Blisko ludziPierwsze, najważniejsze

Pierwsze, najważniejsze

Poród jest pierwszym rytuałem przejścia. Jest nacechowany zmaganiem się, wysiłkiem, często na granicy unicestwienia; dziecko stara się przedrzeć przez wąski kanał, walczy o życie – mówi terapeutka Tanna Jakubowicz-Mount

Pierwsze, najważniejsze
Źródło zdjęć: © sxc.hu

Poród jest pierwszym rytuałem przejścia. Jest nacechowany zmaganiem się, wysiłkiem, często na granicy unicestwienia; dziecko stara się przedrzeć przez wąski kanał, walczy o życie – mówi terapeutka Tanna Jakubowicz-Mount. Rozmawia Renata Arendt-Dziurdzikowska.

– W ciepłych zatoczkach Morza Czarnego, tam gdzie pływają delfiny, kobiety rodzą swoje dzieci – o tym traktuje film „Narodziny, jakie my znamy”. Elena Tonetti-Vladimirowa od ponad 20 lat prowadzi program naturalnych narodzin w wodzie. Film pokazuje szczęśliwe twarze i ciała rodziców, otwarte, przytomne oczy dzieci natychmiast po przyjściu na świat – te dzieci nie płaczą, prześlizgują się po brzuchu mamy prosto do pełnej mleka piersi. Jedna z rodzących przeżywa podczas porodu wielokrotny orgazm. Niewiarygodne.

– Dzieci, które rodzą się w ten sposób, doświadczają świata jako przyjaznego miejsca. Badania naukowe potwierdzają, że ludzie tak urodzeni ewoluują na wyższy poziom świadomości, są wolni od lęku przed życiem i miłością, spontaniczni i twórczy. To nowe pokolenie tworzące nową jakość kultury, mówi Elena Tonetti. W naszej kulturze nie mamy świadomości, co znaczy stawać się matką, bo nikt nas tego nie uczy.Zalękniona, osamotniona kobieta w ciąży przekazuje ten lęk dziecku. Od stanu matki, od jakości porodu zależy, jak dziecko będzie się czuło w swojej skórze, czy będzie miało poczucie: tu jest moje miejsce, mam prawo żyć, jestem darem dla rodziców. W kulturze indiańskiej witało się dzieci właśnie w ten sposób: „Jesteś dla nas darem. Jesteś darem dla świata. Jakie dary przynosisz?”. Społeczność uważnie przyglądała się, jakie dziecko ma pasje, talenty; jakie jest jego przeznaczenie. Jeżeli nie doświadczamy tego, że nasze życie jest darem, nie możemy potem w pełni się nim cieszyć, potrzebujemy uzdrawiania. Dlatego
przygotowanie narodzin, przyjęcie dziecka jest sprawą podstawową.

– Jak wyglądał poród w dawnych kulturach?

– Jest taka książka, kultowa dla kobiet – „Czerwony namiot” Anity Diamant. Pokazuje wspólnotę żydowską z czasów biblijnego proroka Jakuba. Kobiety, które miesiączkowały, i te, które rodziły, miały swój czerwony namiot odosobnienia. Przebywały tam ze starszymi kobietami, które się nimi opiekowały. Podobnie było w społecznościach indiańskich, a także hinduskich. Gdy kobieta była w ciąży, inne kobiety wyręczały ją w obowiązkach, służyły jej. Była masowana, namaszczana olejkami, jadła specjalne jedzenie, piła zioła. Czas ciąży był psychicznym, emocjonalnym i duchowym przygotowaniem do porodu. Kobieta przebywała też w samotności, by wzbudzić w sobie pieśń dla dziecka, pieśń miłości. Wracała z odosobnienia, dopiero gdy usłyszała pieśń wyłaniającą się z jej serca i brzucha. Potem uczyła tej pieśni kobiety, aby śpiewały ją dziecku przy porodzie. Pieśń towarzyszyła dziecku, a potem już dorosłemu człowiekowi przez całe jego życie aż do śmierci.

– W jaki sposób rodziły kobiety w czerwonym namiocie?

– Rodząca stawała na cegłach. Kobiety obejmowały ją ramionami, tworząc z nich rodzaj tronu, siedziska. Kobieta głęboko oddychała. Cały czas towarzyszyły jej położne, które śpiewały: „Nie lękaj się, nadchodzi czas, nie lękaj się, kości masz mocne, nie lękaj się, pomoc jest tuż obok, nie lękaj się, dziecko stoi na progu, nie lękaj się, będzie żyło, żeby przynieść ci zaszczyt”. I czekały z otwartymi rękoma, żeby odebrać dziecko. Kobieta czuła się bezpiecznie powierzona w ręce innych kobiet. U Azteków kobieta w ciąży była pod opieką bogiń, w tym bogini ziemi i narodzin Teteoinnan, patronki akuszerek uważanych za świeckie kapłanki. To one odmawiały modlitwy magiczne: „Na dole w domu Ayopechcatli narodzi się klejnot… Przyjdź, przyjdź tu, klejnocie-dziecko, przyjdź tu”. W momencie porodu położna wydawała okrzyk bojowy, gdyż rodząca matka cieszyła się takim szacunkiem jak wojownik. Dziecko witano jak podróżnego przybywającego z innego świata, aby wędrować dalej; życie było tylko etapem tej podróży. Mówiono do
dziecka: „Jesteś ptakiem Quecholii, twój dom, w którym przychodzisz na świat, jest tylko gniazdem”. Rodzenie się jest dla dziecka kolosalnym wysiłkiem. W łonie matki jest bezpiecznie, nie zawsze, ale można powiedzieć, że w miarę bezpiecznie. Potem dziecko wychodzi na świat. Pierwotnym doświadczeniem jest przerażenie, rozpacz; odłączenie od matki sprawia, że dziecko czuje się strasznie zagrożone. W szpitalu słyszy pokrzykiwania zmęczonych lekarzy. Gwałtownie zostaje przecięta pępowina, zanim jeszcze przestanie tętnić. Dotąd dziecko oddychało z matką, teraz musi samodzielnie złapać oddech; ten pierwszy oddech jest parzący, bolesny, więc przerażone płacze. Jest łapane za nogi, żeby odkrztusiło, uderza się je, żeby wydało pierwszy krzyk. Jest poddawane szybkim zabiegom higienicznym, myte pod kranem… A przecież skóra dziecka jest bardzo delikatna, nie ma żadnej ochrony. Jaskrawe światło oślepia wrażliwe oczy. To są dla dziecka tortury.

– W jaki sposób wnosić stare mądre tradycje do naszego życia? Nie możemy przecież wszystkie rodzić wśród delfinów czy w czerwonym namiocie.

– Ale można zrobić wiele. Kobiety z mojego kręgu rodzą w wodzie, w domu, są przygotowywane przez duchowe położne, wiedzą, jak w tańcu z siłami natury pomóc dziecku wyłonić się na światło świata. Jak w transie pojawia się falowanie, wirowanie w krzyku i w pieśni. Dziecko i mama znajdują się w przyjaznym otoczeniu, panuje półmrok, sączy się miękkie światło, delikatna muzyka. Dziecko rodzi się w atmosferze balsamicznej. Wraz z dzieckiem rodzi się też mama i ojciec. Ojcowie, którzy brali udział w porodach, mówią, że to jedna z najważniejszych inicjacji w ich życiu. Co nie znaczy, że taki poród pozbawiony jest bólu i cierpienia; rzadko która kobieta rodzi w sposób ekstatyczny. Poród jest pierwszym rytuałem przejścia i jak każda inicjacja zawiera ten element – umierania czegoś starego i rodzenia się nowego. Dla dziecka umiera bezpieczna jedność z matką w łonie, teraz trzeba się wyodrębnić, wyjść w nieznany świat. Dziecko i matka wykonują ogromną pracę. Co dalej? Chodzi o to, aby po odłączeniu od matki, która jest
dla dziecka całym wszechświatem, mogło ono doświadczyć połączenia duchową pępowiną z całością istnienia, by poczuło głęboką ufność: mam prawo być tutaj, jestem chciane, kochane, przyjęte. Sprzyja temu poród lotosowy, o którym opowiada Justyna – jedna z kręgowych matek: „Nie odcinaliśmy pępowiny i zachowaliśmy łożysko. Położna obmyła je, odsączyła i zawinęła w pieluchę. Po kilku dniach pępowina uschła i odpadła. Łożysko zgodnie ze starym zwyczajem zakopaliśmy w ziemi. Dziecko było wyjątkowo pogodne i spokojne”. Kobiety z mojego kręgu spotykają się, aby opowiadać sobie o doświadczeniach porodowych. Uczestniczenie w opowieściach dobrze nastawia psychicznie, duchowo. Gdy są w ciąży, odnajdują pieśń dla swojego dziecka, którą śpiewamy, witając dziecko w naszym gronie. Tworzymy własne rytuały. Uzdrawiamy także porodową traumę.

– W jaki sposób?

– Wiele z nas boi się rodzić, bo strach mamy w genach od pokoleń. Nasze matki blokowały proces naszego rodzenia się i teraz my chcemy „chronić” nasze dziecko przed bólem. Na zajęciach, które prowadzę, odtwarzamy sytuację porodu, pozwalamy sobie przeżyć ją na nowo, tym razem w bezpiecznych warunkach. Jeżeli rodząc się, doświadczyłyśmy traumy, to jej symptomy pojawiają się w tym procesie, na przykład kobieta się dusi, zaczyna płakać, gwałtownie się wyrywa, jest przerażona. Odtwarza się pamięć z czasu przychodzenia na świat. Teraz odradzamy się do życia witani uważnymi, czułymi dłońmi. Uzdrawiamy porodową traumę, aby pełniej doświadczać życia wolnego od lęku i aby nie przekazywać tego lęku kolejnym pokoleniom. Wiele współczesnych kobiet ma problem z zaakceptowaniem ciąży: nie chciały dziecka, boją się, nie są gotowe. Kiedy wędrujemy wyobraźnią do wnętrza, widzą swoje łono w postaci zimnej jamy. Podobnie zdarza się po porodzie: kobiety czują się samotne, nie wiedzą, co się z nimi dzieje, jakby traciły siebie,
zapadały się, nie są w stanie cieszyć się dzieckiem. Pomoc matek bywa błogosławieństwem; nie wszystkie jednak czują się na siłach wspierać córkę. Wiele jest matek krytycznych, surowych. Niezbędny jest ktoś, kto w mądry sposób towarzyszyłby kobiecie nie tylko przed porodem czy w trakcie, ale także później, gdy dziecko jest małe.

– Kobiety ze stowarzyszenia Mama w Centrum mówiły mi, że bez wsparcia innych kobiet z dziećmi nie dałyby rady, nie przetrwałyby psychicznie. Znalazły się przez Internet.

– W wielu miastach w Polsce istnieją już kobiece kręgi. Dobrze, aby wśród młodych kobiet znalazły się też starsze, które by spotkania animowały. Mamy prawo się bać, przeżywać różne emocje. Jeśli możemy o nich powiedzieć, i one zostaną zrozumiane i przyjęte, wtedy łatwiej sobie z nimi radzić. Często młode kobiety proszą, aby któraś z zaprzyjaźnionych kobiet uczestniczyła w narodzinach dziecka. Wspieranie rodzącej przyjaciółki otwiera na własne macierzyństwo, wzmacnia zaufanie do życia. Rdzenne Uzdrowicielki mówią: „good birth – good life on Earth” – „dobre rodzenie – dobre życie na ziemi”. My, kobiety matki, w naturalny sposób utożsamiamy się z matką Ziemią i wspieramy życie. Czujemy się jak położne przyjmujące rodzenie się nowego człowieka, dobrze ugruntowanego, który poczuje się w świecie jak w domu i będzie chciał zadbać o nasz wspólny Dom – siedlisko naszego życia.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (8)