Koronawirus. Organizują uroczystości pogrzebowe. Nie chcą liczyć i legitymować ludzi, którzy przyszli pożegnać zmarłych
W czasie pandemii zmienia się sposób żegnania zmarłych. Według wytycznych w pogrzebach może uczestniczyć 5 osób. Ale jak mówią nam właściciele domów pogrzebowych, nie zamierzają liczyć i legitymować osób, które chcą towarzyszyć komuś w jego ostatniej drodze. Z kolei księża, w obawie przed konsekwencjami, wymieniają się wartą przy bramach kościoła.
27.03.2020 | aktual.: 30.03.2020 08:09
Dominika przebywa za granicą i nie zdoła wrócić do Polski na pogrzeb wujka. Jest jednak w stałym kontakcie z siostrzenicą, która relacjonuje jej przygotowania do ceremonii. – Wiem od niej, że ksiądz nawet nie odprawi mszy, tylko poświęci trumnę – opowiada. Epidemia koronawirusa nie sprawiła jednak, że członkowie rodziny zrezygnowali z pożegnania zmarłego. Postanowili podzielić się na kilka mniejszych grup. Jedna stanie pod płotem, w miejscu, z którego będzie miała widok na zebranych nad trumną ludzi. Druga zgromadzi się na parkingu, a trzecia przy wejściu do cmentarza. Gdy jedna pięcioosobowa grupa odejdzie od grobu, w kolejce ustawi się kolejna.
Nie zamierza wypraszać nikogo z cmentarza
Aneta Dobroch jest Mistrzem Świeckiej Ceremonii Pogrzebowej. Mimo panującej epidemii nie zamierza zrezygnować ze swojej pracy.
Zobacz także: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film.
– Z obawą dzwonią do mnie zakłady czy bliscy, chcąc upewnić się, że nie zrezygnowałam z przeprowadzania świeckich ceremonii. Zgłaszają się osoby, którym bardzo zależy, aby zmarli byli godnie pochowani bez względu na liczbę uczestników – wyjaśnia. – Rodzina, do której dziś jadę, powiedziała mi, że gdybym odmówiła ceremonii, nie pochowaliby babci. Zostawiliby urnę do przechowania w zakładzie pogrzebowym i wstrzymali się z pochówkiem do czasu zakończenia epidemii – dodaje Aneta Dobroch.
Opcja przetrzymania urny jest dobrą alternatywą dla osób, które w obliczu kwarantanny nie chcą zdecydować się na kameralny pogrzeb.
– Przypuszczam, że tym, którym zależy na godnym, uroczystym pogrzebie i ładnym pochówku, będą się decydować na to rozwiązanie, gdy epidemia minie – zauważa Mistrz Ceremonii. – W przypadku pogrzebów katolickich, w tej chwili wygląda to tak, że ksiądz przyjeżdża na cmentarz i ogranicza się do krótkiego pochówku.
Chociaż zgodnie z rozporządzeniem, na pogrzebach może pojawić się jedynie pięć osób, w praktyce bywa różnie. – Jeśli to jest pogrzeb na cmentarzu, to ci ludzie nie stoją w zbitej grupie, ale w znacznych odstępach. Ja nie mogę przecież chodzić po wokół nich i pytać, kto z nich jest uczestnikiem pogrzebu. Nie mam żadnych podstaw, aby kogoś wypraszać, ani weryfikować – tłumaczy.
– Uważam, że w takich sytuacjach może interweniować policja. Zresztą, w moim mieście miała już miejsce sytuacja, w której ktoś zawiadomił policję, że w pogrzebie wzięło udział pięćdziesiąt osób. Owszem, do kościoła przyszło pięć, ale reszta stała na zewnątrz. Słyszałam, że sprawę zgłoszono do sanepidu – opowiada.
Dobroch przyznaje, że jak wszyscy boi się epidemii koronawirusa. Uważa jednak, że jej praca jest potrzebna, a zebrani na pogrzebie ludzie starają się zachowywać środki ostrożności. – Jeszcze nim wprowadzono obostrzenia, ale już mówiło się o epidemii, ludzie nie stali w jednej, zwartej grupie. Zachowywali należyte odstępy. Dysponuję dobrym nagłośnieniem, więc wszyscy mnie słyszą, ale starają się izolować. Ich strach jest zauważalny – podkreśla.
Zamknięto bramy kościoła, więc ludzie przychodzą do kaplicy
Aleksander Stąpór jest właścicielem domu pogrzebowego i krematorium w Sandomierzu, gdzie od piątku 27 marca zabroniono odprawiania mszy pogrzebowych w kościołach. Najbliżsi i ksiądz przychodzą od razu na cmentarz. – Rodzina, która chce pożegnać zmarłego, może to jednak uczynić w kaplicy domu pogrzebowego. Bliscy pomodlą się chwilę, mój pracownik odmówi różaniec, zakładając, że to pogrzeb katolicki, a następnie odprawimy ciało na cmentarz.
Właściciel domu pogrzebowego zauważył, że w obliczu epidemii koronawirusa ludzie są zwykle świadomi, że nie powinni gromadzić się w dużych skupiskach. – Nie chcę wprowadzać restrykcji ani sprawdzać, kto jest najbliższą rodziną zmarłego, a kto zwykłym znajomym. Uczulam, że teraz zostały wprowadzone obostrzenia. Na szczęście, ludzie uważają i nie przychodzą tłumy – opowiada. – Ale jakby zdarzyło się, że zjawi się więcej osób, to nie mamy żadnych uprawnień, by kogoś legitymować. Uważam, że to leży w gestii policji.
Aleksander Stąpór pozwala na przechowanie zarówno urn, jak i ciał w domu pogrzebowym na dłuższy okres. – Dysponujemy komorami mroźniczymi i możemy przechować ciało na okres nawet 3 miesięcy. Przetrzymanie urn jest bezpłatnie i nie stanowi żadnego problemu. Jakby ktoś chciał przeczekać ten ciężki okres i zrobić pogrzeb dla większej rodziny, gdy epidemia minie, jest to możliwe – przyznaje.
Okazuje się jednak, że w przypadku domu pogrzebowego Stąpóra niewielu się na to decyduje. – W tym rejonie, gdzie ja funkcjonuję, ludzie są trochę przesądni. Uważają, że jak ktoś przeleży przez niedzielę, to może zabrać kogoś drugiego. Z tego powodu mam dużo pogrzebów w soboty. Osobiście w to nie wierzę, ale niektórzy naprawdę się tym kierują.
Księża pilnują kościelnych bram
Zdaniem księdza Krzysztofa Mądela, regulacja ograniczająca ilość osób biorących udział w obrzędach pogrzebowych nie jest wystarczająco precyzyjna.
– W sytuacji, gdy na msze przyjdzie więcej osób niż pięć, nie wiem, kogo konkretnie można pociągnąć do odpowiedzialności. Ta rozporządzenie nie mówi, kto odpowiada za egzekwowanie tego typu prawa. Przypuszczam, że w takiej sytuacji najprędzej można się spodziewać policjanta, ale trudno powiedzieć. Jeżeli przykład my w bazylice nie upilnujemy ludzi i zamiast pięciu osób, nam przybędzie sześć, to nie wiem, kogo obarczyć winą. Osobę, która wejdzie do kościoła jako siódma, a może da się obciążyć przełożonego domu, który odpowiada za kościół? – mówi.
Jako że w Polsce nie ma ogłoszonego stanu wyjątkowego, wyznaczono trzech księży, którzy kolejno stoją przy drzwiach kościoła, pilnując, ile osób do niego wejdzie. – W praktyce jest tak, że księża się boją i monitorujemy wchodzących. Obecnie otwarte są tylko jedne drzwi do kościoła, ale też nie wiem, czy jest to zgodne z przepisami bezpieczeństwa. Nam jest tak łatwiej upilnować ludzi – opowiada. – Właściwie te regulacje nie są też dopasowane to wielkości budynków. Są małe kaplice i duże kościoły. Jak budynek jest wielki, pięćdziesiąt osób mogłoby stać w nawet w dziesięciometrowych odstępach.
Ksiądz Mądel przyznaje, że nie tylko on jest zdezorientowany tym, kto właściwie powinien kontrolować liczbę osób przebywających w kościele. – W lokalnej prasie czytałem o przypadku proboszcza jakiejś miejscowości podhalańskiej, który obraził się na straż pożarną. Wyobraził sobie, że przyjdą panowie w mundurach pożarniczych stać u wejścia do kościoła i pilnować, czy za dużo osób nie wejdzie do środka – mówi.
Stanowisko policji
Skontaktowaliśmy się z Głównym Inspektoratem Sanitarnym i Rzecznikiem Prasowym Straży Miejskiej, którzy podkreślili, że w kwestii naruszenia ograniczenia organizacji zgromadzeń powinna interweniować policja.
"W odpowiedzi na przesłane zapytanie uprzejmie informuję, że w pierwszej kolejności odpowiedzialny jest zawsze organizator danej uroczystości i to on jest upoważniony do tego, aby przepisy były respektowane. Zawsze, gdy ktoś ma wątpliwości czy nie doszło do złamania prawa, może wezwać na miejsce policję" – mówi Wioletta Szubska z biura Rzecznik Prasowego Komendanta Głównego Policji.
"Jednocześnie liczymy na mądrość i odpowiedzialność Polaków. Przepisy i ograniczenia zostały wprowadzone nie po to, żeby biegać za obywatelami i ich karać, ale żeby chronić nas wszystkich przed zagrożeniami, jakie niesie wirus COVID-19. Apelujemy o rozsądek, pamiętając, że zdrowie i życie jest najważniejsze" – podkreśla w rozmowie z Kobieta WP.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl