Mają stanąć przed sądem online. Wymigują się brakiem internetu
– Powoływanie się na problemy ze sprzętem czy internetem może być dla jednej ze stron fortelem, by zyskać na czasie. Czasami klientom nie spieszy się do rozstrzygnięcia sprawy – mówi w rozmowie z WP Kobieta mecenas Monika Strus-Wołos. Jak wyglądają rozprawy online? Okazuje się, że są zupełnie inne od tych na sali sądowej.
W czasie pandemii wiele aspektów naszego życia przeniosło się do internetu. Od prawie roku mamy zdalne lekcje, szkolenia, wizyty u psychologa czy rozmowy o pracę. Do online’u przeniosły się również rozprawy sądowe. Będąc stroną lub w świadkiem w sprawie, nie trzeba już przyjeżdżać do budynku sądu. Wystarczy połączyć się przez kamerę z dowolnego miejsca, w którym jesteśmy.
Przekonała się o tym Monika Zamachowska, która wczoraj uczestniczyła w internetowym procesie. Brała udział w sprawie, jadąc autem, bo akurat wracała ze spotkania do domu.
– To było surrealistyczne doświadczenie, bardzo dziwne, nigdy się z czymś takim wcześniej nie spotkałam – mówi w rozmowie z WP Kobieta Zamachowska. – Połączyłam się przez Teamsy. Na początku była tylko pełnomocniczka strony przeciwnej, siedziałyśmy chwilę i patrzyłyśmy sobie w oczy, ale nie za bardzo miałyśmy ochotę, by ze sobą rozmawiać. Potem włączyła się moja mecenas, a na końcu sędzia, która miała poważne problemy z połączeniem. Kiedy w końcu sprawa ruszyła, wszystko odbyło się zgodnie z procedurą. Nie brałam aktywnego udziału, bo w moim imieniu mówiła mecenas, więc stres był mniejszy. Jednak gdyby tak miała wyglądać każda rozprawa, szczególnie taka, w której ja miałabym bardziej aktywną rolę, to nie byłabym zadowolona. Lepiej spotkać się w sądzie, gdzie jest większa powaga i skupienie. To ważne, gdy rozstrzygają się nasze losy – opowiada nam Monika.
Dziennikarka procesuje się w sprawie kredytu we frankach. Mimo że rozprawa odbyła się przez internet i tak jest zadowolona, że w ogóle udało się coś załatwić, bo jak wiadomo, w sądach wszystko toczy się bardzo powoli. –  To była jedna z serii rozpraw, w jednym z kilku pozwów. Jestem szczęśliwa, że udało się ją zorganizować, bo sprawa ruszyła do przodu, został wysłuchany kolejny świadek i jesteśmy na kolejnym etapie. Pozwy frankowe ciągną się w nieskończoność, a przecież każdy, kto zgłasza sprawę do sądu, chce, żeby miała jak najszybszy finał – podkreśla w rozmowie z nami Monika Zamachowska.
Nie ma atmosfery sali sądowej
Mecenas Monika Strus-Wołos niedawno miała swoją pierwszą rozprawę zdalną przed Sądem Najwyższym. Prawniczce z 30-letnim doświadczeniem zawodowym, trudno było się odnaleźć w internetowej rzeczywistości, w której panują inne niż dotychczas zasady.
– Brakowało mi tej atmosfery sali sądowej. To już nie jest to samo, nie ma tej podniosłości chwili. Siedząc na fotelu w swoim pokoju, niekiedy wręcz zapominałam, że jestem na rozprawie. Musiałam się pilnować, żeby nie popełnić żadnej gafy, nie sięgnąć po kubek z kawą, bo to byłoby niestosowne. Trzeba też zwracać uwagę, by nie wychodzić z kadru i mieć wyłączony mikrofon, kiedy nic nie mówimy. Poza tym przez prawie 30 lat pracy w zawodzie jestem nauczona, że zwracając się do sądu, należy wstać. Czułam się bardzo niekomfortowo, gdy wygłaszałam przemówienie na siedząco, patrząc w kamerę – podkreśla prawniczka z kancelarii Strus-Wołos i Wołos.
Choć uczestniczenie w rozprawach online ma kilka zalet (np. nie traci się czasu na dojazd do sądu), to jednak adwokatka zauważa również wiele wad. – Pojawia się dodatkowy stres, ponieważ nigdy nie wiadomo, czy internet nie zacznie szwankować i nie zerwie połączenia. Jest też problem z komunikacją. Na sali rozpraw można coś szepnąć do klienta lub drugiego pełnomocnika, podać kartkę z zapiskiem, a w rozprawie zdalnej nie da się porozumieć tak, by sędzia lub strona przeciwna tego nie zauważyli. Dlatego wraz z drugim adwokatem, reprezentującym mojego klienta, założyliśmy czat na komunikatorze i tam wymienialiśmy się uwagami – dodaje.
Mecenas Strus-Wołos uważa, że rozprawy online są przyszłością w sądownictwie i coraz więcej procesów będzie się odbywać przez internet. Nie oznacza to jednak, że zdalne prowadzenie spraw przyspieszy ich przebieg. – Moja koleżanka miała niedawno sprawę rozwodową i druga ze stron stwierdziła, że nie umie włączyć kamery. I teraz nie wiadomo, czy to był problem techniczny, czy jednak procesowa sztuczka osoby, której nie zależy na rozwodzie. Przez to sąd odroczył sprawę o trzy miesiące i następne spotkanie będzie już musiało być w tradycyjnej formie – mówi nam prawniczka.
Wymówkom nie ma końca
O tym, jak wiele problemów może stanąć na drodze podczas internetowych rozpraw, przekonała się Sylwia, która w sądzie walczy ze swoim byłym partnerem o opiekę nad córką. – Jeśli znowu mi wykręci ten sam numer, to nie wiem, co zrobię. Powoli tracę siły i cierpliwość – mówi w rozmowie z WP Kobieta Sylwia.
40-latka ma za sobą trzy rozprawy, z czego dwie miały się odbyć online. Procesuje się z ekspartnerem o podział opieki nad pięcioletnią Klarą. Mężczyzna chce, żeby córka zamieszkała z nim. Z kolei Sylwia jest przekonana, że jej były walczy o to tylko dlatego, by zrobić jej na złość i nie dba o dobra dziecka.
– Proponowałam mu kilka kompromisów, chciałam się dogadać i ustalić ilość dni w miesiącu, kiedy będzie mógł brać Klarę do siebie. Ale nic z tego nie wyszło, tylko jeszcze bardziej się kłóciliśmy, więc założyłam sprawę. Przypomniał sobie, że jest ojcem na pełen etat, gdy dostał papiery z sądu – opowiada nam Sylwia.
– Pierwsza rozprawa odbyła się stacjonarnie, ale sędzia stwierdziła, że trzeba powołać dwóch świadków i zleciła opinię biegłego psychologa. Wyznaczyła termin kolejnej sprawy za dwa miesiące. Gdy mieliśmy spotkać się w sądzie, było bardzo dużo zachorowań na koronawirusa i dostaliśmy informację, że musimy się połączyć zdalnie. Sędzia, adwokaci, świadkowie, wszystkim udało się wdzwonić na rozprawę, tylko mojemu byłemu nie. Przekazał przez swojego prawnika, że ma problemy techniczne, nie może włączyć mikrofonu i nie będzie go słychać. Sędzia znów odroczyła rozprawę – relacjonuje rozżalona mama Klary.
Na trzeciej sprawie sytuacja się powtórzyła. – Tym razem miał kłopot z internetem. Na chwilę się połączył i zaraz zniknął. Mecenas powiedział po kilku minutach, że jego klient jest w miejscu, gdzie jest słaby zasięg, dlatego zerwało połączenie. Nie wierzę w to, że zupełnie przez przypadek dwa razy z rzędu tylko on miał jakiś problem. Robi to specjalnie, bo pewnie myśli, że się zniechęcę i wycofam. Na szczęście sędzia uznała, że następnym razem nie możemy dopuścić do takiej sytuacji i spotkamy się stacjonarnie – dodała.
Mecenas Monika Strus-Wołos wyjaśnia, czemu może służyć wymigiwanie się od stawienia na rozprawie online. – Powoływanie się na problemy ze sprzętem czy internetem może być dla jednej ze stron fortelem, by zyskać na czasie. Czasami klientom nie spieszy się do orzeczenia. Często tak bywa w sprawach pomiędzy byłymi partnerami oraz w sprawach wykroczeniowych, które zbliżają się do przedawnienia – mówi nam prawniczka.
Podkreśla też, że są takie procesy, które w ogóle nie powinny być kierowane na posiedzenia zdalne – To m.in. sprawy rodzinne, bardzo delikatne, kiedy trzeba ustalić podział kontaktu z dziećmi. Na sali rozpraw widać jak na dłoni mowę ciała, mimikę, każdą reakcję. Doświadczony sędzia po tej komunikacji niewerbalnej może się zorientować, jakie są prawdziwe intencje stron sporu, a przez kamerę słabiej widać te wszystkie elementy. Dlatego takie procesy sugerowałabym prowadzić w tradycyjnych warunkach – dodaje Strus-Wołos.