Polityczne wdowy

Od tragicznej śmierci ich mężów minęło 17 lat, a one nadal boją się o życie i słyszą groźby: „Jeśli coś wiesz, to milcz! Ty też miałaś zginąć”. Bo te śmierci nie były przypadkowe.

Obraz
Źródło zdjęć: © Robert Polak

PO­LI­TYCZ­NE WDO­WY

Nie zabijajcie pamięci

Od tragicznej śmierci ich mężów minęło 17 lat, a one nadal boją się o życie i słyszą groźby: „Jeśli coś wiesz, to milcz! Ty też miałaś zginąć”. Bo te śmierci nie były przypadkowe. Profesor Wa­le­ria­n Pań­ko był prezesem NIK-u, Mi­chał Fal­zman­n inspektorem. Obaj rozpracowywali aferę FOZZ.

Waler­ku, ko­cha­ny… No to so­bie dzi­siaj po­sie­dzi­my, po­roz­ma­wia­my. Ro­dzi­nie, zna­jo­mym już roz­po­wie­dzia­łam: „Tyl­ko mnie spal­cie po śmier­ci”. Że­byś nie wi­dział, jak się tu bez Cie­bie ze­sta­rza­łam. Niech w urnę prze­sy­pią. Es­te­tycz­ną, bo lu­bisz ład­ne przed­mio­ty. A ja tyl­ko po­pro­szę o na­pis: „Wresz­cie z To­bą, Ula”.

Urszula Pańko w Dzień Zmar­łych nie idzie na cmen­tarz. Za­sła­nia okna w swo­im war­szaw­skim miesz­ka­niu. Za­pa­la świecz­kę. Sia­da przy sto­le. Do mę­ża na grób w Ja­sio­no­wie w Kro­śnień­skiem przy­jeż­dża w in­nych ter­mi­nach. Wte­dy się na­pła­cze, na­śmie­je. Bez świad­ków: tyl­ko ona i on. Ca­ły rok mu opo­wie. Co w pra­cy, u zna­jo­mych. Zno­wu bę­dzie zrzę­dzić, że tak trud­no, tak nie­do­brze, tak zim­no i czar­no – bez nie­go.

Iza Fal­zmann na grób mę­ża za­cho­dzi kil­ka ra­zy w ro­ku. Na Po­wąz­ki je­dzie tram­wa­jem al­bo pod­wo­żą ją dzie­ci. Mąż spo­czy­wa w gro­bie ro­dzin­nym. W nie­da­le­kim są­siedz­twie le­ży Ed­ward Rydz-Śmi­gły, ja­kiś za­słu­żo­ny lot­nik, zwy­kli lu­dzie. Zda­rza się, że ktoś zo­sta­wi na mo­gi­le znicz, we­tknie wią­zan­kę kwia­tów. 1 li­sto­pa­da na Po­wąz­ki je­dzie z ca­łą ro­dzi­ną. Czte­ry do­ro­słe cór­ki, syn i ma­ła wnu­sia, Jul­cia. Nad gro­bem mo­dlą się, cich­ną. Każ­dy sam mu­si się z tą śmier­cią upo­rać. Od no­wa. Ina­czej mat­ka, ina­czej dzie­ci. Że od­szedł za wcze­śnie. Że nie­po­trzeb­nie. Dla­cze­go?

Od śmier­ci mło­de­go in­spek­to­ra NI­K-u Mi­cha­ła Fal­zman­na w lip­cu 1991 roku i tra­gicz­ne­go wy­pad­ku pro­fe­so­ra Wa­le­ria­na Pań­ki trzy mie­sią­ce póź­niej mi­ja 17 lat. Od 17 lat Iza Fal­zmann łu­dzi się, że spra­wa, któ­rą kil­ka mie­się­cy przed śmier­cią zaj­mo­wał się jej mąż – roz­pra­co­wa­nie me­cha­ni­zmu wy­pły­wu ze Skar­bu Pań­stwa bi­lio­nów zło­tych, w któ­rą za­mie­sza­ny był m.in. Fun­dusz Ob­słu­gi Zadłużenia Za­gra­nicz­ne­go, Mi­ni­ster­stwo Fi­nan­sów, Na­ro­do­wy Bank Pol­ski i Bank Han­dlo­wy – do­cze­ka się roz­strzy­gnię­cia.

– Przez te wszyst­kie la­ta w śli­ma­czą­cym się śledz­twie do­ty­czą­cym afe­ry FOZZ, w któ­rą za­mie­sza­ny był pol­ski es­ta­bli­sh­ment, oskar­żo­no za­le­d­wie garst­kę lu­dzi. Ska­za­no m.in. dy­rek­to­ra ge­ne­ral­ne­go FOZZ­-u, Grze­go­rza Żem­ka, i je­go za­stęp­czy­nię, Ja­ni­nę Chim. Je­den z pod­sąd­nych, Da­riusz Przy­wie­czer­ski, uciekł za gra­ni­cę. Mo­co­daw­cy gra­bie­ży, głów­ni ar­chi­tek­ci afe­ry i jej be­ne­fi­cjen­ci po­zo­sta­ją bez­kar­ni. Gdzie są? – py­ta Iza Fal­zmann. Ur­szu­la Pań­ko od spra­wy FOZZ­-u od­ci­na się.

– Po­wiem tyl­ko: śmierć mę­ża nie by­ła przy­pad­ko­wa. Umarł, bo za du­żo wie­dział.

A na py­ta­nie o be­ne­fi­cjen­tów afe­ry od­po­wia­da: – Wię­cej nie po­wiem. NIC.

W 1991 ro­ku Iza Fal­zmann ma 47 lat. Z o dzie­więć lat młod­szym mę­żem, Mi­cha­łem, i piąt­ką dzie­ci miesz­ka­ją w ka­mie­ni­cy w cen­trum War­sza­wy. W trzy­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu za­wsze jest peł­no lu­dzi.

– Od­wie­dza­ło nas du­żo go­ści. Ze wzglę­du na bli­skość dwor­ca. No­co­wa­ło wie­le przy­pad­ko­wych osób. W sta­nie wo­jen­nym po­szu­ki­wa­ni przez SB. Mąż żar­to­bli­wie py­tał przy­cho­dzą­cych: „Siu­siu, ka­wa czy za­te­le­fo­no­wać?” – opo­wia­da Fal­zmann.

Rej­wach dzie­ci, co­dzien­na krzą­ta­ni­na, ale i dys­ku­sje; o pra­cy, o ży­ciu, o Pol­sce two­rzy­ły kli­mat te­go do­mu. – Tyl­ko bez pa­to­su i mi­no­de­rii pro­szę, bo Mi­chał nie zno­sił sztucz­no­ści – za­zna­cza Fal­zmann.

Mó­wi: – To by­ły ta­kie cza­sy, że każ­de­mu, w mniej­szym lub więk­szym stop­niu, udzie­la­ła się go­rącz­ka prze­mian. Ale w tej – po­wiedz­my – eu­fo­rii trze­ba by­ło dzie­ciom prać pie­lu­chy. Zor­ga­ni­zo­wać be­bi­ko i bu­ty. Za­pla­no­wać wy­jazd na wa­­ka­cje. Po­cią­ga­mi i z psem, bez za­kle­pa­nej przez in­ter­net kwa­te­ry. Być ro­dzi­ną. Po pro­stu.

Więc by­li. Ona na­uczy­ciel­ka, on głów­ny in­spek­tor w NIK-u. Nie od ra­zu do­stał się w struk­tu­ry tej in­sty­tu­cji. Wcze­śniej był pra­cow­ni­kiem Izby Skar­bo­wej. Tam pierw­szy raz wpadł na jesz­cze cie­pły trop gi­gan­tycz­nej afe­ry FOZZ, któ­rej póź­niej nie bał się na­zwać ra­bun­kiem fi­nan­sów pań­stwa. Opu­bli­ko­wał na ten te­mat dwa ar­ty­ku­ły w pod­zie­miu.

– Mąż od­szedł z Izby. Ale je­go pu­bli­ka­cje nie prze­szły bez echa. Na gó­rze za­czę­ło wrzeć. W mar­cu 1991 ro­ku za­pro­po­no­wa­no mu pra­cę w NIK­-u. Pre­zy­dent Lech Wa­łę­sa chciał, że­by mąż po­mógł w spra­wie FOZZ­-u, a on czuł się od­po­wie­dzial­ny za spra­wę, któ­rą od­krył. Do­ma­gał się, aby lu­dzie po­zna­li praw­dę, szu­kał roz­wią­zań. Wszedł w to ba­gno ca­łą du­szą i cia­łem; i jak miał w zwy­cza­ju, bez­par­do­no­wo – wspo­mi­na wdo­wa.

Na biur­ku bez­po­śred­nie­go sze­fa Mi­cha­ła Fal­zman­na, Ana­to­la La­wi­ny, co­dzien­nie lą­do­wa­ły ob­szer­ne no­tat­ki. Fal­zmann skru­pu­lat­nie in­for­mo­wał o swo­ich od­kry­ciach, re­fe­ro­wał wy­ni­ki do­cho­dze­nia, ujaw­niał cha­os w do­ku­men­ta­cji fi­nan­so­wej pań­stwa. Był nie­zmor­do­wa­ny.

– La­wi­nę to prze­ro­sło. Chciał mę­ża po­skro­mić. Od­su­wał go od czyn­no­ści za­wo­do­wych, utrud­niał wgląd w do­ku­men­ty, ode­brał le­gi­ty­ma­cję służ­bo­wą i klu­czy­ki do szaf. Był tchó­rzem – twier­dzi Iza Fal­zmann.

Pod da­tą 21 kwiet­nia 1991 ro­ku Mi­chał Fal­zmann spo­rzą­dził no­tat­kę: „Roz­ma­wia­łem z Krzyś­kiem T. (…) Uwa­żam, że po­wi­nie­nem wy­mó­wić pra­cę w NIK-u. Dal­sza pra­ca to oso­bi­ste śmier­tel­ne nie­bez­pie­czeń­stwo. Szans na suk­ces nie wi­dzę żad­nych”. Obok za­no­to­wał, że bli­scy na­ma­wia­­li go, by się nie pod­da­wał.

W cza­sie gdy Fal­zmann roz­pra­co­wy­wał afe­rę FOZZ, pre­ze­sem NIK­-u był pro­fe­sor Wa­le­rian Pań­ko, pra­cow­nik na­uko­wy Uni­wer­sy­te­tu Ślą­skie­go w Ka­to­wi­cach i czło­nek PAN­-u. Star­szy od swo­je­go ko­le­gi o kil­ka­na­ście lat, no­mi­na­cję na urząd przy­jął 23 ma­ja 1991 ro­ku.

Mąż nie chciał tej funk­cji. W cza­sie sta­nu wo­jen­ne­go był in­ter­no­wa­ny. W la­tach prze­ło­mu prze­wod­ni­czył pra­com Ko­mi­sji Sa­mo­rzą­du Te­ry­to­rial­ne­go. Współ­two­rzył zrę­by no­wej pań­stwo­wo­ści. Kie­dy wcho­dził w po­nie­dzia­łek ra­no do Sej­mu, wy­cho­dził z nie­go w so­bo­tę. We­ko­wa­łam je­dze­nie: pie­roż­ki, bi­gos, mię­so, że­by nie padł mi z prze­mę­cze­nia. Po­tem pa­ła­szował to wszyst­ko z ko­le­ga­mi, a ja ob­ra­sta­łam w sła­wę pro­fe­so­ro­wej – świet­nej ku­char­ki. Na uczel­niach i w Sej­mie był je­go ży­wioł – wspo­mi­na Ula Pań­ko.

W jed­nym z wy­wia­dów pra­so­wych, tuż przed śmier­cią, pro­fe­sor tak wy­ra­ził się o no­wym sta­no­wi­sku pra­cy: „Są chwi­le, kie­dy ża­łu­ję. Na­wet bar­dzo. Cha­rak­ter pra­­cy da­le­ko od­bie­ga od mo­ich cech psycho­­fi­zycz­nych. Zda­ję so­bie spra­wę, że przy­ję­cie no­mi­na­cji by­ło ko­niecz­no­ścią w no­­wym ukła­dzie po­li­tycz­nym Sej­mu i Se­na­tu. Nie ma o czym mó­wić…”. A jed­nak… Ur­szu­la Pań­ko jest prze­ko­na­na, że ca­łe zło, któ­re prze­to­czy­ło się przez jej ży­cie, któ­re – jak twier­dzi – ode­bra­ło jej mę­ża, za­czę­ło się z mo­men­tem ob­ję­cia przez Wa­ler­iana pre­ze­su­ry w NIK­-u.

– To był błąd. Za­gar­nę­ła go tzw. wiel­ka po­li­ty­ka. Ale co to za po­li­ty­ka? Sa­me bru­dy, afe­ra za afe­rą: Art.B, FOZZ… Miał to wszyst­ko w no­tat­kach, w ra­por­tach. Mó­wił: „Uleń­ka, ja za du­żo wiem”. Wziął na sie­bie ten prę­gierz jak krzyż i go po­wa­li­li – wdo­wa nie ukry­wa łez.

Kie­dy Wa­le­rian Pań­ko za­czął pra­co­wać w NIK­-u, w do­mu był już tyl­ko go­ściem. Skoń­czy­ły się ko­la­cje z przy­ja­ciół­mi z uczel­ni, z Sej­mu, ze stu­den­ta­mi. Noc­ne Po­la­ków roz­mo­wy o no­wej sa­mo­rząd­no­ści, pra­cy, któ­ra by­ła wy­zwa­niem, da­wa­ła sa­tys­fak­cję. – Nie mie­li­śmy dzie­ci. Nie uda­ło się. Ale nasz dom za­wsze był otwar­ty. Urzą­dza­li­śmy np. wie­czo­ry an­giel­skie czy fran­cu­skie. Roz­ma­wia­li­śmy ze zna­jo­my­mi tyl­ko w da­nym ję­zy­ku. Mąż mó­wił płyn­nie po wło­sku, fran­cu­sku, an­giel­sku, nie­miec­ku, ro­syj­sku – wspo­mi­na Ur­szu­la Pań­ko.

Wo­bec od­kryć Mi­cha­ła Fal­zman­na sta­rał się za­cho­wać ostroż­ność. Nie chciał fe­ro­wać wy­ro­ków. Wy­da­wać przed­wcze­snych są­dów. Po­trze­bo­wał twar­dych do­wo­dów. Mło­dy Fal­zmann był jak tor­na­do. Pań­ko był roz­waż­ny. Ale ni­gdy nie mó­wi­li o so­bie źle. Przy­zna­ją to obie wdo­wy.

– Nie­któ­rzy za­rzu­ca­ją mi, że po­sta­wi­łam mę­żo­wi oł­ta­rzyk. Wy­po­wia­dam się o nim z czo­ło­bit­no­ścią – wy­zna­je Ula Pań­ko.

– Ale jak moż­na opo­wia­dać ina­czej o czło­wie­ku, któ­ry był kry­sta­licz­nie uczci­wy. „Za­wsze uśmiech­nię­ty” – tak mó­wi­li stu­den­ci, „Nasz pro­fe­so­rek” – to z ko­lei chło­pi z je­go ro­dzin­nej wsi. Cie­szył się cha­ry­zmą, miał czy­ste su­mie­nie. Lu­dzie to wy­czu­wa­ją – prze­ko­nu­je Ur­szu­la.

– Za­czę­ło się 15 lip­ca 1991 roku. Mąż wró­cił z pra­cy wy­czer­pa­ny. Od kil­ku ty­go­dni cho­dził jak w ko­ło­wro­cie. Ska­la prze­stęp­stwa, ja­kie roz­pra­co­wał, po­ra­ża­ła go. Chciał jak naj­szyb­ciej ujaw­nić ra­port o sta­nie fi­nan­sów pań­stwa. Igno­ro­wał po­gróż­ki i ano­ni­my. I na swój spo­sób bał się. Bał, że nie zdą­ży – wspo­mi­na Iza Falzmann.

Po po­wro­cie do do­mu po­szedł na roz­mo­wę z Kor­ne­lem Mo­ra­wiec­kim. To nie by­ła wi­zy­ta to­wa­rzy­ska. Wkrót­ce żo­na do­sta­ła te­le­fon, że wio­zą go na po­go­to­wie przy Ho­żej. Praw­do­po­dob­nie za­wał.

– Zo­sta­wi­łam dzie­ci. Jo­an­na, naj­star­sza, mia­ła wte­dy 12 lat, naj­młod­sza, Ma­ry­sia – nie­speł­na dwa. Do sta­cji po­go­to­wia jest kil­ka kro­ków. Ale nie wpu­ści­li mnie do nie­go. Był re­ani­mo­wa­ny – re­la­cjo­nu­je.

Na­stęp­ne­go dnia sie­dział na łóż­ku.

– Uśmie­chał się. Roz­ma­wiał. Chciał, że­by przy­nieść mu przy­bo­ry do go­le­nia. Spa­ko­wa­łam tor­bę, wrzu­ci­łam książ­kę z teo­lo­gii i wró­ci­łam z tym na­stęp­ne­go dnia.

Ale Mi­chał już nie żył.

– Or­dy­na­tor na­mó­wił mnie, bym od­mó­wi­ła sek­cji zwłok. Te­raz ża­łu­ję – opo­wia­da.

Na po­grze­bie Mi­cha­ła Fal­zman­na by­ło uro­czy­ście. Mszę ża­łob­ną w ko­ście­le św. Bar­ba­ry uświet­ni­li swo­ją obec­no­ścią no­ta­ble rzą­do­wi. Był wie­niec z Kan­ce­la­rii Pre­zy­den­ta. So­na­ta na wio­lon­cze­lę Ba­cha. Ga­ze­ty okrzyk­nę­ły go pierw­szym mę­czen­ni­kiem FOZZ-ga­te.

Iza Fal­zmann wspo­mi­na: – Przed śmier­cią, jesz­cze w sa­mo­cho­dzie, Mi­chał po­wtó­rzył kil­ka ra­zy, że Bank Han­dlo­wy jest ban­kru­tem przy­naj­mniej od 1969 ro­ku. Że­by nie po­zwo­lić te­go za­tu­szo­wać. To by­ły je­go ostat­nie sło­wa. Po 17 la­tach je­go sło­wa nie zna­czą nic. Nie wy­ła­ma­ły żad­nych drzwi. Ni­cze­go nie roz­wią­za­ły. Nie pa­dły żad­ne oskar­że­nia. Nie wy­mie­rzo­no spra­wie­dli­wo­ści. Mi­chał po­świę­cił się spra­wie, któ­ra te­raz nie­wie­lu ob­cho­dzi. Mło­dzi cza­sem py­ta­ją: „A co to jest afe­ra FOZZ?”.

Był siód­my paź­dzier­ni­ka 1991 roku. Rześ­kie po­wie­trze, drze­wa ozło­co­ne li­ść­mi. Za­wsze lu­bi­ła tę po­rę, bo ko­ja­rzy­ła się jej z uro­dzi­na­mi mę­ża. Przy­go­to­wa­ła już po­tra­wy na ma­łą uro­czy­stość z oka­zji je­go 50. uro­dzin, któ­rą za­mie­rza­li ce­le­bro­wać na­stęp­ne­go dnia. W lu­tym ob­cho­dzi­li 25-le­cie mał­żeń­stwa. Tam­te­go po­ran­ka Ur­szu­la Pań­ko w ele­ganc­kiej gar­son­ce pani pro­fe­so­ro­wej wsia­dła z mę­żem do rzą­do­wej lan­cii. Miał wy­gło­sić wy­kład in­au­gu­­ra­cyj­ny na Uni­wer­sy­te­cie Ślą­skim. Po­tem cze­ka­ło go urzę­do­we spo­tka­nie w de­le­ga­tu­rze NIK­-u w Ka­to­wi­cach. Pro­fe­so­ro­wa usia­dła z przo­du, obok kie­row­cy. Mąż na tyl­nym sie­dze­niu z Ja­nu­szem Za­po­row­­skim, sze­fem Biu­ra In­for­ma­cyj­ne­go Kan­ce­la­rii Sej­mu. Na­gle usły­sza­ła wy­buch. Sa­mo­chód zje­chał na prze­ciw­le­gły pas ru­chu. Roz­padł się na dwie po­łów­ki. Ona z kie­row­cą ude­rzy­li w na­syp. Z ty­łu au­ta nic nie zo­sta­ło.

– By­łam w szo­ku. Przy­je­cha­ło po­go­to­wie. Da­li mi za­strzyk. Krzy­cza­łam, że­by ra­to­wa­li Wa­ler­ka. Ka­ret­ka za­wio­zła nas do szpi­ta­la w Ra­dom­sku. Mąż już nie żył. Ale ja wciąż krzy­cza­łam, że­by go ra­to­wać. Kie­dyś obie­cał mi, że ni­gdy do do­mu sa­ma wra­cać nie bę­dę. Za­wiódł mnie. Po raz pierw­szy… – wspo­mi­na.

Po wy­pad­ku na tra­sie War­sza­wa – Ka­to­wi­ce po­ja­wi­ły się w pra­sie naj­pierw la­ko­nicz­ne in­for­ma­cje, że zgi­nął pro­fe­sor Wa­le­rian Pań­ko, że sa­mo­chód je­chał za szyb­ko, nie­pra­wi­dło­wo wy­ko­nał ma­newr wy­prze­dza­nia i zde­rzył się czo­ło­wo z in­nym au­tem. Wkrót­ce dzien­ni­ka­rze za­czę­li łą­czyć ze so­bą fak­ty. Że w wy­pad­ku zgi­nął pre­zes NIK­-u, któ­ry miał ujaw­nić na dniach wstrzą­sa­ją­cy ra­port w Sej­mie o sta­nie fi­nan­sów pań­stwa. Pre­zes oskar­ża­ny jesz­cze nie­daw­no o opie­sza­łość w tro­pie­niu afer go­spo­dar­czych kra­ju. Wkrót­ce me­dia okrzyk­nę­ły go dru­gą, tra­gicz­ną ofia­rą FOZZ­-u.

Po­ja­wi­ły się ko­lej­ne do­nie­sie­nia. Mno­ży­ły się spe­ku­la­cje. Że świad­ko­wie wy­raź­nie sły­sze­li de­to­na­cję. Że przy wra­ku sa­mo­cho­du zna­le­zio­no tor­bę z wy­pa­lo­ną dziu­rą. Mo­że ukry­to w niej bom­bę? Po­li­cjan­ci, któ­rzy ja­ko pierw­si do­tar­li na miej­sce wy­pad­ku, uto­nę­li pa­rę lat póź­niej na ry­bach. W wy­jąt­ko­wo płyt­kiej wo­dzie… Zgi­nął czło­wiek ro­bią­cy eks­per­ty­zę. Zgi­nę­li w ta­jem­ni­czych oko­licz­no­ściach wszy­scy świad­­ko­wie oprócz pa­ni Ur­szu­li.

– Jed­nak w są­dzie żad­ne po­szlaki ni­gdy nie zna­la­zły po­twier­dze­nia. Jeź­dzi­łam na wszyst­kie roz­pra­wy. Mó­wi­łam, ile wie­dzia­łam i ile mo­głam po­wie­dzieć. Mąż zgi­nął w tra­gicz­nym wy­pad­ku i je­stem prze­ko­na­na, że nie by­ła to śmierć przy­pad­ko­wa. Ale nie chcę wciąż bać się o wła­sne ży­cie. Niech tak zo­sta­nie – wy­zna­je Ula Pań­ko. Nie ma cza­su na łzy.

Po śmier­ci mę­ża Iza Fal­zmann zo­sta­ła z dzieć­mi. W tym sa­mym miesz­ka­niu, w oto­cze­niu tych sa­mych sprzę­tów, ksią­żek. Jak by­ło wła­ma­nie i nie­zna­ni spraw­cy prze­wa­li­li do­ku­men­ty po mę­żu, po­zo­sta­ła po nich znisz­czo­na fra­mu­ga drzwi.

– Nie otrzy­ma­łam żad­nej za­po­mo­gi, wspar­cia fi­nan­so­we­go, bo nie chcia­łam. Pa­nią z opie­ki spo­łecz­nej od­pra­wi­łam. Nie wy­stą­pi­łam o do­da­tek do czyn­szu i ni­gdy nie bra­łam za­sił­ku ro­dzin­ne­go. Otrzyma­łam na­to­miast usta­wo­weod­szko­do­wa­nie z ZUS­-u iren­tę ro­dzin­ną w wy­so­ko­ści 1200 zł, wów­czas na sześć osób. W pierw­szych ty­go­dniach by­li ze mną przy­ja­cie­le i ro­dzi­na. Zna­jo­ma z Gdań­ska, Ela, oraz sio­stra za­bie­ra­ły dzie­ci na wa­ka­cje i nar­ty – re­la­cjo­nu­je.

Dzie­ci wy­cho­wy­wa­ła sa­ma. Zmie­ni­ła pra­cę. Za­ję­ła się tłu­ma­cze­nia­mi ksią­żek i fil­mów dla te­le­wi­zji Pla­net: przy­rod­ni­czych, hi­sto­rycz­nych, do­ku­men­tal­nych. Dzie­cia­ki ha­ła­so­wa­ły w jed­­nym po­ko­ju, ona w dru­gim, na wy­słu­żo­nym od­twa­rza­czu DVD prze­glą­da­ła ta­śmy. Kil­ka­na­ście ra­zy od­słu­chi­wa­ła dia­lo­gi. Spraw­dza­ła wszyst­ko skru­pu­lat­nie. Po­tem za­bie­ra­ła naj­młod­szą ze so­bą i szła z tłu­ma­cze­niem do stu­dia. Wszyst­ko do­star­cza­ła oso­bi­ście. Nie by­ło in­ter­ne­tu, fak­sów, te­le­fo­nów ko­mór­ko­wych. Por­tier chwa­lił Ma­ry­się, że tak pięk­nie się wy­sła­wia.

Iza Fal­zmann nie lu­bi się nad so­bą roz­czu­lać. Nie uzna­je na­rze­ka­nia. Kie­dy ma mó­wić o mę­żu, mó­wi bez za­dę­cia: – Typ awan­tur­ni­ka. Bez­kom­pro­mi­so­wy. Ostro for­mu­ło­wał są­dy. O lu­dziach, z któ­ry­mi miał do czy­nie­nia, wy­ra­żał się w spo­sób czę­sto nie­cen­zu­ral­ny – przy­zna­je.

Nie ma wra­że­nia, że ty­mi sło­wa­mi wy­sta­wia mę­żo­wi złe świa­dec­two. Wy­zna­je: – Wła­śnie to mnie za­fa­scy­no­wa­ło – brak po­zy i in­te­li­gen­cja. Za­nim się po­zna­li­śmy, ob­ra­ca­łam się w śro­do­wi­skach bar­dzo upo­zo­wa­nych. Po­łą­czy­ły nas po­glą­dy po­li­tycz­ne i za­mi­ło­wa­nie do gór. Na ślub zde­cy­do­wa­li­śmy się ze wzglę­du na Jo­an­nę, któ­ra mia­ła się uro­dzić.

Po­tem uro­dzi­ły się jesz­cze trzy cór­ki i syn: Po Jo­an­nie, ab­sol­went­ce fi­lo­zo­fii i fi­zy­ki, przy­szła na świat Zu­zan­na. Jest dzien­ni­kar­ką. Po niej je­dy­ny syn, Pa­tryk. Stu­dio­wał psy­cho­lo­gię spo­łecz­ną, zaj­mu­je się or­ga­ni­za­cją im­prez. 26-let­nia An­na uczy w szko­le. Jest po SGGW. Naj­młod­sza, Ma­ry­sia, ma do­pie­ro 19 lat. Przed nią ma­tu­ra. Jest jeźdź­cem na war­szaw­skim Słu­żew­cu. Uwiel­bia ko­nie, jak ma­ma.

Mi­chał Fal­zmann nie wi­dział, jak dzie­ci do­ra­sta­ją. Nie jeź­dził z ni­mi w gó­ry i na ża­gle. Dzie­cia­ki za­pa­mię­ta­ły go, jak czy­tał im książ­ki al­bo się wy­głu­piał. Uwiel­bia­ły to. Miał zdol­no­ści ak­tor­skie i po­czu­cie hu­mo­ru. Kie­dy zmarł w wie­ku za­le­d­wie 38 lat, naj­bar­dziej tę­sk­ni­ła za nim Ania, wte­dy uczen­ni­ca pod­sta­wów­ki. Ma­ry­sia pra­wie w ogó­le ta­ty nie pa­mię­ta.

– Dzie­ci czczą pa­mięć oj­ca. Roz­ma­wia­my o nim., wspo­mi­na­my go. Te­raz są do­ro­słe. Ży­ją wła­sny­mi spra­wa­mi, to na­tu­ral­ne. Ale ja w każ­dym z nich wi­dzę cząst­kę mę­ża. Bra­ko­wa­ło go nam. Wciąż go nam bra­ku­je – wy­zna­je Iza.

Ula Pań­ko po wy­pad­ku do­cho­dzi­ła do sie­bie kil­ka lat. Nie­prze­spa­ne no­ce, środ­ki uspo­ka­ja­ją­ce, strach. „Ży­ję, bo nie umar­łam” – mó­wi­ła. – To nie­wia­ry­god­ne, ile spu­sto­sze­nia w mo­im ży­ciu uczy­ni­ło odej­ście Wa­ler­ka. Czu­łam się jak po­dziu­ra­wio­na; Po­dziu­ra­wio­ne ser­ce, my­śli, umysł. Nie chcę kłaść się do łóż­ka, bo go tam nie ma. Nie chcę na­kryć so­bie do sto­łu, bo on przy nim nie usią­dzie. Mó­wię do ścian, do por­tre­tu: „Wa­le­rek, po­móż. Nie wy­ra­biam. Nie do znie­sie­nia jest sa­mot­ność”.

Le­kiem oka­za­ła się pra­ca. Gmach przy Wiej­skiej, z któ­re­go ca­ły­mi ty­go­dnia­mi nie wy­cho­dził kie­dyś mąż, stał się na la­ta jej do­mem. By­ła wi­ce­dy­rek­to­rem w Biu­rze In­for­ma­cyj­nym Kan­ce­la­rii Sej­mu. Od­po­wia­da­ła za edu­ka­cję par­la­men­tar­ną. Or­ga­ni­zo­wa­ła Sejm Dzie­ci i Mło­dzie­ży, olim­pia­dę o par­la­men­ta­ry­zmie pol­skim. Na ścia­nie w sa­lo­nie wi­si jej naj­więk­sze za­wo­do­we osią­gnię­cie: Or­der Uśmie­chu.

– Pra­co­wa­łam jak sza­lo­na. Czu­łam je­go od­dech na ple­cach. To po­wo­do­wa­ło, że chcia­ło mi się wstać z łóż­ka. Za­ło­żyć ubra­nie, zro­bić ma­ki­jaż – opo­wia­da.

Mia­ła sil­ne kry­zy­sy. Pierw­szym przy­ja­cie­lem, któ­ry ją po­cie­szał, byłJa­cek Ku­roń. Py­tał: „Co u cie­bie, ma­leń­ka? W czym ci po­móc? Ale ona tyl­ko: Wa­le­rek i Wa­le­rek. Za­puch­nię­te oczy, ope­ra­cje krę­go­słu­pa i nóg. Pa­pie­ros za pa­pie­ro­sem. Trau­ma.

Krót­ko po śmier­ci Pań­ki przy­ja­cie­le za­pro­si­li ją do Afry­ki. Spo­tka­ła tam mi­sjo­na­rzy, któ­rzy po­mo­gli jej po­dźwi­gnąć się du­cho­wo. To by­ło waż­ne, że­by prze­trwać. Nie stra­cić wia­ry w lu­dzi, kie­dy gro­zi­ła jej utra­ta miesz­ka­nia, kie­dy wtar­gnię­to do nie­go w dniu po­grze­bu pro­fe­so­ra, gdy od­bie­ra­ła te­le­fo­ny: „Je­że­li coś wiesz, to milcz. Też mia­łaś zgi­nąć…”.

Przez 17 lat od śmier­ci ani ra­zu nie po­my­śla­ła, aby zwią­zać się z kimś in­nym. Przy­ja­cie­le ga­ni­li: „Jak bę­dziesz roz­pa­czać, chło­pa so­bie nie znaj­dziesz. Nie wol­no być sa­me­mu”.

Nie po­tra­fi­ła zre­zy­gno­wać z tej szcze­niac­kiej i naj­więk­szej mi­ło­ści. Mia­ła pod po­wie­ka­mi ob­raz przy­stoj­ne­go stu­den­ta ze skryp­tem w rę­ku, któ­re­go zo­ba­czy­ła pierw­szy raz na po­dwór­ku u sio­stry w Lę­bor­ku.

– Ro­bi­łam wy­gi­ba­sy na trze­pa­ku, że­by zwró­cić je­go uwa­gę. Mia­łam 15 lat. Za­ga­dał do mnie do­pie­ro w na­stęp­ne wa­ka­cje. Po­pro­sił o fo­to­gra­fię. Mał­żeń­stwem zo­sta­li­śmy na stu­diach – opo­wia­da.

Przy­zna­je, że nie za­wsze by­ło ró­żo­wo. Od­cho­dzi­li od sie­bie, wra­ca­li. Jed­nak z ca­łą sta­now­czo­ścią mó­wi: – Był i jest mo­ją wiel­ką mi­ło­ścią. Nic nie wy­peł­ni pust­ki po nim.

Ur­szu­la Pań­ko czę­sto ma ta­ki sen: „Wi­dzę Wa­le­ria­na, uśmiech­nię­ty, ele­ganc­ki, w kwie­cie ży­cia. Sprzą­tam po­spiesz­nie miesz­ka­nie, po­pra­wiam wy­gląd, już, już ma­my so­bie wpaść w ra­mio­na, a on śmie­je się: „Ulcia, ja już mam tam in­ną ko­bie­tę”. No, czy nie zde­ner­wo­wa­ła­by się pa­ni? Nie sta­wiam po­mni­ka. Zwy­czaj­nie, strasz­nie tę­sk­nię.

Iza Fal­zmann mniej otwar­cie mó­wi o swo­ich uczu­ciach. Ma kim za­przą­tać so­bie gło­wę. Dla ko­go su­szyć grzy­by. Go­to­wać zu­pę. Z kim usiąść do wi­gi­lij­ne­go sto­łu. Ale czy ma ła­twiej? – Mi­chał nie chciał być mę­czen­ni­kiem. Nie był sa­mot­nym sze­ry­fem wo­ju­ją­cym z na­ra­że­niem ży­cia o spra­wie­dli­wość czy ma­nia­kiem prze­siąk­nię­tym spi­sko­wą teo­rią dzie­jów – mó­wi Fal­zmann. – Bo­li mnie, że spra­wa FOZZ­-u nie do­cze­ka­ła się wy­ja­śnie­nia i spra­wie­dli­we­go osą­du. Tyl­ko że mąż i tak ro­bił­by swo­je. Nie­wy­god­ny i dla wie­lu obrzy­dli­wie jed­no­znacz­ny, uczci­wy, pro­sto­li­nij­ny. Ca­ły on…

Wydanie Internetowe

Źródło artykułu:
Wybrane dla Ciebie
Zrobiła test. Przeraża, ile butelek po alkoholu znalazła w ciągu godziny
Zrobiła test. Przeraża, ile butelek po alkoholu znalazła w ciągu godziny
Cygaretki poszły w odstawkę. Spójrzcie na spodnie Dowbor
Cygaretki poszły w odstawkę. Spójrzcie na spodnie Dowbor
Po 20 latach wzięli cichy rozwód. Powód był zaskakujący
Po 20 latach wzięli cichy rozwód. Powód był zaskakujący
"Szczęście, lekarze i Bóg". Nie ukrywa, co mu pomogło
"Szczęście, lekarze i Bóg". Nie ukrywa, co mu pomogło
Przyszła do "Dzień Dobry TVN". Na kanapie usiadła w szortach
Przyszła do "Dzień Dobry TVN". Na kanapie usiadła w szortach
"Mój tato pił tylko piwo". Koterski o dramatycznych konsekwencjach
"Mój tato pił tylko piwo". Koterski o dramatycznych konsekwencjach
Jej buty to hit sezonu. Każda kobieta może takie mieć
Jej buty to hit sezonu. Każda kobieta może takie mieć
Nie należy do Kościoła. Powód nie jest tajemnicą
Nie należy do Kościoła. Powód nie jest tajemnicą
Nigdy nie wyszła za mąż. Nie jest tajemnicą, co za tym stoi
Nigdy nie wyszła za mąż. Nie jest tajemnicą, co za tym stoi
Wtedy lepiej przerwać spowiedź. "Masz prawo odejść od konfesjonału"
Wtedy lepiej przerwać spowiedź. "Masz prawo odejść od konfesjonału"
Rodzina z Podkarpacia odnaleziona. Są z nią spokrewnieni
Rodzina z Podkarpacia odnaleziona. Są z nią spokrewnieni
Lata alkoholizmu przypłacił zdrowiem. "Serce przestało bić"
Lata alkoholizmu przypłacił zdrowiem. "Serce przestało bić"
NIE WYCHODŹ JESZCZE! MAMY COŚ SPECJALNIE DLA CIEBIE 🎯