Miłość jest piękna. Szczególnie tutaj. Kobiety z Domu Samotnej Matki
Każda trafia tu z inną historią. Razem tworzą rodzinę, książkę pełną historii. Taką skomplikowaną, gdzie zdarzają się kłótnie, ale też taką, w której wszyscy stają za sobą murem. Angelika i dzieci – Piotrek, Wojtuś i Agatka trafili do Domu Samotnej Matki, bo nie mieli za co żyć. Karolina z Filipem i Dorotką znalazła się tutaj, bo musiała uciec przed partnerem, który do tej pory nasyła na nią policję. Tu jest ich azyl.
22.11.2016 | aktual.: 28.11.2016 12:16
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Rozdział 1. – Karolina
- Rok tutaj jestem.
- To długo czy krótko?
- Dla mnie długo, bo chciałabym mieć spokojne życie, ale się nie udało.
- Jak tu trafiłaś?
- Mój partner zrezygnował ze mnie. Nie patrzył, czy mamy dziecko, czy nie. Skończyłam z nim, gdy dowiedziałam się, że znalazł sobie nową partnerkę. A nie jestem mściwa, żeby robić mu pod górkę. Powiedziałam: „rozstajemy się w zgodzie. Mamy dziecko. Ty mi pomagasz, ja ci pomagam”. Wszystkie sprawy w sądzie wygrałam, bo się nie stawił oczywiście. Ale jak potrzebuję od niego jakiejś pomocy, to stara się pomóc. Jakoś tam istnieje w życiu dziecka.
- Przychodzi tutaj?
- Nie. Tu był tylko dwa razy i powiedział, że więcej nie przyjdzie?
- Czemu?
- Jakoś mu ten klimat chyba nie odpowiada. A ja mu powiedziałam, że to jest jego wina. Niech zobaczy, w jakich warunkach jego córka się wychowuje. Ja jej daję wszystko, co mogę. Radzę się starszych i wychowawców, co mogę zrobić. To nie jest to, co w pełnej rodzinie. Daję radę. Trzeba.
Ma dwójkę dzieci - Dorotkę i Filipa. Syn ma miesiąc, córka chodzi już do przedszkola. Ona sama ma 23 lata. Jest po placówce, rodzina się od niej częściowo odwróciła. Została bezdomną. Jedynym wyjściem było zapukanie do drzwi Domu Samotnej Matki Stowarzyszenia Monar w Gdańsku. Przy Kochanowskiego 7 mieszka dziś 17 innych kobiet z dziećmi. Każda ma inną historię.
Karolina straciła matkę, ojciec poszedł w świat z inną i tak jakby go w ogóle nie było. Chciała się z nim skontaktować. Nie oczekiwała wsparcia finansowego, ale żeby chociaż powiedział jej, czego ma nie robić. Twierdził, że nie jest zaradny życiowo, więc nie będzie doradzał. Reszcie Karolina nie chce się narzucać. Wie, że to jest wszystko trochę z jej winy, bo „jakby inaczej postąpiła, to byłoby lepiej”. Teraz musi żyć dla dzieci i one są najważniejsze.
- Tu żyjemy jak rodzina. Stajemy za sobą murem. Czasem siadamy w pokoju i rozmawiamy – ty zrobiłaś coś źle, ty powinnaś złożyć takie i takie papiery. Żeby do przodu iść, bo tu nie można tkwić całe życie - mówi.
Karolina stara się o mieszkanie socjalne. Cały czas czeka. Może je przyznają, może nie. Chodzi, pyta, może jakiś dokument trzeba donieść? Na razie nic – ma czekać. - Inaczej dziecko wychowuje się w domu, gdzie ma normalne warunki, gdzie wie, że mama codziennie musi iść do pracy i tak dalej. A tu to ja nie mam jak. Filip jest mały, Dorotkę codziennie rano odwożę do przedszkola – opowiada.
Wolałaby na to wszystko sama zapracować. - Też wiemy, że tak jakby żyjemy na skarb państwa, czy tam podatników. Nam jest przykro, że ktoś tak mówi. Spotkało nas coś złego i każdego to może spotkać. Wytykają palcami, że to my jesteśmy te gorsze. Nie pytają nigdy, jaką mamy sytuację, co się stało, że niejedna z nas wylądowała z dzieckiem na ulicy. Patrzą tylko, że muszą za nas coś zapłacić pewnie. Pracujemy, pracowałyśmy i kiedyś też dawałyśmy na coś podatek. Potępiają nas, a my nic złego nikomu nie zrobiłyśmy. Same chcemy wyjść z tej sytuacji, w której jesteśmy i polepszyć ją jakoś. Tylko potrzebujemy czasu – niektóre mniej, niektóre więcej – przyznaje.
Dzień spędza podobnie jak Angelika. Córkę rano zaprowadza do przedszkola, potem zajmuje się synkiem. W międzyczasie szuka sobie jakiejś dorywczej pracy, którą mogłaby w domu wykonywać. Załatwia sprawy w urzędach. Czeka, aż będzie musiała iść po córkę. I tak w kółko. W pokoju, do którego przeniosła się po lipcowych ulewach, na ścianach wymalowała dla Dorotki czerwone kwiatki.
Nad maleńką meblościanką wymalowała farbami: „miłość jest piękna”.
- Niektórzy pewnie myślą: „a, wygodnie im tam, to sobie posiedzą”. A tu tak nie ma. MOPS wymaga od nas wielu rzeczy. Czegoś nie zrobimy, to są problemy. Najlepiej wywiązać się ze wszystkiego i jeszcze zrobić coś więcej, żeby widzieli, że staramy się polepszyć naszą sytuację. Bo jak stoisz w miejscu, to nic nie zrobisz – mówi.
Czasami są gorsze dni. Wtedy dziewczyny płaczą w poduszkę. Wyrzucają, że to jest ich wina, że stały się bezdomne. - My się obwiniamy za to, co zrobili nasi faceci. Całkiem bez winy nie jesteśmy. Nie musi na tym cierpieć dziecko. No, Fifi, gdzie jest twój tata? Twój tata sobie w domu siedzi. A jak zacznie pracować, to my będziemy o tym wiedzieć. Ja ci powiem, że on mi tylko przeszkadza. Ma już dwójkę starszych dzieci, którymi interesuje się dopiero, jak mu się dupa pali – opowiada Karolina, trzymając synka na rękach. Zaraz musi go nakarmić. - Dobrze, że mamy tu taką pomoc. Zawsze nam doradzą, pomogą. Bez tego to...
Rozdział 2. Agnieszka Nowak – dyrektorka
- Od kiedy jest pani związana z tym miejscem?
- Już 9 lat.
- Ale nie od początku?
- Nie, wcześniej pracowałam w ośrodku leczenia uzależnień, na Agrarnej w Gdańsku, w Młodzieżowym Ośrodku Terapeutycznym w Sopocie, od kilku lat związana byłam z Monarem i zaczęłam pracować tutaj.
- Czyli cały czas pomaganie.
- Mhm...
- To jest misja?
- To takie fajne połączenie pracy zawodowej z pomaganiem innym.
- I myślała pani, że właśnie tak będzie wyglądało jej życie?
- Nie, nie, nie. Los taki scenariusz napisał. Jak tu przyszłam, miałam zupełnie inny obraz tego, z czym przyjdzie mi się zmierzyć.
- Zderzenie z nową rzeczywistością?
- Tak, bardzo duże. Pamiętam, że wtedy przyszła pani Bernadetta. Z dwójką dzieci. Były dokładnie w wieku moich dzieci. Przełom października i listopada. Na zewnątrz chłodno. Nic nie zapowiadało, że się zjawi, a my nie mogliśmy jej odmówić. Przenocowaliśmy ją tutaj, w biurze, razem z dzieciakami. Na drugi dzień mieliśmy przygotowane miejsce. To była ta „inna rzeczywistość”.
Agnieszka Nowak tworzy bezpieczny azyl dla kobiet, których los nie rozpieszczał. „Ucieczka od partnera-alkoholika” to klasyk. Razem z pozostałymi wychowawcami dużą uwagę poświęca maluchom, żeby dobrze się rozwijały i miały takie same szanse, jak ich rówieśnicy. Organizują zajęcia plastyczne, czytają bajki terapeutyczne, są też korepetycje dla tych starszych dzieci.
- Znajdują się tu z powodu bardzo dramatycznych zdarzeń. To są kobiety poza systemem. Przepisy odnoszą się do małżeństw i par, które wspólnie prowadzą gospodarstwo domowe we własnym mieszkaniu. Wtedy można sprawcę przemocy usunąć z mieszkania, a kobieta z dziećmi może spokojnie żyć bez oprawcy. Ale w przypadku wynajmowania mieszkania jest już tak, że i owszem, sprawca może zostać usunięty z mieszkania, ale jednocześnie to na tę kobietę spadają wszystkie opłaty z tytułu wynajmu. I one ni stąd, ni zowąd stają się bezdomne – opowiada.
Na początku jest poczucie wyobcowania. Dziewczyny znajdują się w zupełnie obcym miejscu, gdzie panuje regulamin. Muszą dostosować się do zasad, bo wszystko ma być dopięte na ostatni guzik. Śniadanie o odpowiedniej godzinie, obiad, kolacja. Nie ma dowolności. Są też dyżury. Kobiety zajmują się daną częścią ośrodka i tam sprzątają.
- To nie jest tak, że one tu przychodzą, tkwią i nie mają żadnej alternatywy. Przychodzą tu, dostają pomoc, jaką powinny dostać i idą dalej. Czasem jest tak, że kobiecie potrzeba parę miesięcy – bo przychodzi sama z dzieckiem, które jest w wieku szkolnym. Idealna sytuacja. Ona ma czas na to, żeby uporządkować swoje życie osobiste, otrzyma tutaj pomoc i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby się wkrótce wyprowadziła. Są też takie dziewczyny, które przychodzą tutaj, będąc w ciąży. One potrzebują więcej czasu. Nie warunkujemy długości pobytu. Czasem bywa tak – bycie z dziećmi tutaj wydłuża kontakt matek z malcami. Ich kompetencje rodzicielskie są tak niskie, że gdybyśmy ich tego nie nauczyli, to te dzieci zostałyby im odebrane. Tu mogą nauczyć się prawidłowych wzorców wychowawczych i wspólnego życia w naszej społeczności – mówi Agnieszka.
Gdzie w tym wszystkim są mężczyźni? Nie wszyscy są oprawcami. Czasem te związki rozpadają się, bo partnerzy nie mogą się dogadać. Po prostu tak, a nie inaczej, ułożyło się życie. Są historie z narkotykami i alkoholem w tle, a te dziewczyny się na to nie godzą i uciekają. Agnieszka i pracownicy powtarzają: „nie opierajcie swojego nowego życia na męskim ramieniu. Działajcie same, bądźcie niezależne”. Czasami się udaje. Czasami, jak to w życiu bywa, jest różnie.
Rozdział 3. – Angelika
- Półtora roku tu jestem. Z przerwą, ale krótką.
- Jak tu trafiłaś?
- Szukałam w internecie co zrobić w sytuacji, kiedy się jest bezdomnym. Porozmawiałam o tym z ciocią, pojechałam do MOPS-u, załatwiłam sprawy formalne, zabrałam dzieci i tu przyjechałam. Wtedy miałam dwójkę (4 i 2 latka), teraz mam już trójkę (3 miesiące).
- Ciężko było?
- Ja to zrobiłam dla dobra dzieci, a nie z myślą, że ktoś się będzie ze mnie śmiał.
- To dlaczego musiałaś wszystko zmieniać?
- Nie mieliśmy środków na życie. Mój były partner, ojciec dzieci, przestał pracować. Ja musiałam znaleźć sobie pracę, ale jak zaszłam w ciążę, to pracować nie mogłam. I nie mieliśmy już za co żyć.
- Łatwo was puścił?
- Nie chciał, ale nie miał wyboru. Rzadko tu przyjeżdża. Pierwszy dzień – było tu sympatycznie. Dyrektorce powiedziałam: „ja tu jednak zostanę”. Tu jest wsparcie. Tu czuję się jak w domu. Wiem, że mam wokół ludzi, którzy mi pomogą.
Angelika ma 23 lata. Jej dzień zawsze wygląda podobnie do poprzedniego.
- Siedzenie z dziećmi. Jak śpią, to pójdę na herbatę do kogoś. Są zajęcia organizowane, więc mamy tu co robić. Ale tak to przez cały czas opiekuję się dziećmi. Każdy po swojemu organizuje sobie życie. Czasem zdarzają się konflikty, ale to jak wszędzie. Na faceta też czasem można się wkurzyć, że nie pozmywał, coś źle zrobił. Przyjaźni się tu nie szuka. Ludzie się stąd wyprowadzają, ale czasem odwiedzają nas. Niektórzy się wyprowadzają i resztę mają w głębokim poważaniu. Nawet ja, jak się wyprowadziłam na chwilę, to i tak tu przychodziłam – opowiada.
– To czemu się wyprowadziłaś? – pytam. - Bo chciałam spróbować. Nie wyszło, ale nie przeze mnie. Gdybym mogła, to ja bym poszła do pracy. Nie mogłam, bo nie mam z kim dzieci zostawić. Za opiekę to nawet bym zapłaciła, ale trójka dzieci to jest obowiązek. Ja sobie ledwo radę daję, a co dopiero ktoś inny. Muszę bardzo dobrze przemyśleć sobie, czy chcę się stąd wyprowadzić. Jak to Pani Agnieszka mówi: „szukam odpowiedniej miłości” – przyznaje.
– Tylko ty szukasz w nieodpowiednich miejscach – dodaje Agnieszka, która siedzi przy biurku.
- Nie szukam miłości, tylko mieszkania. Staram się o socjalne, żeby być na swoim – odpowiada Angelika.
Rozdział 4. – Pomoc
Dziewczyny próbują zaczynać wszystko od nowa. Jedne na własną rękę, inne wyprowadzają się z inną matką, koleżanką z ośrodka. Tworzą zupełnie nowy model rodziny patchworkowej. Nie łączy ich żaden związek, ale za to trudna przeszłość już tak. Do facetów nie wszystkie chcą wracać.
- Mnóstwo kobiet tkwi w toksycznych związkach. O tym niewiele się mówi. To, że one mają odwagę uciec, należy docenić. Wiedzą przecież, że będą musiały całkowicie przewartościować swoje życie. Trafiają do ośrodka, potem mają szansę przenieść się do mieszkania chronionego – opowiada Agnieszka.
Duma rozpiera ją za każdym razem, gdy dziewczyny wracają i opowiadają, jak im w życiu wyszło. Zapraszają na kolację, przygotowują miły wieczór. - Mieliśmy taką panią, która trafiła do nas z piątką dzieci, w tym dwoje było niepełnosprawne. Myślałam sobie: „kurde, no nie da się”. Ale się dało. O ile się nie mylę, to od 5 lat jest poza systemem. Przychodzi nas czasem odwiedzać z dzieciakami. To, w jaki sposób ona sobie radziła z tymi maluchami – ogromny szacunek. Ja bym padła i nie dała rady, a ona ogarniała wszystko – szkoły, lekarzy, rehabilitacje. Stała się inną silną kobietą – przyznaje. Bo każda kobieta potrzebuje tu uwagi, kogoś, kto pokaże im, że są ważne.
Jak mówi, takie miejsca jak to nie przestaną istnieć, mimo pojawienia się 500+.
- Przez chwilę wydawało mi się, że kiedy te pieniądze się pojawią, ludzie będą mieli więcej w portfelu, i że u nas zrobi się pusto. Nic z tego. To jak dać rybę, a nie wędkę. Co z tego, że umieścimy w nowym mieszkaniu taką kobietę z czwórką dzieci, która przeszła wiele złego i nie damy jej żadnej innej pomocy? Ma dach nad głową, ale z tym, z czym do tej pory się borykała: ze współuzależnieniem od oprawcy i lękiem o przyszłość, będzie musiała zmierzyć się sama. Odkąd tu pracuję, staram się pozyskać środki, żeby był u nas psycholog i terapeuta, który pomoże im wyjść z kryzysu. Wikt i opierunek to nie jest wszystko. Dopiero dochodzimy do jakiegoś normalnego stopnia profesjonalizacji pomocy. Pieniądze z rządowych programów? Dzieci kończą 18 lat, a ta kobieta zostaje z niczym. Co się działo przez ten czas? Nic – mówi dyrektorka domu.
Rozdział 5. – Ulewa
W lipcu ich azyl zniszczyła ulewa. Z dachu spływały do pokoi strumienie wody. Karolina w środku nocy przesuwała łóżeczko, w którym spał Filip. Jej pokój był kompletnie zalany. Podobnie jak kilka innych.
Przed zimą konieczny jest remont. Gdański Zarząd Nieruchomości Komunalnych zabezpieczył dach przed zimą. Potrzebują jednak środków na remonty wewnątrz budynku i na wyposażenie.
Organizacje wspierające potrzebujących w Polsce utrzymują się z dotacji od Ośrodków Pomocy Społecznej. Zgodnie z przepisami pieniądze te nie mogą być wydawane na inwestycje, a tylko i wyłącznie na utrzymanie podopiecznych i drobne poprawki. Dlatego pieniądze na remont muszą pozyskać od darczyńców. Liczy się więc każda złotówka.
Jak można pomóc? Informacje znaleźć można na ich profilu na Facebooku.