Blisko ludzi"Między nami". Ewa Skibińska: Niczego się już nie wstydzę

"Między nami". Ewa Skibińska: Niczego się już nie wstydzę

- Potrzeba wolności przekładała się także na ciało, które lubię odsłaniać. Nie widzę w tym nic złego - mówi Ewa Skibińska - aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna, która ostatnio zaangażowała się w akcję #topfreedompl. W rozmowie w ramach cyklu "Między nami" redakcji WP Kobieta opowiedziała m.in. o swoim stosunku do cielesności i społecznych oczekiwań, wyzwaniach, jakie sobie stawia i przyglądaniu się porażkom.

Ewa Skibińska zachęca, by mądrze dbać o ciało
Ewa Skibińska zachęca, by mądrze dbać o ciało
Źródło zdjęć: © AKPA | Baranowski Michał
Katarzyna Pawlicka

04.10.2022 | aktual.: 04.10.2022 08:39

Katarzyna Pawlicka, Wirtualna Polska: "Nie założyła bielizny", "Pokazała się w prześwitującej sukience", "Ewa Skibińska bez stanika" – takie nagłówki robią na pani wrażenie?

Ewa Skibińska: Nie robią. Życie dzieli się na rzeczy ważne i nieważne. Dla mnie nagłówki zaliczają się do tej drugiej kategorii. Wiem, czym rządzi się tabloid, rozumiem te mechanizmy. Ale mam też duże poczucie humoru, więc zdarza się, że jakiś szczególnie finezyjny mnie rozbawi.

A komentarze w mediach społecznościowych? Dziś cudze ciało może ocenić każdy. I to bez żadnych konsekwencji.

Tu jestem bardzo ostra. Cenzuruje swoje media społecznościowe. Gdy reakcja mi się nie podoba, wyłączam komentarze. Zdaję sobie sprawę, że to właśnie z Instagrama i Facebooka osoby, które oglądają mnie w teatrze czy kinie, mogą dowiedzieć się czegoś więcej. To taka nasza prywatna gazeta, więc mam prawo ją wydawać i kreować, jak mi się podoba. Lubię mieć wpływ na jej kształt, dopilnować, by został zachowany pewien poziom.

Często fotografuje pani własne ciało. Przypuszczam, że znajdą się osoby, dla których jest to niewygodne. Być może nawet oburzające.

Każdy ma inne granice. Moje nie zostają wówczas przekroczone, ponieważ pracuję ciałem. Media nie kłamią, gdy piszą "Skibińska lubi swoje ciało". Kocham je, dopieszczam i uważam, że trzeba o nie bardzo dbać, bardzo uważać. Z jednej strony mądrze akceptować, z drugiej pracować nam nim. Ruch jest dla mnie szalenie ważny. Umarłabym bez niego. Dostarcza mi endorfin, dopaminy. Nie piję, nie palę, w marcu rzuciłam cukier i wszelkie jego zamienniki. Jestem dumna, że wytrwałam i robię dla siebie coś dobrego.

Zawsze była pani tak zdyscyplinowana?

Lubię się rozwijać, dlatego cały czas wyznaczam sobie cele. Męczy mnie dłuższe pozostawanie w strefie komfortu. Nigdy nie są to jednak zmiany szalone – raczej powolne dążenie z uwzględnieniem możliwości, zasobów i kondycji w danym momencie życia. Jak mam pomysł, żeby uczyć się języka angielskiego, robię to codziennie, ale przez 15 minut. Gdy chcę nauczyć się jeździć na longboardzie, najpierw pożyczam od kogoś deskorolkę. Jednej słabości do tej pory nie udało mi się zwalczyć - jestem nieszkodliwą zakupoholiczką. Kupuję drobiazgi, jak np. rozświetlacz do twarzy za 14 złotych, ale trudno jest mi się powstrzymać.

Skłonność do autodyscypliny wyniosła pani z domu?

Tak i nie. Wychowywała mnie mama, która z jednej strony była bardzo otwarta, nonszalancka. Jeździłyśmy na wczasy do NRD, gdzie nikt nie opalał się w kostiumie. Jednocześnie uważała, że kobieta zawsze powinna nosić szpilki – ja nosiłam je od 13 roku życia, nakładać delikatny makijaż nawet, jak idzie tylko wyrzucić śmieci. Wygląd zewnętrzny był bardzo ważny w moim domu, a mnie własne ciało wydawało się niedoskonałe. Miałam mnóstwo kompleksów. Właściwie całe życie spędziłam na tym, żeby się pokochać, zaakceptować i spodobać się sobie. Ponieważ jestem aktorką, chcę podobać się także innym. Przy czym nie chodzi tu o wściekłe dbanie o swój wizerunek – wręcz przeciwnie – czasem wyglądam jak lump, innym razem się stroję. Najlepiej czuje się, jak nie jestem niczym związana – także w dosłownym sensie. Dlatego jak na wakacje wyjeżdżałam już sama, zawsze wybierałam Dębki. Potrzeba wolności przekładała się także na ciało, które lubię odsłaniać. Nie widzę w tym nic złego.

