Poharatana przez los i ludzi. Życie doświadczyło ją brutalniej niż filmową Tereskę
- Historia Oli to smutny wyjątek, który potwierdza reguła, że nasze losy zależą od głębokości i liczby ran, które zostaną nam zadane. Bo Ola bardzo chciała z tego wszystkiego wyjść, nie czuła się z tym dobrze, próbowała nad sobą pracować. Ale się nie udało - mówi dyrektor Romuald Sadowski, zwany Papciem w Zakładzie Poprawczym i Schronisku dla Dziewcząt w Falenicy, gdzie Ola Gietner została 16 lat temu wyłowiona przez reżysera filmu "Cześć Tereska".
30.09.2016 | aktual.: 30.09.2016 13:27
Mija 15 lat od premiery głośnego filmu Roberta Glińskiego "Cześć Tereska". Ola Gietner, odtwórczyni tytułowej roli, w tym czasie otrzymała najbardziej prestiżowe nagrody, w tym hollywoodzką Young Artist Award (nie pojechała do Los Angeles po jej odbiór), uciekła z poprawczaka i do niego wróciła doprowadzona przez policję, po ukończeniu szkoły została z zakładu zwolniona. Potem wyszła za mąż, urodziła dwójkę dzieci, popełniła nowe przestępstwo, odsiedziała wyrok w więzieniu.
Ma Pan kontakt z Olą Gietner? Czy też filmowa Tereska powiedziała wam "cześć"?
Romuald Sadowski, dyrektor Schroniska dla Nieletnich i Zakładu Poprawczego dla dziewcząt w Warszawie-Falenicy: Mam kontakt, właściwie stały, z jej babcią, natomiast z samą Oleńką wtedy, kiedy się odezwie, ostatnio było to kilka miesięcy temu.
I jak się u niej sprawy mają? Wiem, że była w więzieniu w Grudziądzu.
Cóż mogę pani powiedzieć… Sprawy mają się źle. Po opuszczeniu zakładu karnego wróciła do Pabianic, do mieszkania, które przed laty udało mi się dla niej załatwić. Natomiast nie wyzbyła się uzależnienia, od różnych środków, przede wszystkim ciężkich narkotyków.
Ola trafiła do zakładu w wieku 14 lat. Za coś grubszego kalibru? Nie chodzi mi o podawanie konkretnego przestępstwa czy paragrafu, ale ciężar jej ówczesnych przewinień.
Szczerze mówiąc musiałbym sprawdzić w dokumentacji, co to było dokładnie, ale na pewno nie miała na koncie żadnego ciężkiego przestępstwa typu rozbój czy zabójstwo. Przypuszczam, że powodem były kradzieże i/lub zachowania agresywne.
Spodziewał się pan, że to właśnie Ola zostanie wybrana do głównej roli?
Ona została przez pana Glińskiego wybrana wcześniej, kiedy była w zakładzie wychowawczym w Otwocku. Do nas trafiła już w czasie realizacji filmu, ja tylko przystałem na jej udział w tym projekcie.
Już po premierze w rozmowie z "Tygodnikiem Przegląd" Ola na prośbę dziennikarza, żeby opowiedziała, dlaczego powód jej pobytu w zakładzie to "takie błędne kółko", i jego stwierdzenie, że przecież "film wzrusza miliony widzów", stwierdziła: "bo to film. W życiu nic nikogo nie wzrusza". Ona rzeczywiście czuła się obojętna całemu światu?
Trudno mi odpowiedzieć jednoznacznie. Na pewno była bardzo głęboko zraniona przez to, czego doświadczyła w życiu. I na pewno była i dalej jest dziewczyną bardzo uczuciową, wrażliwą na krzywdę innych, gotową do pomocy. Pan Gliński zauważył kiedyś trafnie, że jest takim zagubionym dzieckiem. W filmie zagrała więc właściwie samą siebie. A że ma zdolności aktorskie, to wyszło jak wyszło, czyli dobrze.
Co zauważyli krytycy, którzy zachwycali się naturalnością i autentycznością, jakiej przydała obrazowi Glińskiego. Ale poznając biografię Oli i porównując ją z doświadczeniami Tereski, aż ciśnie się na usta, że życie pisze najgorsze scenariusze.
Zdecydowanie, życie Oleńkę doświadczyło jeszcze bardziej brutalnie niż filmową Tereskę.
W reportażu Agnieszki Sikory pan Gliński mówił, że Ola była "bardzo interesująca, swobodnie się zachowywała, nie grała", a jednocześnie "miała tajemnicę, siedziała cicho, spokojnie, ale było widać, że w środku jest kawał diabełka, natomiast nie było wiadomo, co tam w niej siedzi". Pan by się z tym zgodził?
Zdecydowanie, to jest cała nasza Oleńka. Z jednej strony była niewiniątkiem, siedziała cichutko, a z drugiej potrafiła u nas nieźle napsocić. Choć to nie były żadne chuligańskie wybryki, broń Boże. Nie dało jej się nie lubić.
Sporą część tej tajemnicy przed panem uchyliła. W wypracowaniu pisała m.in. o tym, że była przekazywana z rąk do rąk, bita za każdą bzdurę, raz matka jej za karę obcięła włosy, a w wieku 7 lat zawiozła na policję "ku przestrodze". Dalej - że zawsze dostawała najgorsze rzeczy, zaczęła kraść, żeby dorównać młodszej siostrze, a ojczym zapowiedział jej, że po 16. roku życia ją wyrzuci z domu. Wreszcie - że wpadła w towarzystwo spod ciemnej gwiazdy, a na jednym z gigantów została zgwałcona. To tylko najmniej drastyczne fragmenty jej wspomnień z dzieciństwa. Długo jej zajęło otwieranie się przed wami? Sam pan mówił, że ona "była z tych hardych, niepokornych, nastawionych na nie, potwornie zbuntowanych".
Bardzo długo. Kiedy się w końcu otworzyła, przegadaliśmy te wszystkie istotne zdarzenia z jej życia. Obejrzeliśmy te potworne, głębokie, niegojące się rany, jakie miała zadawane od dzieciństwa. Później, już po jej wyjściu z zakładu, bardzo długo utrzymywaliśmy bliski kontakt, wciąż próbowaliśmy jej pomóc. Gdy na przykład jej babcia, z którą jest bardzo związana, miała wypadek, namawiałem Oleńkę, żeby ją odwiedzała w szpitalu, a przy okazji podjęła leczenie u psychologa, bo znam akurat dobrego specjalistę, który przyjmuje w tym samym szpitalu. "Dobrze, dobrze, Papciu", odpowiadała. W końcu poszła na jedną wizytę. I na tym się skończyło. Kilka razy podejmowała też pracę, ale pani dobrze wie, jak nisko musi upaść człowiek uzależniony, czasami nawet poniżej dna, żeby się podnieść. Tylko że musi chcieć sam, musi sam to zrozumieć, my możemy tylko czekać cały czas z wyciągniętą ręką. I nawet była niedawno szansa, Ola miała zagrać w filmie "Miasto 44", przeszła pierwsze przesłuchanie, bardzo się spodobała. Ale na drugie przyjechała już nawalona i oczywiście nic z tego nie wyszło.
Mama Oli stwierdziła, że gdy tylko usłyszała, że Ola będzie grać w filmie, uznała to za "bardzo zły pomysł', bo ona "i tak nie będzie tego potrafiła wykorzystać". Można tak było zakładać?
Moim zdaniem nie. I nie żałuję, że wyraziłem zgodę na udział Oli w filmie, choć część pracowników zakładu była podobnego zdania co jej mama, że Olka będzie gwiazdorzyć, że to się to się później na niej odbije negatywnie. Uważam, że mimo iż rezultat był właściwie negatywny, bo nie udało się jej uchronić przed więzieniem, to była dla niej nie tylko przygoda, ale duże i pozytywne doświadczenie życiowe. Olka jest po prostu tak pokrzywdzona, że nie dało się jej wyprowadzić na prostą. Te głębokie rany są właśnie głównym powodem, dlaczego wpadła w uzależnienia. A gwarantuję, że gdybyśmy razem, ja i pani redaktor, wymyślili, jak skutecznie wyprowadzić kogoś z uzależnienia, to byśmy w bardzo krótkim czasie dostali nagrodę Nobla.
Myśli pan, że ta opinia matki była dyktowana tym, że tak dobrze Olę znała czy też nigdy w nią nie wierzyła, a wręcz postawiła na niej krzyżyk?
Ona była bardzo oschła, oziębła wobec Oli. Było widać na każdym kroku, jak Oleńka była spragniona czułości, potrafiła przyjść i się przytulić do każdego - do mnie, psychologa, wychowawcy, nawet do obcego człowieka. Bliskości, miłości szukała zaborczo, panicznie, często wręcz agresywnie, wulgarnie, co było odpychające, ale właśnie tak manifestuje się ból odrzucenia.
Sama matka stwierdziła: Ola była dzieckiem, które bardzo trudno było kochać.
To mamy odpowiedź. Dziecko się kocha bezwarunkowo, bez względu na to, jakie jest, chore czy zdrowe, grzeczne czy nie. Nie jestem upoważniony, żeby ją oceniać, ale kiedyś, w ramach takich quasi-mediacji, zaprosiłem ją do Falenicy. Przyjechała, po raz pierwszy, bo na kilka lat pobytu Oli u nas nie odwiedzała jej w ogóle. Zaprosiłem też babcię, która przyjeżdżała akurat bardzo często. Usiedliśmy w czwórkę, powiedziałem: wyrzućcie z siebie wszystkie żale, ale nie obrażajcie się, wysłuchajcie się wzajemnie. Olka zaczęła wyciągać wstrząsające sceny, to, co pisała w wypracowaniu i co pozwoliła mi ujawnić publicznie, było niczym wobec rzeczywistego dramatu tego dziecka, które było potwornie traktowane, odrzucone, niechciane, poniżane, maltretowane. A matka nie oponowała. Gdybym miał więc przyznać im punkty, kto ma rację w tym sporze, to 90 dostałaby Ola, 8 babcia, a matka 1, góra 2.
Ola przebywała w więzieniu za, jak sama wylicza, "włamanie, posiadanie marihuany, posiadanie amunicji, groźby pozbawienia życia". Już właściwie pan odpowiedział na pytanie, co sprawiło, że w jej przypadku resocjalizacja się nie powiodła, że zamiast wyjść na prostą, jej życiowe drogi tak bardzo się pokręciły.
Jej rany są tak głębokie, że najlepszy lekarz by im nie podołał. Można je porównać na przykład z amputacją wszystkich kończyn, a i wtedy jest łatwiej, bo można człowiekowi przyczepić protezy. Ale co można zrobić w przypadku tak strasznie poharatanego przez los i ludzi dziecka?
A właśnie - pan ma ponad 50-letnie doświadczenie w resocjalizacji młodych ludzi, już tak ekstremalnie naznaczonych przez życie. Jak pan uważa: chociaż nie da się z nich zrobić tabula rasa, dać im czystego życiorysu, można popracować nad nimi tak, żeby byli jak palimpsest: zapisać ich kartki, najczęściej bardzo pobazgrane przez dom rodzinny, środowisko, ludzi, z którymi mieli styczność, nową, lepszą treścią?
Dokładnie na tym polega nasza praca. To jest jedyna metoda. Są co prawda takie szkoły, które głoszą, że trzeba ich wziąć za mordy, zdyscyplinować. Ale te dzieciaki już tego doświadczyły, zaznały wystarczająco dużo agresji w domu rodzinnym i swoim środowisku. Agresji nie można leczyć agresją, ona tylko nakręca spiralę, a nie pozwala się z niej uwolnić.
Czy można się zatem pokusić o sformułowanie jakiegoś katalogu zasad resocjalizacji młodych ludzi, podejścia do nich tak, by zechcieli - i potrafili - się otworzyć, żeby móc z nimi zacząć efektywnie pracować?
Zawsze powtarzam to samo: mam być lekarzem, a nie klawiszem. Trzeba pozyskać zaufanie wychowanka, żeby się otworzył, stać się jego tutorem, który mu towarzyszy, wspiera go na drodze życiowej, ale w niczym nie wyręcza, niczego za niego nie załatwia. Przecież sama nazwa pedagogiki wywodzi się z greckiego paidagogos, co znaczy dosłownie "prowadzący chłopca". Każdy człowiek, nawet młody, ma wolną wolę i albo skorzysta z naszych rad, podpowiedzi pomocy, także materialnej, albo nie.
I jak to w praktyce się udaje? Tragiczne losy Oli po wyjściu z poprawczaka są typowe dla podopiecznych zakładu czy to raczej smutny wyjątek?
Zdecydowana większość naszych wychowanek prowadzi wspaniałe życie, pokończyły studia, mają pracę, pozakładały rodziny. Są cudownymi matkami, żonami, obywatelkami. Historia Oli to smutny wyjątek, który potwierdza reguła, że nasze losy zależą od głębokości i liczby ran, które zostaną nam zadane. Bo Ola bardzo chciała z tego wszystkiego wyjść, nie czuła się z tym dobrze, próbowała nad sobą pracować. Ale się nie udało. W jej przypadku chyba nie mogło się udać.
Polecamy także:
Gwałt na psyche
Janda będzie protestować z kobietami. Odwołuje swój spektakl
Zobacz:
Jak wygląda życie kobiet w polskich więzieniach?