Była stewardesą na Bliskim Wschodzie. Mówi o kulisach pracy
- Osobiście nie przepadam za rejsami do Egiptu. Ludzie potrafią gwizdać lub cmokać, gdy chcą, by podano im kawę. Mało tego, często palą w toaletach, bywają agresywni, a latając z dziećmi, nie kontrolują ich zachowania - mówi Olga Kuczyńska, autorka książki "Życie stewardesy. Historia pewnej przyjaźni".
07.05.2024 | aktual.: 07.05.2024 09:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Sara Przepióra, Wirtualna Polska: Indie zmieniły twoje życie?
Olga Kuczyńska: Zdecydowanie, choć planowałam odwiedzić je tylko raz. Ten kraj nigdy nie był moim wymarzonym kierunkiem wakacyjnym. Skierowały mnie tam sprawy służbowe. Chciałam przy okazji zobaczyć, czy to, co oglądałam w filmach dokumentalnych, jest prawdą i przekonać się, czy slumsy wyglądają choć trochę tak, jak te z produkcji filmowych rozgrywających się w Indiach.
Z ciekawością prawdziwego życia w Indiach ruszyłam zwiedzać Mumbaj w asyście lokalnego taksówkarza, by było bezpieczniej. Fotografując otoczenie, zobaczyłam nagle dziewczynę o niebieskich oczach. Natychmiast przykuła moją uwagę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To była Pooja?
Tak, jej nietypowy dla Hindusów, niebieski kolor tęczówek, sprawił, że chciałam ją bliżej poznać. Pooja nie słyszy i nie mówi, więc nasz kontakt był od początku ograniczony, ale niemal od razu znalazłyśmy nić porozumienia. Gdy poznałam Pooję, a potem jej historię, Indie stały się częścią mojego życia i miejscem, do którego zaczęłam latać regularnie i już nie tylko służbowo.
Co w historii Pooji najbardziej cię poruszyło?
Nikt jej nie rozumiał. Nie tylko nie słyszała i nie mówiła, ale nie rozumiała tego, co do niej piszę. Jej komunikacja była ogromnie utrudniona, co po prostu ją ograniczało. Nie miała możliwości funkcjonować jak inni w jej otoczeniu. Pooja była zamknięta w tej swojej ciszy, nie mogąc posługiwać się językiem migowym.
Z winy rodziców nie miała szansy na żadną edukację, co w dużej mierze przyczyniło się do tego, że zawsze była zależna od kogoś. Ja, będąc młodą, niezależną kobietą, tylko cztery lata starszą od Pooji, ale mogąca śmiało podróżować po świecie, zwyczajnie jej współczułam.
Próbowałam sobie wyobrazić, jak musiało być trudno Pooji. Chciałam chociaż trochę ułatwić jej życie. Im więcej czasu spędzałyśmy razem, tym częściej myślałam o tym, że mogłaby zamieszkać ze mną, z dala od toksycznego środowiska. W Omanie, w którym wówczas mieszkałam, nie było na to szans.
Dlatego postanowiłaś rzucić pracę w omańskich liniach lotniczych i wrócić do Polski?
Zanim poznałam Pooję, nie planowałam żadnych większych zmian. Wydawało mi się, że wrócę do Polski kiedyś, w przyszłości, ale to jeszcze nie ten czas. Jednak po tym, co stało się w Mumbaju, uznałam, że tylko w moim kraju będę w stanie pomóc przyjaciółce.
W grę wchodziło mnóstwo formalności, a ja mieszkałam w Omanie w służbowym mieszkaniu. Pooja nie mogła w nim zostać na dłużej. Zresztą to całe przedsięwzięcie wiązało się z olbrzymią odpowiedzialnością. Jedyną opcją na zagwarantowanie jej spokojnego życia oraz bezpieczeństwa była rezygnacja pracy i życia na Bliskim Wschodzie.
Choć serce mi pękało, bo Oman traktowałam jak prawdziwy dom, a praca w tamtejszych liniach lotniczych bardzo mnie satysfakcjonowała, złożyłam wypowiedzenie. O powrocie do Polski poinformowałam najbliższych, a co najważniejsze, rozpoczęłam trudną i wymagającą batalię o umożliwienie Pooji wyjazdu z Indii.
Przeszłaś przez trudności w indyjskich urzędach, nawiązałaś współpracę z ekspertką, która specjalizuje się w prawie międzynarodowym, prosiłaś o pomoc polski konsulat w Indiach, wreszcie - znalazłaś mieszkanie w Polsce i zorganizowałaś przeprowadzkę. Pooja odmówiła jednak wyjazdu z Indii. Nie żałujesz tego, że wywróciłaś całe swoje życie do góry nogami?
Absolutnie nie żałuję tej decyzji. Chęć zapewnienia Pooji najlepszej edukacji, otoczenie jej troską i podarowanie tego, czego potrzebowała, było dla mnie czymś zupełnie naturalnym.
Historie Pooji śledziły tysiące Polaków. Jak zareagowali na wieść, ze jednak nie przeprowadzi się do Polski?
Ludzie oczekiwali, że ta historia zakończy się jak w filmie z happy endem. Bywały momenty, w których interakcję z internautami skróciłam do minimum, by zachować mój komfort psychiczny. Cokolwiek nie pisano, ja uważałam, że robiłam słusznie, mimo że dla niektórych, siedzących po drugiej komputera, coś wydawało się niemądrym posunięciem. Trudne decyzje, które musiałam podjąć, czegoś mnie też nauczyły.
Czego na przykład?
Dziś, z perspektywy czasu, wiem, że w Polsce nie chciałabym mieszkać na stałe. Nie odnajduję się dobrze w mojej ojczyźnie. Znacznie bardziej odpowiada mi życie w krajach azjatyckich i na Bliskim Wschodzie.
Po tym, jak przeprowadziłaś się do Polski, pracowałaś dla tutejszego przewoźnika. Czym różniła się ta praca od rejsów w omańskich liniach lotniczych?
Na pewno profil pasażera był zupełnie inny, ale również kierunki lotów, czy sama załoga. Na Bliskim Wschodzie latałam z załogami z najróżniejszych państw, natomiast w polskich liniach byli to główne Polacy. U polskiego przewoźnika miałam po raz pierwszy okazję doświadczyć długodystansowych lotów do Stanów Zjednoczonych czy Japonii. Wcześniej pokonywałam znacznie krótsze trasy. Tę różnicę dało się odczuć m.in. ze względu na zmiany czasu na różnych kontynentach.
Zdarzały się też trudne loty?
Pamiętam szczególnie rejs do Francji, podczas którego musieliśmy interweniować po wylądowaniu i wzywać policję. Pewna para zachowywała się na pokładzie samolotu bardzo niestosownie. Nie mogli oderwać od siebie rąk, mimo że obok siedziały rodziny z małymi dziećmi. Pokład samolotu to miejsce publiczne, a akty seksualne są zabronione.
Mimo wielokrotnych upomnień z naszej strony para nie chciała się uspokoić. To jeden z wielu przykładów na to, jak pasażerowie mogą zepsuć dzień załodze. Z zasady nie powinno się tego odbierać personalnie, ale przecież pod każdym mundurem kryje się tylko człowiek.
"To nie Europejczycy dają załodze najbardziej w kość" - napisałaś w książce. Pasażerowie z jakich krajów są najtrudniejszymi do obsługi?
Nie chcę generalizować, ale to prawda, są narodowości, po których można się spodziewać konkretnego zachowania na pokładzie samolotu. Jedne loty są trudniejsze, inne bywają lżejsze. Osobiście nie przepadam za rejsami do Egiptu. Ludzie potrafią gwizdać lub cmokać, gdy chcą, by podano im kawę.
Mało tego, często palą w toaletach, bywają agresywni, a latając z dziećmi, nie kontrolują ich zachowania. Ma się wrażenie, jakby te dzieci nie miały rodziców: kopią w fotele, biegają, a opiekun nie reaguje. Takie loty bywają bardzo wymagające, ale to wyzwania wpisane w zawód stewardesy czy innej profesji związanej z pracą z ludźmi.
W książce wspominasz, że praca w bliskowschodnich liniach lotniczych wiąże się nierzadko z ogromnym stresem. Opisujesz też historie stewardes, które nie wytrzymują presji i popełniają samobójstwo.
Owszem praca stewardesy na Bliskim Wschodzie sama w sobie jest wymagająca ze względu na napięty grafik, zmiany czasu oraz wygórowane wymagania przełożonych, ale nie uznałabym tego za główny czynnik samobójstw. W bliskowschodnich liniach lotniczych pracują ludzie z całego świata. Są tacy, którzy nie potrafią się odnaleźć na miejscu - bez rodziny i przyjaciół. Szczególnie że nawiązanie jakichkolwiek relacji bywa wyczynem, gdy każdy ma inny plan rejsów. Członkom załogi na co dzień towarzyszy samotność.
Niektórzy, wyprowadzając się na Bliski Wschód, zostawiają całą rodzinę w ojczyźnie i spoczywa na nich obowiązek utrzymywania krewnych. Dotyczy to głównie Azjatów, wspierających finansowo nie tylko partnerów i dzieci, ale też dalszą rodzinę. Presja, która temu towarzyszy, jest ogromna. Nie ma miejsca na pomyłki i stratę pracy, ponieważ wtedy wszyscy bliscy tracą często jedyne źródło utrzymania.
Dla ciebie praca w arabskich liniach lotniczych była spełnieniem marzeń. Poznałaś też w niej ukochanego. Czy pilotowi i stewardesie trudno jest stworzyć związek?
Z pewnością towarzyszy temu dyscyplina. Musimy sporo się nagłówkować, aby dopasować nasze grafiki w satysfakcjonujący sposób. Nie zawsze jesteśmy jednak w domu w tym samym czasie i to jest stan rzeczy, który musimy zaakceptować, ponieważ oboje mamy wymagające zaangażowania zawody. Związek stewardesy i pilota wymaga poświęceń, ale nie jest niemożliwy do ułożenia.
Znaleźliście jakiś sposób na częstsze spędzanie czasu razem?
Prosiliśmy o ten sam dzień i numer rejsu, tak by dostać lot razem. Przeglądaliśmy co miesiąc nasze grafiki, próbując je ułożyć. Takie prośby czasem są akceptowane, a czasem nie, ale nam zazwyczaj udawało się latać wspólnie.
Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Sara Przepióra