Pani Miniaturowa: "Dokuczano mi w szkole, wytykano mnie palcami, ginekolodzy nie chcieli prowadzić mojej ciąży"
– Rodzice nie trzymali mnie w klatce i nie powtarzali w kółko: "Jesteś niepełnosprawna. Siedź na kanapie i spędź tak resztę życia" – wspomina swoje dorastanie Agata Grzesik-Kontek, w sieci znana jako Pani Miniaturowa. Dziś żyje na sto procent, zaraża optymizmem.
03.09.2023 09:57
Ewa Podsiadły-Natorska, Wirtualna Polska: Ile ma pani wzrostu?
Agata Grzesik-Kontek: 133 cm.
Jak się żyje Pani Miniaturowej w świecie wysokich?
Całkiem fajnie, choć bywają sytuacje, w których jest mi ciężej niż osobom o standardowym wzroście.
Jakie to sytuacje?
Mój niski wzrost najczęściej doskwiera mi w sklepach, gdy produkty znajdują się na wysokich półkach i nie zawsze jest kogo poprosić o pomoc. A też zdarzyło się, że odmówiono mi pomocy.
Naprawdę?
No tak, zapytałam kogoś, czy może mi pomóc, a ten ktoś odpowiedział "nie", odwrócił się na pięcie i odszedł. Na szczęście zazwyczaj ludzie mi pomagają.
Na blogu napisała pani o sobie "jestem szamponem 2 w 1". Co to znaczy?
Oprócz niskiego wzrostu jestem też niepełnosprawna, choć moja niepełnosprawność jest od niskorosłości niezależna. Dlatego śmieję się, że jestem jak szampon 2 w 1. Cierpię na szereg chorób ortopedycznych, m.in. silną skoliozę, lordozę, przeszłam chorobę Perthesa (jałowa martwica głowy kości udowej – przyp. red). W dzieciństwie przyplątały się do mnie choroby o podłożu autoimmunologicznym, które na szczęście mam już za sobą, jednak wywołały u mnie niepełnosprawność. Nie jestem tak sprawna i silna jak standardowa, zdrowa osoba. Z powodu zapalenia część moich mięśni zanikła, musiałam jechać z Opola do Warszawy, żeby najpierw się zdiagnozować, a potem zacząć leczyć. Miałam tak silne skrzywienie kręgosłupa, którego nie udało się skorygować pomimo ćwiczeń i rehabilitacji, że w wieku 10 lat przeszłam operację wszczepienia implantów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Z największego kompleksu udało mi się stworzyć swój największy atut" – to też pani słowa. Jak pani do tego doszła?
Największą rolę odegrali moi rodzice, którzy starali się wychowywać mnie tak, jakbym była sprawnym dzieckiem. Oczywiście miałam mniej obowiązków niż moja starsza siostra, bo najczęściej nie było mnie w domu – przebywałam w szpitalach, sanatoriach albo na sali rehabilitacyjnej – ale rodzice nigdy nie dali mi odczuć, że jestem chora, a z tego powodu biedna i nieszczęśliwa.
Temat moich chorób istniał wtedy, gdy jechaliśmy do lekarza. Nasze życie nie kręciło się wokół mojej niepełnosprawności. Staraliśmy się żyć jak najnormalniej. Chodziłam do szkoły, miałam zadania, sprawdziany, uwagi z zachowania (śmiech). Rodzice starali się nie dawać mi taryfy ulgowej. Myślę, że to było bardzo ważne, że nie trzymali mnie w klatce i nie powtarzali w kółko: "Jesteś niepełnosprawna. Siedź na kanapie i spędź tak resztę życia".
Jakie ma pani wspomnienia dotyczące rówieśników?
Podstawówkę wspominam całkiem dobrze, choć rówieśnicy nie byli ze mną tak bardzo zżyci jak dzieci z klasy między sobą, ponieważ wiecznie mnie nie było. Byłam niemalże gościem w szkole. Miałam jedną koleżankę, która się mną opiekowała w młodszych klasach. W starszych miałam inną przyjaciółkę i razem przeżywałyśmy pierwsze przygody nastolatek, pierwsze kina z chłopakami itd. (śmiech).
Potem, w gimnazjum, zrobiło się już nieprzyjemnie, ponieważ był to czas skoku wzrostu, zwłaszcza u dziewcząt, i było widać sporą różnicę pomiędzy mną a resztą rówieśników. A jak ktoś ze stada się różni, to dzieci potrafią być okrutne. Dokuczano mi, grożono pobiciem, na szczęście mam na tyle cięty język, że potrafiłam się wybronić. Moja przyjaciółka też starała się mnie obronić.
To musiały być trudne chwile.
Tak, gimnazjum nie wspominam najlepiej, dopiero w połowie drugiej klasy albo nawet w trzeciej poczułam się pewniej, bo zaczęłam pracować nad pewnością siebie. Wcześniej byłam nieśmiałą, cichą, zahukaną dziewczynką, która bała się odezwać do pani w sklepie, bała się tłumów. Poza domem potrzebowałam towarzystwa, bo czułam się zagrożona.
