Blisko ludziPiekło na Śląskim Uniwersytecie Medycznym. "Profesor podszedł do mnie od tyłu i zaczął całować po szyi"

Piekło na Śląskim Uniwersytecie Medycznym. "Profesor podszedł do mnie od tyłu i zaczął całować po szyi"

Monika kilka lat temu studiowała fizjoterapię na ŚUM-ie. Była starościną swojego rocznika, miała więc najwięcej kontaktu z profesorami. Opowiedziała nam jak jeden z nich się nad nią znęcał i co ją czekało po przekroczeniu progu jego pokoju na uczelni.

Jedna ze studentek ŚUM opowiedziała o molestowaniu jej przez profesora
Jedna ze studentek ŚUM opowiedziała o molestowaniu jej przez profesora
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta
Karolina Błaszkiewicz

18.06.2020 14:56

O sprawie pisaliśmy już tydzień temu. Do naszej redakcji zgłaszają się kolejne osoby, które są gotowe powiedzieć, co działo się na Śląskim Uniwersytecie Medycznym. Jedną z nich jest Monika (imię zostało zmienione). Z jej relacji wynika, że jeden z profesorów ŚUM kazał studentom przepisywać książki i uczyć się wszystkiego na pamięć. Ale nie to było dla niej najgorsze. - Jako starościna musiałam chodzić do niego do kantorka. Niestety... – opowiada, gdy rozmawiamy przez telefon. Monika dobrze pamięta zapach alkoholu wypełniający tamto miejsce. – Profesor często był pijany. Jak wchodziłam, to popijał bułkę wódką – dodaje.

Najgorsze czekało ją, gdy mężczyzna zamykał drzwi. Na klucz. – Podchodził wtedy do mnie od tyłu, zaczynał całować po szyi, dotykać po piersiach i miejscach intymnych – Monice łamie się głos. – I… i on na przykład wkładał mi rękę w spodnie. Ocierał się o mnie… – słyszę. Dziewczyna zaczyna płakać. – To nie działo się raz, tylko w sumie przez cały rok akademicki – mówi przez łzy.

Seks za zaliczenie egzaminu

Profesor molestował Monikę nie tylko w kantorku, ale również na korytarzu przy jej kolegach. – Nie raz potrafił chwycić mnie za piersi i coś tam niby tłumaczyć. Wszyscy byli w szoku, ale nikt nie zareagował, bo od niego zależało, czy zdamy egzamin. Wiem, że innym starościnom też tak robił – wspomina dwudziestoparolatka. – W zamian za zaliczenie egzaminu proponował mi seks.

Jak się dowiaduję, prześladowca Moniki wciąż pozostaje bezkarny. Mało tego, awansował z wykładowcy na kierownika jednej z katedr. – Na studiach magisterskich mieliśmy z nim zajęcia i zachowywał się normalnie – zauważa moja rozmówczyni. Kiedy pytam, czy kiedykolwiek zgłosiła sprawę molestowania władzom uczelni, odpowiada: "Nie było sensu, bo studentów traktuje się jak g…".

Monika pamięta dokładnie, co powiedziano jej i innym na pierwszym roku studiów. "To nie wy zrezygnujecie z uniwersytetu, tylko on z was" – cytuje. Studenci na ŚUM mówią "Mordor". – Jak wrócę na tę uczelnię za rok, to może być ciężko. Powiem pani szczerze, nic się nie zmieni. Oni zawsze dużo gadają i nic z tego nie wynika – sądzi. – Rzecznika praw studenta nikt nie widział na oczy tak jak i opiekuna na roku. Na Uniwersytecie Śląskim studenci mogą korzystać z pomocy psychologicznej, my mamy katedrę psychoterapii, ale nikt nie zapewnia nam pomocy. Wielu z nas bierze tabletki przeciwdepresyjne – zauważa.

"Anonimowe" ankiety

W podobnym tonie wypowiadał się Adam, administrator grupy "ŚUMemes" na Facebooku. Od niego i innych osób prowadzących tę stronę wszystko się zaczęło. Nie pokazując mi się, opowiadał, że uczelni nie zależy na studentach i większość kończy na kozetce u psychologa.

Po publikacji dziesiątek porażających historii uniwersytet opublikował oświadczenie, w którym rektor namawiał studentów do zgłaszania nieprawidłowości. Co roku każdy z nich może dać o nich znać za pośrednictwem ankiety ewaluacyjnej. – Tak, jest coś takiego – przypomina sobie Monika. – Niby dostawało się anonimowy kod, ale żeby wypełnić ankietę, trzeba było logować się przez swoje konto. Od razu było więc wiadomo, kto się skarży – dodaje.

Adam z grupy "ŚUMemes" wyjaśnia, że kod, o którym wspomina Monika, był przypisany do numeru indeksu, a za organizacją ankiety stał dziekanat. – Poza tym pojawiały się groźby ze strony profesorów, żeby nie "ruszać" ich w ankietach, bo zrobią studentom pogrom na egzaminach. Ankiety są przeprowadzane w okolicach czerwca, czyli wtedy, gdy wszyscy ci, którzy mają drugie terminy, nie chcą podpaść – tłumaczy student.

Sprawą zainteresował się Rzecznik Praw Obywatelskich. Na początku czerwca jego biuro wysłało pismo prof. Alicji Grzance, dziekan Wydziału Nauk Medycznych ŚUM w Zabrzu. "Z przekazanych informacji wynika, że kierownik Katedry i Zakładu Fizjologii publikuje na stronie internetowej katedry wyniki zaliczeń zakodowane numerami albumów studentów. Taki sposób publikacji wyników, który nie był poprzedzony uzyskaniem wyraźnej zgody egzaminowanych, nie zapewnia należytej ochrony danych osobowych studentów, bowiem na podstawie numerów albumów w sieci uczelnianej możliwe jest ustalenie imienia i nazwiska studenta" – czytamy w piśmie.

"Taka sytuacja miała mieć miejsce w ubiegłym roku akademickim, kiedy po anonimowym zgłoszeniu nieprawidłowości do dziekana wydziału znaczna część studentów zmuszana była do przystąpienia do egzaminu z przedmiotu fizjologia z elementami fizjologii klinicznej w sesji poprawkowej. W przesłanym do rzecznika piśmie wskazano, że sytuacja ta nie była wynikiem złego przygotowania studentów do egzaminu, lecz celowym działaniem kierownika katedry, mającym na celu ukaranie studentów za podjęcie inicjatywy zmierzającej do obrony swoich praw" – napisano.

Bez odpowiedzi

Próbowałam skontaktować się z panią dziekan w tej sprawie, na razie bez skutku. Na telefony i maile nie odpowiada również rzeczniczka Śląskiego Uniwersytetu Medycznego Bożena Langner.

15 czerwca rektor prof. dr hab. n. med. Przemysław Jałowiecki wystosował oświadczenie, w którym zapewnia, że "wspólnota uczelni powinna być wolna od wszelkich form przemocy psychicznej i fizycznej". Poinformował też, że "podjęte zostały działania zmierzające do wyeliminowania wszelkich niepożądanych zjawisk, natomiast w obszarze najistotniejszych zarzutów, sprawa skierowana została do właściwych organów ścigania". Wszczęto też postępowanie wewnętrzne na uczelni, w którym mają uczestniczyć przedstawiciele samorządu studenckiego. Rektor zachęcił studentów do zgłaszania informacji "o każdym przejawie nieetycznego zachowania członka wspólnoty akademickiej, za pośrednictwem samorządu studenckiego albo bezpośrednio wykorzystując w tym celu udostępniony formularz".

"Dwa ostatnie lata były koszmarem dla mojej córki"

Na temat zgłaszania uwag odnośnie funkcjonowania władz uczelni napisał do nas także ojciec jednej ze studentek, który wyraźnie podkreśla, że ona i jej koledzy mają związane ręce. Mężczyzna chce pozostać anonimowy, bo wie, że konsekwencje ujawnienia tych informacji może ponieść jego studiująca córka.

"Moja żona jest lekarzem. Mamy przyjaciół lekarzy. Wiedza o opisanych przez studentów praktykach była znana. Nikt nic nie zrobił od lat, a młodzi ludzie byli i są niszczeni. Moja córka tym roku powtarza fizjologię, bo nie została wówczas dopuszczona do egzaminu. Studiuje odpłatnie" – czytamy. "Mógłbym przytoczyć kilka zachowań profesora w stosunku do córki, które były ewidentnym mobbingiem. Nie wiem, czy ona zechciałaby teraz o tym mówić, bo te dwa ostatnie lata to z powodu fizjologii koszmar. Widziałem działanie ankiety. Jest to jakieś nieporozumienie. Mówię to z całą odpowiedzialnością jako informatyk" – ocenił. Zaznaczył jeszcze, że studenci zaprzestali pisania ankiet z negatywnymi opiniami o zajęciach i metodyce nauczania, ponieważ ankiety te nie pozostawały anonimowe. O tym mówili też moi poprzedni rozmówcy. "Napisanie jej wymagało logowania się na konto. Od kilku osób usłyszałem, że negatywne opinie dziwnie nie docierały do władz, ale docierały do szefów katedr i... wówczas znane były dane autora anonimowej ankiety. Rozmówcy twierdzili też o przypadkach szykanowania autorów takich ankiet. Mam wrażenie, że dział informatyki ŚUM wymagałby rzetelnego (zewnętrznego) audytu" – napisał ociec studentki.

