Nowy przedmiot w szkołach. "Nauczyciele teraz omijają kłopotliwe tematy"

Od września 2025 roku w szkołach pojawi się nowy obowiązkowy przedmiot, który już wywołuje wiele emocji. - Uważam, że ta edukacja zdrowotna idzie w dobrym kierunku, bo obecnie niektórych elementów edukacji seksualnej w ogóle nie ma - mówi Wirtualnej Polsce Arkadiusz Janowski, nauczyciel.

Nowy przedmiot zastąpi w szkołach WDŻ
Nowy przedmiot zastąpi w szkołach WDŻ
Źródło zdjęć: © East News

15.11.2024 | aktual.: 15.11.2024 07:06

Od 1 września 2025 roku w szkołach ma pojawić się nowy, obowiązkowy przedmiot, który zastąpi WDŻ, czyli wychowanie do życia w rodzinie. Ministra edukacji Barbara Nowacka podkreśliła w rozmowie z TVN24, że edukacja zdrowotna powstała przy ścisłej współpracy z Ministerstwem Sportu, a także Ministerstwem Zdrowia. Ma obejmować zarówno zdrowie psychiczne, fizyczne, jak i seksualne. Już pojawiają się głosy sprzeciwu.

- To wskazuje, że zdrowie jest tylko fikcją, zasłoną dymną. Tak naprawdę, jeśli chodzi o edukację seksualną, dla MEN zdrowie nie jest tu główną ramą, kontekstem, wartością. Co zatem nią jest? Jest nią przyjemność - powiedział w rozmowie z dorzeczy.pl dr Zbigniew Barciński, prezes Stowarzyszenia Pedagogów NATAN.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Nauczyciele omijają kłopotliwe tematy"

Wprowadzanie nowego przedmiotu uważnie śledzi Arkadiusz Janowski, nauczyciel historii. Zapytany o słowa Zbigniewa Barcińskiego, podkreśla, że prawicowym działaczom przeszkadza edukacja zdrowotna, w której upatrują się deprawowania dzieci i młodzieży.

– To nieprawda. Czytałem podstawę, założenia tego projektu i tak naprawdę 20 proc. całości traktuje o edukacji seksualnej. Reszta zakresu edukacji zdrowotnej to m.in. edukacja klimatyczna, dietetyczna czy edukacja w zakresie cyberuzależnień i cyberprzemocy. Prawicowi komentatorzy widzą tylko jedną rzecz w tym przedmiocie, a reszta jest dla nich nieistotna – zaznacza nauczyciel w rozmowie z Wirtualną Polską.

Jak dodaje, organizacje takie jak Ordo Iuris krytykują nie tylko edukację zdrowotną, lecz także obywatelską, która w roku szkolnym 2025/2026 zastąpi wprowadzoną za rządów PiS historię i teraźniejszość. Jak mówiła wiceministra edukacji Katarzyna Lubnauer, nowy przedmiot ma zastąpić "skrajnie upartyjniony" HiT.

 – Twierdzą, że HiT był świetny, a tymczasem to edukacja obywatelska jest szersza. Uważam, że ten przedmiot jest strzałem w dziesiątkę. Młodzi ludzie będą uczyć się o samorządach, Unii Europejskiej, konstytucji. Teraz mają bardzo mało lekcji, gdzie jest im przekazywana ta wiedza. Nie słuchajmy prawicowych komentatorów, którzy zawsze mają odwrotne zdanie. Dla nich świat zatrzymał się chyba na XIX wieku – kwituje Arkadiusz Janowski.

Nauczyciel podkreśla, że obecnie w szkole podstawowej, gdzie uczy, garstka uczniów uczestniczy w zajęciach WDŻ, a w szkołach średnich, gdzie rodzice już nie każą dzieciom chodzić na te fakultatywne zajęcia, chętnych praktycznie nie ma.

- Uważam, że ta edukacja zdrowotna idzie w dobrym kierunku, bo obecnie niektórych elementów edukacji seksualnej w ogóle nie ma. Tak naprawdę młodzież wszystkiego dowiaduje się z internetu. W szkole podstawowej często bywa tak, że nauczyciele omijają kłopotliwe tematy z podstawy programowej. Mam 18-letnią córkę i 14-letniego syna i wiem, że te zajęcia wyglądają źle. Edukacji seksualnej nie ma w ogóle, a moim zdaniem jest potrzebna - tłumaczy nauczyciel.

Jak dodaje, sam również planuje zdobyć uprawnienia do prowadzenia zajęć z edukacji zdrowotnej. - Wiem, że wielu nauczycieli ma inne zdanie, ale uważam, że przyszłość jest właśnie w takich nauczycielach, którzy mają uprawnienia do kilku przedmiotów. Nie można się zamykać na jeden - podkreśla.

"Myślę, że edukacja zdrowotna jest dobrym krokiem"

Violetta Kalka jest nauczycielką języka polskiego. Jak zaznacza w rozmowie z Wirtualną Polską, obserwując swoich uczniów, zauważa, że potrzebują wsparcia na wielu płaszczyznach.

– Myślę, że edukacja zdrowotna jest dobrym krokiem, by pokazać młodym ludziom, jak radzić sobie ze stresem i emocjami. Z pewnością uczniowie potrzebują też informacji na temat zdrowego stylu życia i żywienia, bo z tego co widzę na przerwach, dominuje śmieciowe jedzenie. Dla mnie priorytetem jest wsparcie zdrowia psychicznego, bo tak słabego pod tym względem pokolenia nie mieliśmy od lat. Psycholodzy i pedagodzy mają ręce pełne roboty – mówi nauczycielka.

"Świat bardzo się zmienił"

Violetta Kalka zwraca też uwagę, jak bardzo w ostatnich latach zmieniła się sama rola nauczyciela. Kiedyś matematyk uczył matematyki, polonista - języka polskiego. Dziś młodzież potrzebuje różnorakiego wsparcia, bo problemów jest coraz więcej.

– Świat bardzo się zmienił. Jestem polonistą. Zaczynając pracę, nie spodziewałam się, że zderzę się z różnego rodzaju problemami, a nauczyciele nie zawsze mają kompetencje, aby te problemy rozwiązywać. Sama skończyłam dodatkowo studia coachingowe, zrobiłam kurs mediatora. Robimy wszystko, aby tym uczniom pomóc, ale ja jestem przedmiotowcem i chciałabym się skupić na nauczaniu swojego przedmiotu. Jako wychowawca oczywiście zawsze będę wspierać swoich uczniów, ale to dobrze, że powstanie ten przedmiot. Będzie ktoś, kto będzie robić to fachowo, bo ja robię to intuicyjnie - mówi.

Wiceministra edukacji Katarzyna Lubnauer zapowiedziała w Sejmie, że "każdy nauczyciel wychowania do życia w rodzinie będzie mógł uczyć edukacji zdrowotnej". Zostaną też uruchomione specjalne studia podyplomowe. Czy jednak znajdą się pedagodzy, którzy będą chętni się doszkalać, aby poprowadzić takie zajęcia?

– Nauczyciele to grupa zawodowa, która nieustannie się szkoli. Nie da się dziś funkcjonować w szkole, będąc skupionym wyłącznie na swoim przedmiocie. Idzie niż demograficzny i nauczyciele doszkalają się, żeby uczyć innych przedmiotów. Tak robią na przykład katecheci, tylko tutaj mam wątpliwości, czy akurat oni się nadają do edukacji zdrowotnej – stwierdza.

Jak podkreśla, jest pewna, że znajdą się pedagodzy, którzy będą chcieli się dokształcać. Problem jednak leży w czym innym - za dodatkowe studia nauczyciele płacą z własnych kieszeni.

– Czas pomyśleć o tym, żeby płacić za dodatkowe kwalifikacje i wspierać takich nauczycieli, aby dostawali pieniądze i kończyli takie studia, bo one do tanich nie należą. Sama obecnie robię ósmą podyplomówkę z diagnozy i terapii osób z autyzmem, za wszystko płacę sama. Pewnie wystąpię o dotacje od miasta, ale to są śmieszne pieniądze – kwituje Violetta Kalka.

Nauczycielka przyniosła prezerwatywy i ogórki. "Byłam tak skrępowana..."

Jak do tej pory wyglądały lekcje wychowania do życia w rodzinie w polskich szkołach? Aneta wspomina, że pierwsze zajęcia z WDŻ miała w drugiej klasie szkoły podstawowej. – To był cyrk na kółkach – mówi rozmówczyni Wirtualnej Polski.

– Pani prowadząca przyniosła na jedne z pierwszych zajęć szkielet człowieka. Powiedziała: "Jak umrzecie, to będziecie tak wyglądać" – wspomina. Później, jak zaznacza, nie było lepiej.

– Nauczycielka przyniosła prezerwatywy i kazała je zakładać na ogórki. Na innych zajęciach pani pojawiła się z ogórkiem i modelem pochwy. Zapowiedziała: "Zademonstruję wam, jak wygląda seks". Byłam tak skrępowana... Nie sądziliśmy, że takie rzeczy będą mieć miejsce w szkole. W trakcie tej prezentacji powiedziała nam jeszcze: "Wiecie, dlaczego jest opór? Dlatego, że kobiety powinny oddać się mężczyźnie w całości" – wspomina Aneta.

Jak dodaje, w liceum nauczycielka WDŻ postanowiła też przedstawić uczennicom i uczniom, jak wygląda poród. – Złączyła ławki, położyła się na nich i pokazała, jak przeciska pomarańcze przez ręce, które trzymała na wysokości okolic intymnych – wspomina. - Chciałam unikać tych lekcji, ale musiałam mieć je wpisane potem na świadectwie. Liczyła się też mocno frekwencja – kwituje.

"Wstydziła się o czymkolwiek rozmawiać"

Zupełnie inaczej niż u Anny wyglądały lekcje WDŻ u Wiktorii, która uczęszcza do jednego z warszawskich techników. Jak wspomina, zajęcia z wychowania do życia w rodzinie miała już w szkole podstawowej. Wówczas, choć przedmiot teoretycznie nie był obowiązkowy, nieuczęszczanie na lekcje skutkowało obniżeniem oceny z zachowania. – Oglądaliśmy bajki, jedliśmy słodycze, a pani mówiła, że ta wiedza nie jest nam do niczego potrzebna – wspomina. 

Sytuacja wyglądała inaczej, kiedy Wiktoria zaczęła uczęszczać do szkoły średniej. – Na 200 uczniów w zajęciach WDŻ uczestniczyło 8-15 osób. Na zajęciach graliśmy w planszówki, zupełnie niezwiązane z tematem zajęć. Nauczycielka prowadząca wstydziła się z nami o czymkolwiek rozmawiać. Na wszelkie pytania odpowiadała, że "powinniśmy dowiedzieć się tego od rodziców".

Kiedy prowadząca była na zwolnieniu, lekcje WDŻ przejęła katechetka. Z młodszych roczników nikt nie chciał uczestniczyć w zajęciach. Z powodu niezawiązania się grupy zajęcia nie powstały.

Rozmawiała Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
premiumszkołaedukacja
Zobacz także
Komentarze (7)