Dziś jest pani radosną kobietą, która lubi się śmiać, uwielbia ludzi, po prostu lubi żyć. To nie dzieje się na pstryknięcie palcami, zwłaszcza że wielu niepełnosprawnych zamyka się w sobie, w domu.
Budowanie pewności siebie i wychodzenie z kompleksów to bardzo długi proces, który wymaga opuszczenia legendarnej strefy komfortu. Zaczęłam zmuszać się do wychodzenia z domu i rozmawiania z ludźmi, a im więcej człowiek ćwiczy, tym lepiej mu to wychodzi. Zaczęłam przełamywać lęki, bo nie chciałam być uwięziona w czterech ścianach ze swoim strachem. I gdy wyszłam do ludzi, rozkwitł mój charakter. Kiedy inni przekonali się, jakie mam poczucie humoru, dystans do siebie, jak z nimi rozmawiam, to okazało się, że jestem w stanie szybko wzbudzać sympatię. Pomogło mi zdanie, które gdzieś kiedyś przeczytałam: świat lubi ludzi, którzy lubią świat. Jeżeli idziemy przez świat z uśmiechem, to ludzie też odwzajemniają nam się uśmiechem.
Zaczęłam się otwierać i ludzie, widząc, że nie jestem skuloną, wystraszoną dziewczynką, tylko otwartą, przebojową osobą, zaczęli wpuszczać mnie do swojego grona. Pod koniec gimnazjum słyszałam: "Ale ty jesteś wesoła i zabawna". Wtedy stwierdziłam, że to moje poczucie humoru może pomóc mi przełamywać lody (śmiech). Charakter mam głównie po tacie, lubię gadać i zaczęłam to wykorzystywać, jednocześnie pracując nad tym, nad czym mogłam pracować. Mama pozwoliła mi przebić sobie uszy – dla nastolatki to było coś, zapuściłam długie włosy. Dodało mi to pewności siebie. Nie chcę oczywiście przekazać komunikatu, że kompleksy leczy się poprzez wygląd, ale jeśli jakieś pozytywne zmiany, o których zawsze marzyliśmy, są w naszym zasięgu, to warto je wdrażać.
I spotkała pani miłość.
Miesiąc temu wzięłam ślub, ale z drugim partnerem. Mój syn jest owocem poprzedniego związku. W tym roku kończy 15 lat, wybiera się do technikum.
Lubi pani być mamą?
Bardzo lubię, to wspaniała przygoda, nie przypuszczałam, że rodzicielstwo może dać tyle radości, satysfakcji i dumy. Ale początki były trudne. Byłam młodziutka, gdy zaszłam w ciążę, miałam niecałe 20 lat. Ciążę wspominam źle, ponieważ obcy ludzie nie szczędzili mi złośliwych i chamskich komentarzy; starsze panie w autobusie potrafiły pokazywać mnie palcami i obgadywać. Podejrzewam, że z powodu niskiego wzrostu wyglądałam na o wiele młodszą, niż faktycznie byłam, co wzbudzało sensację. Do tego ginekolodzy odmawiali prowadzenia ciąży osoby niepełnosprawnej.
Naprawdę?
Tak. Zanim trafiłam pod fachową opiekę, musiałam przejść trochę kilometrów. Na NFZ dla niepełnosprawnej nie było miejsca, ale prywatnie się znalazło (śmiech). Wszyscy mnie straszyli, że to ciąża wysokiego ryzyka, że się wykrwawię – straszenie młodej dziewczyny w pierwszej ciąży raczej nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza że nie było wskazań, że coś takiego mogłoby się zdarzyć. Moja ciąża przebiegła podręcznikowo.
Zobacz także
Początki macierzyństwa były dla pani trudne?
Tata mojego syna bardzo kocha dzieci, jest świetnym ojcem i bardzo mi pomagał, zwłaszcza na początku. Był moim mentorem, który prowadził mnie przez zawiły świat macierzyństwa. Ośmielę się powiedzieć, że wszystko przebiegło sprawnie. Zdarzały się trudności rodzicielskie, ale to ma miejsce w każdej rodzinie. Problemy pojawiły się, gdy syn poszedł do przedszkola, szkoły, dzieci mu dokuczały, że ma "niską, śmieszną mamę". Było mi przykro, ale syn mówił, żebym się nie przejmowała.
I syn panią w którymś momencie przerósł…
Na szczęście, jeśli chodzi o zdrowie, to wszystko jest dobrze, choć na początku siatki centylowe fundowały mi szybsze bicie serca. Ponieważ zarówno ja, jak i tata Damiana nie jesteśmy wysocy, to Damian trzymał się blisko dolnej granicy, co mnie niepokoiło. Bałam się, że przestanie rosnąć, na szczęście tak się nie stało. Przerósł mnie, przerósł moją mamę (śmiech). Wszystko jest na właściwych torach.
Dla Wirtualnej Polski rozmowę poprowadziła Ewa Podsiadły-Natorska.
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!