Opowiadają o pracy na poczcie. "Wita nas kartka: Bierz się do roboty"
06.09.2024 06:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- To nie jest normalne, żeby drżeć o to, czy nie zostaniemy zwolnieni - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Agnieszka, pracownica Poczty Polskiej. Sytuacja spółki jest trudna, zapowiedziała zwolnienie 9,3 tys. osób.
O trudnej sytuacji Poczty Polskiej zaczęto mówić już kilka miesięcy temu. W tym roku pracę ma stracić ok. 9,3 tys. osób. W ten sposób mają zostać obcięte koszty związane z zatrudnieniem, które obejmują 65 proc. wszystkich kosztów. - To najwięcej w branży w Europie. W porównywalnych pocztach sięgają 35-40 procent. Pracowników będzie mniej - tłumaczył Sebastian Mikosz, prezes spółki. Żeby Poczta Polska zarabiała na siebie i nie trzeba było do niej dopłacać - tego, jak mówił, oczekuje od niego minister aktywów państwowych.
Zapewnił, że zwolnienia nie obejmą listonoszy, nie są też planowane zamknięcia placówek pocztowych. - Wystarczy przejść się po sortowni, żeby zobaczyć, ile stanowisk nie ma przyszłości, jak bezsensowne i nieefektywne jest sadzanie człowieka przy stole i kazanie mu, by przekładał listy między przegródkami czy przerzucał paczki z sortera. (...) Dla Poczty fundamentalną wartością jest 20 tys. listonoszy i kolejne tysiące pracowników naszych placówek, czyli ludzi mających bezpośredni kontakt z klientami - zaznaczył Mikosz.
- Plan transformacji, który powstał teraz, nie jest jakimś moim prywatnym odkryciem. W większości stworzyliśmy go na bazie wiedzy ludzi z Poczty, którzy są tu od lat - dodał. Ocenił, że "to, co trzeba było zrobić w siedem lat, trzeba zrobić w siedem kwartałów".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Związkowcy: "To jest pseudoprogram"
Spółka zapowiedziała tzw. Program Dobrowolnych Odejść, w ramach którego osoby, które pożegnają się z pracą, otrzymają odprawy o równowartości 12 wynagrodzeń. Pracownicy i związkowcy mają jednak zastrzeżenia.
- Prezes zapytany o to, co zrobią w momencie, gdy dany pracownik nie będzie chciał zgodzić się na takie warunki, nie potrafił odpowiedzieć - komentuje Robert Czyż, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Poczty. Ma ponadto wątpliwości ws. liczby osób, które mają zostać zwolnione. Jak powiedział prezes Sebastian Mikosz, osobami zwolnionymi, czyli wspomnianymi ponad 9,3 tys. pracownikami, mają być pracownicy administracji. - Według naszych szacunków mamy ok. 6 tys. takich pracowników, a nie 9 tys., więc tak naprawdę nie wiadomo, kogo to będzie dotyczyło - mówi Czyż.
Drugą kwestią, na którą zwraca uwagę, jest finansowanie programu, ponieważ wciąż nie jest jasne, skąd Poczta Polska - przy tak dużych stratach finansowych, weźmie pieniądze na odszkodowania dla pracowników. Kolejną - zerwanie dialogu pomiędzy zarządem Poczty Polskiej a Związkiem Zawodowym Pracowników Poczty, który, jak zaznacza Czyż, nie jest o niczym informowany.
Pracownica Poczty Polskiej boi się zwolnienia
Jedną z osób, która boi się zwolnienia, jest 45-letnia Agnieszka (imię zmieniono). W Poczcie Polskiej pracuje od 15 lat. Nie ukrywa, że jest związana z tym miejscem.
- Mieszkam w małym miasteczku, w którym ciężko znaleźć pracę. Nie ma tu zbyt wielu możliwości i perspektyw. Na poczcie nie zarabiam wiele - to niecałe 3,5 tys. zł, ale jednak mam te pieniądze. Dlatego nie lubię, kiedy osoby, z którymi rozmawiam, mówią mi: "To zmień pracę". To nie jest takie proste - oznajmia.
W rozmowie z Wirtualną Polską mówi, że sama praca nie jest łatwa. W placówce, w której pracuje, brakuje ludzi. Z tego względu nie tylko ma "kilka etatów" naraz, ale często wyrabia nadgodziny, które, jak mówi, do tej pory nie zostały jej wypłacone.
- To nie jest normalne, żeby drżeć o to, czy nie zostaniemy zwolnieni. Poczta jest w bardzo słabej kondycji. Dziwię się, że jeszcze nie została zlikwidowana. Zarabiamy śmieszne pieniądze, pracując po 11 godzin dziennie. Listonosze jeżdżą własnymi samochodami, którymi rozwożą pocztę. Nie mają zwracane za paliwo. Z tego co słyszałam, nasza placówka ma zostać zamknięta, bo spółka ma za mało pieniędzy na utrzymanie pracowników - twierdzi. Przypomnijmy, ze prezes Poczty zapewnia, że nie są planowane zamknięcia placówek pocztowych. Ponadto, odejścia mają być proponowane przede wszystkim pracownikom administracji, a Agnieszka takim pracownikiem nie jest.
Mimo to, nasza rozmówczyni przyznaje, że "każdego dnia chodzi do pracy zestresowana".
- I nie tylko ja, bo wystarczy spojrzeć na naszego naczelnika, który jest ciągle na urlopie albo na zwolnieniu lekarskim. Notorycznie je przedłuża, jakby bał się wrócić do pracy i spojrzeć w oczy pracownikom. Pewnie przez to, że wie coś, czego my jeszcze nie wiemy. A ja boję się, że zostanę wezwana do kierownika, usłyszę, że "musi mi podziękować" i otrzymam wypowiedzenie - oznajmia.
W kwestii Programu Dobrowolnych Odejść mówi:
- Jak będzie - zobaczymy. Dla mnie zwolnienie to zwolnienie. Nieważne, czy dobrowolne. Nie sądzę, żeby każdemu zwolnionemu pracownikowi mieli wypłacić 12 pensji. Z czego?
Zobacz także
"Bierz się do roboty"
Słowa Agnieszki potwierdza 22-letnia Karolina, która zakończyła pracę dla Poczty Polskiej 31 grudnia ubiegłego roku.
- Było to wypowiedzenie umowy z mojej strony, za porozumieniem stron. Złożyło się na to wiele czynników - zaczyna.
- Po pierwsze i chyba najważniejsze: pieniądze są trzymane przez asystentki w drewnianych pojemnikach. Przypominam, że to my jesteśmy za nie odpowiedzialne i jeśli się pomylimy lub je zgubimy, oddajemy je z własnej pensji - podkreśla.Według Kodeksu Pracy odpowiedzialność za manko w kasie obciąża kasjera.
To jednak nie wszystko.
- Poczty nie zawsze są monitorowane, a kamery nie sięgają na kasy. Przez ostatnie miesiące pracy robiłam po 10 albo 11 godzin, bo albo ktoś zachorował, albo musiał iść na urlop. W takim momencie pracę, którą wykonują cztery osoby, muszą wykonać dwie. Przez to na poczcie robią się kolejki. Nie można się skupić na wydawaniu pieniędzy, co dodatkowo stresuje. Ja nie miałam nawet maszynki do liczenia pieniędzy - wspomina.
Jeszcze inną kwestią jest sprzedaż.
- Asystentki i listonosze mają ustaloną sprzedaż cukierków, baterii czy gier. Są one przeliczane na złotówki, czyli np. danego miesiąca musiałam sprzedać cukierków na 800 zł, baterii na 450 zł, a gier na 200 zł. Listonosze przeważnie muszą sprzedawać słodycze i gazety - wiem to, bo byłam przez chwilę listonoszką. Dodatkowo, mamy osobne normy do wyrobienia, m.in. listów i paczek priorytetowych. Jeśli nie wyrobi się tych norm, przychodząc rano do pracy, na naszym biurku powita nas kartka z napisem "Bierz się do roboty" albo "Postaraj się". Później przyjeżdża koordynatorka ds. sprzedaży, bierze nas na rozmowę i pyta: "Dlaczego tak mało?" i "Tylko tyle?" - opowiada Karolina.
Ona także, podobnie jak Agnieszka, mówi o tym, że będąc listonoszką, jeździła swoim samochodem.
Z Poczty Polskiej odchodzi 500 pracowników miesięcznie
Karolina dodaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że niektórzy pracownicy Poczty Polskiej na tyle boją się nagłego zwolnienia, że odchodzą sami. Potwierdza to przewodniczący ZZPP Robert Czyż, który twierdzi, że już od początku roku spółka pożegnała się z ponad czterema tys. pracowników.
- To jest od 500 do 600 osób miesięcznie, które zwolniły się na zasadzie porozumienia stron lub spółka nie przedłużyła z nimi umowy o pracę. Ten proceder trwa dalej, a co ciekawe, pracownicy, którzy chcą odejść z poczty, są wręcz ochoczo żegnani przez zarząd - podsumowuje Robert Czyż.
Podobne informacje przekazywał już w kwietniu 2024 roku Money.pl. Poczta Polska mówiła jednak wówczas o "naturalnej" redukcji zatrudnienia.
"Powielana w sensacyjnym tonie docelowa liczba redukowanych etatów odnosi się do naturalnej fluktuacji, czyli niezatrudniania na stanowiska, które pozostają nieobsadzone po m.in. przejściu pracowników na emeryturę. W ramach dostosowania profilu działalności do spadających wolumenów listów, spółka nie odtwarza stanowisk nieobsadzonych po naturalnym wygaśnięciu stosunku pracy. Proces ten jest w pełni zgodny z obowiązującym prawem pracy. Nie kwalifikuje się przy tym jako zwolnienia grupowe. Co należy podkreślić, proces ten nie jest jednorazowy, lecz rozłożony w czasie" – informowała spółka w komunikacie.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.