Blisko ludziPoliamoria, swing, związek otwarty. "Często te relacje funkcjonują lepiej niż związki monogamiczne"

Poliamoria, swing, związek otwarty. "Często te relacje funkcjonują lepiej niż związki monogamiczne"

Wyobrażenia o klubach dla swingersów rzadko pokrywają się z rzeczywistością
Wyobrażenia o klubach dla swingersów rzadko pokrywają się z rzeczywistością
Źródło zdjęć: © Getty Images | Andreas Rentz
Katarzyna Pawlicka
25.05.2021 16:43

Luca jest poliamorystką i żyje w związku z trzema mężczyznami, Kasia jest mamą trójki dzieci i stałą bywalczynią klubów swingerskich, a Kamili świetnie układa się w łóżku z mężem tylko wtedy, gdy sypia z kimś jeszcze. Rozmowy z nimi przeprowadziła Patrycja Ceglińska-Włodarczyk – autorka książki pt. "Więcej niż dwoje". W rozmowie z WP Kobieta opowiada, jak wyglądają w Polsce konsensualne relacje niemonogamiczne.

Katarzyna Pawlicka, WP Kobieta: Do rozmów z osobami będącymi w niemonogamicznych związkach siadałaś z określonymi obrazami, stereotypami czy przekonaniami?

Patrycja Ceglińska-Włodarczyk: Tym tematem zajmuję się mniej więcej od czterech lat. Zaczęło się przypadkiem – obejrzałam na Netflixie serial o poliamorii i zaczęłam się zastanawiać, czy w Polsce istnieją takie związki. Podczas pracy nad pierwszym reportażem faktycznie miałam obawy i milion pytań w głowie. Poliamoria kojarzyła mi się ściśle z seksem, trochę myliłam ją z poligamią. Ale z każdą rozmową dowiadywałam się więcej o codziennym funkcjonowaniu osób w wieloosobowych związkach czy otwartych relacjach. Dziś nie jest to dla mnie nic nadzwyczajnego. Co więcej, często te relacje funkcjonują lepiej niż związki monogamiczne, ponieważ partnerzy trzymają się ustalonych wspólnie zasad i biorą odpowiedzialność za więcej niż jedną osobę.

Paradoksalnie właśnie to najbardziej zaskoczyło mnie w trakcie lektury twojej książki. Trudno było mi uwierzyć, że związek z trzema osobami może być bardziej udany niż ten monogamiczny.

Agnieszka Szeżyńska, ekspertka z Instytutu Pozytywnej Seksualności w rozmowie ze mną zwróciła uwagę, że gdy jesteśmy osobami monogamicznym, mamy określone schematy działania. Od dzieciństwa obserwujemy rodziców czy znajomych, którzy żyją w ten sposób, powielamy schematy i wchodząc w związek właściwie nie musimy się niczego uczyć, nie ustalamy zasad. Natomiast nie ma skryptów na związki wieloosobowe czy niemonogamiczne, a to z kolei zmusza tych, którzy je tworzą, do nieustannej pracy nad sobą i zwiększania świadomości. Wszystko jest nowe, zatem musi zostać obgadane, ustalone, przepracowane. Poza tym pojawiają się inne problemy niż w związkach monogamicznych – w końcu wchodzimy w relacje z dwiema czy trzema osobami i emocje oraz uczucia każdej z nich powinny zostać wzięte pod uwagę.

Kiedy rozmawiałam ze znajomymi o poliamorii, najczęściej pojawiające się stwierdzenie brzmiało: "przecież to ładna nazwa na wdawanie się w romanse". Zakładam, że jednak jest pewna różnica. Możesz powiedzieć, na czym polega?

Jak mówi książkowa definicja, poliamoria to wielomiłość. Do naszych partnerów żywimy więc głębsze uczucia. W relacjach poliamorycznych seks nie jest obowiązkowym elementem, to wyłącznie dodatek. Moja bohaterka – Luca – w ogóle nie współżyje z jednym ze swoich partnerów, ponieważ takie granice sobie ustalili. Anieszka Szeżyńska twierdzi, że w poliamorii często nie ma czasu na seks, bo partnerzy tyle rozmawiają o swoich przeżyciach i emocjach.

W poliamorii istnieje jakiś limit? Że kochać można np. jednocześnie maksymalnie pięć osób i więcej już nie?

Nie, limit zależy wyłącznie od osób tworzących relację. Jednak zazwyczaj mamy do czynienia z trzy- lub czteroosobowymi związkami przez wzgląd na ograniczenia logistycznie. Wielu poliamorystów, z którymi rozmawiałam, ma rodziny, dzieci, pracują zawodowo, a dla partnera trzeba przecież wygospodarować czas, czasem dojechać na spotkania nawet kilkaset kilometrów.

Luca, o której wspomniałaś, czuła, że może kochać jednocześnie więcej niż jedną osobę już, gdy miała 7 lat. Myślisz, że gdybyśmy o poliamorii mówili więcej i częściej, np. w szkole, okazałoby się, że dużo więcej osób ma taką potrzebę?

Istnieje przekonanie, że człowiek z natury nie jest monogamistą, choć Agnieszka Szeżynska szybko uczuliła mnie, że w ogóle nie powinniśmy zastanawiać się nad tą kwestią – jeżeli mamy ochotę kochać równocześnie trzy osoby, po prostu to róbmy. Jedna z poliamorystek przedstawiła mi natomiast ciekawe, obrazowe porównanie. "Wyobraź sobie, że masz trzy przyjaciółki. Każda z nich jest dla ciebie ważna, ale z każdą łączą cię inne wspomnienia, przeżycia, inaczej spędzacie czas. Nie oznacza to jednak, że którąś z nich kochasz mniej, a którąś bardziej. Po prostu kochasz je inną miłością" – powiedziała.

Dlatego myślę, że gdybyśmy normalizowali to zjawisko, nie myśleli, że poliamorysta musi być człowiekiem rozwiązłym czy szukającym wrażeń, może otworzylibyśmy się bardziej na takie relacje. Tym bardziej że przecież kiedy jesteśmy w monogamicznym związku, inni ludzie nie przestają się nam podobać. Do niektórych czujemy chemię, jednak w pewnym momencie ucinamy tę relację i skupiamy się na partnerze czy partnerce, bo tak zostaliśmy wychowani. Więc tak – myślę, że pewnie część z nas byłaby w stanie pokochać więcej osób. Pytanie, jak odnalazłaby się w związku, w którym musi dzielić się drugą osobą. To już zupełnie inna sprawa.

Kamila – jedna z bohaterek twojej książki żyje w związku otwartym, a jej mąż nie ma nic przeciwko licznym skokom w bok. Co więcej - jej łóżkowe historie z innymi mężczyznami go kręcą, podnoszą temperaturę w ich sypialni.

Ona nie ma poczucia, że zdradza męża, z którym ma zresztą dwójkę dzieci, ponieważ nie wiąże seksu z miłością. Dla niej to po prostu bardzo przyjemna czynność. Dlatego nie miała problemu, by opowiedzieć historię o seksie z taksówkarzem, który przydarzył się jej po nieudanej seks-randce. Taksówkarz słysząc, co ją spotkało, zaproponował, że może to naprawić. Udało się i oboje byli bardzo zadowoleni. Zdradziła też, że kiedy jest aktywna seksualnie poza małżeństwem, ma automatycznie więcej udanego seksu z mężem. Oboje zgadzają się na taki układ, mają wszystko przegadane. Zresztą ich relacja była wielokrotnie modyfikowana: zaczynali od swingu, później oboje spotykali się z innymi, mąż lubił też podglądać jej igraszki z mężczyznami.

To świetny przykład, że możemy być zadowoleni i spełnieni seksualnie, wychodząc poza sferę społecznych oczekiwań. Musimy jednak pamiętać, i o tym mówią wszyscy eksperci, że jeśli chcemy otworzyć relację na innych, powinniśmy robić to małymi kroczkami, obserwować reakcje partnera i, przede wszystkim, decydować się na to wyłącznie, gdy nasz związek jest bardzo silny, a nie w momentach kryzysu. Wówczas takie eksperymenty mogą mieć odwrotny skutek i destrukcyjny wpływ.

Zarówno poliamoria, jak i swing powoli wchodzą do polskiego dyskursu. Niestety, do szerszego grona przebijają się obrazki, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Obejrzałam np. szeroko reklamowamy film pt. "Swingersi", który jest zbiorem fatalnych gagów i przestarzałych żartów z pieprzykiem. Takie, w moim przekonaniu nieudane, reprezentacje mają na pewno wpływ na postrzegane związków niemonogamicznych…

Zanim zaczęłam zgłębiać temat swingowania, myślałam, że kluby dla swingersów to Sodoma i Gomora. W sieci dominują opisy mówiące, że jest tam strasznie brudno, lepko, a w imprezach biorą udział ludzie z marginesu. Stąd dyskrecja większości swingujących osób, które nie mówią w ogóle o swoim życiu erotycznym, ponieważ boją się reakcji otoczenia. Chociaż jedna z moich bohaterek – Kasia – powiedziała o swingowaniu swoim znajomym, ludziom bardzo wierzącym i okazało się, że podeszli do tego na wielkim luzie, ich relacja się nie zmieniła.

Jak w takim razie naprawdę wyglądają kluby dla swingersów?

Kiedy zdecydowałam się pójść po raz pierwszy do klubu swingerskiego w Warszawie, przeżyłam szok. Wybrałam klub "ACT" i muszę przyznać, że poziom przygotowania tego miejsca do zabawy erotycznej jest bardzo wysoki. Zresztą jego właściciel – Piotr – oprowadził mnie po nim z kamerą - link do nagrania można znaleźć w e-booku. Panuje tam erotyczny klimat, ponieważ światło jest przygaszone, dominują czerwień i czerń, w oknach są ciężkie zasłony, obok skórzane kanapy, ale całość jest bardzo elegancka i wygląda jak świetny dom, w którym znajdziemy gadżety erotyczne, przygotowany na domówkę. Warto dodać też, że klub jest podzielony na strefy – nie jest tak, że już na wejściu zobaczymy ludzi "w akcji". Na początku trafiamy bowiem do strefy relaksu z barem i kanapami, tu poziom nagości jest mniejszy, następnie możemy pójść na basen lub na górę, gdzie znajdują się otwarte pokoje czy kącik BDSM.

W klubie swingerskim da się uprawiać bezpieczny seks?

Oczywiście! Wszędzie są prezerwatywy, płyny do dezynfekcji rąk, rękawiczki nitrylowe czy papierowe ręczniki. W niemal każdym pokoju jest łazienka, w każdym momencie można wziąć prysznic. W klubie zatrudnione są także osoby, które go sprzątają, często w trakcie imprezy. Sami goście są wyedukowani, świadomi, bywają w takich miejscach, więc zależy im na czystości i bezpieczeństwie.

"Nie ma miejsca, w którym kobieta mogłaby się czuć bezpieczniej" – mówi jedna z twoich bohaterek. Zgadzasz się z nią?

Tak, szczególnie, gdy przypominam sobie różne sytuacje z klubów tanecznych: sprośne teksty, próby obmacywania, brak respektowania odmowy, np. gdy chodzi o taniec. W klubie swingerskim "nie" faktycznie znaczy "nie", a w razie jakichkolwiek problemów można zgłosić się do właściciela czy ochroniarzy. Dzięki temu, że nagość jest standardem, nikt nie gapi się natarczywie, co zdarza się przecież nagminnie na dyskotekach.

Bezpiecznie czułam się nawet w berlińskim klubie dla swingersów, gdy byłam daleko od domu, nie znałam nikogo, spałam w hotelu. To była duża imprezownia, gdzie można było sobie potańczyć, a rozmowy toczyły się na różne tematy, wcale nie dotyczyły seksu. Nikt nie wykorzystywał też faktu, że jestem nowa – nie było mowy o chamskim podrywie, a propozycja pójścia do jacuzzi padła dopiero po 30 minutach miłej pogawędki. Mitem jest również przekonanie, że w klubie swingerskim seks uprawia każdy z każdym – z moich obserwacji wynika, że ludzie łączą się w grupki i w nich się bawią.

Z jakim kosztem musimy się liczyć, gdy planujemy wieczór w klubie swingerskim?

W Polsce kobiety singielki wchodzą zazwyczaj za darmo, pary płacą ok. 150 złotych, natomiast single-mężczyźni płacą najwięcej, ok. 200-300 złotych. Ale wszystko zależy od klubu i rodzaju imprezy. W Berlinie opłata na wejściu była stała dla wszystkich i wynosiła 15 euro. To nie jest bardzo wysoki koszt, ale nie ukrywajmy, że służy selekcji, zapobiega wejściu do klubu tzw. osób z ulicy, które mają błędne wyobrażenie o takich miejscach. Za drinki płacimy dodatkowo.

Myślisz, że ten temat można jeszcze eksplorować? Są wątki, które chciałabyś poruszyć w przyszłości?

Jasne, to bardzo szeroki temat, jak zresztą wszystkie dotyczące relacji, ponieważ ludzie są złożonymi istotami. Jednym z aspektów, który mnie do tej pory intryguje i zaskakuje, jest zazdrość. Kiedy słyszę od poliamorystów, że dzięki wprowadzeniu zasad i rozmowom wyeliminowali problem zazdrości, myślę sobie: "fajnie, że to u was działa", ale zastanawiam się, czy będzie działało zawsze. Drugim intrygującym zagadnieniem jest aseksualność. Ludzi, którzy w ogóle nie potrzebują seksu, jest naprawdę sporo, a w dzisiejszym świecie ten temat z jednej strony jest tabu, z drugiej porusza się go dosłownie wszędzie: w reklamach, popkulturze, książkach czy filmach. Zastanawiam się, jak osoby aseksualne odnajdują się w takiej rzeczywistości.

Całość do kupienia:

 Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Chętnie poznamy wasze historie, podzielcie się nimi z nami i wyślijcie na adres: wszechmocna_to_ja@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (519)
Zobacz także