Oceniły polskie porodówki. "Przemoc położnicza wciąż istnieje"

- Czasem nawet zdarzało się policzkowanie rodzących - mówi Monika Piekarek z Fundacji "Rodzić po Ludzku" o tym, co działo się na porodówkach w czasach naszych mam i babć. Chociaż od tamtej pory wiele się zmieniło, wciąż zdarzają się niedopuszczalne sytuacje.

Jakie są standardy na polskich porodówkach?
Jakie są standardy na polskich porodówkach?
Źródło zdjęć: © Adobe Stock

Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski: Historie porodowe naszych mam i babć to często opowieści o traumie. Samotność na porodówce, brak znieczulenia, przedmiotowe traktowanie. Jak wygląda to dziś? Czy faktycznie jest lepiej, czy to tylko złudzenie?

Monika Piekarek, Członkini Zarządu Fundacji "Rodzić po Ludzku": Zmiana jest wręcz kosmiczna. Gdy zakładaliśmy fundację niemal 30 lat temu, opieka okołoporodowa była w opłakanym stanie. Kobiety rodziły w salach zbiorowych, często oddzielone od partnerów na długie dni. Brakowało dostępu do znieczulenia, a o wsparciu emocjonalnym nikt nawet nie myślał.

W praktyce wyglądało to tak, że mąż lub partner zostawiał przyszłą mamę na izbie przyjęć, gdzie była zamykana średnio na tydzień i przez ten czas w ogóle nie miała kontaktu ze światem (to były czasy, gdy nie było internetu ani wideo połączeń, jedynie aparaty telefoniczne). Porody odbywały się na traktach porodowych, czyli kilka kobiet w tym samym czasie.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Poród w domu czy w szpitalu?

Domyślam się, że o podmiotowym traktowaniu mogły jedynie pomarzyć.

Traktowanie z góry rodzących czy nieuznawanie jej potrzeb było na porządku dziennym. Czasem nawet zdarzało się ich policzkowanie. Moja znajoma, która pisała pracę magisterską na temat porodów w latach 80., porównała to do koszarowania w wojsku, z tą różnicą, że nikt nikomu nie kazał golić głowy.

Najgorsze było odbieranie dzieci zaraz po porodzie, a matka widziała je dopiero po dwóch dniach. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której kobieta po porodzie nie mogła zobaczyć swojego dziecka nawet przez dwa dni. Dziecko było "odbierane", a matka od razu od niego izolowana. To musiało być traumatyczne zarówno dla niej, jak i dla dziecka.

Dziś to dla nas nie do pomyślenia. Mamy standardy opieki, które kładą nacisk na kontakt "skóra do skóry", rooming-in (dziecko po porodzie przez cały czas pozostaje na jednej sali z matką), prawo do obecności bliskiej osoby. Dziewczyny, które teraz rodzą, nawet nie wyobrażają sobie, z czym mierzyły się ich mamy.

Ale czy to oznacza, że problemów już nie ma?

Oczywiście, że są. Przemoc położnicza wciąż istnieje, choć dziś przybiera inne formy. Może to być obśmiewanie, lekceważenie bólu, podejmowanie decyzji bez zgody kobiety. Zdarza się, że kobieta prosi o znieczulenie, a słyszy: "Daj spokój, każda przez to przechodziła". Proszę sobie wyobrazić wizytę u dentysty, podczas której ktoś mówi: "Po co ci znieczulenie, wytrzymasz". Brzmi absurdalnie? A jednak dla wielu rodzących to nadal codzienność.

Wciąż zdarza się obśmiewanie, np. ze względu na nadwagę. Zgłaszały się do nas kobiety ciężarne, które mówiły, że były obrażane takimi słowami jak "wieloryb rodzi". To karygodne.

To brzmi jak opowieści z minionej epoki. Dlaczego to wciąż się zdarza?

Bo zmiana systemu to nie tylko nowe przepisy, ale też zmiana mentalności. Część personelu medycznego wciąż tkwi w starych schematach. Na szczęście młodsze pokolenie lekarzy i położnych jest coraz bardziej świadome.

Czyli zmiana pokoleniowa wśród personelu była kluczowa?

Zdecydowanie. Wiele osób ze "starej szkoły" odeszło na emeryturę, a nowe kadry wnoszą świeże podejście. Do tego dochodzą zmiany prawne, rosnąca świadomość pacjentek i presja społeczna. To wszystko razem działa jak efekt domina.

Jakie są jeszcze wyzwania?

Jednym z najczęstszych problemów jest brak dostępności znieczulenia zewnątrzoponowego. Nie wszystkie kobiety, które go potrzebują, mogą je otrzymać.

Wprowadzenie nowych procedur i podniesienie świadomości kobiet spowodowało spadek liczby rutynowych nacięć krocza. Nadal jednak jest ich więcej, niż zaleca WHO. W latach 90. wynosiły one nawet 80-90 proc., dziś to około 35 proc., ale celem jest dojście do 20 proc.

Kolejnym problemem jest brak realizacji planu porodu. Nie wszystkie szpitale respektują ustalenia pacjentek. Do tego dochodzi kwestia przestrzegania praw pacjenta, czyli informowanie kobiet o przebiegu porodu, uzyskiwanie ich świadomej zgody na zabiegi oraz zapewnienie im poczucia współdecydowania.

A co z warunkami w szpitalach? Czy są jeszcze takie, które przypominają te sprzed kilkudziesięciu lat?

Niestety tak. Chociaż większość placówek inwestuje w poprawę warunków, wciąż trafiają się miejsca, które wymagają gruntownych zmian. Na szczęście coraz więcej szpitali dba o komfort – pojedyncze sale porodowe, wanny do porodów wodnych, akcesoria ułatwiające poród. Ale standardy wciąż są nierówne.

Właśnie opublikowaliście najnowszy ranking szpitali "gdzierodzic.info". Czy coś w nim zaskoczyło?

Zdecydowanie! Bardzo interesującym zjawiskiem jest fakt, że większość czołowych placówek to szpitale w mniejszych miejscowościach. Wcale nie dominują w nim duże miasta (wyjątkiem jest Warszawa, gdzie znajdują się dwa duże i wysoko oceniane szpitale: Szpital Specjalistyczny im. Świętej Rodziny oraz Szpital Południowy), a właśnie lokalne, mniejsze ośrodki. Choć często nie są one dobrze wyposażone, na pierwszym miejscu stawia się w nich pacjentkę.

To zaskakujące, bo często to właśnie tam, mimo skromniejszej infrastruktury, personel stawia na indywidualne podejście do pacjentki. Dla mnie ciekawostką jest Malbork - mimo ograniczonego dostępu do znieczulenia, jest jednym z liderów. A to dlatego, że duży nacisk kładzie się tam na indywidualne podejście do rodzącej, stosuje się naturalne sposoby łagodzenia bólu, akupresurę. Cały czas stawiają kobietę i jej potrzeby w centrum.

Czyli technologia to nie wszystko?

Można mieć najnowocześniejszy sprzęt, ale jeśli brakuje empatii, to pacjentka wyjdzie z traumą. A można też rodzić w skromnym szpitalu, ale czuć się zaopiekowaną i wysłuchaną.

Jak wyglądałby poród idealny?

To taki, w którym kobieta ma pełną kontrolę nad swoim ciałem i decyzjami. Personel medyczny jest wsparciem, a nie dyktatorem. Zamiast "kładź się", słyszy: "czy chcesz się położyć?". Nikt nie wykonuje zabiegów bez jej zgody. To poród w atmosferze zaufania, szacunku i poczucia bezpieczeństwa. Pamiętajmy, że osoba, która rodzi, najlepiej czuje, co w danej chwili będzie dla niej najlepsze.

Czyli "rodzić po ludzku" to nie luksus, tylko prawo.

Dokładnie. To nie jest fanaberia czy kaprys. To podstawowe prawo każdej kobiety –rodzić w godnych warunkach, z poszanowaniem jej ciała i decyzji.

Rozmawiała Agnieszka Natalia Woźniak, dziennikarka Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Kobieta
poródciążapołożne

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (18)