Polityczne wdowy
Od tragicznej śmierci ich mężów minęło 17 lat, a one nadal boją się o życie i słyszą groźby: „Jeśli coś wiesz, to milcz! Ty też miałaś zginąć”. Bo te śmierci nie były przypadkowe.
POLITYCZNE WDOWY
Nie zabijajcie pamięci
Od tragicznej śmierci ich mężów minęło 17 lat, a one nadal boją się o życie i słyszą groźby: „Jeśli coś wiesz, to milcz! Ty też miałaś zginąć”. Bo te śmierci nie były przypadkowe. Profesor Walerian Pańko był prezesem NIK-u, Michał Falzmann inspektorem. Obaj rozpracowywali aferę FOZZ.
Walerku, kochany… No to sobie dzisiaj posiedzimy, porozmawiamy. Rodzinie, znajomym już rozpowiedziałam: „Tylko mnie spalcie po śmierci”. Żebyś nie widział, jak się tu bez Ciebie zestarzałam. Niech w urnę przesypią. Estetyczną, bo lubisz ładne przedmioty. A ja tylko poproszę o napis: „Wreszcie z Tobą, Ula”.
Urszula Pańko w Dzień Zmarłych nie idzie na cmentarz. Zasłania okna w swoim warszawskim mieszkaniu. Zapala świeczkę. Siada przy stole. Do męża na grób w Jasionowie w Krośnieńskiem przyjeżdża w innych terminach. Wtedy się napłacze, naśmieje. Bez świadków: tylko ona i on. Cały rok mu opowie. Co w pracy, u znajomych. Znowu będzie zrzędzić, że tak trudno, tak niedobrze, tak zimno i czarno – bez niego.
Iza Falzmann na grób męża zachodzi kilka razy w roku. Na Powązki jedzie tramwajem albo podwożą ją dzieci. Mąż spoczywa w grobie rodzinnym. W niedalekim sąsiedztwie leży Edward Rydz-Śmigły, jakiś zasłużony lotnik, zwykli ludzie. Zdarza się, że ktoś zostawi na mogile znicz, wetknie wiązankę kwiatów. 1 listopada na Powązki jedzie z całą rodziną. Cztery dorosłe córki, syn i mała wnusia, Julcia. Nad grobem modlą się, cichną. Każdy sam musi się z tą śmiercią uporać. Od nowa. Inaczej matka, inaczej dzieci. Że odszedł za wcześnie. Że niepotrzebnie. Dlaczego?
Od śmierci młodego inspektora NIK-u Michała Falzmanna w lipcu 1991 roku i tragicznego wypadku profesora Waleriana Pańki trzy miesiące później mija 17 lat. Od 17 lat Iza Falzmann łudzi się, że sprawa, którą kilka miesięcy przed śmiercią zajmował się jej mąż – rozpracowanie mechanizmu wypływu ze Skarbu Państwa bilionów złotych, w którą zamieszany był m.in. Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego, Ministerstwo Finansów, Narodowy Bank Polski i Bank Handlowy – doczeka się rozstrzygnięcia.
– Przez te wszystkie lata w ślimaczącym się śledztwie dotyczącym afery FOZZ, w którą zamieszany był polski establishment, oskarżono zaledwie garstkę ludzi. Skazano m.in. dyrektora generalnego FOZZ-u, Grzegorza Żemka, i jego zastępczynię, Janinę Chim. Jeden z podsądnych, Dariusz Przywieczerski, uciekł za granicę. Mocodawcy grabieży, główni architekci afery i jej beneficjenci pozostają bezkarni. Gdzie są? – pyta Iza Falzmann. Urszula Pańko od sprawy FOZZ-u odcina się.
– Powiem tylko: śmierć męża nie była przypadkowa. Umarł, bo za dużo wiedział.
A na pytanie o beneficjentów afery odpowiada: – Więcej nie powiem. NIC.
W 1991 roku Iza Falzmann ma 47 lat. Z o dziewięć lat młodszym mężem, Michałem, i piątką dzieci mieszkają w kamienicy w centrum Warszawy. W trzypokojowym mieszkaniu zawsze jest pełno ludzi.
– Odwiedzało nas dużo gości. Ze względu na bliskość dworca. Nocowało wiele przypadkowych osób. W stanie wojennym poszukiwani przez SB. Mąż żartobliwie pytał przychodzących: „Siusiu, kawa czy zatelefonować?” – opowiada Falzmann.
Rejwach dzieci, codzienna krzątanina, ale i dyskusje; o pracy, o życiu, o Polsce tworzyły klimat tego domu. – Tylko bez patosu i minoderii proszę, bo Michał nie znosił sztuczności – zaznacza Falzmann.
Mówi: – To były takie czasy, że każdemu, w mniejszym lub większym stopniu, udzielała się gorączka przemian. Ale w tej – powiedzmy – euforii trzeba było dzieciom prać pieluchy. Zorganizować bebiko i buty. Zaplanować wyjazd na wakacje. Pociągami i z psem, bez zaklepanej przez internet kwatery. Być rodziną. Po prostu.
Więc byli. Ona nauczycielka, on główny inspektor w NIK-u. Nie od razu dostał się w struktury tej instytucji. Wcześniej był pracownikiem Izby Skarbowej. Tam pierwszy raz wpadł na jeszcze ciepły trop gigantycznej afery FOZZ, której później nie bał się nazwać rabunkiem finansów państwa. Opublikował na ten temat dwa artykuły w podziemiu.
– Mąż odszedł z Izby. Ale jego publikacje nie przeszły bez echa. Na górze zaczęło wrzeć. W marcu 1991 roku zaproponowano mu pracę w NIK-u. Prezydent Lech Wałęsa chciał, żeby mąż pomógł w sprawie FOZZ-u, a on czuł się odpowiedzialny za sprawę, którą odkrył. Domagał się, aby ludzie poznali prawdę, szukał rozwiązań. Wszedł w to bagno całą duszą i ciałem; i jak miał w zwyczaju, bezpardonowo – wspomina wdowa.
Na biurku bezpośredniego szefa Michała Falzmanna, Anatola Lawiny, codziennie lądowały obszerne notatki. Falzmann skrupulatnie informował o swoich odkryciach, referował wyniki dochodzenia, ujawniał chaos w dokumentacji finansowej państwa. Był niezmordowany.
– Lawinę to przerosło. Chciał męża poskromić. Odsuwał go od czynności zawodowych, utrudniał wgląd w dokumenty, odebrał legitymację służbową i kluczyki do szaf. Był tchórzem – twierdzi Iza Falzmann.
Pod datą 21 kwietnia 1991 roku Michał Falzmann sporządził notatkę: „Rozmawiałem z Krzyśkiem T. (…) Uważam, że powinienem wymówić pracę w NIK-u. Dalsza praca to osobiste śmiertelne niebezpieczeństwo. Szans na sukces nie widzę żadnych”. Obok zanotował, że bliscy namawiali go, by się nie poddawał.
W czasie gdy Falzmann rozpracowywał aferę FOZZ, prezesem NIK-u był profesor Walerian Pańko, pracownik naukowy Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach i członek PAN-u. Starszy od swojego kolegi o kilkanaście lat, nominację na urząd przyjął 23 maja 1991 roku.
Mąż nie chciał tej funkcji. W czasie stanu wojennego był internowany. W latach przełomu przewodniczył pracom Komisji Samorządu Terytorialnego. Współtworzył zręby nowej państwowości. Kiedy wchodził w poniedziałek rano do Sejmu, wychodził z niego w sobotę. Wekowałam jedzenie: pierożki, bigos, mięso, żeby nie padł mi z przemęczenia. Potem pałaszował to wszystko z kolegami, a ja obrastałam w sławę profesorowej – świetnej kucharki. Na uczelniach i w Sejmie był jego żywioł – wspomina Ula Pańko.
W jednym z wywiadów prasowych, tuż przed śmiercią, profesor tak wyraził się o nowym stanowisku pracy: „Są chwile, kiedy żałuję. Nawet bardzo. Charakter pracy daleko odbiega od moich cech psychofizycznych. Zdaję sobie sprawę, że przyjęcie nominacji było koniecznością w nowym układzie politycznym Sejmu i Senatu. Nie ma o czym mówić…”. A jednak… Urszula Pańko jest przekonana, że całe zło, które przetoczyło się przez jej życie, które – jak twierdzi – odebrało jej męża, zaczęło się z momentem objęcia przez Waleriana prezesury w NIK-u.
– To był błąd. Zagarnęła go tzw. wielka polityka. Ale co to za polityka? Same brudy, afera za aferą: Art.B, FOZZ… Miał to wszystko w notatkach, w raportach. Mówił: „Uleńka, ja za dużo wiem”. Wziął na siebie ten pręgierz jak krzyż i go powalili – wdowa nie ukrywa łez.
Kiedy Walerian Pańko zaczął pracować w NIK-u, w domu był już tylko gościem. Skończyły się kolacje z przyjaciółmi z uczelni, z Sejmu, ze studentami. Nocne Polaków rozmowy o nowej samorządności, pracy, która była wyzwaniem, dawała satysfakcję. – Nie mieliśmy dzieci. Nie udało się. Ale nasz dom zawsze był otwarty. Urządzaliśmy np. wieczory angielskie czy francuskie. Rozmawialiśmy ze znajomymi tylko w danym języku. Mąż mówił płynnie po włosku, francusku, angielsku, niemiecku, rosyjsku – wspomina Urszula Pańko.
Wobec odkryć Michała Falzmanna starał się zachować ostrożność. Nie chciał ferować wyroków. Wydawać przedwczesnych sądów. Potrzebował twardych dowodów. Młody Falzmann był jak tornado. Pańko był rozważny. Ale nigdy nie mówili o sobie źle. Przyznają to obie wdowy.
– Niektórzy zarzucają mi, że postawiłam mężowi ołtarzyk. Wypowiadam się o nim z czołobitnością – wyznaje Ula Pańko.
– Ale jak można opowiadać inaczej o człowieku, który był krystalicznie uczciwy. „Zawsze uśmiechnięty” – tak mówili studenci, „Nasz profesorek” – to z kolei chłopi z jego rodzinnej wsi. Cieszył się charyzmą, miał czyste sumienie. Ludzie to wyczuwają – przekonuje Urszula.
– Zaczęło się 15 lipca 1991 roku. Mąż wrócił z pracy wyczerpany. Od kilku tygodni chodził jak w kołowrocie. Skala przestępstwa, jakie rozpracował, porażała go. Chciał jak najszybciej ujawnić raport o stanie finansów państwa. Ignorował pogróżki i anonimy. I na swój sposób bał się. Bał, że nie zdąży – wspomina Iza Falzmann.
Po powrocie do domu poszedł na rozmowę z Kornelem Morawieckim. To nie była wizyta towarzyska. Wkrótce żona dostała telefon, że wiozą go na pogotowie przy Hożej. Prawdopodobnie zawał.
– Zostawiłam dzieci. Joanna, najstarsza, miała wtedy 12 lat, najmłodsza, Marysia – niespełna dwa. Do stacji pogotowia jest kilka kroków. Ale nie wpuścili mnie do niego. Był reanimowany – relacjonuje.
Następnego dnia siedział na łóżku.
– Uśmiechał się. Rozmawiał. Chciał, żeby przynieść mu przybory do golenia. Spakowałam torbę, wrzuciłam książkę z teologii i wróciłam z tym następnego dnia.
Ale Michał już nie żył.
– Ordynator namówił mnie, bym odmówiła sekcji zwłok. Teraz żałuję – opowiada.
Na pogrzebie Michała Falzmanna było uroczyście. Mszę żałobną w kościele św. Barbary uświetnili swoją obecnością notable rządowi. Był wieniec z Kancelarii Prezydenta. Sonata na wiolonczelę Bacha. Gazety okrzyknęły go pierwszym męczennikiem FOZZ-gate.
Iza Falzmann wspomina: – Przed śmiercią, jeszcze w samochodzie, Michał powtórzył kilka razy, że Bank Handlowy jest bankrutem przynajmniej od 1969 roku. Żeby nie pozwolić tego zatuszować. To były jego ostatnie słowa. Po 17 latach jego słowa nie znaczą nic. Nie wyłamały żadnych drzwi. Niczego nie rozwiązały. Nie padły żadne oskarżenia. Nie wymierzono sprawiedliwości. Michał poświęcił się sprawie, która teraz niewielu obchodzi. Młodzi czasem pytają: „A co to jest afera FOZZ?”.
Był siódmy października 1991 roku. Rześkie powietrze, drzewa ozłocone liśćmi. Zawsze lubiła tę porę, bo kojarzyła się jej z urodzinami męża. Przygotowała już potrawy na małą uroczystość z okazji jego 50. urodzin, którą zamierzali celebrować następnego dnia. W lutym obchodzili 25-lecie małżeństwa. Tamtego poranka Urszula Pańko w eleganckiej garsonce pani profesorowej wsiadła z mężem do rządowej lancii. Miał wygłosić wykład inauguracyjny na Uniwersytecie Śląskim. Potem czekało go urzędowe spotkanie w delegaturze NIK-u w Katowicach. Profesorowa usiadła z przodu, obok kierowcy. Mąż na tylnym siedzeniu z Januszem Zaporowskim, szefem Biura Informacyjnego Kancelarii Sejmu. Nagle usłyszała wybuch. Samochód zjechał na przeciwległy pas ruchu. Rozpadł się na dwie połówki. Ona z kierowcą uderzyli w nasyp. Z tyłu auta nic nie zostało.
– Byłam w szoku. Przyjechało pogotowie. Dali mi zastrzyk. Krzyczałam, żeby ratowali Walerka. Karetka zawiozła nas do szpitala w Radomsku. Mąż już nie żył. Ale ja wciąż krzyczałam, żeby go ratować. Kiedyś obiecał mi, że nigdy do domu sama wracać nie będę. Zawiódł mnie. Po raz pierwszy… – wspomina.
Po wypadku na trasie Warszawa – Katowice pojawiły się w prasie najpierw lakoniczne informacje, że zginął profesor Walerian Pańko, że samochód jechał za szybko, nieprawidłowo wykonał manewr wyprzedzania i zderzył się czołowo z innym autem. Wkrótce dziennikarze zaczęli łączyć ze sobą fakty. Że w wypadku zginął prezes NIK-u, który miał ujawnić na dniach wstrząsający raport w Sejmie o stanie finansów państwa. Prezes oskarżany jeszcze niedawno o opieszałość w tropieniu afer gospodarczych kraju. Wkrótce media okrzyknęły go drugą, tragiczną ofiarą FOZZ-u.
Pojawiły się kolejne doniesienia. Mnożyły się spekulacje. Że świadkowie wyraźnie słyszeli detonację. Że przy wraku samochodu znaleziono torbę z wypaloną dziurą. Może ukryto w niej bombę? Policjanci, którzy jako pierwsi dotarli na miejsce wypadku, utonęli parę lat później na rybach. W wyjątkowo płytkiej wodzie… Zginął człowiek robiący ekspertyzę. Zginęli w tajemniczych okolicznościach wszyscy świadkowie oprócz pani Urszuli.
– Jednak w sądzie żadne poszlaki nigdy nie znalazły potwierdzenia. Jeździłam na wszystkie rozprawy. Mówiłam, ile wiedziałam i ile mogłam powiedzieć. Mąż zginął w tragicznym wypadku i jestem przekonana, że nie była to śmierć przypadkowa. Ale nie chcę wciąż bać się o własne życie. Niech tak zostanie – wyznaje Ula Pańko. Nie ma czasu na łzy.
Po śmierci męża Iza Falzmann została z dziećmi. W tym samym mieszkaniu, w otoczeniu tych samych sprzętów, książek. Jak było włamanie i nieznani sprawcy przewalili dokumenty po mężu, pozostała po nich zniszczona framuga drzwi.
– Nie otrzymałam żadnej zapomogi, wsparcia finansowego, bo nie chciałam. Panią z opieki społecznej odprawiłam. Nie wystąpiłam o dodatek do czynszu i nigdy nie brałam zasiłku rodzinnego. Otrzymałam natomiast ustawoweodszkodowanie z ZUS-u irentę rodzinną w wysokości 1200 zł, wówczas na sześć osób. W pierwszych tygodniach byli ze mną przyjaciele i rodzina. Znajoma z Gdańska, Ela, oraz siostra zabierały dzieci na wakacje i narty – relacjonuje.
Dzieci wychowywała sama. Zmieniła pracę. Zajęła się tłumaczeniami książek i filmów dla telewizji Planet: przyrodniczych, historycznych, dokumentalnych. Dzieciaki hałasowały w jednym pokoju, ona w drugim, na wysłużonym odtwarzaczu DVD przeglądała taśmy. Kilkanaście razy odsłuchiwała dialogi. Sprawdzała wszystko skrupulatnie. Potem zabierała najmłodszą ze sobą i szła z tłumaczeniem do studia. Wszystko dostarczała osobiście. Nie było internetu, faksów, telefonów komórkowych. Portier chwalił Marysię, że tak pięknie się wysławia.
Iza Falzmann nie lubi się nad sobą rozczulać. Nie uznaje narzekania. Kiedy ma mówić o mężu, mówi bez zadęcia: – Typ awanturnika. Bezkompromisowy. Ostro formułował sądy. O ludziach, z którymi miał do czynienia, wyrażał się w sposób często niecenzuralny – przyznaje.
Nie ma wrażenia, że tymi słowami wystawia mężowi złe świadectwo. Wyznaje: – Właśnie to mnie zafascynowało – brak pozy i inteligencja. Zanim się poznaliśmy, obracałam się w środowiskach bardzo upozowanych. Połączyły nas poglądy polityczne i zamiłowanie do gór. Na ślub zdecydowaliśmy się ze względu na Joannę, która miała się urodzić.
Potem urodziły się jeszcze trzy córki i syn: Po Joannie, absolwentce filozofii i fizyki, przyszła na świat Zuzanna. Jest dziennikarką. Po niej jedyny syn, Patryk. Studiował psychologię społeczną, zajmuje się organizacją imprez. 26-letnia Anna uczy w szkole. Jest po SGGW. Najmłodsza, Marysia, ma dopiero 19 lat. Przed nią matura. Jest jeźdźcem na warszawskim Służewcu. Uwielbia konie, jak mama.
Michał Falzmann nie widział, jak dzieci dorastają. Nie jeździł z nimi w góry i na żagle. Dzieciaki zapamiętały go, jak czytał im książki albo się wygłupiał. Uwielbiały to. Miał zdolności aktorskie i poczucie humoru. Kiedy zmarł w wieku zaledwie 38 lat, najbardziej tęskniła za nim Ania, wtedy uczennica podstawówki. Marysia prawie w ogóle taty nie pamięta.
– Dzieci czczą pamięć ojca. Rozmawiamy o nim., wspominamy go. Teraz są dorosłe. Żyją własnymi sprawami, to naturalne. Ale ja w każdym z nich widzę cząstkę męża. Brakowało go nam. Wciąż go nam brakuje – wyznaje Iza.
Ula Pańko po wypadku dochodziła do siebie kilka lat. Nieprzespane noce, środki uspokajające, strach. „Żyję, bo nie umarłam” – mówiła. – To niewiarygodne, ile spustoszenia w moim życiu uczyniło odejście Walerka. Czułam się jak podziurawiona; Podziurawione serce, myśli, umysł. Nie chcę kłaść się do łóżka, bo go tam nie ma. Nie chcę nakryć sobie do stołu, bo on przy nim nie usiądzie. Mówię do ścian, do portretu: „Walerek, pomóż. Nie wyrabiam. Nie do zniesienia jest samotność”.
Lekiem okazała się praca. Gmach przy Wiejskiej, z którego całymi tygodniami nie wychodził kiedyś mąż, stał się na lata jej domem. Była wicedyrektorem w Biurze Informacyjnym Kancelarii Sejmu. Odpowiadała za edukację parlamentarną. Organizowała Sejm Dzieci i Młodzieży, olimpiadę o parlamentaryzmie polskim. Na ścianie w salonie wisi jej największe zawodowe osiągnięcie: Order Uśmiechu.
– Pracowałam jak szalona. Czułam jego oddech na plecach. To powodowało, że chciało mi się wstać z łóżka. Założyć ubranie, zrobić makijaż – opowiada.
Miała silne kryzysy. Pierwszym przyjacielem, który ją pocieszał, byłJacek Kuroń. Pytał: „Co u ciebie, maleńka? W czym ci pomóc? Ale ona tylko: Walerek i Walerek. Zapuchnięte oczy, operacje kręgosłupa i nóg. Papieros za papierosem. Trauma.
Krótko po śmierci Pańki przyjaciele zaprosili ją do Afryki. Spotkała tam misjonarzy, którzy pomogli jej podźwignąć się duchowo. To było ważne, żeby przetrwać. Nie stracić wiary w ludzi, kiedy groziła jej utrata mieszkania, kiedy wtargnięto do niego w dniu pogrzebu profesora, gdy odbierała telefony: „Jeżeli coś wiesz, to milcz. Też miałaś zginąć…”.
Przez 17 lat od śmierci ani razu nie pomyślała, aby związać się z kimś innym. Przyjaciele ganili: „Jak będziesz rozpaczać, chłopa sobie nie znajdziesz. Nie wolno być samemu”.
Nie potrafiła zrezygnować z tej szczeniackiej i największej miłości. Miała pod powiekami obraz przystojnego studenta ze skryptem w ręku, którego zobaczyła pierwszy raz na podwórku u siostry w Lęborku.
– Robiłam wygibasy na trzepaku, żeby zwrócić jego uwagę. Miałam 15 lat. Zagadał do mnie dopiero w następne wakacje. Poprosił o fotografię. Małżeństwem zostaliśmy na studiach – opowiada.
Przyznaje, że nie zawsze było różowo. Odchodzili od siebie, wracali. Jednak z całą stanowczością mówi: – Był i jest moją wielką miłością. Nic nie wypełni pustki po nim.
Urszula Pańko często ma taki sen: „Widzę Waleriana, uśmiechnięty, elegancki, w kwiecie życia. Sprzątam pospiesznie mieszkanie, poprawiam wygląd, już, już mamy sobie wpaść w ramiona, a on śmieje się: „Ulcia, ja już mam tam inną kobietę”. No, czy nie zdenerwowałaby się pani? Nie stawiam pomnika. Zwyczajnie, strasznie tęsknię.
Iza Falzmann mniej otwarcie mówi o swoich uczuciach. Ma kim zaprzątać sobie głowę. Dla kogo suszyć grzyby. Gotować zupę. Z kim usiąść do wigilijnego stołu. Ale czy ma łatwiej? – Michał nie chciał być męczennikiem. Nie był samotnym szeryfem wojującym z narażeniem życia o sprawiedliwość czy maniakiem przesiąkniętym spiskową teorią dziejów – mówi Falzmann. – Boli mnie, że sprawa FOZZ-u nie doczekała się wyjaśnienia i sprawiedliwego osądu. Tylko że mąż i tak robiłby swoje. Niewygodny i dla wielu obrzydliwie jednoznaczny, uczciwy, prostolinijny. Cały on…
Wydanie Internetowe