Na Podhalu Versace jest jeden. Ma na imię Andrzej
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Góralki nie mają wątpliwości: "To jest nasz Siekierka, lepszy niż ten cały Versace". To pewne - sława włoskiego projektanta została na Podhalu przyćmiona przez krawca z Suchego.
"Dziywki, baby i frejerki
Syćkie syjom u Siekierki
awalerzy i zyniaci
Płacom i chodzom bez gaci"
- mówił przed laty w słynnej zakopiańskiej karczmie "U Wnuka" nie mniej słynny Jan Karpiel-Bułecka. "Płacom i chodzom bez gaci" - nie jest tu kluczowe, bo dla wielu klientów Andrzeja Siekierki cena nie jest czymś, co spędza sen z powiek. Krawiec, okrzyknięty "podhalańskim lub góralskim Versace", kreacjami, które tworzy, przyciągał wielkie gwiazdy polskiego show-biznesu.
Spotkanie z mistrzem
"Zjedzie pani z Zakopianki w prawo, na Ząb. Tam, zaraz przy przystanku, też w prawo" - w głowie powtarzam sobie telefoniczne instrukcje. Niepotrzebnie. Wystarczyło uchylić szybę i zapytać pierwszego napotkanego człowieka o Andrzeja Siekierkę, żeby wiedzieć, jak do niego trafić. W okolicy wszyscy to wiedzą.
W niewielkim, blisko stuletnim, drewnianym domu wita mnie nie tylko gospodarz, ale i malutka 11-letnia suczka.
- Wszędzie ze mną chodzi. Potrafi mnie znaleźć nawet w sklepie. Na warsztaty, które prowadzę, też bym ją zabierał, ale do busów nie chcą wpuszczać - mówi mi Andrzej Siekierka i zaprasza do środka.
Po przejściu przez pierwszą izbę wchodzę do niewielkiego pokoju-pracowni. To w nim większość czasu spędza słynny krawiec. Psinka wskakuje na łóżko i układa się do snu, a ja od razu wpatruję się w czerwony żakiet.
- Piękny! Ile się takie coś szyje?
- Ze dwanaście godzin, bo tu nie ma haftu. Przy hafcie to tak schodzi troszkę.
- Troszkę, to znaczy ile?
- Z tydzień przynajmniej.
- A ile godzin dziennie?
- A tak z dziesięć może, ale nie naraz. Jeden taki gorset haftowany koralikami powstaje czasem miesiąc.
- To pan ma świętą cierpliwość do tego.
- A mam.
Na jeden narysowany przez krawca kwiat, odbity na materiale kalką, potrzeba nawet kilograma koralików i cekinów. To precyzyjna, ręczna robota, którą wciąż wykonuje tylko człowiek.
Dobre oko i "dryg"
Bogato zdobione, ręcznie obszywane koralikami gorsety przyciągały wzrok na tyle, że do Andrzeja Siekierki przychodziły nie tylko sąsiadki czy mieszkanki okolicznych miejscowości. Po chusty przyjeżdżała też Maryla Rodowicz, a Kayah zamówiła u niego na koncert w Zakopanem gorset i białą bluzkę, którą - ku rozpaczy - później zgubiła.
- Wyjątkowość Andrzeja Siekierki polega na tym, że w harmonijny sposób łączy solidny warsztat i technikę krawiecką z ogromnym wyczuciem estetycznym i wyobraźnią. Z jednej strony znakomicie odnajduje się w tradycyjnym, podhalańskim krawiectwie, z drugiej potrafi je twórczo wykorzystać i tworzyć nowe, niebanalne rozwiązania - mówi prof. Stanisława Trebunia-Staszel, etnolożka i dyrektorka Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Jagiellońskiego.
- W górach mówimy, że ktoś ma do czegoś dryg. Więc on "mo dryg" do krawiectwa, ale też fantazję, polot i dobre oko. Wystarczy, że spojrzy na kobietę i już wie, co jej zaproponować, by nie tylko atrakcyjnie wyglądała, ale i świetnie się w tym czuła.
Co ciekawe, krawiec z niewielkiej miejscowości Suche nigdy nie potrzebował wielkiego marketingu, a chętnych nie odstraszały ani długie kolejki, ani wielomiesięczne oczekiwanie. Wystarczyły podawane z ust do ust opinie zachwyconych klientek, które nie tylko wyglądały pięknie, ale podkreślały też, że w ubraniu uszytym przez Siekierkę czują się jak w "drugiej skórze".
- Jeśli ktoś chce mieć piękne, szykowne ubranie od niego, to musi z pokorą przyjąć do wiadomości, że czekać na nie będzie trzeba długo. Z własnego doświadczenia, ale i opinii innych klientek wiem, że warto uzbroić się w cierpliwość, chociaż czasami to iście piorunująca dawka nerwów i przeżyć - śmieje się profesorka.
- Kiedyś przyszłam do niego po strój i spotkałam dwie znajome dziewczyny. Siedziały na kanapie i czekały. Myślałam, że Andrzej szybko załatwi z nimi sprawę i przejdzie do mojego zamówienia. Minęło pięć minut, dziesięć. Minęło pół godziny, a tu nic. Zaczęłam podpytywać: "A wy długo zamierzacie jeszcze tak siedzieć?". Odpowiedziały: "Póki nie skończy stroju dla panny młodej. Jutro ślub".
Versace z Podhala
Stroje Siekierki zachwyciły też Annę Woźniak-Starak, która zorganizowała w Zakopanem pokaz mody góralskiej. "Jak zobaczyłam te rzeczy, które projektuje i szyje, z haftami, naszyciami, ręcznym malowaniem, postanowiłam pokazać to innym. To jest absolutnie wspaniałe" - mówiła na łamach lokalnej prasy.
Sam Andrzej Siekierka przyznaje, że dla Woźniak-Starak robił jedne z najpiękniejszych projektów. - Jedna haftowana spódnica ważyła prawie pięć kilogramów - wspomina.
To prawdopodobnie właśnie znane kobiety czy "celebrytki z Warszawy", jak mówi sam Siekierka, zaczęły nazywać go "podhalańskim Versace". Podobnie sądzi prof. Stanisława Trebunia-Staszel.
- Raczej nikt z Podhala tego nie wymyślił. Kiedyś nawet jego nauczycielka zapytała mnie, "co to za Versace"? Tłumaczyłam, że to porównanie obrazuje rangę i prestiż Siekierki, wszak przyrównuje się jego kunszt do rozpoznawalnego na całym świecie projektanta. Lekko poirytowana zapytała mnie wtedy, dlaczego w ogóle ktoś porównuje Andrzeja do innego krawca, skoro "to jest nasz Andrzej Siekierka - podhalański, jedyny, wyjątkowy i lepszy niż ten cały Versace" - wspominała etnolożka.
Krawieckie "laboratorium"
W centralnym punkcie pokoju-pracowni stoi maszyna do szycia, na której Siekierka pracuje od lat. Siadamy przy stoliku, otoczeni materiałami, tasiemkami, igłami, nićmi, wielobarwnymi cekinami i zamkniętymi w słoikach koralikami. To nimi najbardziej lubi wyszywać gospodarz.
- W kuchni mają przyprawy, ja mam tysiące koralików. Całe szafki. I cekiny. Od "trójek" do "ósemek" - śmieje się Siekierka.
Z blisko stuletnim domem związane są wspomnienia z dzieciństwa, gdy jako mały chłopiec podglądał szydełkującą i robiącą na drutach babcię.
- Pięknie haftowała. Mam jeszcze gdzieś becik, który ma ponad sto lat. Zaczęła go robić, jak wyszła za mąż i zaszła w ciążę. Przez dziewięć miesięcy wyszywała go ręcznie haftem angielskim, dziurkowym. Ponad dwa tysiące dzieci ochrzczono w tym beciku. Wszyscy go pożyczali, cała wieś - wspomina krawiec.
Zobacz także
Dzięki babci nauczył się szydełkować, haftować i robić na drutach. Gdy miał 10 lat, potrafił już samodzielnie szyć na maszynie.
- Mama, która pracowała w spółdzielni dla inwalidów, przynosiła do szycia rękawice dla hutników. Gdy ludzie nie wyrobili normy, to ja dorabiałem resztę - mówi.
Zanim trafił do założonego przez Helenę Modrzejewską Technikum Tkactwa Artystycznego, rozważał handlówkę i budowlankę, jednak za namową sąsiadek wybrał zakopiańskie "szpulki", gdzie nauczył się wszystkiego, co w zawodzie było mu potrzebne. W szkole, w której było tylko dwóch chłopców na ponad 500 uczennic, miał okazję m.in. szyć stroje do "Janosika".
- Miło wspominam te czasy. Dużo się nauczyłem. Trzeba było wszystko samemu zaprojektować, narysować, skroić, wyhaftować i oddać. Ostro oceniali, ale to dobrze - przyznaje.
"Styl siekierkowski"
Po szkole odbywał zasadniczą służbę wojskową w Warszawie, gdzie szybko poznano się na jego talencie.
- W wojsku dostałem nawet propozycję pracy w Warszawie, gdy uszyłem pierwsze spodnie generalskie. Zamówił je Kufel [gen. Teodor Kufel, dowódca WSW – red.]. On z tymi spodniami poleciał do Teatru Wielkiego, gdzie mu wcześniej szyli. I jak je zobaczył szef tego zakładu, to chciał, żebym tam został. Ale mnie Warszawa męczyła, nie dla mnie duże miasto. Z samych zakupów wracałem z podwójną głową od tego huku i spalin – przyznaje.
Siekierka wrócił więc w rodzinne strony i zaczął pracę w zakopiańskim zakładzie Kazimierza Hoły. Tam szył m.in. stroje dla sportowców z polskiej kadry narciarskiej. Doskonale pamięta skoczka Józefa Przybyłę czy odwiedzającą z rodziną Zakopane lekkoatletkę Irenę Szewińską.
Wśród klientów zakładu były także inne znane nazwiska z tamtych lat, jak Nina Andrycz, Alina Janowska czy Jerzy Połomski. Po garnitury przychodził też - jak wspomina - "malutki i chudziutki" pianista Władysław Szpilman.
W latach 90. Andrzej Siekierka założył własną firmę i wraz z pracownikami realizował setki zamówień indywidualnych oraz dla zespołów regionalnych i teatrów.
Prof. Trebunia-Staszel podkreśla, że to w tamtym okresie, dzięki zaangażowaniu podhalańskich regionalistów, działaczy społecznych, ale także etnografów i muzealników, strój podhalański zaczął stopniowo się odradzać i przeżywać swoisty renesans.
Możliwe, że Siekierki nie okrzyknięto by nigdy "podhalańskim Versace", gdyby szyjąc tradycyjne stroje, nie zaproponował zupełnie czegoś nowego – kreacji stylizowanych na góralską modłę.
- On ma w sobie taki "nerw krawiecki". To on zapoczątkował nurt krawiectwa stylizowanego, który dziś jest częścią podhalańskiego dziedzictwa. Był jedną z pierwszych osób, które nie tylko podjęły świadomą próbę przetwarzania tradycyjnego stroju góralskiego, ale także przywracania zapomnianych już dawnych ubiorów, jak np. wzorowane na XIX-wiecznych ubiorach katanki, które zrobiły furorę - komentuje profesorka.
- Choć wśród "strażników tradycji" tego typu stylizacje wzbudzają ogromne emocje i kontrowersje, stylizowane kreacje Siekierki zyskały ogromną popularność w miejscowym środowisku, w tym także wśród dziewcząt i kobiet, które nie do końca odnajdywały się w tradycyjnych formach i rzadko ubierały się po góralsku. Już w latach 90. jego projekty porwały młodzież, poszerzając grono osób zakładających odwołujące się do tradycji stroje. Później wiele młodych podhalańskich twórczyń i projektantek zaczęło nawiązywać do tego, co zaproponował właśnie Siekierka - dodaje.
- Tradycyjne stroje dla kobiet nie były dla nich za ciekawe. Dopiero jak skróciłem i dopasowałem katany, wydłużyłem spódnice, a wychodząc poza tradycję, nieco zmieniłem kolory i zdobienia - to się spodobało. I tak się kręciło przez ponad 30 lat pracy na swoim - mówi sam mistrz.
W sumie przez ponad 50 lat pracy zawodowej uszył setki spódnic, żakietów i gorsetów - prostych, haftowanych, malowanych. Najbardziej strojne i najdroższe były szyte tygodniami suknie ślubne. Kosztowały nawet kilka tysięcy złotych. Przygotowywał też nieco bardziej nowoczesne stylizacje dla uczestniczek konkursu Miss Polonia, a kolekcję kobiecych stylizowanych strojów zakupiło od niego Muzeum Tatrzańskie im. Dr. Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem.
Gdzie górale, tam i stroje od Siekierki
Zlecenia do krawca z Suchego spływały też ze Stanów Zjednoczonych, a nawet z Urugwaju, Paragwaju czy Republiki Południowej Afryki.
- Tam też jest Związek Podhalan. Zresztą górali wszędzie pełno - śmieje się Siekierka.
- Do dziś dzwonią zza oceanu, zwykle w nocy. Pytają: "Śpisz?". Odpowiadam, że "teraz już nie". I składają zamówienie. Wymiary podają telefonicznie lub przesyłają mailowo.
W swojej karierze zwiedził pół Europy. Jego stroje prezentowano choćby na międzynarodowej wystawie w hiszpańskim kurorcie Jaca w Pirenejach, a z festiwali folklorystycznych przywoził nie tylko wspomnienia, ale i inspiracje do dalszej pracy. A tej, szczęśliwie, nigdy nie brakowało. Przez to – jak sam przyznaje – sobie niewiele w życiu uszył i zwykle ubrania kupował.
Zdarzały mu się jednak nietypowe zamówienia, które trzeba było wykonać błyskawicznie.
- Raz jedna pani już w trumnie leżała i trzeba było przez noc uszyć strój, bo nie miała nic. Więc szyło się spódnicę i żakiet na oko z podanego mniej więcej rozmiaru. Powiedziałem, że jak będzie ciasne, to trzeba rozpruć na plecach, żeby przód był zakryty – wspomina.
"Ubranie szyje się na człowieka, nie odwrotnie"
Sam krawiec przyznaje, że zdecydowanie bardziej lubi szyć dla kobiet, bo moda damska stwarza więcej możliwości. Klientki chwalą jego "dobre oko" i to, że zawsze stara się tak doradzić, by osoba zamawiająca była zadowolona. Nawet jeśli początkowy pomysł nieco odbiegał od finalnego efektu.
- Jak przyszła moda na intensywne kolory, to np. wszystkie panie chciały żółte albo zielone kreacje, a nie wszystkim w takich ładnie. Blondynkom nie za dobrze w żółtym czy w zielonym, lepiej w bordo lub czerwieni, może szafir, wrzosowy, rozmyty róż - mówi.
- Ciemnowłosym też ładnie w bordo, ale one mogą już przebierać w zieleniach i czerwieniach. Nawet ostra czerwień jest dobra dla brunetki, ale to już musi być odważna kobieta. Jedną taką odważną miałem - Ciotkę Bułeckulę. Ona uwielbiała ostre kolory i dobrze jej w tym było - dodaje.
Zofia Karpiel-Bułecka niewątpliwie przez lata była jedną z głównych ambasadorek jego twórczości.
Jak mówi Andrzej Siekierka, najważniejszy jest krój. Współcześnie najbardziej nie lubi "workowatych" strojów.
- Nie wszystkim paniom w nich ładnie. Szczególnie przy większym rozmiarze odnosi to odwrotny skutek - mówi. Sam szyje ubrania od 38 do nawet 60 rozmiaru. Jak podkreśla, każdej kobiecie można coś dopasować.
- Ubranie szyje się na człowieka, a nie człowieka dopasowuje do ubrania - podkreśla.
Błysk w oku
Choć Andrzej Siekierka jest już na emeryturze, cały czas coś robi. Swoją wiedzę przekazuje, m.in. prowadząc warsztaty w okolicznych miejscowościach. Przyjeżdżają na nie ludzie z całej Polski, ale również obcokrajowcy.
Krawiec wciąż też przyjmuje zlecenia, choć już zdecydowanie mniej niż kiedyś.
"Tu dla prezeski Związku Podhalan, tu dla dyrektorki GOK-u z Czarnego Dunajca" - wylicza, wodząc wzrokiem po pudełkach rozstawionych w różnych miejscach pokoju.
- A mogę pana nagrać, jak pan wyszywa tymi koralikami?
- Pewnie - rozwesela się, odkłada kubek z kawą i z błyskiem w oku zabiera się za prezentację.
- Ja to jestem "kawiarz" straszny. Wie pani, że ja prawie w ogóle herbaty nie piję? - śmieje się, sięgając po okulary, bo "oczy już nie te" i – jak przyznaje - kręgosłup też boli od długiego siedzenia.
- Każdy koralik nawlekamy osobno, a po owinięciu wokół środka, trzeba je jeszcze oddzielnie przyszyć, żeby się to trzymało - tłumaczy, precyzyjnie mocując na tkaninie kolejne koraliki.
Jest w tym małym domku, mimo materiałowego chaosu, pewien spokój, a czas płynie odmierzany spokojnym rytmem nawijanych kolejno na nitkę koralików.
Małe marzenia
Nasze spotkanie przerywa pani Marysia - sąsiadka i stała klientka. Prosi, by się nią nie przejmować, ona poczeka, bo przyszła na zdjęcie miary na białą koszulę.
- Trzeba ją ubrać, bo do Ameryki do syna leci - mówi Siekierka i zabiera się za kolejne zadanie dopiero, gdy przyszyje ostatni koralik. Następnie w skupieniu zapisuje wymiary.
- Taki nie za długi rękaw, Andrzejku. No, wiesz jaki - mówi kobieta.
- Wiem, wiem - kiwa tylko głową.
Przed pożegnaniem Siekierka przyznaje, że nie przypomina sobie momentu, by kiedykolwiek miał dość swojej pracy.
- Nie było chyba nawet czasu się nad tym zastanowić, tyle było zleceń. I są do dzisiaj. Jeszcze będę w trumnie leżał i będą mnie szturchać - śmieje się.
Pytany o marzenia "podhalański Versace" odpowiada krótko: - Troszkę zdrowia i popracować tak jeszcze z 10 lat.
Joanna Bercal, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zobacz także
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl