Zatrudniła się na poczcie. Już pierwszego dnia przejrzała na oczy
Agata pracowała jako listonoszka zaledwie kilka dni. Karolina poważnie myśli o zmianie. - Chciałabym godnie zarabiać - podkreśla. Anna Giedrojć, chociaż krytykuje pensję czy roznoszenie listów w ulewę, kocha swoją pracę przede wszystkim za kontakt z ludźmi. - Nie zamieniłabym jej za żadne skarby - mówi.
Agata przepracowała jako listonoszka zaledwie kilka dni. - Na początku po prostu naczelniczka źle zobrazowała mi teren, na jakim miałam pracować - wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską. Machina szybko ruszyła. Podpisanie umowy, następnego dnia badania. A dopiero później kobieta mogła poznać teren oraz specyfikę pracy.
- Okazało się, że teren był rozległy i górzysty. Bez samochodu z napędem na cztery koła nie było po co się wybierać. Oczywiście musiałam jeździć swoim własnym prywatnym autem, które nie posiadało takiego napędu - mówi. To ją przeraziło. - Inni listonosze mówili, że dostałam najgorszą możliwą opcję - dodaje.
Praca zaczynała się o godz. 7 podziałem przesyłek. - Miałam trzy dni z innym doświadczonym listonoszem, żeby wszystkiego się nauczyć. To było nie do zrobienia – kilkadziesiąt ulic, gdzie numery były przypadkowo porozrzucane – podkreśla Agata.
Po godz. 8 wyjeżdżali rozwozić listy. Wracali dopiero na g. 17. - Gdybym miała to sama ogarnąć, to szczerze wątpię, czy listy z jednej doby rozniosłabym w trzy dni. A wiadomo, że tutaj nie ma możliwości na coś takiego - kwituje. Wspomina na przykład brak czasu na szukanie adresu w nawigacji czy numeru telefonu. - Trzeba działać jak maszyna, nie ma czasu na żadne zastanawianie się.
Do tego kobieta dowiedziała się, że za niedostarczenie w terminie na przykład listu sądowego może ponosić kary. Tak samo jak za zgubienie przesyłki lub zły podpis. - To nie tylko roznoszenie listów. Jest od groma biurokracji: podpisów, wpisów, zwrotów, których miałam się nauczyć i ogarnąć przez trzy dni. Nie ma nawet za bardzo kogo poprosić o pomoc, bo każdy z listonoszy ma swój rewir i chce jak najszybciej się z nim wyrobić.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Była listonoszka wskazuje też trzy dni wypłat emerytur i rent, kiedy ciężkiej pracy było znacznie więcej. - To było jak dodatkowy etat, oprócz tych wszystkich listów i przesyłek, które przychodziły normalnie – komentuje.
Agata krytykuje również wynagrodzenie. - Oczywiście wiedziałam od samego początku, że to pensja minimalna. Do tego był zwrot za paliwo – chyba 70 groszy za kilometr. W rewirze, który mi przydzielono, były tak ciężkie drogi, że mój samochód szybko nadawałby się do wizyty u mechanika. Ale za to już nikt nie zwróciłby mi kosztów.
Awizo zamiast dostarczenia? "Mit i legenda miejska"
Karolina pracuje jako listonoszka w województwie śląskim od kilku miesięcy, ale już wie, że długo nie pociągnie. - Wydaje się, że to bardzo proste, ale ta praca naprawdę męczy - mówi. Ma swój rejon, ale rotacja pracowników jest ogromna.
- Dużo osób się zwalnia. Od koleżanki z innego miasta słyszę na przykład, że jedna osoba obsługuje dwa rejony. Niby powinno to oznaczać dwie pensje, ale nic z tego. U nas tak nie jest, ale podejrzewam, że to kwestia czasu. Bo nadgodziny - za które nikt nie płaci - to standard. A ja chciałabym godnie zarabiać.
Częstym zarzutem do listonoszy są opóźnienia w dostarczaniu listów. Karolina powtarza to samo, co Agata - ludzi jest za mało w stosunku do liczby przesyłek. A pierwszeństwo mają listy polecone, pisma z sądu czy od komornika. Te normalne ekonomiczne trafiają na koniec kolejki.
Odbiorcy skarżą się też na zostawianie awiza w skrzynce bez próby kontaktu. Karolina jednoznacznie stwierdza, że to mit i miejska legenda lub jednostkowe przypadki. - Ludzie się na to skarżą, ale ja się z tym nie spotkałam i sama nigdy tak nie robiłam. Szczerze mówiąc, nie wiem, po co któryś listonosz miałby to robić. Z każdego awizo trzeba się rozliczyć.
"Warto znosić to wszystko dla kontaktu z ludźmi"
Anna Giedrojć pracuje jako listonoszka od dwóch lat. Codziennie zaczyna o godz. 6.30. - Przychodzę do swojej jednostki pocztowej, układam listy na rejon w danym dniu. Przeważnie zajmuje to około dwóch godzin. Pakuję wszystkie przesyłki do wózka i ruszam. Codziennie zaliczam przynajmniej 11 km, kiedy roznoszę listy. Na koniec, naprawdę zmęczona po całym dniu pracy, przyjeżdżam na bazę i rozliczam się z listów poleconych awizowanych – opisuje.
Pracę listonoszki również ocenia jako bardzo ciężką, a zarobki zupełnie nieadekwatne do liczby posiadanych obowiązków czy kilometrów, które przechodzi. - O pieniądzach, które zarabiam, wolę nie wspominać. Dużo to nie jest – wyznaje.
Anna podkreśla też, że praca oznacza przebywanie przez cały dzień na zewnątrz, niezależnie od trudnych warunków pogodowych – listonosze są skazani na upały, ulewy czy burze. Mimo wszystko jedna rzecz sprawia, że kobieta uwielbia swoją pracę. - Warto znosić to wszystko dla kontaktu z ludźmi - mówi.
Zwraca uwagę przede wszystkim na starsze osoby, które widzą w listonoszu przyjaciela. - Zawsze mogą z nim porozmawiać, opowiedzieć o swoim dniu, a czasem nawet całym życiu. To bardzo samotni ludzie i zawsze przystanę na chwilę, żeby z nimi porozmawiać. Na przykład pewna pani za każdym razem, gdy dostarczam jej list, czeka na mnie z czekoladą. Nie mam możliwości jej odmówić, bo grozi, że ją tym obrażę - śmieje się Anna.
Oczywiście nie są to tylko starsze osoby – kobieta zamienia przynajmniej kilka słów z wieloma ludźmi, kiedy dostarcza im listy. - Gdy jedne panie poskarżyły się - oczywiście w żartach - że dostają ode mnie same rachunki, następnym razem przyszłam z kartkami na święta kupionymi i wypisanymi przeze mnie osobiście. Radość tych kobiet była ogromna. Mała rzecz, a tak ucieszyła - wspomina.
Podkreśla też, że w lecie, podczas upalnych dni, ludzie często częstowali ją butelkami zimnej wody. - Z kolei w zimie dostałam wiele propozycji wypicia ciepłej herbaty. Raz nawet w zakładzie pogrzebowym - wspomina.
Niestety czasem zdarzają się też przykre sytuacje. - Niektórzy ludzie potrafili mnie obrazić, a czasem nawet wyrzucić z klatki, gdy próbowałam tylko wykonywać swoją pracę - wzdycha. - Najgorzej jest jednak wtedy, gdy wchodzimy po schodach na czwarte piętro z listem poleconym i dowiadujemy się od odbiorcy, że jednak nie przyjmie tego listu i prosi o wrzucenie awiza do skrzynki. I na dodatek mówi to z uśmiechem.
Mimo wszystko Anna podkreśla, że nie zmieniłaby tej pracy za żadne skarby. - Wszyscy życzliwi ludzie, których spotykam, praca na świeżym powietrzu - oczywiście kiedy nie pada... Warto się poświęcić.
Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl