Blisko ludziPolki z lodowej pustyni

Polki z lodowej pustyni

20.03.2014 11:49, aktualizacja: 28.06.2018 14:43

Wyobraź sobie rok spędzony setki kilometrów od domu. Na lodowej pustyni. Przez 12 miesięcy jesteś zdany na siebie i garstkę swoich przyjaciół. Mieszkacie na kilkudziesięciu metrach kwadratowych. Za oknami góry śniegu.

Wyobraź sobie rok spędzony setki kilometrów od domu. Na lodowej pustyni. Przez 12 miesięcy jesteś zdany na siebie i garstkę swoich przyjaciół. Mieszkacie na kilkudziesięciu metrach kwadratowych. Za oknami góry śniegu. Żeby wyjść na dwór, musisz założyć ciężki kombinezon. I koniecznie zabrać ze sobą broń, ponieważ nigdy nie wiadomo, co się zdarzy. Przez kilka miesięcy ani razu nie zobaczysz słońca.

Brzmi jak wyzwanie dla prawdziwych mężczyzn, zdobywców, pionierów rodem z Dzikiego Zachodu. Kto inny wytrzymałby rok w Arktyce, na stacji polarnej, skazany na towarzystwo kilku obcych osób? Dostawy żywności przychodzą tu dwa razy do roku, a wyjście na zewnątrz bywa poważnym logistycznym zagadnieniem.

Wiatry, śniegi, noc polarna. To nie miejsce dla kobiet? Katarzyna Jankowska i Magdalena Grzesik są oczywistym zaprzeczeniem tej tezy. Obie spędzają 12 miesięcy na Polskiej Stacji Polarnej im. Stanisława Siedleckiego na Spitsbergenie. Obie przyznają, że jest to dla nich przygoda życia.

Nie przeszkadza im, że pracują tak samo ciężko jak mężczyźni. Arktyka nie zna podziału na płeć i jest tak samo wymagająca w stosunku do wszystkich. Tak samo jak pozostałych ośmiu członków wyprawy, zakładają ciężkie buty, kombinezon, zarzucają broń na ramię i idą na spotkanie z przygodą. Stacja polarna nie została wybudowana dla zabawy, wszyscy mają tu swoje obowiązki.

Zwyczajne niezwyczajne

28 czerwca 2013 roku wyruszyły statkiem z portu w Gdyni w kierunku fiordu Hornsund, najbardziej wysuniętego na południe fiordu Spitsbergenu. Podróż trwała 8 dni. Kasia i Magda wiedziały, że przez następne 12 miesięcy będą mieszkały w miejscu, które zupełnie nie przypomina rodzinnych stron. Wyjazd to dla nich rodzaj misji.

Kiedy się z nimi rozmawia, nie odnosi się wrażenia, że traktują swój pobyt na lodowej pustyni jak coś nadzwyczajnego. To dla nich naturalna droga rozwoju, konsekwencja pewnych wyborów życiowych. Miejsce, w którym mogą rozwijać się zawodowo, spełniać swoje życiowe powołanie.

Są normalne, naturalne, nie wywyższają się, dużo się śmieją. W końcu przez tyle miesięcy zdążyły przywyknąć do niecodziennych warunków. Arktyka, zorze polarne i białe niedźwiedzie są ich codziennością.

Magda Grzesik ma 28 lat. Jest uroczą, sympatyczną blondynką z wielkim uśmiechem na ustach. Typ kobiety, za którą uganiają się mężczyźni. Patrząc na nią, ciężko uwierzyć, że zdecydowała się na taką karierę. Chciałoby się zapytać: co ta drobna dziewczyna robi w takim miejscu?

Na pytanie, czy zawsze lubiła podróże, odpowiada tak, jakby było to coś oczywistego. – Zawsze ciągnęło mnie do podróży. Szczególnie do krain, w których nie ma ludzi. Gdzie jest duża przestrzeń, sama natura. Dlatego właśnie przyjazd tutaj jest dla mnie spełnieniem marzeń.

