Od 10 lat jest w Ukrainie. "Miałam 21 lat i pierwszy raz zobaczyłam śmierć"

– Dźwięk syren i wybuchów towarzyszy ci przy wszystkich czynnościach. Gdy się kąpiesz, ubierasz, śpisz. Ale trzeba jakoś funkcjonować. Nie możesz przez cały czas myśleć: "o rany, ruscy mnie mogli zabić", bo zwariujesz – mówi Wirtualnej Polsce Monika Andruszewska, polska dziennikarka, która od 10 lat mieszka w Ukrainie.

Monika Andruszewska od 10 lat jest w Ukrainie
Monika Andruszewska od 10 lat jest w Ukrainie
Źródło zdjęć: © archiwum prywatne

12.12.2024 06:01

Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: 29 listopada przyjęłaś z rąk przedstawiciela dyplomatycznego Polski, Piotra Łukasiewicza, Złoty Krzyż Zasługi za 10-letnią działalność w Ukrainie. Co wówczas czułaś?

Monika Andruszewska: Dla mnie to przede wszystkim znak: Polska rozumie, że rosyjska inwazja na Ukrainę jest też zagrożeniem dla naszego kraju. Cała moja dziesięcioletnia działalność w Ukrainie, wszystko, co robię, aby wesprzeć jej walkę z agresorem, robię także z myślą o bezpieczeństwie mojego kraju, Polski.

W Centrum Dokumentowania zbrodni rosyjskich w Ukrainie im. Rafała Lemkina, które działa w ramach Instytutu Pileckiego, stworzyłaś w zeszłym roku raport o przemocy seksualnej wobec ukraińskich kobiet. Opowiesz o nim nieco więcej?

Na zeszłoroczną rocznicę wybuchu pełnowymiarowej rosyjskiej inwazji, opublikowaliśmy raport "Podoba ci się, nie podoba, cierp, moja piękna – nieukarane zbrodnie", zawierający kilkadziesiąt świadectw ukraińskich kobiet, które doświadczyły przemocy ze strony rosyjskich wojskowych w latach 2014-2023. Zbieraliśmy te świadectwa na ukraińskich terenach wyzwolonych spod rosyjskiej okupacji. Wszędzie, gdzie zjawia się rosyjska armia, przemocą seksualną jest zagrożona każda kobieta. Nawet wiek nie jest przeszkodą - są przypadki gwałtów zarówno na niepełnoletnich dziewczynkach, jak i starszych paniach.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Brak mi słów.

Najstarsza kobieta, której świadectwo zebraliśmy, miała 76 lat. Została pobita i brutalnie zgwałcona. Dając nam świadectwo, powiedziała, że chce krzyczeć na cały świat o tym, że Rosjanie zrobili jej tak wielką krzywdę. Te materiały pokazują, że Rosja przez cały czas systematycznie stosuje przemoc seksualną jako broń przeciwko ludności zaatakowanego narodu. Właśnie po to zrobiliśmy raport - aby pokazać, czym jest dla kobiet rosyjska okupacja i uświadomić, jakie zagrożenia stoją przed krajami, które mogą doświadczyć rosyjskiej agresji. Dlatego jako młoda kobieta i Polka, uważam, że powinniśmy dołożyć wszelkich starań, aby uwolnić tereny okupowane przez Rosję, a także zrobić wszystko, by nie posunęła się nawet o krok dalej.

Znalazłaś się w Ukrainie 10 lat temu, na Majdanie. Od tamtej pory wciąż pokazujesz, co dzieje się tuż za naszą granicą. Dlaczego podjęłaś się tak trudnego tematu?

Nie udałam się na Majdan, aby relacjonować wydarzenia. Przyjechałam tam jako studentka, bo widziałam, że w stolicy Ukrainy są bici ludzie, którzy po prostu chcą, by ich kraj obrał kurs proeuropejski. Miałam wrażenie, że trzeba jakkolwiek ten społeczny zryw wesprzeć. Wtedy zaczęłam relacjonować. Chciałam, aby reszta świata wiedziała, co się tu dzieje. Myślałam, że odwiedzam Ukrainę na kilka dni. Ale po tym, z czym się tu zetknęłam, nie mogłam już wrócić do Warszawy. 10 lat temu miałam 21 lat i pierwszy raz zobaczyłam śmierć.

Co się wydarzyło?

18 lutego wstrząsnęła mną pacyfikacja demonstrujących w Parku Maryjskim. Czasem mam wrażenie, że wciąż stamtąd nie wróciłam. Pamiętam, że zgubiłam się na chwilę, gdy w chaosie uciekaliśmy przed berkutem (specjalne oddziały milicji ukraińskiej - przyp. red.). Nagle zrozumiałam, że biegnę sama, a za mną podąża grupa berkutowców. Zobaczyłam kawiarnię i podbiegłam do oszklonych drzwi. Były zamknięte. Pokazałam kelnerowi na migi, by otworzył, a on na migi odpowiedział, że nie może. Przez chwilę siłowałam się z drzwiami, patrząc na nich błagalnym wzrokiem. Nikt nie zareagował.

Zbliżyli się do mnie berkutowcy, więc odwróciłam się w ich stronę. Pierwszy raz w życiu dotarło do mnie, że pewnie zaraz zginę - ale, wtedy na moje, szczęście - oni dostrzegli ludzi wbiegających do pobliskiego przejścia podziemnego i widać uznali, że są lepszym celem niż samotna, zrozpaczona małolata, której nawet do modnej kawiarni nikt nie chce wpuścić.

Już później, z pewnym zdziwieniem, napisałam swojej mamie: "Żyję".

Wracasz jeszcze pamięcią do tamtego dnia?

Wciąż czuję, jakbym stała przed drzwiami tej kawiarni z poczuciem, że ci, którzy siedzą nad kawą, są obojętni. To poczucie samotności umierających niezmiennie towarzyszy mi przez wszystkie lata wojny w Ukrainie. Wtedy zrozumiałam, że ta walka będzie szalenie samotna i niezrozumiała dla przedstawicieli lepszych światów. I że zostanę w Ukrainie.

Co jest dla ciebie najtrudniejsze?

Bezsilność i świadomość obojętności świata. Przerażająca świadomość, że niezależnie od tego, co robimy i tak Rosja popełnia, nawet teraz gdy rozmawiamy, nowe zbrodnie, a o części z nich nigdy się nie dowiemy. Rosjanie zacierają ślady i nie możemy tego koszmaru powstrzymać.

Nie boisz się o swoje życie?

Nie da się nie bać o własne życie, gdy mieszkasz w kraju, w którym w każdym momencie ty lub ktoś z twoich przyjaciół może zostać ofiarą rosyjskiej zbrodni. Obecnie w Ukrainie nie ma bezpiecznych miejsc. Dźwięk syren i wybuchów towarzyszy ci przy wszystkich czynnościach, gdy się kąpiesz, ubierasz, śpisz. Ale trzeba jakoś funkcjonować. Wstajesz z łóżka po nieprzespanej nocy i musisz się ubrać, nakarmić kota, zacząć pracę. Nie możesz przez cały czas myśleć: "o rany, ruscy mnie mogli zabić", bo zwariujesz. Jeśli miałabym wciąż o tym myśleć, nie zdołałabym robić tego, co robię. To by mnie paraliżowało.

Czy masz jakiś obraz w pamięci, który był dla ciebie szczególnie szokujący?

Jedno wydarzenie z marca 2022 roku mocno utknęło mi w pamięci. Stałam z policjantką na posterunku w Kijowie, gdzie przywoziliśmy osoby ewakuowane z Irpienia i akurat pojawili się medycy z ciałami osób zastrzelonych przez Rosjan. Wśród nich była kobieta, która najprawdopodobniej została zastrzelona chwilę wcześniej. Obok leżała jej biała torebka, cała we krwi. W procesie identyfikacji ofiar rodzinom okazuje się zwykle jakieś elementy garderoby lub biżuterię. Policjanci pochylili się nad ciałem, podnieśli koc i przez chwilę coś tam robili. Potem podeszli do nas zmartwieni.

Pokazali woreczek strunowy i powiedzieli, że to starsza pani i próbują zdjąć jej kolczyki, by zabezpieczyć je osobno, ale się im nie udaje. Zapytali nas, co możemy zrobić. Nie dałam rady. To był paraliż. Nawet nie byłam w stanie spojrzeć na tę panią. Przeraziła mnie intymność tej sytuacji. Często mi się to przypomina i nie mogę sobie wybaczyć, że tak się zachowałam. To była przecież czyjaś żona, mama, może babcia. Mam takie, może głupie poczucie, że zasługiwała na to, żeby ktoś jej te kolczyki zdjął ostrożnie. Potem przez kilka miesięcy sama nie nosiłam kolczyków.

Wraz ze Szczepanem Twardochem wspieracie ukraińską armię. W jaki sposób?

Wspieram ukraińską armię od 2014 roku. W pierwszym roku pełnowymiarowej fazy wojny odezwał się do mnie Szczepan i zapytał, co jest w tym momencie najbardziej potrzebne. Odpowiedziałam, że samochody i drony. W efekcie Szczepan prowadzi od niemal dwóch lat zbiórkę na portalu zrzutka.pl. Czasem osobiście przywozi pomoc taką jak samochody. Ja jestem w Donbasie, więc realizuję zakupy w ukraińskich sklepach, zamawiam pocztą i od razu przekazuję armii, dzięki czemu nie mamy wydatków na benzynę, tak jak organizacje, które wysyłają wielkie konwoje pomocowe z Polski.

Jestem za to wszystko wdzięczna, zarówno Szczepanowi, jak i tysiącom osób, które wpłacają na zbiórkę, bo dosłownie ratują życie moich przyjaciół. Obecnie na froncie jest najcięższa sytuacja w historii wojny z Rosją. Nie ma dnia bez strat kolejnych terenów na wschodzie, szczególnie w obwodach donieckim i charkowskim. Jeśli nic się nie zmieni, Ukraina może stracić kontrolę nad całym Donbasem.

Jest ogromny problem z ludźmi, szczególnie w oddziałach piechoty. Dlatego teraz skupiamy się na sprzęcie, który może wyręczyć żołnierzy w pracy, poprawić ich warunki funkcjonowania, uratować ich życie. Nasze główne zakupy to drony zwiadowcze i roboty, które mogą ewakuować rannych i poległych, samodzielnie minować i przenosić ładunki do 300 kilogramów.

To ogromne wsparcie.

Nie jest też tak, że dzięki pomocy ze zbiórek z Polski, Ukraina wygra wojnę. Ale to jest wsparcie zdecydowanie zmieniające sytuację lokalnie, w konkretnych jednostkach. Poza tym pamiętajmy też, że za informacjami o postępach wojsk rosyjskich stoją czyiś synowie, którzy tam walczyli, zostali ranni, wzięci do niewoli albo polegli i zostali na terenie kontrolowanym przez Rosję.

Wiele zrozpaczonych matek próbuje się dodzwonić do synów. Dziewczyny czekają, aż ich ukochani napiszą im, że wszystko u nich dobrze. Niektóre nigdy się tego nie doczekają. Wywożenie ciał poległych to też jest jedno z zastosowań naziemnych dronów, które kupujemy. Dla rodzin poległych to jest bardzo ważne, a nie oszukujmy się, w chwilach intensywnych walk, praktycznie nikt nie będzie ryzykował życia kilku osób, aby wywieźć z pola boju ciała.

Tymczasem w Ukrainie są wciąż matki, które żyją nadzieją na powrót swoich synów, zaginionych jeszcze w 2014 roku. Nie mają możliwości pochowania swojego dziecka, czy nawet uzyskania informacji, jak zginęło. Nie chcę, aby takich kobiet było więcej.

Rozmawiała Zuzanna Sierzputowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie