Malwina żałuje ślubu. Rozstanie było prawdziwym koszmarem
Rozstania zwykle nie są łatwe, ale jeśli związek został wcześniej sformalizowany, mogą okazać się jeszcze trudniejsze. W tym przypadku nie wystarczy bowiem tylko spakować walizki, a prawne zawiłości niejednej osobie spędzają sen z powiek.
02.09.2023 | aktual.: 02.09.2023 10:05
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Malwina zawsze marzyła o ślubie. Kiedy spotkała Patryka, sądziła, że to ten jedyny. Po roku pobrali się – i wtedy wszystko się popsuło.
– Zmienił się diametralnie – mówi Malwina. – Chociaż teraz, jak patrzę na to z dystansu, po terapii, to widzę, że od samego początku powinnam dostrzegać znaki. Tydzień po ślubie uderzył mnie po raz pierwszy. Akurat podczas podróży poślubnej. Wybaczyłam, bo przepraszał. Zaczęły się wyzwiska, umniejszał mi na każdym kroku. Potem uderzył po raz drugi i trzeci. Wcześniej zawsze mówiłam, że gdyby facet mnie uderzył, to od razu bym odeszła, patrzyłam z góry na kobiety, które tkwią w przemocowych związkach. Tymczasem sama wpadłam w tę spiralę. On stracił pracę i w sumie nic dziwnego, bo się ciągle obijał. Siedział na kanapie, a kiedy wracałam z pracy, darł się i czekał na obiad. Psa nigdy nie wyprowadził.
– Posłusznie skakałam wokół niego, nawet brałam dodatkowe zlecenia, żeby nas utrzymać. Czyli tyram na etacie, robię pracę dodatkową, zajmuję się domem, psem i mężem. Przez półtora roku tkwiłam w tym toksycznym układzie, aż wreszcie się przełamałam. Kiedy Patryk uderzył mnie po raz kolejny, kazałam mu się wyprowadzić. Wyszedł z domu, bo chyba myślał, że "tak gadam". Ale ja byłam twarda – opowiada Malwina.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
– Rozstania, niezależnie od okoliczności i strony decyzji, związane są najczęściej z silną reakcją emocjonalną, poczuciem chaosu, brakiem kontroli. Rozstanie wiąże się ze stratą, ale także z zyskiem, choć ta część staje się bardziej wyraźna i namacalna dopiero po jakimś czasie od momentu przejścia całego procesu – zauważa Ela Trandziuk, psycholożka, seksuolożka, terapeutka par, filozofka.
– Oprócz straty obecnej do tej pory w codziennym życiu osoby, dóbr materialnych i finansów, czasu związanego z procesem rozstawania ochodzi także do utraty konkretnej wizji związku i własnej przyszłości, a także obrazu osoby, w relację z którą zainwestowaliśmy wcześniej swoje życie. Dlatego do ostatecznej decyzji o rozstaniu wiedzie nierzadko długa droga przez różne etapy: niedowierzania, racjonalizacji, prób zrozumienia i naprawy związku. Tych decyzji w całym procesie jest niemało i często stanowią o tym, co z nami dalej, co można zyskać i na jaką stratę się zgodzić – mówi psycholożka.
"Zabrał nawet prezenty, które mi dał"
Zaraz potem Malwina odesłała mężowi część jego rzeczy, po resztę przyszedł na "wielkim fochu". Zaczęły się awantury, bo nagle Patryk stwierdził, że w sumie prawie wszystko jest jego.
– Wprowadził się do mieszkania umeblowanego przeze mnie, za które nic nie płacił, dorzucał dwie stówki do czynszu – irytuje się Malwina. – Byłam wtedy w takim stanie, że prawie wszystko mu oddałam, bo nie chciałam się kłócić. Zabrał nawet prezenty, które mi dał. Następnego dnia zadzwonił, żeby zapytać, co z samochodem. Moim, kupionym przed ślubem. On nawet nie miał prawa jazdy! Kiedy mu to wytknęłam, oznajmił, że jestem wariatką i to on złoży pozew. I że proponuje taki bez orzekania o winie, bo – jak to powiedział, śmiejąc się do słuchawki – nie mam żadnych dowodów na to, że parę razy "dostałam po gębie". Zgodziłam się.
