę z przedstawicielką agencji pracy, podczas której zgłasza swoje zastrzeżenia do wykonywanych obowiązków. Kobieta podkreśla, że ma dowody: nagrania, screeny i zdjęcia.
"Klient miał wiele zastrzeżeń"
Zupełnie inaczej sprawę przestawia agencja pracy GSMA 24, z którą Joanna podpisała umowę. W oficjalnym mejlu wysłanym do naszej redakcji Monika Krawczyk-Rudnicka, założycielka spółki, podkreśla, że z rodziną, u której pracowała 31-latka, agencja współpracuje od dłuższego czasu. - Klient miał wiele zastrzeżeń do pracy pani Joanny, włącznie z tym, że stwarzała ona zagrożenie dla zdrowia i życia podopiecznego, na przykład pozostawiając na podłodze przedmioty, o które mógł się on potknąć. Często również wymuszała na nim samodzielne wykonywanie czynności, przy których potrzebna mu była pomoc i nieustannie pouczała mamę podopiecznego, jak powinna wychowywać własnego syna – napisała przedstawicielka agencji.
Dodała, że 29 grudnia poprosiła Joannę o wcześniejsze zakończenie współpracy i zaoferowała pomoc w powrocie do Polski. Jednak teraz 31-latka nie chce skorzystać z transportu pracodawcy, choć jak zapewnia Krawczyk-Rudnicka, Joanna wciąż może liczyć na pomoc ze strony agencji.
"Mam 60 euro w kieszeni"
Kobieta, tuż po otrzymaniu informacji, że jest zwolniona, opuściła dom tureckiej rodziny. Dziś zatrzyma się u znajomych swoich przyjaciół. Przenocują ją jedną noc, w sylwestra będzie się starała wrócić do Polski.
- Mam 60 euro w kieszeni. Odezwałam się do znajomych, żeby znaleźli mi miejsce na nocleg i wysłali pieniądze – opowiada. I teraz martwi się, że agencja będzie chciała zapłacić jej za niecałe 3 tygodnie ciężkiej pracy. - Chciałabym dostać swoje wynagrodzenie, tyle pracy, spartańskie warunki. Nie pozwolę, żeby ktoś mnie tak wykorzystał – żali się.
Gdzie zgłosić się po pomoc?
Aneta Bacinoni z Fundacji Barka mówi, że historia Joanny nie jest jedyna. - Często się tak dzieje, że osoby, które są rekrutowane w Polsce do pracy w Holandii, nie do końca są świadome, jakie warunki pracy/zakwaterowania czekają na nie na miejscu. Często umowa podpisywana jest dopiero na terenie Holandii. Wszelkie nadużycia agencji pracy można zgłaszać do holenderskiej inspekcji pracy (Malafide uitzendbureaus | Melden | Inspectie SZW). Dostępny jest również formularz zgłoszeniowy w języku polskim – radzi Aneta Bacinoni.
Fundacja Barka działa w całej Holandii i wspiera obywateli Unii Europejskiej. Osoby, które są w Holandii krócej niż 5 lat, zazwyczaj nie mają dostępu do pomocy socjalnej. - Duża grupa osób, które się do nas zgłaszają to właśnie osoby bez praw socjalnych. Zazwyczaj oznacza to, że osoby te nie mają dostępu do noclegowni, gdy zostają przez pracodawcę wyrzuceni na ulicę. Korzystamy z tego, co dana gmina oferuje: jeśli chodzi o miejsce do spania. W czasie niskich temperatur miasta holenderskie mają obowiązek zapewnić tymczasowy nocleg wszystkim osobom bezdomnym. Zawsze w razie kłopotów czy pytań można skontaktować się z Fundacją Barka. Możemy wesprzeć w poszukiwaniu pracy, w kontakcie z holenderskimi organizacjami oraz w powrocie do kraju – mówi Aneta Bacinoni z Fundacji Barka.
Barka za naszym pośrednictwem przekazała Joannie kontakt do osoby, która w razie potrzeby pomoże jej w Hadze.
"Dziś jestem bardzo nerwowa"
Joanna, choć straciła pracę, z ulgą stwierdza, że w końcu odetchnie. Fizycznie i psychicznie. Opowiada, że praca od 7 do 21 przy sprzątaniu, praniu i opiece nad niepełnosprawnym była ponad jej siły. – Miałam opuchnięte nadgarstki, czerwone i aż pulsowały mi z bólu – przyznaje 31-latka z Bydgoszczy. Mówi też, że bardzo schudła. Nie tylko nerwy to spowodowały. Okazuje się, że rodzina pozwalała jej jeść tylko ryż z jajkiem albo żywność z puszek. Jak podkreśla, sami codziennie zamawiali obiady z restauracji. Joanna jest wegetarianką i nie je mięsa. 17 dni nie jadła warzyw i owoców, choć to głównie one normalnie goszczą na jej talerzu. –Jeansy, w których tu przyjechałam, zjeżdżają mi z bioder. Tak bardzo schudłam – żali się.
- Zaczęłam wątpić w siebie, w to co robię, jestem wykształconą osobą, skończyłam ścisły kierunek studiów, fizjoterapię jako drugi fakultet, a mówiono mi, że do niczego się nie nadaję. Wmawiano mi chorobę psychiczną, tragiczny charakter. Że nic nie osiągnę. Ciągła presja, negatywna energia sprawiły, że dziś jestem bardzo nerwowa – kończy Joanna.