Pochodzi z małej miejscowości Siewierz w województwie Śląskim. Ukończyła Ochronę Środowiska na Politechnice Śląskiej. Pracowała m.in. w Instytucie Podstaw Inżynierii Środowiska PAN w Zabrzu przy pomiarach emisji zanieczyszczeń. Zawsze lubiła wyzwania, połączenie badań laboratoryjnych z możliwością poznawania nowych miejsc.

O Polskiej Stacji Polarnej usłyszała jeszcze na studiach, kiedy jej koleżanka pojechała tam na praktyki. Zaintrygowało ją to miejsce. Zaczęła śledzić informacje pojawiające się na stronie internetowej placówki. Kolejny nabór, kolejna wyprawa. Wiedziała jednak, że na razie nie może tam pojechać. Musi najpierw zdobyć niezbędne doświadczenie.

Pewnego dnia, kilka lat po studiach, zobaczyła ogłoszenie o naborze do kolejnej wyprawy. Miała wtedy dobrą, stabilną pracę w Warszawie. Postanowiła zaryzykować. 12 miesięcy w surowym, skrajnie odmiennym od polskiego klimacie, mieszkanie na lodowej pustyni. Większość osób wzdryga się na samą myśl. Dla Magdy to kolejne wyzwanie i możliwość rozwoju osobistego.

- Kiedy zaproszono mnie na rozmowę kwalifikacyjną, przede wszystkim bałam się powiedzieć o tym mojej mamie – wspomina. - Kiedy się o tym dowiedziała, chciała za wszelką cenę mnie powstrzymać. Bardzo się o mnie martwiła. Bała się, że sobie nie poradzę. Sama zresztą miałam obawy. Wiedziałam, że mam odpowiednie doświadczenie i dam sobie radę z przeprowadzaniem badań. Ale czy wytrzymam cały rok w takim miejscu? Na szczęście w podjętej decyzji wspierał mnie mój brat, który zawsze we mnie wierzył.

Teraz Magda patrzy na ten okres zupełnie inaczej. Przecież nie ma możliwości, żeby na stację wysłano każdego, kto wyraża taką chęć. Przed wyjazdem przeszła testy medyczne, sprawnościowe, psychologiczne. Dokładnie sprawdzono, czy nadaje się na misję. W końcu jeżeli coś by się stało, niełatwo o ratunek. Trzeba ograniczyć ryzyko wszelkich wypadków do minimum.

Kasia Jankowska to 45-letnia urocza brunetka. Kobieta rezolutna, mocno stąpająca po ziemi. Kiedy już się z kimś oswoi, staje się duszą towarzystwa. Dużo mówi i dużo się śmieje. Zawsze można na nią liczyć.

Mieszka w Gdańsku, pracuje jako adiunkt na Wydziale Inżynierii Lądowej i Środowiska na Politechnice Gdańskiej. Naukowo zajmuje się mikrobiologią. Lubi uczyć, uwielbia studentów. Jest opiekunem koła naukowego „Mikrobiologia w Inżynierii Środowiska”.

W podróż na Polską Stację Polarną wyruszyła z mężem, Tomkiem. Ich córka jest już dorosła ( - Opiekuje się domem – śmieje się Magda). Rok spędzony w Arktyce to naturalna kontynuacja tego, co robi od dawna. Skończyła Oceanografię na Uniwersytecie Gdańskim. Już na studiach miała kontakt z naukowcami pracującymi na Spitsbergenie i od zawsze ją tam ciągnęło. Zajmowała się jednak trochę inną dziedziną nauki.

W 2003 roku udało jej się po raz pierwszy wziąć udział w rejsie na Spitsbergen. Trzy tygodnie na Morzu Grenlandzkim. - Wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby tam wrócić – wspomina.

Udało się, nawet kilka razy. - W 2005 roku powiedziałam mężowi: musisz wykombinować 5 tygodni urlopu, jedziemy na Spitsbergen – śmieje się. Zawsze byli członkami grup letnich, które przyjeżdżają do Arktyki w czasie dnia polarnego.

Decyzja o wyjeździe na cały rok nie była prosta. - Długo nad tym myśleliśmy – mówi Kasia. - W końcu wraz z mężem zdecydowaliśmy, że jesteśmy gotowi na takie wyzwanie. W tym roku akurat byliśmy potrzebni i udało nam się wziąć udział w wyprawie.

Dlaczego z mężem? - Nie da się ukryć, że kiedy pracuje się w terenie, to facet się przydaje – mówi ze śmiechem. - Łódkę pociągnie, karabin ponosi. Możemy się czarować, ale tak właśnie jest. Nie jesteśmy zresztą pierwszym małżeństwem na stacji. Okazuje się, że takie pary bardzo dobrze się sprawdzają.

- Ale pokoje mają oddzielne! - podśmiewa się Magda.

Obowiązki

12 miesięcy na stacji polarnej to nie wakacje. Każdy ma tutaj swoje obowiązki, które zajmują wiele godzin dziennie. Zresztą przecież właśnie po to tu przyjechali. Żeby pracować, rozwijać się zawodowo.

Polską Stację Polarną założono w 1957 roku. Od 1978 roku działa nieprzerwanie, przez cały rok. Bardzo ważne jest bowiem stałe wykonywanie pomiarów. Jedynie ciągły monitoring środowiska umożliwia dobre jego poznanie.

Arktyka to ekosystem dziewiczy, niezmieniony przez człowieka. To właśnie tutaj najlepiej widać jak zmienia się klimat. Zanieczyszczenia, które produkuje nasza cywilizacja, docierają nawet tutaj. Dzięki pracy polarników można obserwować, co się zmienia i wyciągać długofalowe wnioski. Te niestety nie napawają optymizmem. Lodowce topnieją, a klimat coraz bardziej się zmienia.

Magda i Kasia to specjalistki w swoich dziedzinach. Każda z nich zajmuje się na stacji czymś innym. Łączy je wielka pasja do tego, co robią. I przekonanie, że ich praca jest ważna i potrzebna.

Magda zajmuje się badaniem środowiska biotycznego. Co to oznacza? – Prowadzę monitoring ekosystemu wodnego. Zbieram próbki opadów deszczu i śniegu, a także wód płynących w rejonie moreny i lodowca. Później w laboratorium analizuję dokładny skład zawartych w nich jonów, oraz sprawdzam parametry fizykochemiczne. Wszystkie wyniki trafiają do bazy danych Instytutu Geofizyki PAN, korzystają z tego inni naukowy.

Zanim jednak Magda przeanalizuje próbki opadów, musi je najpierw zebrać. Czasem to nie lada wyzwanie. Żeby opuścić stację, musi porządnie się przygotować. Zakłada gruby, bardzo ciepły, ale i niewygodny kombinezon. Przygotowuje sprzęt. Zabiera ze sobą broń, która w razie czego ochroni ją przed niedźwiedziami polarnymi. Jeżeli natknęłaby się na jednego z nich, na początku do odstraszenia użyje rakietnicy, nie robiąc mu krzywdy. Zawsze jednak istnieje ten jeden procent niebezpieczeństwa. Wtedy trzeba użyć broni palnej.

Jeżeli pogoda na to pozwala, Magda wychodzi nawet kilka razy dziennie, żeby zebrać próbki ze stanowisk oddalonych o ok. 800 metrów od stacji. Czasami jest ciężko, szczególnie gdy wieje silny wiatr i pada śnieg. - Muszę wyjść zawsze, kiedy pada. A w sierpniu cały czas lało! - wspomina. - Zimą oprócz śniegu wokół stacji, zbieram również próbki na lodowcu, co w czasie nocy polarnej nie było łatwe.

Jednym z zadań Magdy jest opieka nad stacyjnymi psami – Ragną i Brzydalem. To zwierzęta z niesamowitym instynktem, które swoim zachowaniem potrafią ostrzec przed pojawiającymi się w okolicy stacji niedźwiedziami. Psy na stacji są zresztą od zawsze, czasami bywały nawet cztery. Niektóre z nich swój pobyt tutaj przypłaciły życiem. Zdarzało się, że na psa rzucił się wygłodniały niedźwiedź. Dla Magdy to nie tylko strażnicy stacji, ale idealni towarzysze prac w terenie.

Kasia jest zastępcą kierownika i dydaktykiem w programie Eduscience. Jej główne zadanie to tworzenie programów edukacyjnych, które będą pomocne w nauce dzieci i młodzieży. Kilka razy w miesiącu prowadzi lekcje online. Dzięki temu młodzież może w czasie rzeczywistym oglądać stację polarną i widzieć, co się na niej dzieje.

Uwielbia pracę z dziećmi i młodzieżą. Szczególną przyjemność sprawiają jej lekcje dla najmłodszych, którzy najbardziej cieszą się z tego, że mogą poznać życie stacji od kuchni, zadają mnóstwo pytań. Dla nich kręci filmy edukacyjne dotyczące tego, jak wygląda życie polarników.

Oprócz tego zajmuje się administracją stacji. Racjonuje zasoby żywieniowe, a kiedy przyjeżdża grupa letnia, rozdziela noclegi i pilnuje, żeby nikomu niczego nie brakowało. To u niej możesz dowiedzieć się wszystkich potrzebnych informacji dotyczących życia na stacji.

Nie zaniedbuje jednak swojego głównego zainteresowania naukowego, mikrobiologii. Odnosi na tym polu spore sukcesy. W styczniu i w lutym udało nam się pobrać próbki spod lodowca jeszcze w czasie nocy polarnej – opowiada. Wiele powiedziano już na temat życia w morzu w czasie dnia polarnego. Nadal jednak mało wiemy o tym, jak wygląda to życie podczas nocy polarnej.

Pierwszą kobietą, która zimowała w Polskiej Stacji Polarnej, była Danuta Bednarek (Wyprawa XVIII lata 1995/96). Pojechała tam jako geolog i żona kierownika wyprawy. Od 2006 roku kobiety regularnie zimują w stacji. Okazuje się, że doskonale radzą sobie w tych skrajnych, surowych warunkach. Do tego stopnia, że w 2010 roku Anna Kowalska była nawet kierownikiem wyprawy!

Jednak załoga stacji to nie tylko Kasia i Magda. Mózgiem stacji jest kierownik Piotr Dolnicki, który koordynuje wszystkie działania. Prawdopodobnie jeszcze ważniejszy jest mechanik Kazimierz Zając. Dzięki niemu funkcjonuje cała stacja, tak wiele spraw od niego zależy. Poza tym na stacji pracują jeszcze: geodeta (Damian Bielecki), magnetyk (Łukasz Mazurkiewicz) sejsmolog (Szymon Szyszko) i informatyk (Tomek Jankowski), który prywatnie jest mężem Kasi. Jednym z trudniejszych zadań na stacji jest praca meteorologa. Daniel Kępski i Zbyszek Górski pracują w systemie dwudziestoczterogodzinnych dyżurów, co trzy godziny muszą prowadzić obserwacje i wysyłać raporty do Światowej Organizacji Meterologicznej. To bardzo żmudne i wymagające zadanie. Jednak na podstawie tych danych tworzy się prognozę pogody.

Wszyscy stanowią zgraną ekipę i bardzo się lubią. - Prawdopodobnie dlatego, że jesteśmy do siebie podobni, a przynajmniej mamy podobne zainteresowania – tłumaczy Kasia. - Dużo w tym zasługi kierownika. Jeżeli dobrze dobierze ekipę, to wszystko jest w porządku. U nas wszystko funkcjonuje jak najlepiej, wciąż nie mamy siebie dość.

Ciemne czasy

Stacja polarna żyje inaczej w zależności od pory roku. W okresie dnia polarnego może przebywać na niej nawet 50 osób. Zimujący mają swoje własne, jednoosobowe pokoje, natomiast letnicy śpią w innej części stacji, w kilkuosobowych pokojach na łóżkach piętrowych. Panuje wtedy ruch, gwar. Szczególnie w czasie posiłków, kiedy wszyscy gromadzą się w jadalni.

Magda i Kasia śmieją się, że kiedy letnicy wyjeżdżają, można trochę odetchnąć. W dziesiątkę na stacji jest luźniej. Wieczorami kwitnie życie towarzyskie. Wkrótce przychodzi jednak najcięższy czas w roku. Noc polarna. Przez niemal dwa miesiące, w listopadzie i w grudniu, jest zupełnie ciemno.

- W tym czasie potrzebujemy więcej snu. Pijemy dużo kawy. Każdy inaczej reaguje na te specyficzne warunki - mówi Magda.

- Nieprzerwana ciemność sprawiła, że w pewnym momencie weszłam w taki tryb, że przez trzy godziny spałam, przez trzy pracowałam, bez względu na porę dnia. Kiedy zaczęło pojawiać się światło, wszystko wróciło do normy. – dodaje Kasia

Noc polarna nie zwalnia nikogo z wykonywania codziennych obowiązków. Tak samo jak zawsze Magda musi wyjeżdżać na lodowiec, pobierać próbki, poddawać je analizie. Zimna nie musi się obawiać. - Dobry ubiór, oświetlenie i broń to podstawa – mówi Magda.

Zawsze należy uważać na niedźwiedzie polarne. W tym roku jednak jest ich wyjątkowo mało. Odnotowano zaledwie 8-9 obserwacji. I prawdopodobnie były to trzy te same osobniki. - Śmiejemy się, że zaprosimy je na stację, żeby zrobić sobie z nimi zdjęcie – mówi Magda.

Żarty żartami, jednak wszyscy na stacji pamiętają, że w tak specyficznych warunkach trzeba zachować czujność i zdrowy rozsądek.

Praca na lodowcu staje się szczególnie niebezpieczna w listopadzie, kiedy śniegu jest niewiele, a widoczność jest bardzo słaba. - Nieuważny krok może spowodować upadek do głębokiej szczeliny. – zauważa Magda.

Do pracy na morzu konieczny jest również odpowiedni ubiór. Specjalny kombinezon w razie wpadnięcia do wody chroni przed utratą ciepła, pozwala też unosić się na powierzchni. Wszystko bowiem może się zdarzyć.

Jeśli coś się stanie, na pomoc wyruszy helikopter, który może przylecieć z pobliskiego miasta Lonyearbyen w 40 minut. Oczywiście tylko wtedy, kiedy pogoda jest w miarę dobra. Na szczęście na tej wyprawie nie trzeba było go wzywać. W całej historii stacji było zaledwie kilka poważnych wypadków, czasem zdarzały się skręcenia, złamania, odmrożenia.

Wszystkie trudy i stresy wynagradzają niezwykłe widoki. Mało kto może choć raz w ciągu całego życia zobaczyć zorzę polarną. W Hornsundzie wystarczy, że wyjdzie się przed stację. Widoki absolutnie niezapomniane.

Mała Polska

Odosobnienie, samotność, tęsknota? Nie w dzisiejszych czasach. - Prawda jest taka, że czujemy się tu prawie jak w Polsce – twierdzi Magda. - Szczególnie podczas nocy polarnej. Mówimy po polsku, kultywujemy tradycje. Poza tym mamy stały kontakt z rodziną dzięki internetowi.

Stały dostęp do internetu jest tu od 2006 roku. Przedtem było dużo gorzej. Kontaktować z rodziną można się było przez radio. A wtedy, wiadomo, wszyscy słyszeli, o czym się mówi. Alternatywą był bardzo drogi telefon satelitarny – połączenie kosztuje jakieś 7 dolarów za minutę.

Można powiedzieć, że polarnicy żyją w małej komunie. Mają 24-godzinne dyżury, w czasie których muszą zajmować się stacją. - Nie ma tak, że mężczyzna nie gotuje. Wszyscy zajmujemy się wszystkim po równo – mówi Kasia. - Gotujemy różnorodne posiłki, a Tomek nauczył nas wszystkich piec chleb na zakwasie.

Dostawy żywności są dwa razy do roku. Rodzi to pewne problemy, na przykład obecnie na stacji zaczyna brakować świeżych warzyw – są tylko mrożone. Uczestnicy wyprawy mają co prawda swoją własną małą hodowlę roślin, hodują jednak głównie zioła.

- Staramy się urozmaicać swój jadłospis. Codziennie robimy co innego – mówi Kasia.

Stacja podzielona jest na kilka części. Na lewo od wejścia znajduje się część dla zimujących, w której każdy ma swój własny pokoik. W centralnej części stacji mieści się kuchnia, jadalnia, pokój komputerowy i mesa. Po przeciwnej stronie znajdują się wyposażone laboratoria i wieloosobowe pokoje dla letników. W głębi budynku są magazyny żywności, sprzętu, broni oraz ambulatorium.

W stacji istnieją dwa sposoby pozyskiwania wody. Latem czerpana jest z niewielkiego jeziorka niedaleko stacji, zimą natomiast ze stopionego śniegu. Woda lub śnieg trafia najpierw do zbiornika i poprzez system filtrów rozprowadzana jest po całej stacji. Do celów spożywczych polarnicy wykorzystują wodę butelkowaną przywiezioną z kraju.

Uczestnicy wyprawy chcą czuć się tak jak w domu. Obchodzą wszystkie święta, takie jak Boże Narodzenie czy Dzień Kobiet. To trudne w tych okolicznościach, ponieważ trzeba planować z wyprzedzeniem. Nie ma przecież możliwości, żeby skoczyć po coś do sklepu czy zamówić w internecie. Jeżeli więc chce się wręczyć komuś prezent, trzeba zaplanować to z wielomiesięcznym wyprzedzeniem.

Członkowie wyprawy regularnie udają się na przylądek Wilczka, znajdujący się jakieś 800 metrów od stacji, gdzie w 1982 roku postawiono krzyż. Chodzą tam na symboliczną mszę, żeby się pomodlić. Udali się tam również na pasterkę. - Było tak zimno, że ledwie szliśmy, w rakach, trzymając się siebie nawzajem. Niby taki niewinny dystans, a zrobiła się z tego wielka wyprawa! - wspomina Magda.

Ważne jest bowiem, żeby nie tracić kontaktu z rzeczywistością. Jeżeli ktoś twardo stąpa po ziemi, nie ma z tym problemu. - Najważniejsze, żeby nie wkręcić sobie, że jest się na końcu świata, na lodowej pustyni, że znikąd nie ma ratunku – mówi Kasia. W końcu przecież jest ich tam cała dziesiątka. Mogą na siebie liczyć.

Kasia i Magda zaznaczają, że stacja to nie tylko instytucja badawcza, ale też wspaniała wizytówka Polski w świecie. Wspominają niedawną wizytę Norwegów, których ugościli prawdziwą śląską ucztą: rolady, kluski śląskie i modra kapusta, a do tego żurek. Te pyszności przygotował zresztą sam kierownik wyprawy Piotr. One same zrobiły ciasta i chrusty, które zapakowały Norwegom w małe paczuszki. Tak, żeby mogli trochę polskości wziąć ze sobą do domu.

Szok kulturowy

Na razie radzą sobie świetnie. Jak wyobrażają sobie powrót do rzeczywistości? Czas na stacji mija szybko i ani się obejrzą, już będzie 19 lipca i pora powrotu.

- Na pewno będzie ciężko – stwierdza Magda. - Myślę, że trzeba będzie miesiąc czy dwa odpocząć, zanim wrócimy do pracy.

Szczególnie, że na stacji Instytut wszystko im zapewnia. Nie muszą martwić się o to, kiedy i za ile zrobić zakupy. - Myślę, że ceny w Polsce mogą nas negatywnie zaskoczyć – boi się Kasia.

Obie są pewne, że jeszcze tu wrócą. Arktyka bowiem wciąga i nie pozwala o sobie zapomnieć. Jak narkotyk. Tylko że to narkotyk pożyteczny i zdrowy. Kto nie chciałby od czasu do czasu odciąć się od wszystkiego i zajmować się tym, co kocha?

Tekst: Sylwia Rost

(sr/mtr), kobieta.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (30)
Zobacz także