Marzymy o partnerstwie, żyjemy w patriarchacie
Młodzi ludzie chcą żyć w związkach partnerskich, choć części osób nie udaje się takiego modelu relacji wdrożyć w życie. Dlaczego tak się dzieje oraz dlaczego kobiety żyjące na wsiach i w małych miasteczkach ciągle wolą tradycyjny podział ról w rodzinie, opowiada w rozmowie z Katarzyną Trębacką socjolożka, dr Justyna Sarnowska z Uniwersytetu SWPS.
Katarzyna Trębacka, WP Kobieta: Centrum Badania Opinii Społecznej opublikowało raport dotyczący tego, jakie modele życia małżeńskiego preferują Polacy. Wynika z niego, że 58 proc. osób żyjących w związkach, zarówno formalnych, jak i nie, uważa model partnerski za najlepszy dla rodziny. Siedem lat temu w takim samym badaniu deklarowało tak 46 proc. osób. Czy ten wynik panią zaskoczył?
Dr Justyna Sarnowska z Uniwersytetu SWPS: Nie, choć spodziewałam się, że zmiana modelu związku, który Polacy uznają za optymalny, następuje wolniej, zwłaszcza jak wsłuchamy się w obecnie obowiązujący dyskurs w sferze publicznej, gdzie promuje się tradycyjny model rodziny, tradycyjny podział ról i tradycyjne wartości. Tymczasem zarówno mężczyźni, jak i kobiety deklarują, że chcą żyć w układzie partnerskim. Co ciekawe, te dane są zdecydowanie rozbieżne z wizją obecnie rządzącej partii i tego, co narzuca w kwestii związków i rodziny. Podobnie jest z kwestią dopuszczalności zabiegu przerywania ciąży – mamy dwie zupełnie odmienne optyki – społeczeństwa i władzy.
Wracając do preferowanego modelu rodziny czy związku, uderzyło mnie też to, że nawet bardzo młodzi ludzie, a nimi głównie zajmuję się w swojej pracy badawczej, deklarują, iż taki model relacji im odpowiada. W grupie kobiet między 18. a 24. rokiem życia to jest 71 proc., a w przypadku mężczyzn – 56 proc. Ciekawe, że w następnej grupie wiekowej, czyli u osób między 25. a 34. rokiem życia, to więcej mężczyzn wybiera ten model, bo 65 proc. przy 63 proc. kobiet. Z tych badań jasno wynika, że jest niewielka grupa młodych ludzi, którzy chcieliby żyć w innym sposób. Skala tej zmiany jest czymś wartym podkreślenia.
A dlaczego to zaskakujące, że młodzi właśnie tak wybierają?
Ponieważ jest to grupa, która jeszcze do niedawna najmniej włączała się w życie społeczne, najrzadziej wyrażała sprzeciw wobec zastanego porządku i której głosu w życiu publicznym nie było słychać. Tymczasem okazuje się, że ma ona bardzo postępowe poglądy.
Z badania wynika, że mimo iż 58 proc. badanych preferuje związek partnerski, to zaledwie niespełna dwóm piątym osób żyjących w parach (37 proc.) udało się taką relację stworzyć. Dlaczego tak się dzieje?
Zanim odpowiem na to pytanie, chciałabym zwrócić uwagę na inne badania społeczne, komplementarne wobec tego, o czym rozmawiamy. Wynika z nich, że kobiety są lepiej wykształcone, chętniej migrują; chodzi o migracje wewnętrzne, które mają najczęściej charakter edukacyjno-zawodowy i z takimi aspiracjami są związane. Mówię o tym dlatego, że w badaniu CBOS-u wyszło, że najważniejszymi determinantami preferencji związanych z życiem rodzinnym jest przede wszystkim wykształcenie i miejsce zamieszkania, czyli skończone studia i miasto powyżej 100 tys. mieszkańców. A niezadowolenie związane z rozmijaniem się preferencji dotyczących związku i ich realizacją w rzeczywistości dostrzegamy przede wszystkim u kobiet. Trudno nie dostrzec tu zbieżności. Niezadowolone są zatem najczęściej kobiety, które mieszkają w dużych miastach i są wykształcone. Gdy spojrzymy na dane dotyczące mężczyzn, to widzimy, że u nich preferowany model związku i rzeczywistość przeważnie przynoszą satysfakcję.
Ale to nie wyjaśnia nam, dlaczego u kobiet te preferencje dotyczące związku i ich rzeczywista realizacja tak bardzo się rozjeżdżają. Dlaczego tak się dzieje?
Jest wiele powodów takiego stanu rzeczy. Kobiety wciąż i często są wtłaczane w model tradycyjnej rodziny, który polega na tym, że mężczyzna pracuje, a kobieta zajmuje się domem i dziećmi. Często kobieta nie może też w takim układzie pójść do pracy, co swoją drogą jest formą przemocy ekonomicznej, ponieważ w takich rodzinach kobiety są zależne finansowo od swoich partnerów. Na dodatek opiekują się dziećmi, głównie w pojedynkę, co jest niezwykle absorbujące. Jednym słowem często to są samotne matki, które, mimo że żyją w związkach, ponoszą całą odpowiedzialność za wychowanie potomstwa. Mówi się nieco żartobliwie, że takie kobiety żyją w relacji jednopłciowej ze swoją matką lub teściową i to z nią zajmują się wychowywaniem dziećmi, a nie z partnerem czy mężem.
Ale mężczyźni, którzy deklarują podejście partnerskie, również mogą wykazać się wyższym wykształceniem i tym, że mieszkają w dużym mieście. To skąd ten rozdźwięk między kobietami i mężczyznami?
Myślę, że mężczyźni trochę inaczej rozumieją model partnerski i sądzę, że chętniej przyznają, iż żyją w takich związkach, choć ich partnerstwo jest dyskusyjne. Warto byłoby zapytać respondentów, co oni rozumieją przez hasło związku partnerskiego. Bardzo często w badaniach jakościowych wychodzi, że to, co mężczyźni postrzegają jako układ równościowy, takim de facto nie jest. Jednoznacznie ujawnia się także fakt, że kobiety są zdecydowanie bardziej obciążone, jeśli chodzi o odpowiedzialność za dom i dzieci. To nam pokazuje, że partnerstwo jest kategorią bardzo subiektywną.
Czy chodzi na przykład o to, że mężczyźni, którzy spędzają ze swoim dzieckiem statystycznie kilka minut dziennie, mają poczucie, że poświęcają mu znacznie więcej uwagi?
Tak, to dobry przykład. Warto mieć świadomość, że równy podział obowiązków w domu nie polega na tym, że jeśli kobieta wyrzuci dwa razy z rzędu śmieci, to potem mężczyzna robi dokładnie to samo. Nawet jeśli to tylko mężczyzna wyrzuca śmieci w domu, a kobieta tylko zajmuje się dzieckiem, to trudno mówić tu o równości. Nie da się zastawić na jednym poziomie odrabiania z dzieckiem lekcji czy zajmowania się nim wtedy, gdy jest chore z wyrzucaniem śmieci. Tymczasem często w świadomości mężczyzn oni pomagają, zajmują się domem, choć rozkład zaangażowania jest nieporównywalny.
Dlaczego kobiety się na to godzą?
To wynika z różnych modeli zachowań, w które uwikłane są kobiety, a które wyniosły z domu. Choćby figura matki Polki – jest wciąż obecna w naszym społeczeństwie. Na dodatek tradycyjny model rodziny jest bardzo mocno w nas zakorzeniony. Trzeba pamiętać, że wiele osób, które dzięki wykształceniu oraz przeniesieniu się do dużego miasta wybiera świadomie nowoczesny partnerski model rodziny czy związku, wychodzi z tradycyjnych rodzin i to właśnie ten sposób kształtowania relacji w rodzinie jest im bliski. Nie jest to jednak proces łatwy, bo wpojone wzorce są zupełnie inne od tego, co wynieśli z domu albo bardzo odległe od ich preferencji. Z tego powodu te wyuczone zasady i wzorce postępowania są tak trudne do zniwelowania. Zwróćmy uwagę, że wybranie innego modelu życia niż rodzice jest formą pewnego rodzaju buntu wobec ustalonego porządku. I pytanie brzmi: na ile ta walka z tym starym porządkiem jest możliwa, na ile uda się przeforsować to, do czego się aspiruje, a na ile ten balast w postaci pochodzenia i wpojonych wzorców zostanie.
W badaniu CBOS okazało się, że aż 44 proc. osób, żyjąc z drugą osobą i pozostając w nieformalnych związkach, deklaruje się jako kawalerowie i panny. Dlaczego?
Moim zdaniem to świadczy o zmianie języka, którego obecnie używamy do opisania związków i naszej w nich roli. Zaciekawiło mnie skojarzenie słowa konkubent czy konkubinat z patologią. Zapewne wzięło się to z języka używanego przez policję, a dalej przez media, które piszą o pobiciu kobiety przez konkubenta lub skrzywdzeniu dziecka przez konkubenta alkoholika jego matki. Taki język dominował zwłaszcza w latach 90. Nic zatem dziwnego, że ludzie, którzy wtedy się rodzili, a obecnie wchodzą w dorosłość, nie chcą używać określeń, które kojarzą im się zdecydowanie pejoratywnie. Jeśli zaś chodzi o panny i kawalerów, to jak sądzę, doszło tu do zmiany znaczenia. Obecnie to są słowa określające osoby, które formalnie nie weszły w związek małżeński czy partnerski, choć u nas w kraju taka forma relacji nie jest prawnie możliwa. Kiedyś panna i kawaler to były osoby poszukujące męża lub żony, osoby na wydaniu, bo znalezienie współmałżonka stanowiło jedno z najważniejszych zadań w życiu. Teraz małżeństwo nie jest jedyną formą związku, o jakim się myśli w procesie wchodzenia w dorosłość.
Z badania CBOS-u wynika też, że im mniej wykształceni byli badani i w im mniejszych miejscowościach mieszkali, tym bardziej bliski był im patriarchalny, tradycyjny model rodziny.
Ostatnio prezentowałam studentom wyniki badań na temat otwartości na różnorodność, na inne kultury, religie. I podobnie jak w omawianych przez nas badaniach wyszło, że wykształcenie i miejsce zamieszkania to najsilniejsze determinanty tego, jak postrzega się świat. Im ludzie są lepiej wykształceni, im większą wiedzę o świecie mają, im lepiej rozumieją, że istnieją różne modele życia, tym mają w sobie większą otwartość na inność. To samo dotyczy mieszkania w dużym mieście, gdzie ludzie spotykają ze znacznie większą różnorodnością kulturową niż w tradycyjnych, zamkniętych społecznościach. Jeśli przyjrzymy się właśnie ludności w małym miasteczku, to zobaczymy, że bardzo często wszyscy żyją tam wedle jednego od lat utartego modelu, a ci, którzy odstają – np. osoba po rozwodzie czy kobieta, która długo nie wychodzi za mąż – muszą liczyć się z ostracyzmem i upomnieniem przez członków tej samej społeczności, jak należy żyć.
Jeśli spojrzymy na kalendarz, to widzimy, jak modele damsko-męskich relacji zmieniają się w czasie. Jednak pewien rodzaj związku, mam tu na myśli relację odwróconą (mężczyzna zostaje w domu z dzieckiem, a kobieta poświęca się pracy zawodowej) stoi w miejscu. Co roku zaledwie jedne procent badanych deklaruje, że żyje w ten sposób. Jak pani sądzi, dlaczego to się nie zmienia?
Myślę, że zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety ten rodzaj relacji może być uważany za wstydliwy, bo całkowicie odbiega od modelu obowiązującego u nas przez wieki. Może też być tak, że cześć osób żyjących w relacjach odwróconych w badaniach deklaruje się jako te, które żyją w związku partnerskim. Sądzę zatem, że takich rodzin może być znacznie więcej, ale one nie są postrzegane jako stały model rodziny, bo jeśli mężczyzna zajmuje się dzieckiem, to raczej postrzega się to jako coś chwilowego, na moment. I zazwyczaj upatruje się przyczyny takiego modelu np. w fakcie, że ten człowiek stracił pracę lub że kobieta pracuje na etacie, a on wykonuje wolny zawód i ma więcej czasu, by zająć się dzieckiem. Mało komu przychodzi do głowy, że para zdecydowała się na taki układ dobrowolnie i świadomie. Warto jednak pamiętać, że taki model rodziny nie jest lustrzanym odbiciem tego tradycyjnego. Z badań wynika, że jeśli kobieta nie pracuje, to 100 proc. swojego czasu poświęca na zajęcia domowe. Tymczasem, gdy mężczyzna zostaje w domu, nie poświęca swojego czasu w pełni na to. Myślę zatem, że osoby pozostające w takim modelu nie tworzą jednorodnej grupy, a powody podjęcia takich decyzji mogą być różne.