Dlatego przyłączyła się pani do akcji #topfreedom?

Tak naprawdę biorę w niej udział od co najmniej 30 lat opalając się zawsze topless. Prawo do odsłaniania piersi na plażach, basenach, podczas uprawiania sportu, powinno należeć się wszystkim kobietom. By czuły się swobodnie i na równi z mężczyznami. Ta równość jest tutaj szczególnie istotna. Prowadzę na ten temat dużo rozmów na swoim prywatnym Instagramie. Panowie piszą: "Nawet to rozumiem, pewnie i chciałbym sobie popatrzeć, ale moje dzieci nie powinny oglądać nagich biustów". Odpisuję, że dzieci z pewnością nie będą miał z tym problemu, bo problem stwarza wyłącznie on sam, a konkretnie uprzedzenia i schematy, jakie ma w głowie.

Stajemy się – jako społeczeństwo – bardziej otwarci na kwestie nagości, cielesności?

Myślę, że idziemy do przodu. Inaczej taka akcja pewnie by nie powstała. Przytoczę historię z tegorocznych wakacji. Poprosiłam plażujących nieopodal mnie młodych ludzi o ściszenie radia. Odpowiedzieli, że nie chcą patrzeć, jak ktoś opala się topless, co dotyczyło całej żeńskiej części mojej rodziny – od siedmioletniej wnuczki do 84-letniej mamy. Zainicjowałam rozmowę, przyjęli moje argumenty, polubiliśmy się. Ściszyli radio, a dziewczyny zdjęły staniki. Mam nadzieję, że przyszłego lata topless stanie się na polskich plażach normą.

Kobiece ciało kulturowo postrzegane jest inaczej niż męskie, nakłada się na nie więcej zakazów.

Seksualizacja kobiecego ciała jest okrutna. Przepracowanie tej kwestii to praca zarówno dla mężczyzn, jak i dla kobiet. Żeby np. te dojrzałe zrozumiały, że młode dziewczyny chodzą w krótkich topach i bez stanika nie dlatego, by prowokować, kogoś złowić, tylko po prostu czują się tak swobodnie, dobrze, mają piękne ciała, które chcą pokazać, opalić, uwolnić. Błagam, nie patrzmy na inne kobiety nieprzychylnym okiem. Wspierajmy się. Budujmy solidarność.

Do seksualizacji ciała dochodziło nawet w teatrze, wbrew intencji twórców.

Wychowałam się na pięknej nagości teatru lat 80. Chodziłam na spektakle Grzegorzewskiego, Tomaszewskiego, Brauna. Iga Mayr, moja mentorka, biegała z nagimi pośladkami po scenie. Problemy z nagością, często zabawne i absurdalne, pojawiły się później. Pamiętam, jak widz krzyczał do Jacka Poniedziałka w spektaklu Warlikowskiego "Hamlet, załóż majtki". Albo jak cały rząd dzieciaków pod przewodnictwem nauczycielki wyszedł ze "Snu nocy letniej", w którym grałam. Sztuki plastyczne używają nagości jako środka wyrazu od zarania dziejów, a my ciągle mamy z nią problem. Niebywałe.

Nagość w sztuce musi być uzasadniona?

Aktorzy często lubią tak mówić. Ja uwielbiam cytat, który przywłaszczyłam sobie od Krystiana Lupy. Mianowicie: rozbieranie się z sensem jest bez sensu. W moim przypadku odsłonięcie ciała to czasem przypadek, jak np. w "Ślepnąc od świateł", gdzie w jednej ze scen po prostu zsunął mi się sweter, uwidaczniając pierś. Innym razem podświadoma chęć, np. przejścia nago po scenie. Jestem w tym trochę anarchistyczna. Kiedy fotografuję kawałek biodra i pępek, a następnie umieszczam to zdjęcie na Instagramie, robię to, bo np. było ładne światło. Dla mnie nie ma różnicy między tą fotografią a uwiecznieniem drzewa czy kwiatów. Nie czuję niestosowności. Nie jestem w to wyposażona.

Wiek zmienia coś w pani podejściu do ciała?

Działa rozluźniająco. Utwierdza w przekonaniu, że fajnie jest o siebie dbać, ale nie wariować. Uważam, że bardzo istotne i potrzebne jest, by wyglądać tak, jak się wygląda, a nie "pożyczać" brodę od jednej kobiety, policzki od kolejnej, a czoło od 20-latki, gdy same mamy lat 60. Oczywiście każdy może robić, co mu się podoba. Ja zawarłam ze sobą taki pakt. Lubię siebie i uważam, że fajnie się starzeję.

Jest pani mamą, babcią, ale też przyjaciółką dla sporo młodszych od siebie kobiet. Pani podejście do ról społecznych ewoluowało?