Jak przekonywał, tajemnicą poliszynela jest, że szacunek części pracowników niektórych katedr i sekretariatu do studentów, szczególnie pierwszych lat, jest niewielki. "30 lat temu pracowałem naukowo na renomowanej uczelni w Niemczech i za niektóre przytoczone w komentarzach wypowiedzi do studenta pracownik zostałby czasowo zawieszony, a w przypadku powtarzania się takich sytuacji – zwolniony. Jak napisałem na wstępie, może istnieje teraz szansa usprawnienia funkcjonowania waszej uczelni. Spróbujcie to zrobić! Jeśli wy na tym już nie skorzystacie, uwaga do starszych roczników, to skorzystają następne roczniki – zaapelował. – Nie pozwólcie sobą pogardzać! Nie dawajcie się poniżać! Bądźcie odważni (tak, wiem, że to kosztuje)! Jeśli od was wymagany jest szacunek, wam również on się należy. Nie pozwólcie sobie wmawiać, że jesteście do niczego! Jesteście młodymi, wrażliwymi ludźmi. Na tej uczelni często jesteście elitą młodzieży, bo dostaliście się tu dzięki ogromnej, własnej pracy i wysiłkowi waszych rodzin. Jeśli pozwolicie się poniżać, istnieje spore ryzyko, że w przyszłości będziecie postępować podobnie (jak niektórzy pracownicy z waszych postów). Bądźcie ostrożni w pochopnej ocenie pracowników naukowych, szczególnie tych niższego szczebla. Często są między młotem a kowadłem – napisał w poruszających słowach.

"Ludzie nie mogą mówić o czymś, co realnie się działo"

Na rozmowę z nami zgodziła się Patrycja Serafin z Niezależnego Zrzeszenia Studentów, które zaoferowało pomoc ofiarom. – Uzyskaliśmy ponad 1,2 tys. odpowiedzi dotyczących naruszania praw studentów. Aktualnie z twórcami oraz Centrum Analiz NZS opracowujemy ankiety, by mieć realny wgląd w tę sytuację. Studenci ŚUM-u są bardzo zastraszeni. Powiem szczerze, że w trakcie mojej 2-letniej kadencji przewodniczącej Zarządu Krajowego NZS z czymś takim jeszcze się nie spotkałam – mówi.

Dodaje, że wszyscy studenci, nawet twórcy fanpage'a, chcą pozostać anonimowi – początkowo nawet dla członków samego zrzeszenia. – Jeszcze bardziej przerażające jest to, że do tej sytuacji doprowadziła uczelnia. Z tego, co wiemy, potrafiła pociągać do odpowiedzialności absolwentów, którzy są lekarzami czy stomatologami, a źle się na jej temat wypowiadają – zaznacza Serafin. – Dla mnie to abstrakcja, że ludzie nie mogą mówić o czymś, co realnie się działo. Żyjemy w XXI wieku, jednak w niektórych miejscach, jak widać od ponad 40 lat niewiele się zmieniło w kwestii wolności słowa i wyrażania swoich poglądów – ocenia.

Przedstawicielka NZS odnosi się również do sprawy ankiet. – Będąc ekspertem ds. studenckich Polskiej Komisji Akredytacyjnej wiem, że jedynym bezpiecznym sposobem na prowadzenie okresowego przeglądu wsparcia studentów w ankietach ewaluacyjnych jest zapewnienie zupełnej anonimowości studentom – argumentuje. PKA sprawdza, w jaki sposób przeprowadzane są ankiety.

Serafin mówi mi także, że doszły do niej informacje o konsekwencjach, jakie spotykają skarżących się studentów. – Jeżeli ktoś już zdecyduje się napisać o czymś konkretnym, np. o nękaniu lub zgłosi taką sprawę osobom do tego wyznaczonym, to w następstwie student ma "problem" – albo w dziekanacie, albo z wykładowcami – naświetla mi sytuację. Jej zdaniem uniwersytet powinien zagwarantować anonimowość ankietowanym i w innym wypadku nie ma to sensu.

Moja rozmówczyni odniosła się również do przypadków molestowania na ŚUM. – Z medialnych informacji wynika, że sama uczelnia zgłosiła te donosy do prokuratury. Czekamy na rozwój śledztwa i monitorujemy sprawę – zdradza. – A my chcemy realnie pomóc studentom Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Oni za kilka lat mają leczyć nas i nasze dzieci. Jak mają być empatyczni, skoro przez 6 lat swojego początku przygody lekarskiej są gnębieni i tępieni oraz frustruje ich poczucie niesprawiedliwości. To już nie jest tylko walka o funkcjonowanie konkretnych studentów tylko o funkcjonowanie całego społeczeństwa w przyszłości – kończy.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (400)