Matka z Zelczyny morduje własne dzieci i popełnia samobójstwo. Powodem wielka miłość?
Co sprawia, że matka decyduje się zabić własne dzieci? - Czasem bywa tak, że im bardziej kochamy swoje dzieci, tym większe jest ryzyko, że targniemy się na ich życie - tłumaczy psycholog kryminalny.
W miejscowości Zelczyna pod Krakowem doszło do tragicznego wydarzenia. Wczesnym rankiem 41-letni mężczyzna znalazł w domu zwłoki swojej żony oraz trójki dzieci w wieku od 4 do 12 lat. Kobieta, Aldona S. powiesiła się. Dwójka dzieci została uduszona, trzecie zmarło w wyniku zadławienia.
Rodzina uważana była za przykładną, nigdy nie było wezwań w związku aktami przemocy. Co zatem mogło doprowadzić do takiej tragedii? Rozmawiamy z Janem Gołębiowskim, profilerem i psychologiem kryminalnym.
Ewa Bukowiecka-Janik, redakcja WP Kobieta: Jak pan sądzi, co mogło się stać w Zelczynie?
Jan Gołębiowski: Nie dysponując dokładnymi informacjami, nie postawię jednoznacznej diagnozy. Należy rozważyć dwa aspekty samobójstwa. Pierwszy to tak zwane samobójstwo poszerzone, czyli sytuację, w której samobójca wszystko zaplanował – i morderstwo i akt samobójczy. Wtedy morderstwo jest dodatkiem do samobójstwa. Najczęściej takie osoby zabijają swoich bliskich, ale czasami zdarza się, że i osoby obce. Drugi aspekt to samobójstwo poagresyjne. Występuje ono wtedy, gdy po zabiciu ofiar morderca jest w takim stanie emocjonalnym, że nie wytrzymuje tego i popełnia samobójstwo. W takich przypadkach najczęściej morderca nie planuje niczego. Działa pod wpływem impulsu.
W tym przypadku dwójka dzieci została uduszona, ale trzecie zmarło w wyniku zadławienia. Myśli pan, że to jakiś trop?
Być może. Mogło tak być, że dziecko, które się zadławiło, zmarło na jej oczach nie z jej winy. To mógł być wypadek, a matka, która była jego świadkiem nie wytrzymała emocjonalnie. Wpadła w stan, w którym zabicie pozostałej dwójki dzieci i samobójstwo wydawało się jej jedynym wyjściem. Być może była to reakcja na zasadzie: "skoro moje dziecko nie żyje, ja też nie chcę żyć".
Ten stan emocjonalny, w którym znajdują się przypadkowi sprawcy to często mieszanka lęku przed odpowiedzialnością oraz wyrzutów sumienia i rozpaczą. Było kiedyś zdarzenie, w którym chłopak z warszawskiego Bemowa pojechał do Torunia i tam zabił zupełnie obcą sobie osobę, pewnego pracownika kolei. Motywem była chęć zobaczenia, jak to jest kogoś zabić. Zrobił to, wrócił od razu do stolicy i po kilku dniach popełnił samobójstwo.
Tak, i to mimo że nie miał z tym człowiekiem nic wspólnego. Bo jednak samobójstwa poagresyjne i poszerzone najczęściej zdarzają się w rodzinach. Ofiarą padają ci, którzy są zależni od innych, którzy są pod czyjąś opieką, czyli dzieci i osoby starsze, chore, niedołężne.
Czy takiego czynu może dokonać człowiek niezaburzony? Z doniesień medialnych wynika, że sprawczyni była normalną osobą. Jedynie sąsiedzi wspomnieli, że nie miała pracy i mogła borykać się z depresją.
Często przyczyną są choroby psychiczne, w tym depresja i schizofrenia. W tym wypadku schizofrenia jest mniej prawdopodobna, bo to choroba, która najczęściej objawia się do 30. roku życia, a dość trudno ją przeoczyć. Poza tym nie przywiązywałbym się do tego, co mówią sąsiedzi, ani inni ludzie, którzy znali tę kobietę, ponieważ z doświadczenia wiem, że ludzie nie interesują się sobą nawzajem. Dostrzegane są tylko takie zachowania, które znacznie odbiegają od normy np. rozmawianie z niewidzialnymi ludźmi, wrzaski, chodzenie nago. Dopóki nie wydarzy się coś ekstremalnego, wszyscy mówią, że jest normalnie.
To by oznaczało, że nie mamy pojęcia, co się dzieje wokół nas.
Tak właśnie jest. Analizowałem kiedyś taki przypadek, że mężczyzna skonstruował we własnym garażu bombę, którą się sam wysadził. Popełnił w ten sposób samobójstwo. Ani jego rodzina, ani sąsiedzi nie mieli pojęcia, że to jego "majsterkowanie", któremu oddawał się po pracy to konstruowanie bomby… Nikt nie zauważył niczego podejrzanego. W przypadku historii z Zelczyna depresja to możliwy scenariusz, ponieważ to choroba, której często nie widać. Justyna Kowalczyk, nasza mistrzyni olimpijska, która opowiedziała o swojej depresji w mediach, mówiła, że gdy udzielała wywiadów przed kamerami, w jej wnętrzu działy się straszne rzeczy. Ponosiła ogromne koszty emocjonalne. A jednak nikt tego nie dostrzegł, tak dobrze się maskowała.
Bywa też tak, że chorzy wypierają depresję. Czują się źle, nie rozumieją swojego stanu, ukrywają ją nie tylko przed ludźmi, ale też przed sobą. Można założyć, że pani Aldona S. miała depresję reaktywną, ponieważ, jak pani wspomniała, straciła pracę. To oczywiście wszystko tylko przypuszczenia.
Czym jest depresja reaktywna?
Ten rodzaj choroby występuje, np. w żałobie. Pod wpływem nagłego silnego i traumatycznego przeżycia. Po prostu, nie radzimy sobie z nowymi okolicznościami, za bardzo nas one zaskoczyły i dotknęły. Co ciekawe, w przypadku depresji reaktywnej łatwiej o samobójstwo niż w przypadku depresji endogennej, czyli wynikającej ze skłonności genetycznych. Chorzy na depresję endogenną są bierni. Cierpią, ale nie mają w sobie krzty motywacji, by zrobić cokolwiek. A tym bardziej podjąć decyzji o samobójstwie i go dokonać. To wymaga wysiłku, na który chorych na ciężką depresję nie stać. Zagrożenie samobójstwem wzrasta w momencie rozpoczęcia leczenia i pierwszego odczuwalnego działania leków. Myśli nadal są "czarne", ale już ma się siłę na skończenie ze sobą. Wtedy konieczna jest terapia i wsparcie psychologiczne.
Badałem kiedyś przypadek, w którym kobieta powiesiła się razem ze swoimi 9-letnim dzieckiem. Cierpiała na ledwo zauważalne zaburzenie depresyjne, polegające na tym, że pod względem nastroju ona przez cały czas była trochę "pod kreską". Postawiłem hipotezę o "osobowości depresyjnej". Nikt jednak nie wie, co się konkretnie stało akurat tego tragicznego dnia.
A czy można być całkiem zdrowym i dopuścić się takiego czynu, jak Aldona S.?
Tak.
Czy to oznacza, że każdy z nas może stać się mordercą?
Absolutnie nie i odradzam używania słowa "każdy" lub "wszyscy" w ocenianiu takich przypadków. Większość osób czy zdrowych, czy chorych na depresję i schizofrenię, spotyka się z różnymi sytuacjami w życiu i jednak nie dokonują takich czynów. To jest bardzo indywidualna i złożona kwestia w każdym przypadku z osobna.
Kiedyś badałem też przypadek, w którym kobieta chora na depresję miała zaburzenia urojeniowe. Wydawało jej się, że zbliża się koniec świata. Była tak głęboko o tym przekonana, że w końcu zabiła siebie i swoje dziecko, by oszczędzić cierpienia nie tylko sobie, ale i jemu. Innym razem miałem do czynienia z kobietą, która była zdrowa, ale miała zaburzenia omamowe – słyszała, że dzwoni jej telefon, mimo że nie dzwonił. Stało się tak pod wpływem silnego stresu, który przeżyła po samobójstwie swego męża. By dotrzeć do prawdziwych przyczyn czynów takich, jak samobójstwo poagresyjne czy poszerzone trzeba byłoby mieć bardzo dokładną diagnozę sprawcy, analizę jego zachowań. Trzeba prześledzić nie raz wiele lat życia poprzedzających zamach samobójczy.
Jednak nawet jeśli Aldona S. nie miała tego typu urojeń, powodem morderstwa mogła być wielka miłość do dzieci. Paradoksalnie, czasem bywa tak, że im bardziej kochamy swoje dzieci, tym większe jest ryzyko, że targniemy się na ich życie.
Jak to możliwe?
Nikt z nas nie wie, jakby zareagował, gdyby widział, że jego dziecko się dławi. Możemy deklarować, że próbowalibyśmy je ratować. Jednak nasz stan emocjonalny w tak ekstremalnej sytuacji tak naprawdę jest nie do przewidzenia. Nikt z nas po prostu nie wie, co by zrobił, bo nie potrafimy sobie wyobrazić, co byśmy czuli. Nie oznacza to, że każdy z nas by zabił, ale są cechy, które zwiększają to ryzyko. Np. nadmierna wrażliwość i brak odporności na stres, ogromne przywiązanie emocjonalne do własnego dziecka.
O tym, że deklaracje jak zachowalibyśmy się w ekstremalnej sytuacji to tylko teoria, świadczyć może też doświadczenie wielu ofiar molestowania seksualnego. Kiedy trwała dyskusja po akcji #metoo, przeczytałam gdzieś, że to jest normalne, że niektórzy na przemoc reagują paraliżem. Zamiast się bronić, reagować, odczuwają coś w rodzaju zamrożenia emocji.
Dokładnie. Nie reagują racjonalnie i nie jest to ich wina ani ich wybór. Zresztą myślę, że większość z nas ma takie sytuacje w życiu, nawet mniej skrajne niż przemoc, w których nie potrafią zachować się tak, jak chcą. Jak uważają za słuszne. A im większy stres, tym mniej przewidywalna jest nasza reakcja. Każdy z nas był zaskoczony jakimś zachowaniem np. chamskim zwrotem od kogoś na ulicy czy w sklepie. Po pół godziny mamy cały scenariusz, jak powinniśmy się zachować, co odpowiedzieć, ale w tamtej chwili "zatyka nas" i nie robimy tego, co byśmy chcieli.
Z tego powodu nie powinniśmy stygmatyzować ani chorych na depresję czy schizofrenię, ani oceniać pochopnie osób, które dokonują takich czynów jak pani Aldona S. Świat nie jest czarno-biały, a ludzie to bardzo skomplikowane istoty.