Zostałam wychowana z myślą, by krok po kroku wypełnić wszystkie stereotypowe role kobiece, np. dziecko najlepiej urodzić od razu po studiach. Dla mnie było to o tyle proste, że największą miłość mojego życia poznałam jako dwudziestolatka i faktycznie kilka lat później poczułam, że chcę być matką. Byłam w bardzo długim związku, wychowałam fajną córkę i – jak sobie teraz o tym myślę – wszystko przebiegało według, mam nadzieję, zmieniającego się paradygmatu.

Jestem zafascynowana, że dziś nawet bardzo młode kobiety mówią głośno "nie chcę mieć dzieci". Jednocześnie są np. świetnymi "matkami" dla zwierząt lub najczulszymi ciociami. Od zarania dziejów byłyśmy niszczone i palone na stosach, gdy buntowałyśmy się przeciwko jasno określonej drodze. Wspaniale, że to się zmienia. Podoba mi się świat, w którym wszelkie kobiece potrzeby i pomysły wreszcie zaczynają być słyszalne. Sama znam kobiety, które są matkami, a dzieci nigdy mieć nie powinny. Znam także takie odrzucone, dziś już dorosłe, dzieci.

Chyba nie boi się pani zmian.

Zmiany mnie napędzają i bardzo ciekawią. Jestem typem uzależnieniowym, więc są moją pożywką. Dlatego świetnie sprawdzam się w sytuacjach kryzysowych – gdy wydarza się coś wymagającego interwencji, podjęcia błyskawicznych decyzji. Mam szczęście, że pracuję w sztuce – mam możliwość szerszego spojrzenia na świat. Całe życie uczę się tolerancji, rozumienia i kochania ludzi. Uważam, że powinniśmy dążyć do bycia wspólnotą. Największego zagrożenia upatruję w pogłębiających się różnicach społecznych. Nie jestem jednak urodzoną aktywistką – potrafię się zaangażować tylko, jak w przypadku #topfreedom, w sprawy, z którymi mocno się identyfikuje. Nie chcę spalać się w imię tego, na co nie mam wpływu. Mam na myśli także skrajne przykłady.

Wojnę w Ukrainie?

Nie mam wpływu na to, czy wojna w Ukrainie będzie trwać. Czy nadal będą ginąć tam ludzie. Mogę jednak mieć udział w tym, jak traktuje się osoby, które przyjeżdżają do Polski. Dobrze ich przyjąć. Uważam zresztą, że kierowcy z Ukrainy są świetni – obnażają, jak źle poruszamy się na co dzień jako piesi. W Teatrze Powszechnym mamy również aktorów i aktorki z Ukrainy. Niezwykle doceniam ich pracę.

Równowagę, spokój i świadomość typu "wiem, co robię z życiem" dostrzegłam, przeglądając pani posty w mediach społecznościowych. Szczególnie te z ostatnich kilku miesięcy.

"Wiem, co robię z życiem" – to mogłyby być moje słowa. Składam się też jednak z mrocznych zakamarków, do których zresztą lubię zaglądać. Rozdrapać rany, przyjrzeć się porażkom. Ten proces kończy się dla mnie zazwyczaj wzmocnieniem. W zgodzie i harmonii w życiu i sztuce potrafią powstawać ciekawe rzeczy, jednak dla mnie bardziej rozwojowe były te gorsze momenty.

Niezbędne także, by mogła uprawiać pani zawód aktorki w takiej formie, w jakiej to pani robi. Praca z Krystianem Lupą wymaga emocjonalnego odsłonięcia.

To prawda. Nie da się pracować z Lupą bez silnych emocjonalnych szarpnięć. Rozdrapania swoich prywatnych ran. Pracuję w trójkącie – jestem Ewą Skibińską prywatnie, Ewą Skibińską aktorką i postacią, którą gram. Oczywiście Krystian wypracowuje z aktorami system bezpieczeństwa. Sama również taki wypracowałam. Nie pędzimy podczas prób starym samochodem ze świadomością, że na końcu spadniemy w dół, tylko mercedesem z pełnym kompletem poduszek powietrznych. Wiemy, że cały proces skończy się najwyżej niewielkim siniakiem.

Na odsłoniętym ciele (śmiech).

W dużej mierze dzięki Krystianowi Lupie i podsuwanym przez niego lekturom Mindella, Junga czy Freuda otworzyłam się na przekonanie, że aktor tak naprawdę zaczyna się od ciała, a tekst jest drugorzędny. Praca z ciałem to u mnie ciągły proces: od wychowania mamy, przez teatr, który oglądałam będąc jeszcze uczennicą, wspaniałą szkołę aktorską we Wrocławiu, gdzie moja Sonia ze "Zbrodni i kary" też miała przezroczystą bluzkę. I przezroczystą duszę. Aż po pracę z Krystianem, która we wczesnej jesieni życia pozwala mi powiedzieć: niczego się już nie wstydzę.

Rozmowę przeprowadziła Katarzyna Pawlicka, dziennikarka Wirtualnej Polski.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was! Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie