Margaret o swojej pracy: „Kiedy gram, nie ma zmiłuj!”
Margaret – jedna z bardziej błyskotliwych karier na polskiej scenie muzycznej w ciągu ostatnich kilku lat. Raczej wbrew stacjom radiowym i telewizyjnym, a dzięki potędze internetu. Gwiazda nastolatek i reklamy z Ińska przez Szczecin i Warszawę dotarła już do kilku europejskich stolic, a za chwilę być może dotrze jeszcze dalej. 17 września na Błoniach PGE Narodowego będzie jedną z gwiazd imprezy Verva Street Racing. Nam opowiada o ostatecznej decyzji zrobienia prawa jazdy, wielkiej sympatii do Placu Zbawiciela, Beyonce, która jest jej zdaniem robocopem, kreskówkach z Wilkiem i Zającem oraz prawdopodobnych podróżach do Dubaju. Na poranny wywiad przychodzi z elegancką torbą. Wewnątrz niej mała, biała suczka, która czasem w trakcie rozmowy będzie zaczepiać przechodniów. Naszą rozmowę zaczynamy właśnie od niej.
15.09.2016 | aktual.: 16.09.2016 15:20
*Jak się wabi? *
Antonina-Grażyna.
*Reaguje na oba imiona? *
Tak. Używam ich zamiennie, jeśli w okolicy jest jakaś pani Antonina, to wołam Grażynę i na odwrót /śmiech/. Mam ją już dwa i pół roku, w ogóle jestem „psiarą”. Tata z bratem mieli hodowlę husky, a brat był nawet mistrzem świata w prowadzeniu psich zaprzęgów. Kiedy przyjechałam do Warszawy, od razu wzięłam psa ze schroniska, ale był wtedy dużo za duży na moje mieszkaniowe możliwości i ostatecznie trafił do rodziców. Jest tam teraz przeszczęśliwy. Dlatego później wybrałam tego małego szkraba, który może ze mną wszędzie podróżować.
*Ale nie robisz z Antoniny-Grażyny gwiazdy mediów? *
Staram się żeby była normalnym psem, a nie maskotką. Kolorowych kubraczków jej nie zakładam, no chyba, że jest bardzo zimno. Jeździ ze mną na koncerty, ale za większą ilością ludzi nie przepada. Na ścianki jej nie zabieram, a jeśli są propozycje od panów fotografów to grzecznie mówię „nie”. To jest pies, nie zabawka.
*Właściciele psów i kotów to teraz wielki rynek. Miałaś już propozycje lukratywnych wywiadów z tobą i Antoniną-Grażyną w rolach głównych? *
Nawet miałyśmy być razem na okładce, ale odmówiłam /śmiech/. Kiedyś zrobiono nam zdjęcie na planie jednej z reklam i ostatecznie trafiłyśmy do którejś z gazet, ale jednak przypadkowo.
Umówiłaś się ze mną na Placu Zbawiciela. To zdaje się ważne miejsce w twoim warszawskim życiu?
Teraz jest trochę hipsterski, a pamiętam jeszcze dzień, w którym dopiero otwierano Charlottę. Jeszcze bez koncesji na alkohol, dlatego można było przychodzić z własnym winem. Prawie nikogo tam wtedy nie było, a ja jako jedna z pierwszych coś w niej zjadłam. Przesiadywałam też w Karmie, grałam tam koncerty i w ogóle mam sporo wspomnień związanych z tymi miejscami. Plac Zbawiciela jest wspaniały, ale moją warszawską ojczyzną jest właściwie całe Śródmieście Południowe. Po przyjeździe tu mieszkałam naprzeciwko kina Luna. Miałam okna na Marszałkowską, czyli na wszystkie tramwaje świata /śmiech/. Mocno poczułam wtedy zmianę, bo przeniosłam się ze Szczecina, miasta na pewno nie tak dużego i hałaśliwego. Później mieszkałam też pół roku na Żoliborzu, ale wróciłam w okolice Placu Konstytucji.
*Na Żoliborzu czułaś się gorzej? *
Nie, zupełnie nie o to chodzi. Nienawidzę gdziekolwiek dojeżdżać, głównie metrem. Mam pewien problem z obliczaniem czasu, jaki zajmują przejazdy komunikacją miejską. Często byłam spóźniona, a to oczywiście niedobrze /śmiech/.
*Komunikacja miejska? Jesteś jedną z gwiazd Verva Street Racing, czyli wydarzenia dla wielkich fanów motoryzacji. To gdzie w twoim życiu są teraz samochody? *
Powiem tak – dzisiaj za godzinę mam spotkanie z instruktorem i będę uczyć się jeździć samochodem. Kiedyś skończyłam już kurs, ale nie podchodziłam do egzaminu. Może dlatego, że poruszanie się samochodem nie było mi jak dotąd jakoś bardzo potrzebne. Mieszkam w centrum, uwielbiam jeździć rowerem, korzystam z taksówek, w trasy jeżdżę busem. Ale już postanowione – robię prawo jazdy.
*Verva Street Racing to impreza rodzinna, ale w programie są też tak pełne adrenaliny punkty jak „ciężarowy poślizg kontrolowany”, „motocyklowi akrobaci” czy „1000 koni mechanicznych”. W takim przypadku koncert musi być nieco inny, bardziej agresywny? *
W ogóle nie jestem agresywna. Fani po moich koncertach używają raczej słów „urocza” i „zabawna”. Dlatego nieważne jakim twardzielem byłby pan na motocyklu, to urocza blondynka na pewno da radę na scenie /śmiech/. Natomiast poważnie – kiedy gram koncerty z innymi artystami, to najczęściej pojawia się zdziwienie, jak moje popowe występy są ostatecznie w swoim charakterze mocne i niemal rockowe. Kiedy gram, nie ma zmiłuj i dlatego myślę, że spokojnie to się w takich bardziej motoryzacyjnych okolicznościach obroni i spodoba wszystkim. Całym rodzinom, które przyjdą, dzieciom, paniom i panom w skórzanych kurtkach /śmiech/.
*Skoro mówimy o koncertach. Oglądasz jeszcze takie zdarzenia jak rozdanie MTV Music Awards, gdzie w tym roku największymi gwiazdami były Beyonce i Rihanna? *
Samych gal już raczej nie, są za długie. Oglądam później konkretne występy i analizuję je pod względem produkcyjnym – pomysłów na show, tego jak oni potrafią tam to wszystko zrobić.
*Wspomniane panie to dla ciebie ważne nazwiska? *
Bardzo cenię Rihannę i dodałabym też Alicie Keys. Beyonce jest dla mnie robocopem, trochę brakuje mi tam pierwiastka ludzkiego, jest zbyt idealna i przez to nie za bardzo jej wierzę. To jest oczywiście imponujące, ale lubię, kiedy pojawia się jakiś mały błąd, coś spontanicznego, naturalnego. U Rihanny to widzę, lubi śpiewać i nawet jeśli trochę pofałszuje, to nie będzie się tym zanadto przejmować /śmiech/. Maszyna jest doskonała, taśma, z której coś gra, może być doskonała, człowiek taki nie jest. Niekiedy pomyłka to oczywisty błąd, ale czasem może być magicznym momentem.
*Byłaś kiedyś świadkiem koncertowej magii? *
Najlepszy koncert na jakim byłam to chyba występ Jessie Ware. Zaczarowała mnie skromnością i olbrzymim szacunkiem do muzyki. Nie było to tylko: "Ja, ja, ja, ja! Uwaga, umiem śpiewać najwyższy dźwięk, mam cztery oktawy i za chwilę to usłyszycie!”. Dawała przestrzeń na zabawę, na melancholię, na smutek i na chillout. Na wszystkie te kolory. Byłam tak samo oczarowana na jej dwóch koncertach. Nawet udało się z nią przez chwilę spotkać.
*Było przyjemnie? *
Przyjemnie? Po prostu kolejne zdjęcie /śmiech/. Żartuję oczywiście. Było krótko, ale sympatycznie.
*Skoro już mówimy o MTV, to zapytam, czy był to kanał, który wychowywał cię muzycznie? Czy słuchałaś i oglądałaś coś zupełnie innego? *
Jestem z Ińska, małej miejscowości pod Szczecinem, do którego przeniosłam się potem do liceum. Pamiętam rozmowy koleżanek o MTV, teledyskach, które tam widziały, a ja jako dziewczyna ze wsi miałam tylko publiczną jedynkę, dwójkę i telewizję regionalną. Dlatego nigdy za tymi opowieściami nie nadążałam. Słuchałam płyty Marka Grechuty, którą ostatecznie prawie „starłam”, Grażyny Łobaszewskiej i trochę innych, starych rzeczy, które podsunęli mi rodzice. Oglądałam z kasety VHS radzieckie bajki o wilku i zającu.
Wspominasz Łobaszewską, swoją kolejną młodość przeżywa teraz Zbigniew Wodecki, wraca Prońko, niedawno wystąpiły Alibabki. Tak samo będzie ze współczesnymi artystami za kilkadziesiąt lat?
Alibabki uwielbiam, są ze Szczecina! A co do współczesnych – może Lemon to zespół, który rusza Polaków. Dawid Podsiadło jest taką postacią, która na pewno z nami będzie.
Podsiadło był ostatnio jedną z twarzy trasy „Męskie granie”. Tam też byś się odnalazła?
Robię nadal popową muzykę, ale właśnie powstająca płyta będzie doroślejsza i ten materiał mógłby się tam sprawdzić. Tyle, że to pytanie raczej do publiczności, czy da mi szansę, bo ja oczywiście mogę dawać sobie szansę jak najbardziej /śmiech/. Dla niektórych jestem panią z reklamy i trudno się o to gniewać, bo w nich występuję. Tworzę też jednak muzykę i chciałabym, żeby o tym kim jestem, decydowano dopiero po jej posłuchaniu. Chociaż jeśli komuś się nie spodoba, mogę pozostać panią z reklamy. Luz.
*Właśnie, trudno cię nie zobaczyć kilka razy w ciągu dnia w telewizji albo na ulicy na zdjęciach. Tyle, że jesteś też niebywale popularną osobą w internecie. Kto komu ostatecznie więcej zawdzięcza? Producenci obuwia i operatorzy sieci komórkowej tobie czy na odwrót? *
Myślę, że to jest oparte na udanej wymianie. Gdybym nagrała jedną piosenkę, to żaden koncern czy firma i udział w jakiejkolwiek reklamie by mi nie pomogły. Sporo osób sprawiło, że jestem teraz, kim jestem. Mój zespół, wytwórnia, ludzie, którzy pracują ze mną przy różnych pojedynczych projektach. Krótko mówiąc – nie jest to po prostu sytuacja zero-jedynkowa.
*Ale liczba osób, które chcą robić sobie z tobą zdjęcia cały czas rośnie? *
Miałam niedawno zlot fanów. Cztery godziny na fotografowanie. Od uśmiechania się rozbolały mnie policzki /śmiech/.
*Wróćmy do czasu, kiedy nikt cię jeszcze nie znał, bo byłaś po prostu dziewczynką. Z czym powinien kojarzyć się twój rodzinny Ińsk. Poza oczywiście Ińskim Latem Filmowym, czyli malowniczym festiwalem. *
Z pięknymi, czystymi jeziorami, parkami i lasami. Naturą. I to by było tyle z dobrych wspomnień. To post PGR-owska miejscowość z taką też nieco mentalnością. Ale dzięki temu stałam się bardziej uparta i zawzięta, żeby pokazać, że jednak można, że się uda. Taki kompleks małego miasteczka. Chociaż w Ińsku potrafimy oczywiście marzyć. Tyle że bardzo często na marzeniu się kończy. Może dlatego jako dziecko raczej stamtąd uciekałam, choć nadal mam tam znajomych, którzy są wspaniałymi ludźmi.
*Tam i w Szczecinie spędzasz dzieciństwo. Jesteś wtedy dziewczynką, do której należy świat i która już wie, że to co robi (czyli śpiewa) robi dobrze? *
Ja nigdy nie byłam dobra. Chodziłam na kółko wokalne, gdzie były trzy inne dziewczyny. Na każdym konkursie wygrywała jedna z nich, a ja zawsze byłam w ostatnim rzędzie. To się zmieniło dopiero w liceum, choć do końca nie wiem jak. Wcześniej mama mówiła: „Gosieńko, może ty zamiast śpiewać, to byś recytowała?”. Dzieciaki zazwyczaj mają wysoką barwę głosu. Ja miałam niską. Teraz jestem altem, ale wtedy mój głos był jeszcze niższy. To było trochę dziwne, kiedy śpiewałam z tymi wszystkimi skowronkami, którymi zachwycały się mamy /śmiech/. Kiedy trochę dorosłam, głos się zmienił i dopiero wtedy zaczął być moim walorem. Nawet trudno powiedzieć, że byłam wcześniej nieśmiała, no ale po prostu nie wychodziło /śmiech/.
*Liceum to już Szczecin. *
Jest po prostu wspaniały. Uwielbiam tam wracać. Świetne czasy licealne i muzyczne. Kiedy miałam szesnaście lat, założyłam zespół „O niebo lepiej”. Gatunek – poezja śpiewana. Mieliśmy piosenkę z takim tekstem: „Nie piszę bloga, bo mi się nie podoba. Nie bywam w sieci, w sieci jest kupa śmieci. Nie dla mnie fora i ta społeczność chora, nie piszę postów. Mam w dupie to po prostu”. No a później blogerka /śmiech/.
*Teraz blogerka nieco już mniej. A moda i zajmowanie się nią? Na którym jest teraz planie? *
Muzyka zawsze była na pierwszym. Całe życie było na niej skupione. Szkoła w Szczecinie, ale też Kraków i nauka śpiewu. Zawsze muzyka i muzyka, dlatego chciałam zrobić coś innego, dlatego blog, który powstał dla mnie samej. Tym bardziej, że interesowałam się też modą. Wrzucałam na niego moje covery i dzięki niemu znalazł mnie menadżer Sławek Berdowski, z którym współpracuję do dziś. Na początku showbiznesowej drogi był dla mnie najważniejszą postacią. Teraz jest tych osób oczywiście więcej, choćby Ewelina Skonieczna.
*Polecasz ich innym, młodym artystom na początku kariery? *
Nie polecam, są tylko moi /śmiech/. Nie no oczywiście, że polecam, ale oni na pewno nie mają czasu.
*Wróćmy do twojej wędrówki z Ińska przez Szczecin do Warszawy. Poczułaś, że jest tak jak śpiewa Maria Peszek? Jest Polska A, B, C i D? *
Zauważam to przede wszystkim, jeżdżąc na koncerty. To swoista lekcja pokory, bo w Warszawie żyjemy jak pączki w maśle, bo to nie tutaj jest tak naprawdę Polska. Różnice pewnie najbardziej widać na wschodzie. Tam ludzie naprawdę pracują, a my tutaj się opitalamy. Zobacz, jest 10.30, my teraz siedzimy, pijemy kawkę, a prawdziwa robota jest gdzie indziej. Przyjdziemy tu o 13.30 i wszyscy będą dalej siedzieć na Placu Zbawiciela /śmiech/.
*Czyli w miejscu opanowanym przez hipsterów i lemingi. To twoje naturalne środowisko polityczne? *
Do polityki się nie mieszam. Jestem przecież blondynką i palnęłabym coś głupiego /śmiech/.
*Tutaj czytelnicy zauważają duży cudzysłów... *
Mam nadzieję. Polityka i wojenki z nią związane mało mnie interesują, bo sprowadzają się ostatecznie do psucia języka, którym do siebie mówimy. Jeśli mam na coś wpływ, to biorę w tym udział. Zawsze chodzę na wybory i głosuję. Przede wszystkim zajmuję się jednak rzeczami, na których się znam i które lubię. Na przykład pomagam ludziom, biorąc udział w akcjach charytatywnych. Choć jeśli słyszę o planie pełnego zakazu aborcji, to tupię nogą i protestuję.
*No to o rzeczach, na których na pewno się znasz. Rok 2016 jest dla ciebie jakimś przełomem? Eliminacje do konkursu Eurowizji, powstaje nowa płyta, pokochał cię świat reklamy. *
Najważniejsze było podpisanie kontraktu z Warnerem na cały świat i wydanie singla „Cool me down”, który jest już platyną w Szwecji. Jasne, że to dopiero początek i nadal właściwie raczkuję, będąc nowym artystą. Niesamowite jest jednak to, że będąc dziewczyną z Polski, spotykam naprawdę ważnych ludzi w światowym show-biznesie, którzy mówią – „tak, ona da radę, a my jej w tym pomożemy!”
*Bjork, Ace of Base, Roxette – artyści ze Skandynawii robią wielkie kariery. Polacy nie. Mamy kompleksy? *
Ja pewnie jakiś mam. Może dlatego, że jest to tak nieodkryte, nowe. Zakłada się na świecie, że poradzą sobie Amerykanie, Brytyjczycy, ludzie ze Skandynawii, a o Polakach tak się nie myśli. Może za bardzo się tym przejmujemy, tyle że historycznie to się niestety najczęściej potwierdza.
*Dlaczego właśnie szwedzki kierunek tak mocno pojawił się w twoim muzycznym życiu? *
Sławek ma znajomego Szweda piszącego muzykę. Pierwsza wspólna piosenka „Thank you very much” dobrze sobie poradziła poza Polską, no i tak powoli się rozpychamy, poznajemy nowych ludzi. Poza tym latanie do Szwecji jest tańsze niż do Stanów. Choć ostatnio znajomi Szwedzi przeprowadzili się do Dubaju. No i teraz masakra, będziemy musieli latać tam /śmiech/.