Czekałam trzy tygodnie, palcem nie kiwnął. Sama napisałam pozew. Zebrałam wszystkie papiery, zapłaciłam. Wtedy rozpętało się piekło. Zaczął mi grozić, że w sądzie zrobi ze mnie alkoholiczkę (a ja piję okazyjnie), że oskarży mnie o przemoc domową. Że zabierze mi psa, którego – jak się okazało – również bił. Że wyrzuci mnie z mieszkania, tego, które kupiłam przed ślubem. Że on chce tam mieszkać, a jak go nie wpuszczę, to przyjdzie z policją. A na koniec, że dobierze się do wszystkich oszczędności, które odłożyłam przez te półtora roku, kiedy go utrzymywałam, a on był bezrobotny. I że zażąda alimentów, bo nie pracuje.
"Żałuję tylko ślubu"
Malwina była przerażona, dlatego udała się do prawniczki. Po tym spotkaniu wreszcie odżyła.
– Oczywiście okazało się, że niemal wszystkie jego groźby są bezpodstawne. Żaden sąd nie przyznałby mu alimentów, bo jest zdolny do pracy, nie dostaje się ich za lenistwo. Miałam go też nagrywać, gdyby przyszedł do mojego mieszkania i był agresywny. Raz się zjawił, że niby jakaś jego książka została, ale oznajmiłam, że nagrywam, i zadzwoniłam po znajomych. Uciekł. A co do oszczędności… Usłyszałam, że nie może chcieć czegoś, czego nie ma. Za te pieniądze, które sama zarobiłam i odłożyłam, zafundowałam więc sobie terapię i wyjazd z przyjaciółką – opowiada.
Czego najbardziej żałuje?
– Ślubu! – śmieje się Malwina. – Ale tak serio: prawniczka doradziła ten rozwód bez orzekania o winie, bo wtedy prawdopodobnie dostaniemy go na pierwszej rozprawie. I faktycznie. Tylko żałuję, że koleś nie poniósł w zasadzie żadnej kary za swoje okropne zachowanie. Na rozprawę czekaliśmy trzy miesiące. Przez pierwsze dwa błagał, żebym do niego wróciła. Potem nagle przestał. Okazało się, że znalazł sobie dziewczynę i szybko się do niej wprowadził, opowiadając historie o żonie wariatce i o nim, skrzywdzonym misiu. Mam tylko nadzieję, że ta dziewczyna szybko przejrzy na oczy i nie doświadczy tego, co przytrafiło się mnie. A ja, jeśli jeszcze kiedyś wejdę w jakiś związek, na pewno będę ostrożniejsza. Staram się też odbudować poczucie własnej wartości, co nie jest łatwe. Potrzebuję czasu.
Słusznie, bowiem psycholożka podkreśla, że w doświadczaniu rozstania warto dać sobie czas na przepracowanie swoich emocji i żałobę.
– To niełatwe, bo często ból, cierpienie, smutek, a nierzadko złość i gniew utrudniają bądź nie pozwalają funkcjonować w sposób dla nas komfortowy czy optymalny. To jednak niezbędny element tego procesu, pozwólmy mu zaistnieć – mówi ekspertka. – Na szczęście mamy możliwość skorzystania ze wsparcia bliskich i przyjaciół. Wspólne spędzanie czasu, rozmowy, bycie w kontakcie. Czasem wystarczy czyjaś obecność, wspólne wypicie ciepłej herbaty, pomoc w przygotowaniu obiadu, czasem krótka wiadomość o dostępności dla osoby w kryzysie. Możemy skorzystać ze spacerów bądź innej formy aktywności. Jeśli czujemy, że potrzebujemy dodatkowego wsparcia, warto udać się do specjalisty od zdrowia psychicznego, tak jak zrobiła to Malwina.
Zauważa też, że można spojrzeć na przeżyty dramat z innej strony: dzięki takim koszmarnym rozwodom często zyskuje się szansę na poznanie siebie.
– Być może nowej, innej części siebie, a być może po raz pierwszy można spotkać się ze swoim wewnętrznym światem, ze swoimi wartościami, potrzebami, pragnieniami, tym, co nam smakuje, a co nie. To także czas, gdzie możemy ustalić ze sobą, na czym zależy nam w związku, który możemy chcieć w przyszłości stworzyć – dodaje. – W końcu z czasem możemy stawać się gotowi do podjęcia prób nadania sensu doświadczeniu rozwodu, nawet temu koszmarnemu. Nie warto jednak pośpieszać siebie w tym procesie ani zakładać, że taki sens trzeba odnaleźć.
Dla Wirtualnej Polski tekst napisała Sonia Miniewicz.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!