Od przenośnych głośników gorsi są tylko ci, którzy chcą je delegalizować
Mało która rzecz jest w stanie uchronić się przed karzącą ręką internetowej sprawiedliwości. Wojownicy w bitwie o "normalność” metaforycznie delegalizowali parawany, grillowanie na plaży, publiczne picie alkoholu, a teraz przyszedł czas na bezprzewodowe głośniki.
Nie podoba mi się to - zdelegalizujcie!
Polacy to naród paradoksów. Naród miłuje wolność, ale za każdym razem, gdy coś mu się nie podoba, chce tego zabronić. Zakazać rozstawiania parawanów, zakazać jazdy rowerem po ulicy, zakazać bycia pijanym w miejscu publicznym, zakazać patostreamerom ich działalności, a w ogóle to zakazać oddychania. W tym momencie na długą listę rzeczy do zabronienia trafiło puszczanie muzyki z głośnika.
Na portalu wykop.pl moją uwagę przyciągnął artykuł, w którym autor żali się na brak ogłady ludzi w kwestii użytkowania głośników Bluetooth. Półżartem, półserio tłumaczy, dlaczego jego zdaniem tanie głośniki to zło.
Frustracja kiepską jakością dźwięku może być zrozumiała. Zero-jedynkowe podejście autora do kwestii głośników pozostaje jednak zagadką. Tańsze głośniki: "zło, bo to polactwo nieokrzesone słucho głuśno umpa lumpa i ni można drzemoć na ploży". Drogie głośniki: "dobro, bo plebs sobie nie będzie w stanie na nie pozwolić, a jak już będzie, to da radę przeżyć, bo nie grają źle".
Trzy lata temu w Genewie widziałem podobne obrazki do opisywanych przez autora: "umpa lumpa” niosące się przez całą ulicę i nastolatkowie pijący wódkę prosto z butelki. Obraz sobotniej nocy w jakże zamożnym mieście. Głośniki marki Beats, JBL, Bose, wszystkie bez wyjątku waliły tak głośno, że spokojny spacer po przystani był jak przechadzka niedaleko głównej sceny Open'era. Wniosek jest jeden: bez kulturalnego właściciela, każdy głośnik - prędzej czy później - doprowadzi nas do białej gorączki. Cena nie gra tu roli, bo i tani głośnik potrafi grać całkiem przyzwoicie.
Polak Polakowi wilkiem
W dalszej części tekstu autor ma za złe, że wielu Polaków nie interesuje to, że głośnik będzie "pierdział" przy każdym basie. Mało tego! Ci wredni, nikczemni Polacy biorą te "pierdzące” głośniki na plażę lub w inne miejsca publiczne, po czym "próbują na siłę uszczęśliwić innych”. Nie, nie próbują. Ludzie bardzo często mają gdzieś, co inni sobie o nich pomyślą. Po prostu chcą zabrać ze sobą swoją ulubioną muzykę. Czy to na plażę, nad jezioro, do skateparku- gdziekolwiek, gdzie idą grupą.
Wieloletni przekaz pod tytułem "nie przejmuj się opiniami innych”, "kochaj siebie”, "otaczają cię hejterzy” sprawiły, że coraz więcej ludzi ogarnia niewrażliwość na dezaprobatę ich czynów. No bo jak to? Przecież jeżeli zgodzą się z osobą zwracającą im uwagę, to wykażą się słabością. Jak powiedział Jarek w filmie "Chłopaki nie płaczą": "w życiu musisz być rekinem, jeśli nie chcesz żeby dopadły cię inne rekiny". Jako społeczeństwo możemy pewnego dnia spogratulować sobie za każdy środkowy palec, jaki otrzymaliśmy za kilka słów naszej krytyki. Przez dekady ciężko pracowaliśmy na taki stan rzeczy. Może w oceanie pływają po prostu większe rekiny od nas.
Kij ma dwa końce
"Jeżeli idziemy na plażę lub w inne miejsce publiczne, warto zauważyć, że nie będziemy tam sami” - jest to bardzo słuszna obserwacja autora tekstu. Jestem w stanie poręczyć za jego słowa, ponieważ widzę w miejscach publicznych innych ludzi.
W Warszawie, na Powiślu, co weekend setki i tysiące osób bawią się koło siebie. Są głośniki, są ludzie grający na gitarach, grupki śpiewające swoje piosenki, no sodoma i gomora. Zawsze biorę kilka par chusteczek, żeby szybko wycierać moje biedne, krwawiące od fałszywych śpiewów uszy.
W sumie, dlaczego mamy ograniczać się do zdelegalizowania głośników? Zdelegalizujmy też gitary, a tych, którzy na nich grają, wpakujmy do więzień, chyba że grają na gitarach za 8 tysięcy, bo takie nie mogą przecież grać źle. Nareszcie przywrócimy tak bardzo utęsknioną ciszę i spokój w miejscach publicznych. Każdy będzie mógł przyjść na schodki nad Wisłą, czy plażę, żeby się zdrzemnąć, poczytać książkę lub rozegrać partię szachów.
Jednak istnieje także druga strona medalu: co, jeżeli popularne miejsca publiczne, w których istnieje także przyzwolenie na spożywanie alkoholu, są domyślnie przeznaczone do bycia głośnymi, co jest poniekąd synonimem dobrej zabawy? Ludzie, którzy dobrze się bawią, mają tendencję do hałasowania. Dla nieusatysfakcjonowanych z pomocą przychodzą takie miejsca jak opera, las, lub pustelnia. Błogosławieństwem dzisiejszego świata jest to, że każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie.
Osobiście nie jestem wielkim fanem głośników Bluetooth. Towarzystwo ludzi i świetna rozmowa to wszystko, czego potrzeba, żeby dobrze się bawić. Utworów słucham zazwyczaj w słuchawkach, ponieważ mam świadomość, że niektórych może mój gust irytować. Jestem jednak w stanie zrozumieć ludzi, którzy potrzebują dodatkowego bodźca do dobrej zabawy, jakim jest głośna muzyka.
Uważam też, że walka z głośnikami, to walka z wiatrakami. Tego się nie zlikwiduje, nie ma szans. Dziesięć lat temu i tak było gorzej, niż kiedyś. Na pewno każdy pamięta osiedla pełne dzieciaków, puszczających polifonię albo polski rap z głośnika swojego pięknego Sony Ericssona, którego dostały na komunię. Najlepszym, co możemy zrobić, to wrzucić na luz i cieszyć się ludźmi, z którymi spędzamy czas.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl